czwartek, 20 czerwca 2013

Tornada, trąby i....ptaki w domu


Upał… upał.. upał… czytam, że w Czechach dochodzi do 40 stopni ciepła, a to przecież temperatura mierzona w cieniu. Czytam również, że przez czeską miejscowość Kostelec przeszło tornado. Kostelec, według TVN24 leży na północnym wschodzie Czech. Zaciekawiona, bo to przecież rejony niedaleko nas, szukam na mapie i co widzę? Kostelec leży na północnym zachodzie Czech. Druga informacja, że przez czeski Karniów (pisownia TVN 24) też przeszło tornado. I również ta miejscowość leży na północnym wschodzie Czech. Dociekliwa jestem- poszukałam na mapie. Jest- miejscowość Krnov. Ta, rzeczywiście, znajduje na północnym wschodzie (no powiedzmy, że…) Czech. Obie miejscowości dzielą setki kilometrów. I pytanie, czy to to samo tornado- w takim przypadku powinno po drodze zmieść wiele innych miejscowości, a może były dwa tornada, ale TVN pisze wyraźnie o jednym? Nie znalazłam natomiast  na mapie takich miejscowości obok siebie. Ani na północnym zachodzie, ani na północnym wschodzie Czech. Zatem co? Ano nie zdziwię się, kiedy TVN24 ogłosi, że Łódź znajduje się na północy Polski, a Gdańsk na południowym zachodzie. Prawie tak, jak w wierszu Brzechwy:
Stary Giewont zląkł się wielce 
I przykucnął pod parkanem, 
Każdy myślał, że to Kielce, 
A to było Zakopane.
Zresztą w prognozie pogody TVN 24 nieodmiennie Bielsko- Białą zalicza się do południowego zachodu Polski, gdzie, tymczasem, leży ono ewidentnie na południu. W ogóle, prognoza pogody w TVN 24 jest pisana interesującym językiem, czasem trudno zaliczyć go do poprawnej polszczyzny. A niedawno przeczytałam taką „perełkę”, która mnie trochę zszokowała, potem zaniepokoiła, by następnie wkurzyć. Otóż ostatnie zadnie wypowiedzi pana przedstawiającego prognozę brzmiało: „Po cichu meteorolodzy mówią o trąbach powietrznych w tym regionie”. Na litość boską… jakie po cichu??!! To powinno być głośne ostrzeżenie dla mieszkańców tych miejscowości. Na tyle wczesne, żeby mogli się przygotować, a panowie meteorolodzy tu sobie konspiracyjnie szepczą. No nie powiem, filuternie, a może jeszcze z przymrużeniem oka? A co tam, przeleci sobie taki wir przez miejscowość, zniszczy wszystko, a może nie przeleci…I coraz częściej pojawia się u mnie przypuszczenie, że w ośrodkach meteorologicznych siedzą trąby po przejściu tornada.
 Mówiłam, że te ptaszydła kiedyś wyprowadzą nas z domu. Dzisiaj raniutko pojawił się pierwszy smark. Pisałam listę zakupów, drzwi na taras szeroko otwarte i cieplutko stamtąd idzie. Nagle nad głową coś mi przeleciało z głośnym łopotem i piskiem. Patrzę, wysoko, na donicy z kwiatkiem siedzi podlot. Wystraszony jak diabli, cały sztywny. No to ja cichutko po aparat,  zdążyłam  zrobić dwa zdjęcie, kiedy on buch w drugi kąt pokoju. Wołam Jaskóła, żeby go łapał. Pisklę w popłochu do holiku i dalej się pcha do domu. W końcu Jaskół przydybał ptaszę w kącie i wypuścił  w krzaki przy drugim tarasie. A tam po minucie zaczęło się piekło. Straszna była awantura. Stare dały niezły ochrzan młodemu, że włóczy się nie wiadomo gdzie. Chyba z 15 minut darły dzioby ze złości i zdenerwowania. A młody tylko fruuuuu... gdzieś w krzakach przycupnął.
 Ponieważ upał się wzmagał, zabrałam się do pisania posta, bo nawet w domu ciężko cokolwiek zrobić. Stukam sobie w klawisze i nagle słyszę, że Bezka szczeka na drugim tarasie. Szczeka takim charakterystycznym klangiem: "Coś mam... chodźcie szybko...tutaj... mam coś". No to idę i widzę, że następny podlot przyszedł w odwiedziny. Jak to dobrze, że nauczyliśmy Bezę nie ruszać ptaków. Chociaż wydaje mi się, że w obliczu nieznanego, to ona trochę stchórzyła, bo jak przyszłam, to poszła sobie do sieni. W końcu obowiązek swój spełniła. 

 Najpierw zrobiłam zdjęcie z pokoju. Ptaszydło siedziało tyłem i chyba mnie jeszcze nie zauważyło. Myślałam, że to kolejny kos. Ale nie.... ale nie! To dzięciolina mizerna zagościła na naszym tarasie. Wyglądała nieszczególnie. Wydawało mi się, że chyba nóżkę złamała. Obfotografowałam ją ze wszystkich stron. Podobnie, jak kos, siedziała spokojnie i tylko oczkami wodziła.
 Robiłam te zdjęcia i sobie myślałam: "Kurcze, przecież ja tego ptaka muszę jakoś zabezpieczyć. Nie ruszę go za Chiny Ludowe, no nie ruszę". Jaskół wyjechał, ptak siedzi, a ja mam fobię i ptaka do ręki nie wezmę. 
Już byłam zdecydowana go zostawić  i pilnować do przyjazdu Jaskóła, kiedy młody zerwał się i elegancko pofrunął na bluszcz.

 O ty miglancu :) To ty tak pięknie fruwasz, a ja się zmartwiałam, że będę musiała szpital ptasi otworzyć. Dzięcioł pokołysał się chwilkę na bluszczu, zerwał się i poleciał na brzozę.
A może ptasi rodzice podsyłają mi te smarki, żebym sobie obejrzała jakie piękne skrzydlate nowe pokolenie rośnie w naszym ogrodzie? Jest jeszcze jedno gniazdo, w którym kosica wysiaduje ostatni lęg.
Jagoda kamczacka. Owoce ciut kwaśniejsze od borówki amerykańskiej. Cała zabawa z tą jagodą polega na tym, że trzeb utrafić w czas zbioru, bo parę dni później jagody pękają i już się nie nadają do zbierania. Trafić we właściwy czas jest trudno, ponieważ jagody znajdują się po spodem gałęzi i niełatwo je wypatrzeć. W tym roku ścigałam się też z trzmielami, które jagodę uwielbiają.

P.S. Jaskół twierdzi, że skrzydlate wypychają młode, żeby te rozejrzały się, czy nie dostaną coś do żarcia. Ot...proza życia... a ja chciałam, żeby tak pięknie o nowym pokoleniu zabrzmiało... ech....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz