poniedziałek, 13 lutego 2012

Zawsze musi coś pójść nie tak

No i strzeliło. Od rana do d…..Mróz jeszcze w nocy -15, rano – 10, a to dziadostwo przestało grzać. W sklepie. Piecyk…. Taki na gaz butlowy.  Płomień buchnął, piecyk pyknął i ciemnosć….No to J. jeszcze raz…. to samo…nic... no to jeszcze… NIC. Temat wrzucony. Mam znaleźć numer telefonu do gazownika. OK., ale najpierw z Młodą do lekarza. Godzina 8 rano. Kolejka do rejestracji. Pięć osób już na krzesełkach karnie siedzi. Młoda podchodzi i pyta, czy jest nasza lekarka. A nie. W środę będzie. Jasne, jak się jest właścicielem NZOZ to można i na narty. Nie czepiałabym się, gdyby nie fakt, że często jej nie ma, a przychodnia jest coraz bardziej bez nadzoru i to się czuje. Zatem do drugiego lekarza. Chodzi tylko o zaświadczenie i recepty. Zarejestrowała się i pyta, która jest w kolejce, i o której będzie przyjęta. Rejestratorka wzruszyła ramionami- dzisiaj nie zapisują kolejki. Akurat dzisiaj nie zapisują. Ostatnio odbierały telefony tylko po ósmej (rejestrują od 7.30). Innym razem zapisują, ale wciskają dzieci bez kolejki (do szczepienia, chociaż ich dniem jest środa), jeszcze innym razem nie rejestrują przez telefon. Totalny bałagan. Nigdy nie wiadomo, jak się ustawić. Po podliczeniu pacjentów do 10. i przeliczeniu na minuty, wyszło, że dopiero za trzy godziny wejdzie do gabinetu. Zwinęłam Młodą do domu na śniadanie. Ale dzień już rozjechany. Znalazłam telefon do gazownika. J. przedstawił sprawę. Oh, on już się takimi rzeczami nie zajmuje. Pewnie to detal, ale teraz naprawić detal to często drożej wychodzi niż kupić nowy piecyk. W każdym razie pan dał do zrozumienia, że nie pomoże nam. Trochę się zdziwiłam, bo pamiętam jak serwisował piece w szkole i jeździł po domach do każdej dupereli, byle trochę dorobić. Trudno, szukam dalej.  Zawiozłam Młodą do ośrodka i spokojnie na zakupy sobie poszłam. Takie większe. W sumie zakupy robimy dwa razy w tygodniu (oprócz chleba). Lubię mieć zapas, bo to wieś, a do sklepu prawie 1,5km. Mała wyprawa, a jednak. Tym razem lepiej poszło. Po godzinie byłyśmy już w domu. Problem pieca  kisił się nadal w powietrzu. Powiesiłam HELP! Na forum cieszyńskiego portalu. A i owszem, po godzinie dano mi namiary na fachowca od piecyków gazowych. J. dzwoni, przedstawia sprawę… o nie… pan zajmuje się naprawą piecyków tylko jednej marki. Nasz piecyk z innego kotła. Noż kurcze! Co teraz? Nic to, jak mawiał Wołodyjowski. Szukamy po Internecie piecyków innego typu- olejowych. W zasadzie opinie o nich i ile żrą prądu, bo może w ostatecznym rachunku ten gazowy należy odstawić i nie bawić się w szukanie fachowców. Prawie 3 godziny tkwiłam przy kompie i czytałam wypowiedzi na forach. Dobra- decyzja zapadła. Kupujemy olejowy. I wtedy…. Zjawił się nasz stały klient. Popatrzył, wysłuchał, pokiwał głową i podał powód prosty jak cep. Nie…. jak dwa cepy. Mieszanka  w butli pod wpływem zimna rozdzieliła się na: osobno propan i osobno butan, i za Chiny nie zapali. Hm…… kiedyś ktoś się chemii uczył. Wprawdzie nie o takich "drobiazgach":, ale….człowiekowi do głowy nie wpadło, że i w tym kierunku można było poszukać. Zdecydowanie źle byliśmy i jesteśmy kształceni. Co i rusz wiedza mija się z praktyką. Przy okazji przeczytałam sobie w Necie ogromny „wykład’ fachowca na temat spalania mieszanki propan/butan w niskich temperaturach. I klient miał rację. Tak się dzieje. Butla została wniesiona do ciepłej sieni, a jutro próba generalna.  Mam nadzieję, że wszystko zagra, jak trzeba. W przeciwnym razie czeka nas wycieczka po piecyk olejowy.
Stołówka ptasia na dużym tarasie. Zdjęcia robione przez szybę. Już uprzedzam, bo jakość jest inna J






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz