wtorek, 13 sierpnia 2013

Szerszenie

No i zrobiło się trochę chłodniej. Po trzytygodniowych upałach bez kropli deszczu nareszcie popadało. Nie jest to rewelacja, ale zawsze trochę wody dla biednych roślin spadło. W ciągu dnia siedzę w domu i robię porządki, z myciem okien włącznie. Tym razem nawet jestem zadowolona. Intensywna praca fizyczna powoli niweluje stan, jaki pozostał mi po utarczkach z szefem i innych trochę nerwowych rzeczach. Dzisiaj już zupełnie na luzie, spokojnie pucowałam krok po kroku dom. Parę dni temu wezwaliśmy specjalistę do usunięcia gniazda szerszeni. Zrobiły je sobie w tym samym wywietrzniku, obok okna sypialni, w którym w zeszłym roku miały gniazdo wiewiórki. Nie lubię takich akcji. Z gniazdem os obok poziomek zwlekaliśmy też do tej pory. Jakoś żal, mimo, że to trochę niebezpieczne stworzenia. Szerszenie stały się jednak agresywne i po trzeciej pobudce o 5 rano, którą nam urządziły, wpadając do sypialni, postanowiliśmy się z nimi rozprawić. Szerszenia nie wolno zgnieść. Wydziela on wtedy jakieś fluidy, które zwabiają pozostałe osobniki w celu ratowania zaatakowanego. Podobno szerszeń ma też mnie jadu niż osa i użądlenie pojedynczego owada nie jest niebezpieczne (jest, gdy ktoś jest uczulony). Ich siłą jest gromadny atak, a wtedy wielokrotne użądlenia mogą doprowadzić  do ataku serca, duszności i innych zagrożeń dla życia osoby pożądlonej. O ile przez dzień staraliśmy się wyganiać je na zewnątrz, to nad ranem mogło się zdarzyć, że śpiąc nieświadomie zdenerwujemy lub przyciśniemy jednego, a on już sobie resztę zawoła do pomocy. Trzeba było podjąć drastyczną decyzję. Szerszenie zostały wytrute. Osy zresztą też. Pan załatwił sprawę w ciągu godziny od zgłoszenia i skasował 150 złotych. Gniazda nie wyjął, bo jest trudny dostęp do wywietrznika. Miejmy nadzieję, że akcja była skuteczna. W każdym razie od tamtej pory nie usłyszeliśmy znajomego buczenia, ani nie zobaczyliśmy żadnego szerszenia. No i jeszcze dowiedzieliśmy się, że takimi sprawami Straż Pożarna już się nie zajmuje. Przynajmniej u nas.

Dzisiaj byliśmy z Bezą u weta obciąć pazurki. Bardzo szybko jej odrastają. Biega po miękkim podłożu i nie ścierają się tak, jak trzeba. Tym razem do obcinania zabrał się młody weterynarz. Kazał Bezkę postawić na stole. Mówiłam mu, że to nie jest dobry pomysł, ale chyba nie słyszał. Beza oszalała ze strachu i kiedy się posiusiała wprost na stół, pan zrezygnował z pomysłu wykonania zabiegu na wysokościach, po czym kazał postawić Bezkę na podłodze. Trochę ją uspokoiliśmy i pan zabrał się do obcinania pazurków. Tylne łapki szły z oporem. Przednie już spokojnie, bo pies widział, co się dzieje. Kiedy to podkreśliłam, usłyszałam żartobliwe: „Co się dziwić, nikt nie lubi, kiedy robi mu się wokół tyłka”. Fakt- nikt nie lubi. Ogólnie jest postęp. Pies coraz mniej panikuje. Jazdę samochodem też znosi już spokojnie. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz