wtorek, 17 kwietnia 2012

Biała sala, białe róże

Powoli wygrzebuję się z zapalenia oskrzeli. Tak to jest, kiedy chce się błyskawicznie przechorować anginę. Przed świętami, a jakże, złapałam zapalenie gardła. Pani doktor zaaplikowała mocny trzydniowy antybiotyk, będąc przekonana, że chcę szybko pozbyć się tego świństwa. Chciałam i to bardzo, bo pogoda była piękna, a w ogródku (oczywiście!) trzeba, koniecznie trzeba było zrobić porządek.  Już pomijam porządek w domu-  tu moi zmobilizowali siły i w dwa dni było wszystko wypucowane. Ale ten ogródek…mus i tyle.
Trzy dni (poniedziałek, wtorek, środa) siedziałam grzecznie w domu nosa nie wychylając. Antybiotyk z dodatkami skonsumowałam, stwierdziłam, że już czuję się lepiej i polazłam w ten ogród. Ale jeszcze przedtem był czwartek, kiedy to na cmentarzu instalowano nowy nagrobek mojemu drugiemu mężowi. Od pogrzebu minęło 20 lat i stary się sypnął. Okropny już był  i tyle. Zrobiony z lastrico, nieodporny na działania zewnętrzne, stracił glanc i chłonął wszystko, co się na nim znalazło. Wchłonął też wielką ilość parafiny ze znicza i straszył brudną plamą na samym środku. Ohyda. Okrągła rocznica, oprócz tego okropnego wyglądu, zmobilizowała nas finansowo no i szarpnęliśmy się na nowy. Majster chciał zdążyć przed świętami, padło na Wielki Czwartek. Od rana pogoda była pod wściekłym azorkiem. Siąpiło, było zimno i ponuro. Mimo takiej pogody nagrobek wymieniono i w południe pojechałam zobaczyć to „cudo”. Co tam- „cudo”. Przy okazji zamknęłam dzioby miejscowym świętoszkom, co mi ostatnio obrabiały tyłek, że se męża nowego wzięłam, to i nie mam czasu o grób tamtego zadbać. A to, że mi ledwo na opał starczało, nie mówiąc o innych podstawowych rzeczach….I właśnie z tym nowym mogę  pozwolić sobie na takie „fanaberie”…. Eh…. wiejskie plotkary…. wiejskie klimaty…. wiejskie smaczki. …Ledwo zamieniłam kilka słów z majstrem, zaczęło padać. Nim posprzątałam i dotarłam do samochodu- lało. Hmmmmm…. Ale co tam. Kupiłam jeszcze bratki- żółte, bo u mnie jakoś większość niebieskich powschodziła i wróciłam podmarznięta do domu. A w piątek cichutko przez parę godzin obsadzałam grządki, misy i donice. Sobota, niedziela – wielka laba, a we wtorek- biała sala. Ni ręką, ni nogą ruszyć nie mogłam. Zapalenie oskrzeli i gardła. I antybiotyk. Masz babo- chciało się w poniedziałek spacerków z cytrynóweczką, jest się lekkomyślnym, to teraz szlaban. Dopadło mnie tak mocno, że przeleżałam bez protestu parę dni. A teraz powoli zbieram kostki do kupy i próbuję na nowo odzyskać siły. Przecież ogród czeka….. J

Wynik leżenia i gapienia się w okno

Powyższe zdanie brzmi: Zdjęcia są efektem leżenia i gapienia się w okno. Ni z gruszki, ni z pietruszki komputer sobie przetłumaczył tak, jak powyżej J







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz