No i zrobiło się trochę chłodniej. Po
trzytygodniowych upałach bez kropli deszczu nareszcie popadało. Nie jest
to rewelacja, ale zawsze trochę wody dla biednych roślin spadło. W ciągu dnia
siedzę w domu i robię porządki, z myciem okien włącznie. Tym razem nawet jestem
zadowolona. Intensywna praca fizyczna powoli niweluje stan, jaki pozostał mi po
utarczkach z szefem i innych trochę nerwowych rzeczach. Dzisiaj już zupełnie na
luzie, spokojnie pucowałam krok po kroku dom. Parę dni temu wezwaliśmy specjalistę
do usunięcia gniazda szerszeni. Zrobiły je sobie w tym samym wywietrzniku, obok
okna sypialni, w którym w zeszłym roku miały gniazdo wiewiórki. Nie lubię
takich akcji. Z gniazdem os obok poziomek zwlekaliśmy też do tej pory. Jakoś
żal, mimo, że to trochę niebezpieczne stworzenia. Szerszenie stały się jednak
agresywne i po trzeciej pobudce o 5 rano, którą nam urządziły, wpadając do
sypialni, postanowiliśmy się z nimi rozprawić. Szerszenia nie wolno zgnieść.
Wydziela on wtedy jakieś fluidy, które zwabiają pozostałe osobniki w celu
ratowania zaatakowanego. Podobno szerszeń ma też mnie jadu niż osa i użądlenie
pojedynczego owada nie jest niebezpieczne (jest, gdy ktoś jest uczulony). Ich
siłą jest gromadny atak, a wtedy wielokrotne użądlenia mogą doprowadzić do ataku serca, duszności i innych zagrożeń
dla życia osoby pożądlonej. O ile przez dzień staraliśmy się wyganiać je na
zewnątrz, to nad ranem mogło się zdarzyć, że śpiąc nieświadomie zdenerwujemy
lub przyciśniemy jednego, a on już sobie resztę zawoła do pomocy. Trzeba było
podjąć drastyczną decyzję. Szerszenie zostały wytrute. Osy zresztą też. Pan
załatwił sprawę w ciągu godziny od zgłoszenia i skasował 150 złotych. Gniazda
nie wyjął, bo jest trudny dostęp do wywietrznika. Miejmy nadzieję, że akcja
była skuteczna. W każdym razie od tamtej pory nie usłyszeliśmy znajomego
buczenia, ani nie zobaczyliśmy żadnego szerszenia. No i jeszcze dowiedzieliśmy
się, że takimi sprawami Straż Pożarna już się nie zajmuje. Przynajmniej u nas.
Dzisiaj byliśmy z Bezą u weta obciąć
pazurki. Bardzo szybko jej odrastają. Biega po miękkim podłożu i nie ścierają
się tak, jak trzeba. Tym razem do obcinania zabrał się młody weterynarz. Kazał Bezkę
postawić na stole. Mówiłam mu, że to nie jest dobry pomysł, ale chyba nie
słyszał. Beza oszalała ze strachu i kiedy się posiusiała wprost na stół, pan
zrezygnował z pomysłu wykonania zabiegu
na wysokościach, po czym kazał postawić Bezkę na podłodze. Trochę ją uspokoiliśmy i
pan zabrał się do obcinania pazurków. Tylne łapki szły z oporem. Przednie już
spokojnie, bo pies widział, co się dzieje. Kiedy to podkreśliłam, usłyszałam
żartobliwe: „Co się dziwić, nikt nie lubi, kiedy robi mu się wokół tyłka”.
Fakt- nikt nie lubi. Ogólnie jest postęp. Pies coraz mniej panikuje. Jazdę
samochodem też znosi już spokojnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz