środa, 2 stycznia 2013

Święta, święta i po... Sylwestrze


Odpoczęłam. Naprawdę. Grunt to być egoistycznie- asertywnym. Przesadzam… no … przesadzam… i to mocno. Rodzina w liczbie trzy osoby + ja, zadecydowała- żadnych bajerów świątecznych- chcemy odpocząć bez gonitwy szalonej przed i przeżerania się w trakcie. Tak samo w Sylwestra. OK.- zgodna jestem,  a jeszcze jak w grę wchodzi wysiłek i szaleństwo świąteczno- sylwestrowe, to zupełnie mi przechodzi popisywanie się. Zatem i Święta, i Sylwester przeżyłam na ogromnym ludzie. Wczoraj tylko mandarynki, jakieś ciasteczka, zimna płyta (skromna)- styknie. Nowy Rok- rolady i sałatka- chwatit. Nawet alkohol tym razem ograniczył się do dwóch kieliszków jajcoka oraz kielicha szampana (dopitego przez Jaskóła) podczas toastu o północy. I ta laba wszechobecna. Chciałoby się krzyknąć: „Chwilo trwaj”, ale… nie dla mnie takie obijanie się- wolę codzienność, normalność, długie weekendy dobijają mnie. Czas staje w miejscu- nic nie załatwisz, listu nie wyślesz, w sklepie internetowym nie zamówisz, w sklepie normalnym mało towaru
(zwłaszcza ostatniego grudnia przed inwentaryzacją), lekarze są na urlopach. Szlag!
Północ sylwestrowa przecudna. Ciepło, niebo wygwieżdżone, widoczność ogromna. Mieszkamy na niewielki wzgórzu, toteż widok na fajerwerki ze wszystkich stron dostępny. Sąsiad stanął na wysokości zadania- piękne gwiazdy różnokolorowe rozkwitały nad naszymi głowami prawie przez piętnaście minut. Drugi sąsiad też się wykazał- chyba podpalił niechcący tuje, co wzięliśmy z początku za ogromne ognisko. Dopiero nadjeżdżający na sygnale i z pięknymi niebieskimi „kogutami”, samochód straży pożarnej, zatrzymujący się przy „ognisku”, uświadomił nam, że to chyba jednak nie zamierzony efekt świętowania przyjścia Nowego Roku, a raczej nieostrożności. Fajerwerki błyskały ze wszystkich stron, a najwięcej na zachodzie- po czeskiej. Stamtąd niósł się długo huk, jakby nadlatywała eskadra bombowców, albo jechały ciężkie pociągi. Dwa duże miasta mocno świętowały. Czesi wspomagają witanie Nowego Roku wystrzałami armatnimi. Tym razem nie było u nas psiego stresu. Nie ma już Zuzki. Żal ogromny. Psi stres był u sąsiada (mojej siostry)- wprawdzie sister wychyliła się z okna, ale uznała, że psina jest cwana i sobie poradzi. Głupia baba, gdyby widziała trzęsącego się psa, to nie gadałaby bzdur. Młoda go jakoś uspokoiła. Zastanawiam się, jak przyzwyczaić młodego psa do huku petard i wystrzałów. Wprawdzie to dwa razy do roku (durnowaty zwyczaj strzelania i rzucania petard w dzień odpustu i w Sylwestra), ale wystarczy, żeby futrzaka porządnie zestresować. W zeszłym roku interweniowałam nawet w policji, bo smarkacze cały dzień rzucali petardy hukowe na naszej uliczce, ale policja się wypięła. Przyjęli zgłoszenie i tyle. Smarkateria na moją uwagę (po 3. godzinie strzelania), że wystarczy już tego huku, miauknęła bezczelnie, że mają swoje święto (katolicki odpust). No ja dziękuję- ładne świętowanie przez calutki dzień od 11 do 17 – rzucać petardy hukowe. A rodzice nosa spoza ścian nie wychylili. Co tam sąsiedzi, co tam psy oszalałe ze strachu… mają święto. Nikt nie respektuje przepisu, że nie wolno używać materiałów pirotechnicznych poza Sylwestrem oraz nie wolno zakłócać porządku (ciszy). Nie liczą się niemowlęta, osoby starsze, schorowane, zwierzaki, ludzie, którzy chcą odpocząć w niedzielę- nikt- ważne jest „święto”. Przecież to znikoma szkodliwość czynu.

 Najpierw pierwszy sąsiad urządził show fajerwerkowy
 Tu już w duecie. Jeden na niebie, drugi na ziemi.
 Konkurencja dla księżyca
 Piękne i widowiskowe... bardzo... jeszcze nie wiemy, że 30 metrów od naszego lasku wybuchł pożar.
 Oryginał i....
Oryginał 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz