sobota, 20 kwietnia 2013

Trochę wiosny w ogrodzie i nie tylko w nim

Pojechaliśmy z Bezą do weta. Dostała trzecią serię szczepionki, wielki wór żarcia dla szczeniąt, tudzież krople przeciw pchłom i kleszczom. Pan wet. stwierdził, że pięknieje nam futrzak. No, a jakże inaczej. Rośnie młoda dama. Powoli przechodzą jej te szczeniackie figle w postaci rzucania się na nogi i gryzienia po łydkach.  Pozbywamy się  również problemu ścierania podłóg, ponieważ psina ma otwarte drzwi na taras i wychodzi z potrzebą do ogrodu. Trzeba przyznać, że uczy się błyskawicznie. I trzeba przyznać psy wieloowocowe mają więcej inteligencji niż rasowce oraz uczą się o wiele szybciej.
Całymi dniami siedzę w ogrodzie, który trzeba po zimie doprowadzić do porządku. Na razie ściągamy wielkie sterty gałęzi i sukcesywnie je palimy. W lutym byli znajomi drwale, żeby powycinać to, co sterczy za płot i przeszkadza traktorom w zaoraniu pola u sąsiada. Zrobili przecinkę wzdłuż płotu na długości 80 metrów. Wycięli wszystkie zwisające i przeszkadzające gałęzie do wysokości 3 metrów. Serce mnie bolało, ale z sąsiadami trzeba żyć w zgodzie, a gałęzie rzeczywiście przeszkadzały. Dobrą stroną przecinki jest to, że odsłonił nam się widok z ogrodu na pasmo czeskich Beskidów. Ponadto drwale wycięli 5 dużych oliwników, dwie stare śliwy i przecięli nasz stary „baobab”, bo w połowie miał już suche konary. Stracił na urodzie, ale ogród zyskał, ponieważ słońce teraz dociera do ogromnej rabaty i nareszcie zaczną na niej porządnie rosnąć  oraz kwitnąć (mam nadzieję) kwiaty. W rezultacie po wycince zostały ogromne sterty gałęzi do spalenia i konarów do pocięcia. Połowę już spaliliśmy. Teraz powoli porządkujemy resztę.
Dzisiaj zrobiliśmy sobie wycieczkę na górę Chełm, żeby wpłacić zaliczkę za zlot motocyklowy. Beza, w ramach oswajania się z jazdą samochodem, pojechała z nami. Jazdę znosi nieźle, ale jeszcze musimy ćwiczyć dużo. Uczy się również chodzić w szeleczkach i na smyczy. Nie buntuje się, nie wyrywa. Za każde grzeczne zachowanie jest nagradzana psimi cukierkami. Dla takiego szczeniaka wycieczka jest ogromnym przeżyciem. Tyle nowości do poznania, tyle rzeczy do ”oswojenia”.
Rudasy mykają po ogrodzie i chyba kombinują coś z gniazdem. Mają wolny wywietrznik koło okna sypialni. Nowe okno wprawione, kosa, który miał chętkę na to miejsce, nie widać. Ciekawa jestem, czy się zdecydują na ponowne zadomowienie się w wywietrzniku.
Kosy już wysiadują pierwsze jaja. Z żywotnika, podczas przywiązywania „odchodzących” od pnia gałęzi po ciężkim śniegu, wypłoszyłam kosicę z gniazda. Jasne, że niechcący. Siedziała tam cichutko i dopiero kiedy przesunęłam sznur wokół pnia, zerwała się z głośnym łopotem skrzydeł. W gnieździe jest pięć niebieskich jajeczek. Mam nadzieję, że wróciła, kiedy prawie na palcach wycofaliśmy się spod żywotnika. Inne gniazdo jest w załamaniu rynny i jeszcze jedno w ogromnych tujach. Uczymy Bezę, żeby nie goniła ptaków, co jest trudne, bo ona ma we krwi „zaganianie”.
Trochę wiosny, trochę widoków.
Wilcze łyko. W tym roku omal nie przespałam jego okresu kwitnienia. Długo w tym miejscu ogrodu leżał śnieg, toteż tam nie zaglądałam. Ostatnio, przechodząc obok, poczułam słodki zapach i zobaczyłam, że krzew już powoli przekwita. Zaczyna kwitnąć w lutym i kończy w marcu, ale ponieważ zima się, przedłużyła, dopiero teraz kończy kwitnienie. Krzew jest stary, ma około 20 lat, niemniej co roku kwitnie obficie i odznacza się intensywnym fioletem od śniegu. 
Fiołki, które rozsiewają się po całym ogrodzie i tworzą mocno pachnące kępy. W tym roku, kiedy przekwitną mam zamiar porozsadzać je do dalszej części ogrodu, pod leszczyny. Jesienią zrobiłam podobnie z narcyzami i teraz mam ich kwitnące kępy w najmniej oczekiwanych miejscach ogrodu.
 Miodunka. Rozrasta się w ogromne kępy i trzeba mocną jej pilnować, żeby nie zawładnęła całą grządką. Kiedy przekwitnie również przeniosę jej sadzonki do "dzikiej" części ogrodu. Na miodunce "urzędują" teraz trzmiele. Trzeba bardzo pilnować Bezy, żeby nie upolowała żadnego, bo mógłby być kłopot. Ona uwielbia bawić się  takimi "zabawkami"
 Pierwiosnek, po naszemu kluczyk. Mam mnóstwo białych i trochę innych żółtych. Chyba skuszę się i kupię inne kolory. Kiedyś moja mama miała mnóstwo różnokolorowych pierwiosnków.One tworzą śliczne akcenty w szarym jeszcze ogrodzie.
 Gęsie pępki czyli stokrotki. Też już tworzą dywany na niezbyt jeszcze zielonym trawniku.
 Kocanki- wierzba- kwiat męski. Kochane wiosenne kotki. Tu, na Ziemi Cieszyńskiej można spotkać całe pasy takich żółto kwitnących krzewów wierzby, rosnących wzdłuż dróg. Jedzie się wtedy żółtym tunelem. Zdjęcie tych kotków zrobiłam w rezerwacie na górze Chełm.
 Przylaszczki. Też sfotografowane na Chełmie. Już przekwitają. Robiłam to zdjęcie i nagle zatęskniłam za kopcem, który wznosił się za naszym sadem. Był porośnięty lasem bukowym i lipowym, a na wiosnę kwitły w tym lesie całe łany białych zawilców oraz błękitnych przylaszczek. Potem wyrastał czosnek niedźwiedzi i w maju, kiedy kwitł niósł się jego słodki zapach. Po przekwitnięciu, liście wydzielały intensywny zapach czosnku. Z kolei w lipcu zapach czosnku zagłuszał intensywny zapach kwitnących lip. W ogóle tamten dom, miejsce zamieszkania, kojarzy mi się głównie z zapachami płynącymi od lasu i jego jesiennymi kolorami
 Nie mam pojęcia, co to za kwiat. Liście ma podobne do łopianu, ale z całą pewnością nie jest to on.
 I dziki pierwiosnek. Uwielbiam właśnie tę odmianę. U mojej babci na zegrodzie było aż żółto od kluczyków. W dzieciństwie często jeździłam do babi (pod Cieszyn) pociągiem. Już od Jastrzębia, w sadach (zegrodach) usytuowanych wzdłuż torów, można było wiosną zobaczyć całe łany tych wiosennych kwiatków. Taki charakterystyczny widok na zawsze będzie mi się kojarzył ze starymi sadami rosnącymi we wsiach na Ziemi Cieszyńskiej. Kojarzy mi się również z Wielkanocą, bo zazwyczaj o tej porze rozkwitały dzikie kluczyki.
 Dzisiaj niebo było zamglone. Widok z Chełma był ograniczony. Tu na zachodnią stronę. Przy pogodnym niebie i czystym powietrzu zobaczyć można hutę Łaziska i dalej.
 A tu się świat kończy. Niesamowite wrażenie, kiedy nagle traci się widoczność na cokolwiek i można zobaczyć tylko mgłę za urwiskiem.


sobota, 6 kwietnia 2013

Zuza w moim śnie


Pogoda się zawiesiła. Śniegu jest jeszcze sporo, ale „siada” i widać, że topnieje. W powietrzu ogrom wilgoci. Od dwóch dni w nad polami lekka mgła. Chęci do jakiekolwiek aktywności też siadają. Nic się nie chce. Jakoś markotno. I chociaż rankami śpiewają już kosy i skowronek, a w pobliskim zagajniku dzięcioł tłucze w drzewa jak oszalały, to i tak nie jest wiosennie. Wczoraj miałam dziwny sen. Na ogół nie przywiązuję wagi do snów, ale kilka razy sprawiły, że mocno się nad ich treścią zastanawiałam i w pewnym sensie przekładały się na jawę. Śniło mi się, że przyszła do naszej sypialni Zuza. Łepek miała śnieżnobiały. Ten obraz mocno zapamiętałam- we śnie zdziwiłam się, że duch Zuzki nas odwiedził. Pogłaskałam ją po głowie i poczułam bardzo delikatną sierść. Znowu się zdziwiłam, że duchy są takie „rzeczywiste’ i czuję coś pod ręką. Zuza władowała się na łóżko między nas i położyła głowę na poduchę. W tym samym czasie odsuwałam Bezę, żeby stary pies miał spokój. Po kilku minutach zeszła i położyła się w kącie na swoim legowisku (teraz tam śpi Bezka). Cały czas trzymałam szczeniaka, żeby starej nie dokuczał. Zuza westchnęła, położyła głowę na kocu i zasnęła. Pamiętam jeszcze tę jej śnieżnobiałą (tylko) głowę i sen mi się urwał. Ciągle jestem pod wrażeniem. Czyżby zmarłe psy, podobnie jak zmarli ludzie, przychodziły ostatecznie pożegnać się? Uspokoić nas, że już jest OK.? Być może sen zaprojektował się w mojej głowie po komentarzach w ostatnim poście. Czy się uspokoiłam? Nie wiem. Dla mnie to ciągle jest świeże. Nawet nie przypuszczałam, że utratę psa można tak mocno przeżywać. I gdzieś tam w środku kołacze wyrzut sumienia, że z utratą bliskich nie zawsze tak było.
Trochę Bezowego szaleństwa w śnieżnej scenerii.
Jeszcze idziemy grzecznie:)
Najlepiej bryka się po wielkich stosach gałęzi.
A jakby tak zapolować na to coś?
 Beza szaleje
 Dwoi się
 A nawet troi...Kocha śnieg :)



środa, 3 kwietnia 2013

Jak może być Zupa, to może być i Beza:)


Śnieg popsuł nam plany. Jutro miała przyjechać ekipa, by zamontować nowe okna. Nici z tego. Wzdłuż ścieżki usypane zwały śniegu. Ścieżkę do tarasu blokuje wielka zaspa, po bokach parkingu śnieżne góry. Z dojściem do domu kłopot, a z takimi ogromnymi oknami podwójny. Przełożyliśmy na przyszły tydzień. Dobrze, że zadzwoniliśmy do firmy, by się upewnić, czy przyjadą. Bez tej wiedzy rozmontowalibyśmy niepotrzebnie pokoje co najmniej na 5-6 dni przed imprezą. Majster tylko westchnął, że tam u nas w górach, to pewnie zaspy i drogi nieprzejezdne. Jakie góry???? Pewnie w Ustroniu, Wiśle, Brennej i dalej w Beskidach, ciężko na drogach, ale u nas mokry asfalt i jeździ się normalnie.  Co w nocy dosypie, to przez dzień odwilż stopi. Pod grubą warstwą śniegu jest bardzo mokro.
Beza była dzisiaj u weterynarza „w przeglądzie” i dostała 2. serię szczepionki. Testowaliśmy, jak znosi jazdę samochodem. Na wszelki wypadek zabraliśmy jej posłanie i kosz z zabawkami. Usiadłam z nią na tylnym siedzeniu. Całą drogę była cichutko. Trochę się pokręciła, ale nie była zdenerwowana. U weterynarza była u mnie na rękach bardzo spokojna, trochę wypłoszona, ale bez wyrywania się, jazgotu i popiskiwania czy chęci zwiania. Dała się postawić na stole, obejrzeć i nawet nie drgnęła przy zastrzyku. Super. Oczywiście, że przemawiałam, głaskałam, uspokajałam. Kurcze, jak małe dziecko takie szczenię. W powrotnej drodze spała  spokojnie. Nie miała jakichś odruchów wymiotnych. Będziemy ją tak stopniowo oswajać z jazdą samochodem. Weterynarz trochę był zdziwiony jej imieniem, a po chwili stwierdził, że może być Beza, skoro leczy psa, który wabi się Zupa.

Beza