piątek, 28 czerwca 2013

Skończyłam odnawiać kredens

Odnowiłam i pomalowałam kredens na kremowy kolor.

Wygląda super. Wpakowałam do niego wszystkie akcesoria do robótek-  nareszcie wiem, co mam i gdzie to mam
















czwartek, 20 czerwca 2013

Tornada, trąby i....ptaki w domu


Upał… upał.. upał… czytam, że w Czechach dochodzi do 40 stopni ciepła, a to przecież temperatura mierzona w cieniu. Czytam również, że przez czeską miejscowość Kostelec przeszło tornado. Kostelec, według TVN24 leży na północnym wschodzie Czech. Zaciekawiona, bo to przecież rejony niedaleko nas, szukam na mapie i co widzę? Kostelec leży na północnym zachodzie Czech. Druga informacja, że przez czeski Karniów (pisownia TVN 24) też przeszło tornado. I również ta miejscowość leży na północnym wschodzie Czech. Dociekliwa jestem- poszukałam na mapie. Jest- miejscowość Krnov. Ta, rzeczywiście, znajduje na północnym wschodzie (no powiedzmy, że…) Czech. Obie miejscowości dzielą setki kilometrów. I pytanie, czy to to samo tornado- w takim przypadku powinno po drodze zmieść wiele innych miejscowości, a może były dwa tornada, ale TVN pisze wyraźnie o jednym? Nie znalazłam natomiast  na mapie takich miejscowości obok siebie. Ani na północnym zachodzie, ani na północnym wschodzie Czech. Zatem co? Ano nie zdziwię się, kiedy TVN24 ogłosi, że Łódź znajduje się na północy Polski, a Gdańsk na południowym zachodzie. Prawie tak, jak w wierszu Brzechwy:
Stary Giewont zląkł się wielce 
I przykucnął pod parkanem, 
Każdy myślał, że to Kielce, 
A to było Zakopane.
Zresztą w prognozie pogody TVN 24 nieodmiennie Bielsko- Białą zalicza się do południowego zachodu Polski, gdzie, tymczasem, leży ono ewidentnie na południu. W ogóle, prognoza pogody w TVN 24 jest pisana interesującym językiem, czasem trudno zaliczyć go do poprawnej polszczyzny. A niedawno przeczytałam taką „perełkę”, która mnie trochę zszokowała, potem zaniepokoiła, by następnie wkurzyć. Otóż ostatnie zadnie wypowiedzi pana przedstawiającego prognozę brzmiało: „Po cichu meteorolodzy mówią o trąbach powietrznych w tym regionie”. Na litość boską… jakie po cichu??!! To powinno być głośne ostrzeżenie dla mieszkańców tych miejscowości. Na tyle wczesne, żeby mogli się przygotować, a panowie meteorolodzy tu sobie konspiracyjnie szepczą. No nie powiem, filuternie, a może jeszcze z przymrużeniem oka? A co tam, przeleci sobie taki wir przez miejscowość, zniszczy wszystko, a może nie przeleci…I coraz częściej pojawia się u mnie przypuszczenie, że w ośrodkach meteorologicznych siedzą trąby po przejściu tornada.
 Mówiłam, że te ptaszydła kiedyś wyprowadzą nas z domu. Dzisiaj raniutko pojawił się pierwszy smark. Pisałam listę zakupów, drzwi na taras szeroko otwarte i cieplutko stamtąd idzie. Nagle nad głową coś mi przeleciało z głośnym łopotem i piskiem. Patrzę, wysoko, na donicy z kwiatkiem siedzi podlot. Wystraszony jak diabli, cały sztywny. No to ja cichutko po aparat,  zdążyłam  zrobić dwa zdjęcie, kiedy on buch w drugi kąt pokoju. Wołam Jaskóła, żeby go łapał. Pisklę w popłochu do holiku i dalej się pcha do domu. W końcu Jaskół przydybał ptaszę w kącie i wypuścił  w krzaki przy drugim tarasie. A tam po minucie zaczęło się piekło. Straszna była awantura. Stare dały niezły ochrzan młodemu, że włóczy się nie wiadomo gdzie. Chyba z 15 minut darły dzioby ze złości i zdenerwowania. A młody tylko fruuuuu... gdzieś w krzakach przycupnął.
 Ponieważ upał się wzmagał, zabrałam się do pisania posta, bo nawet w domu ciężko cokolwiek zrobić. Stukam sobie w klawisze i nagle słyszę, że Bezka szczeka na drugim tarasie. Szczeka takim charakterystycznym klangiem: "Coś mam... chodźcie szybko...tutaj... mam coś". No to idę i widzę, że następny podlot przyszedł w odwiedziny. Jak to dobrze, że nauczyliśmy Bezę nie ruszać ptaków. Chociaż wydaje mi się, że w obliczu nieznanego, to ona trochę stchórzyła, bo jak przyszłam, to poszła sobie do sieni. W końcu obowiązek swój spełniła. 

 Najpierw zrobiłam zdjęcie z pokoju. Ptaszydło siedziało tyłem i chyba mnie jeszcze nie zauważyło. Myślałam, że to kolejny kos. Ale nie.... ale nie! To dzięciolina mizerna zagościła na naszym tarasie. Wyglądała nieszczególnie. Wydawało mi się, że chyba nóżkę złamała. Obfotografowałam ją ze wszystkich stron. Podobnie, jak kos, siedziała spokojnie i tylko oczkami wodziła.
 Robiłam te zdjęcia i sobie myślałam: "Kurcze, przecież ja tego ptaka muszę jakoś zabezpieczyć. Nie ruszę go za Chiny Ludowe, no nie ruszę". Jaskół wyjechał, ptak siedzi, a ja mam fobię i ptaka do ręki nie wezmę. 
Już byłam zdecydowana go zostawić  i pilnować do przyjazdu Jaskóła, kiedy młody zerwał się i elegancko pofrunął na bluszcz.

 O ty miglancu :) To ty tak pięknie fruwasz, a ja się zmartwiałam, że będę musiała szpital ptasi otworzyć. Dzięcioł pokołysał się chwilkę na bluszczu, zerwał się i poleciał na brzozę.
A może ptasi rodzice podsyłają mi te smarki, żebym sobie obejrzała jakie piękne skrzydlate nowe pokolenie rośnie w naszym ogrodzie? Jest jeszcze jedno gniazdo, w którym kosica wysiaduje ostatni lęg.
Jagoda kamczacka. Owoce ciut kwaśniejsze od borówki amerykańskiej. Cała zabawa z tą jagodą polega na tym, że trzeb utrafić w czas zbioru, bo parę dni później jagody pękają i już się nie nadają do zbierania. Trafić we właściwy czas jest trudno, ponieważ jagody znajdują się po spodem gałęzi i niełatwo je wypatrzeć. W tym roku ścigałam się też z trzmielami, które jagodę uwielbiają.

P.S. Jaskół twierdzi, że skrzydlate wypychają młode, żeby te rozejrzały się, czy nie dostaną coś do żarcia. Ot...proza życia... a ja chciałam, żeby tak pięknie o nowym pokoleniu zabrzmiało... ech....

wtorek, 18 czerwca 2013

Gorące przegięcie...


Pogoda wyraźnie przegina. Jak nie leje, i omal nas topi, to z kolei upał taki, że nic tylko szukać kąta do zdechnięcia. Dzisiaj o 9 rano w półcieniu były już 32 stopnie. Teraz jest 31 stopni w cieniu. I duszno, duszno, duszno… Bezka pałęta się po domu w poszukiwaniu zimnego podłoża. Jedynie w sieni ma chłodniejszy marmurek, ale z kolei przez otwarte drzwi wpada gorące powietrze. Chodzi więc taka marudna i popiskuje. Upał zniechęca do pracy. Rano siedziałam w ogrodzie i plewiłam chwaściska, które po deszczach, w gorącym teraz powietrzu, oszalały, koniecznie chcą zagłuszyć te szlachetne. Wytrzymałam do 10tej. Potem nie dało rady. W domu też, mimo dobrej izolacji, duszno. I podobnie jak Bezka, snuję się z kąta w kąt. Tu trochę sprzątnę, tu pranie wywieszę, to znowu popiszę na kompie. Wszystko w tempie dużo wolniejszym niż normalnie. Kredens już pomalowany. Muszę jeszcze niektóre wąskie miejsca małym pędzelkiem przemalować. Dzisiaj dostanie nowe uchwyty i zamki. Nałożymy również nowy blat. Jutro można będzie go „zagracić”. Jest w kolorze „Pastelowej orchidei” z aksamitnym.. hm… czym? No bo nie połyskiem. Fakturą? Rzeczywiście, jest matowy i miły w dotyku.  Wczoraj odezwała się ruda. Strasznie pyszczyła na daglezji. Chyba wystąpił jakiś konflikt interesów, bo na daglezji siedział również grzywacz, a niżej kos. W tym roku rude brykają z dala od domu. Przeważnie widać i słychać je na wysokich drzewach oraz w lasku, na dole ogrodu. Są bardziej płochliwe , dlatego trudno je teraz sfotografować. Zobaczymy, jak to będzie, kiedy orzechy zaczną dojrzewać. Niemożliwe, żeby się nie skusiły. W wywietrzniku, obok okna sypialni, gdzie w zeszłym roku miały rude gniazdo, teraz słychać szerszenia. Mam nadzieję, że tylko jeden tam siedzi, bo jakby całe gniazdo….rany….
 Za płotem, na dole ogrodu mojej siostry, zakwitł tulipanowiec. Niestety, źle posadzony, odwrócił się do słońca, czyli w stronę sadu. Cała uroda jego kwitnących kwiatów jest dla nas ledwo widoczna.

 Wygląda jak nenufar, ale nenufarem nie jest. Jaśmin pełny. Mocno pachnie i jest śnieżnobiały.
 Pajączkowi jak klejnocik, bardzo spodobało się parzydło.

 Lekko kremowa piwonia.
 Parzydło.
 Lilie złotogłowy.  Dwa lata temu przesadziłam je i chyba niezbyt dobrze wyszło im to na zdrowie. W końcu zaczęły rosnąć i kwitnąć. Piękne, oryginalne kwiaty.

"Jestem już dużym podlotkiem i nabieram dystynkcji:)"

niedziela, 16 czerwca 2013

Muchołówka szara

 Obserwowaliśmy ją prawie codziennie. Najpierw nie wiedzieliśmy co to za ptak. Bardzo ruchliwa, nie dała się fotografować. Wszystkie zdjęcia wychodziły niewyraźne. Nie można było jej porównać z ptakami w atlasie i jednoznacznie określić co to za gatunek.
 Dopiero po wyglądzie jaj w gnieździe, doszliśmy do wniosku, że to muchołówka szara.  Nie przypuszczaliśmy również, że i w tym roku w uchwycie na donicę jakiś ptak zrobi gniazdo. Domyślaliśmy się, że ma je uwite gdzieś przy górnym tarasie, bo w tamtym kierunku frunęła i stamtąd sfruwała. Później siadała na słupku i popiskiwała.

 Któregoś dnia poszłam na górny taras i zobaczyłam stare, zeszłoroczne  gniazdo w uchwycie na doniczkę. Wkurzona na Młodą, że jeszcze go nie sprzątnęła, chwyciłam za metalowy pręt i... o mało nie skończyłoby się to tragicznie dla 5 małych jajek, które się tam znajdowały. A... tu cię mamy.. poszłam po aparat i szybko, żeby nie spłoszyć samiczki, zrobiłam zdjęcie.
 Po jakimś czasie (chyba po tygodniu) chciałam się zorientować, co tam w gnieździe piszczy. No i piszczało. Znowu szybkie jedno zdjęcie i wynocha z tarasu, bo już na słupku popiskiwała niecierpliwie matka. A wczoraj zachowałam się głupio i jest mi przykro. W sumie nic się nie stało, ale przez moją ciekawość mogły młode zginąć.
 Poszłam znowu zobaczyć, jak się mają pisklaki. Cicho odczekałam na moment, kiedy samiczka poleciała z gniazda, weszłam na taras, podniosłam aparat na wysokość gniazda.... to był normalny atak... nagle wszystkie pisklaki gwałtownie pofrunęły prosto w aparat i w moją twarz. Tylko zaszumiało w powietrzu. A ponieważ nie potrafią fruwać doskonale, pospadały na podłogę jak ulęgałki. Przyznam, że mnie to trochę zszokowało i przeraziło, bo naruszyłam spokój gniazda. Zrobiłam szybko dwa zdjęcia i wycofałam się. Matka zaniepokojona jeszcze długo popiskiwała nerwowo.
W sumie te pisklaki i tak na dniach poszłyby z gniazda, więc generalnie nie zrobiłam im krzywdy, ale... no mam niesmak.
 A tego zauważyłam wieczorem na liściu rośliny, której nazwę ciągle zapominam. Z daleka wyglądał jak szara plama.Nienaturalny akcent, dlatego poszłam zobaczyć co to.
Siedział sobie spokojnie, nastroszony i pewnie mocno zdezorientowany. Kiedy robiłam zdjęcia ani drgnął.  Po godzinie poszłam sprawdzić czy nadal tam jest- liść był pusty

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Kredens po prostu musi być


11.30
Zamglone poranki i upalne dni. Wczoraj dookoła „chodziły” burze, ale do nas ani jedna nie zawitała. To jakieś szczególne miejsce, bo takie zjawiska obserwuję od momentu, kiedy się tu sprowadziliśmy, czyli od 23 lat. Często na południu nad górami- granatowo, na zachodzie- sino, północ deszczem zszarzała, słychać z dala grzmoty,  a u nas słońce świeci w najlepsze.
Dzisiaj bardzo ciepło i mocny wiatr. Pojawiły się pierwsze grzyby- kozoki. Ptaki mają ostatnie lęgi. Co chwilę, z różnych stron, słychać popiskiwania piskląt, a ich rodzice to tylko śmigają w powietrzu.
Wczoraj „zamieszkał” u nas stary kuchenny kredens (taki śląski byfyj). Ogroooomny. Skąd pomysł? Wymarzyłam sobie pokój do pracy w wiejskim stylu. Na jednej ścianie mamy meble (też już dosyć stare) robione na zamówienie- dwie komody i wiszące półki z szybkami, takie ludowe, z modrzewia. Do tego stół i krzesła w tym stylu. Na drugiej ścianie stało pianino, ale bardziej pasowało do innego pokoju, więc zostało tam wstawione. Zrobiła się goła ściana. No i dalej kombinować, co teraz? Można było dorobić meble, żeby pasowały do tych, które już są. Tyko…kasa, panie…kasa…Kupić inne w tym stylu? Wyglądałyby już tandetnie, a robione z drewna?… kasa….Dobra, mówię do Jaskóła. Ściany dzieli duży pokój, to zrobimy tę w zupełnie innym stylu. Oczywiście nie żadne rococo, ani klasycyzm, i nie meblościanka, chociaż chodziła mi po głowie, ale… jeszcze jeden warunek musiał być spełniony- musiałam  znaleźć jakiś mebel na swoje rzeczy do szycia, bo pochowane po różnych szafach. Wkurzało mnie  ciągłe ich wyjmowanie i upychanie. Mebel miał być pojemny, natomiast współczesne meblościanki, to więcej ścianek niż mebla. Jak była duża, to komplet z szafą dwudrzwiową. Po co mi jeszcze jedna szafa na ciuchy, kiedy ja chcę półki na tkaniny, wełnę, nici i inne takie duperelki. Odpada. Znalazłam fajne komody. Pakowne, ale ciemne. Niech będą ciemne. Postanowione. W tym samym czasie pojechaliśmy do kumpla po naszego Enfielda, aby zabrać go z zimowego garażowania do domu. W tej samej wiosce mieszka inny kolega- motocyklista więc poszliśmy go odwiedzić. A on, zapaleniec, zbieracz staroci, zaprowadził nas do starego domu, w którym trzyma te swoje wiekowe cudeńka. Rany- stare motocykle, rowery, naczynia, szkło, lampy, pralka, maszyny do szycia, jakieś zegary, lustra, a wśród nich stał kredens. Taki śląski kuchenny byfyj. Patrzę na mebel i mówię, że takie dwa miała moja babcia w domu. Jeden w kuchni zimowej, drugi w letniej. I nagle strzeliłam: Sprzedaj mi ten kredens.
Ale kolega zafiksowany, żeby „mieć”, mówi „nie”, mimo to prowadzi mnie do innego pomieszczenia, a tam stoi drugi kredens, jeszcze fajniejszy.
-No- mówię- Masz dwa, jeden możesz mi sprzedać- upieram się tak w ciemno, bo jeszcze nie mam pojęcia, gdzie by go postawić. Jednak chodzi mi po głowie, że taki kredens jest pojemny i bardzo mi się podoba. Kumpel jednak też się zaparł i nie miał ochoty mi czegokolwiek sprzedawać. Nie, to nie. Wyszłam przed dom, gdzie stała reszta towarzystwa i mówię, że Marcin ma takie fajne kredensy, ale sknerus jeden, nie chce żadnego mi sprzedać. Jaskół robi wielkie oczy, bo pojęcia nie ma, że jakiś kredens chcę kupić, a ja jak smark wpatrzony w lizak, kredens i kredens chcę. Nagle drugi kolega coś z żoną poszeptał i mówi, że w starym domu od ciotki chyba jeszcze taki kredens stoi. Pojedzie tam, jeżeli mebel będzie, zrobi zdjęcie, przyśle nam i my zadecydujemy, czy bierzemy go. Ok. ucieszyłam się, ale przyznam, że po powrocie do domu miałam wątpliwości, czy rzeczywiście chcę starego grata postawić w pokoju. Zdjęcie przyszło. Bierzemy. No i wczoraj ogromny (większy od tych od Marcina) kredens stanął w naszym domu.
21.07
Przekombinowałam z tymi burzami. Po południu była u na burza, ale taka normalna. Wprawdzie spadło trochę gradu oraz była ulewa, jednak w normie. Natomiast cała chmura szelfowa przeszła bokiem i dostało się Jastrzębiu, Żorom, Tychom oraz Rybnikowi.  Z drugiej strony chmury poszły na Ustroń, Bielsko.
 Na razie nie grzeszy urodą. Zostanie pomalowany na kolor kremowy, dostanie piękne uchwyty (już sobie wypatrzyłam w Castoramie) nowy blat i po pomalowaniu wstawimy mu szyby. Na razie zostały wyjęte na czas transportu i malowania. On tu wygląda na niewielki, ale w rzeczywistości ma 1,80  długości i jest bardzo pakowny.
 Pilnuję

 Pierwszy w tym roku.






wtorek, 4 czerwca 2013

Akacje


Leje, no kurcze, leje. Tak się cieszyłam, że woda z piwnicy zeszła, a tu znowu wielkie kałuże i dalej jej przybywa. Przeszłam przez ogród, liczyłam straty. Jeden z wierzchołków akacji złamany, druga, młoda, prawie przygięta do ziemi. Kwitną obłędnie, ale kiście kwiatów są tak mokre, że gałęzie nie wytrzymują. W dodatku wczoraj przeszła bokiem burza i zerwał się wicher. Chyba wtedy ten wierzchołek trzasnął. Ta młoda, jak się nie podniesie, będzie do wycięcia. Z niepokojem patrzę też na kalinę wielkokwiatową. W tym roku jej kuliste kwiatostany są wielkości litrowego garnka, a niektóre ciut większe. One też są przygięte do ziemi, ale gałęzie kaliny nie są tak kruche, jak akacji i wytrzymują napór wody. Brzoskwinia okryta pomarszczonymi liśćmi- kędzierzawość ją dopadła. Niedawno, w jednym z nielicznych słonecznych dni, zdążyłam ją opryskać i chyba się uratuje. Młode drzewko, byłoby szkoda, żeby zginęło. Rzodkiewka wyrosła, piękna, jednak nie da się jej w ogóle jeść. Cała przesiąknięta zapachem i smakiem gliny podprawionym zgnilizną. Do wyrzucenia dwa rzędy. Rozsada zgniła. Postanowiłam po raz ostatni wysiewać rozsadę kwiatów jednorocznych. Po cholerę tyle kombinowania, pracy gdy potem okazuje się, że nawet połowa nie nadaje się do sadzenia, albo zupełnie nie wzejdzie. Kiedyś przysłuchiwałam się rozmowie, w której jedna pani pytała drugą (rolniczkę z wielkim gospodarstwem) dlaczego kupuje truskawki w sklepie, przecież ma tyle pola. Na to ta druga odrzekła, że nie ma czasu się bawić w uprawę truskawek, tym bardziej, że same są z nimi kłopoty. Najpierw pomyślałam, że jest wygodna, a potem zrozumiałam, iż czasem nie warto czegoś robić, bo po przeliczeniu więcej się włoży pracy, pieniędzy i zmartwienia w coś, co w ogóle nie przyniesie efektów. Tym bardziej w uprawach. Jak nie upał i susza, to ulewy i mokro, choroby, szkodniki, gradobicie. Czasem wystarczy 5 minut i po ptokach. Można zamiast plonów liczyć straty. Dlatego w następnym roku rozsadę kupię u ogrodnika, a pęczek rzodkiewek w sklepie. I proszę mnie nie przekonywać, że to z chemią, więc nie należy. Tu też sadownik pryska i  nie ma czystych zbiorów ogródkowych.
 W pełnym słońcu z dwoma wierzchołkami

 Ogromne białe, pachnące bukiety
 A tu już tylko z jednym, mizernym wierzchołkiem
 Drugi wierzchołek smętnie zwisa wzdłuż pnia, kiściami kwiatów w dół.
 Młoda akacja mocno pochylona. Chyba jej nie uratujemy.
 Akacja na sąsiednim wzgórzu- 500 metrów od domu. W tle góra Lipowiec- 20 kilometrów w linii prostej:)
 Akacje przed burzą.
A to resztki ze złamanej gałęzi. Pachnie w całym domu.