piątek, 11 października 2013

Nalot rozbójników

To jest winobluszcz, rosnący sobie na południowej ścianie domu. Pięknie zapełnia kąt, utworzony między ścianą, a wysuniętym tarasem. Okno, z którego robiłam zdjęcia jest po prawej stronie. 
Winobluszcz zaowocował takimi pięknymi gronami. W zeszłym roku grona wcinały z wielkim apetytem kosy, a w tym roku...
Siedzę sobie wczoraj przy komputerze. Komputer mam postawiony na biurku zaraz przy oknie. Kiedy podnoszę głowę, widzę przez okno właśnie kawałek tarasu i ten piękny winobluszcz w kącie. Siedzę i coś przeglądam, nagle słyszę, jak coś tłucze z impetem w szybę, a potem straszliwy rejwach i tumult na winobluszczu. Podnoszę głowę i widzę- wielka masa ptaszysk atakuje grona, przepychając się i robiąc  straszliwy harmider. Spokojnie wstaję, a potem biegiem lecę po aparat. Towarzyszy mi Bezka, która zaczyna  głośno ujadać. 
Ptaki zrywają się chmarą, ja wypadam na boczny taras i tylko tyle zdążyłam cyknąć. Trudno, myślę, w końcu nie zawsze jest święto. Wracam do komputera, ale aparat na wszelki wypadek kładę na biurku.
Po około dziesięciu minutach, widzę kątem oka, jak na winobluszczu siada ptak. Potem drugi, trzeci i nagle całe stado znowu żeruje. A przepycha się, a szamocze. Zdjęcia nie są najlepszej jakości, bo robiłam je przez szybę i pod słońce. Najlepiej szpaki widać, kiedy są zdjęcia powiększone.
 Jedne ptaki siadają i zawzięcie wydziobują grona, inne siadają na cisie i tam się kłócą. Po czym  wracają, aby huśtając się na wiotkich łodygach pnącza, zapamiętale żerować.
 A tempo te upiorne ptaszydła miały  iście zabójcze i chociaż cykałam raz za razem, aparat nie nadążał rejestrować ich ruchów. 
 Cały czas robiłam zdjęcia, a Beza myśląc, że to dobra zabawa, siedziała przy biurku i darła mordziuchnę na cały regulator. Dom wariatów. Za oknem hałas nie do zniesienia. Co rusz, któryś z ptaków walił w szybę z całej siły. Pisk, skrzek, pogwizdywanie i łomot skrzydeł - prawie horror, jak w filmie "Ptaki".
 Obie ptasie akcje trwały nie więcej niż 10 minut każda, ale emocji dostarczyły niewąskich.
Złapałam jeszcze ostatniego żarłoka, bo cała czereda z wielkim hałasem poderwała się nagle i odleciała. Po chwili i on poleciał za swoimi. Zrobiło się cicho. Już miałam odłożyć aparat, kiedy na cisie rosnącym na przeciw okna usiadł kos.
 Najpierw popatrzył w jedną stronę.
 Potem spojrzał w drugą.
 Potem przed siebie i..... nie... to przecież nie mogło się stać... Nie.... Nie Ma jagódek!!!!!!!
 Zmartwiony pochylił głowę, zamyślając się. Może nie dowierzał własnym oczom? A może przetrawiał taką "niespodziankę". Ktoś bezczelnie zeżarł  jagódki. Jagódki, które od lat przynależały do kosów.
 Potem podniósł głowę ciągle coś kombinując.  Chwilę tak trwał, obserwował z nadzieją winobluszcz. Może liczył na to, że to nieprawda, co zobaczył, że nagle dojrzy swoje ulubione żarełko? 
Ale nie....... Ale Nie! Cud nie nastąpił.
 Nie ma .... nie ma jagódek. Posiedział jeszcze trochę z pochyloną smętnie głową, a potem odleciał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz