niedziela, 11 listopada 2012

Do dwóch razy...


 W minionym tygodniu postanowiliśmy, że pojedziemy odwieźć motocykl na zimowy spoczynek. Padło na sobotę, ponieważ prognoza przewidywała śliczną pogodę. Wczoraj zaplanowaliśmy sobie wyjazd tak około 13-13.30. Sklep mamy czynny do 12tej. Pozbierać manatki i jazda.  Po 12tej zaczęło się dziać nieszczególnie. I tu mała dygresja na temat zupy.
Zupa musi być gorąca. Taka prawie parząca wargi, wtedy ma swój smak. Spróbujcie zjeść ciepły, a nie gorący rosół. Zaraz wam się na wargach osadzą oczka tłuszczu. A taki letni barszcz- sam jego widok nieszczególny jest. Nie, zupa musi być koniecznie gorąca. A zwłaszcza grochówka, którą ugotowałam wczoraj. Zimna grochówka przypomina paskudną breję. Zawsze staram się stawiać na stół gorącą zupę. I wczoraj również już stawiałam garnek z gorącą zupą na stół, gdy…. Trrrrrrr… sklepowy dzwonek. No dobra, jakiś spóźniony klient przyszedł. Jaskół niechętnie poszedł go obsłużyć. Gar z zupą z powrotem na palnik. Po 10 minutach zabieramy się do obiadu. Stawiam garnek z gorącą grochówką na stół. Pachnie bosko….chcę nalewać na talerze i….. dzzzzzzzzzzz…. Sklepowy dzwonek. Rany…. Jaskół do sklepu, garnek z zupą na palnik. Już mnie zgrzało. SOBOTA, PO GODZINACH! Zaraz musimy wyjeżdżać. Tylko, jak tu się buntować, kiedy pieniążki jeszcze pchają się do domu. Zmięłam paskudny wyraz w ustach i czekam. Przyszedł Jaskół- stawiam garnek z gorącą zupą na stół i już chwytam za chochlę…. No co?!… I owszem… sklepowy dzwonek. Zrezygnowany Jaskół poczłapał do sklepu, ja zrezygnowana stawiam garnek z zupą  na palnik. Wrrrrrrrrrrr!!!!!!! A potem szybko- zupa na stół, i ekspresowo tę gorącą grochówkę (nawet nie zdążyła na talerzach wystygnąć) pochłonęliśmy, bo a nóż widelec jeszcze jakiemuś klientowi strzeli do głowy przyjść na zakupy po godzinach. W sumie nic takiego się nie stało, tyle, że sobie polatałam z garnkiem zupy na trasie piec-stół -piec- stół, patrząc co chwila na zegarek. Potem, już spokojnie, spakowaliśmy różne rzeczy do mojego samochodu, Jaskół na motocykl i ruszyła karawana w drogę. Od tego momentu toczyło się wszystko tak, jak w monologu Stuhra Młodszego: „No siedzimy sobie, gadamy… nic się nie dzieje…. No… i siedzimy sobie… tak, gadamy…. Nic się nie dzieje….”. Jedziemy sobie- Jaskół na motocyklu, ja samochodem za nim- słoneczko świeci, samochody nas mijają i poza tym… nic się nie dzieje… no, jedziemy sobie….samochody nas mijają….piękne jesienne kolorowe widoki…jedziemy….samochody nas mijają….jedziemy…. Stop! Stacja benzynowa, ponieważ musiałam zatankować i kupić słodkość zaprzyjaźnionej małolacie. Jaskół ustawia motocykl, ja wyskakuję z samochodu. FUJ! Co tu tak spaloną gumą śmierdzi. Aż mnie zemdliło. Patrzę, stoi TIR z boku. Mówię do Jaskóła, że to chyba w tym Tirze opona się smędziła. On tankuje, ja idę do budynku płacić. Wychodzę na parking i widzę, że Jaskół stoi z tyłu samochodziku a minę ma nieszczególną. Pokazuje ręką na tylne koło. Patrzę, robi mi się miękko. Z opony dymi się jak jasny gwint. Rany…. Jeszcze trochę, a … wolę nie myśleć, co działoby się po paru kilometrach, gdybyśmy nie stanęli. I żaden baran, mijając mnie, nie dał znaku, że mam świecę dymną zamiast opony.  Milusińscy. Jak się chrzani, to się chrzani. Najpierw 3 razy odgrzewana zupa, teraz koło…strach myśleć, co dalej, zgodnie z prawem Murphy’ego, jeszcze się zdarzy. Zjechałam na parking i kombinujemy. Trasa do- ponad 100 kilometrów- trasa z – też to samo. Hmmmm….Koło stygnie, ale mnie już odeszła ochota na eskapady z niewiadomą, bo nie odkryliśmy przyczyny grzania się koła. Hamulec ręczny dociśnięty do dołu na maksa, kontrolka nie świeci. Więc co? Nic to- wracamy. Najpierw jadę wolno i pociągam nosem- śmierdzi spalenizną, czy nie? Co chwilę zerkam w boczne lusterko, czy nie dymi i w tylne, czy Jaskół, który teraz jedzie za mną, nie daje znaku do zatrzymania się. W końcu nie wytrzymuję, staję na poboczu, wyskakuję, przytykam rękę do koła. Lodowate. O, żesz! Podchodzę do Jaskóła, zastanawiamy się- może jednak pojechać z motocyklem. Raczej nie, robi się późno. Nie zdążymy tam zajechać przed zmrokiem i będziemy wracać wieczorem. A w dodatku w ciągłej niepewności. Nie nada. Do domu grzeję 90tką. Testuję, czy na dużych prędkościach będzie się smędziło. Dojechałam, dotykam koła- lodowate. O złośliwości rzeczy martwych. Zaplanowaną, uroczą wycieczkę szlag trafił, pozostała nam …. Cytrynówka.
PS 1. Trzeciego „złego”, na szczęście, wczoraj już nie zaliczyliśmy J
PS. 2. Jaskół pojechał dzisiaj na motocyklu sam i wrócił pociągiem.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz