Masz dwie przyjaciółki. Pierwsza drugi raz zamężna,
wydaje się być szczęśliwa w swym małżeństwie. Druga, samotna, właśnie ci opowiada, że spotyka się z szałowym
mężczyzną. Niestety żonatym, ale on twierdzi, że nie jest szczęśliwy. Żona
ciągle zajęta pracą. Nawet w soboty potrafi do późna w niej siedzieć. On ciągle
sam i sam. Poznali się poprzez Internet. Nagle orientujesz się, że samotna
spotyka się z mężem tej pierwszej. Co robisz w takiej sytuacji? Milczysz.
Samotnej nie mówisz, że znasz żonę tego faceta, tamtej nie zdradzasz, że jej
mąż spotyka się z twoją koleżanką. Milczysz. Potem zapominasz o całej sprawie.
Tym bardziej, że z samotną znajomość zaczyna się rozmywać, aż w końcu
przestajecie ze sobą się spotykać.
Po roku dzwoni ta druga: Podobno wiedziałaś, że on
spotyka się z twoją koleżanką?!!
- Wiedziałam.
- I dlaczego mi nie powiedziałaś? !
Milczysz
- Gdybyś mi wtedy powiedziała, prędzej bym
zakończyła tę farsę! Jaka z ciebie przyjaciółka?!
Życie
na blogach rozszalało się przedświątecznie. Wszędzie powstają pisklaczki,
kaczuszki, zajączki no i multum pisanek. Wszelakich. Od papierowych, poprzez
haftowane, po skrobane oraz szyte z filcu. No i jeszcze jajuszka dziergane.
Cudeńka prześliczneJ.
Nie ulegam temu szaleństwu, ale bardzo lubię wchodzić na robótkowe blogi i podziwiać wytwory właścicielek. Zastanowiło
mnie zjawisko Candy. Może to pod wpływem nocnej dyskusji? Przeleciałam się
jeszcze raz po blogach i w jednym naliczyłam na pasku 15 różnych Candy.
Świeżutkich, jak ranne bułeczki. Idąc od bloga do bloga natrafiłam na coś
takiego: „Candy i rozdania. Konkursy blogowe w jednym miejscu” (http://candy-i-rozdania.blogspot.com/)
brzmi tytuł bloga. Co za ogromna wygoda dla lubiących takie rzeczy, nie trzeba
grzebać, szukać, wszystko pod nos podsunięte. Nie byłabym sobą, gdybym sobie
nie poczytała, co my tam znajdziemy dobregoJ. Klikając na szczegóły poszczególnych „imprez’,
nieodmiennie trafiałam na taki tekścik: „Napisz komentarz
zgłaszając chęć udziału w zabawie, a potem zamieść na swoim blogu informację o
moim Candy ze zdjęciem i aktywnym linkiem do tego postu.”
Albo takie:
„Aby wsiąść udział w rozdaniu należy:
- być publicznym obserwatorem mojego bloga ( + 1los) - jest to warunek
konieczny
Możesz także:
- Umieścić baner rozdania na blogu (np. pasek boczny) wraz z linkiem i terminem
(+ 2 losy)
- Dodać notkę o rozdaniu na swoim blogu (+ 5 losów)
- Polubić stronę bloga na Facebook ( + 3
losy)”
Bywają i takie:
„Zasady konkursu 1. Aby wziąć udział w konkursie należy być
publicznym obserwatorem mojego bloga 2. Polubić mnie na Facebooku* 3. Umieszczenia banerka na swoim blogu
(notka,pasek boczny)** 4. Umieszczenie mojego bloga w blogroll'u na twoim
blogu** *nie dotyczy osób nie posiadających Facebooka **nie dotyczy osób nie posiadających bloga ***wykonanie punktu nr 2/3/4 to +1 punkt, można łącznie zdobyć +3
punkty”
Pod spodem
link do strony. Aby wziąć udział w konkursach należy dodatkowo spełnić,
rozwiązać , wykonać… zadania.
Nawet
nie muszę się zastanawiać nad celowością takich Candy, bo wyraźnie widać, że
nie zawsze jest to „bezinteresowne” oraz „z dobrego serca organizowane”.
Część
blogowych znajomych chce kogoś obdarować i nie żąda spełnienia określonych
warunków. To mogę zrozumieć. Lubimy się, komentujemy u siebie, chcemy sprawić
komuś przyjemność. Wszystko gra. Jednak większa część robi to w celach
reklamowych. Rozdawane są najczęściej kosmetyki i akcesoria kosmetyczne. W
konkursach można wygrać książki, sprzęt do wyposażenia kuchni, płyty i inne
rzeczy. Candy dotyczy rękodzieła- własnoręcznie szytych maskotek, poduszek,
bieżniczków, kartek i innych rzeczy „upominkowych”. Nie powiem, dużo tego i
ładne to.
Mam
jednak mieszane uczucia. Z jednej strony fajnie, kiedy dziewczyny obdarowują
się między sobą, a z drugiej coś mi zgrzyta. W sumie nie przeszkadza mi to, a
net ma to do siebie, że jak mi zgrzyta, to nie muszę. Po diabła jednak takie
obwarowania? Po co tyle punktów do spełnienia? Nie wiem, jak innych, ale mnie z
miejsca odrzuca takie stawianie sprawy (w różnych okolicznościach, nie tylko w
tej omawianej). Osoby, które to organizują pewnie chcą zaistnieć w licznych
netowych przestrzeniach. Im więcej, tym lepiej. Blogi, portale, Nasza klasa, Facebook,
banerki… bajerki…. Obytaką nachalnością
nie wywołały skutku wręcz przeciwnego. Zupełnie jak te brzuchate sowy o
wielkich oczyskach iw najrozmaitszych
konfiguracjach, które spotykam na co drugim blogu. Kiedy natrafiam na
drugim,piątym, siódmym, dziesiątym
blogu na sowę, natychmiast opuszczam tę stronę. Muszę przecież jakoś zapanować
nad pewnym, niefajnym odruchem fizjologicznymL
PS.
Koniecznie wejdźcie na podaną stronę, bo jeżeli lubicie takie zabawy, to jest w
czym wybierać.
U Klarki rocznica, gdzie indziej stuka licznik
okrągłą liczbę odwiedzin,ktoś inny
podaje, że napisał jubileuszowy post, a jeszcze inna osoba świętuje istotną
liczbę wpisanych komentarzy. Jak Wy to ogarniacie????? Ja jeszcze dobrze nie
zarejestrowałam, że mi tu 15 tauzenów wejść uskuteczniono, a już jest o prawie
300 więcej. Jakoś nie czuję się dobra w statystykach. Wiem, że nikt specjalnie
nie liczy tego i nikt nie prowadzi zawodów w tym zakresie, ale jednak jakoś nad
tym panujecie. Nie pamiętam, kiedy tego bloga założyłam, a tym bardziej,
kiedy tego drugiego. I nie chce mi się gdzieś tam w prehistorycznych ich
czeluściach grzebać.
To tak tytułem nieobowiązującego wtrętu między
bardziej poważnymi postami J
Zastanawiam się, czy można dzikie ptaki przekarmić.
No może nie w pełni dzikie, ale na pewno nie domowe. Nasze kosy są wielkie i
puchate. Jaskół śmieje się, że w sam raz dobre na grilla, takie tłuściutkie.
Powietrze zmienia się. Coś jest w nim takiego lekkiego, jeszcze ledwo
uchwytnego, ale ja już czuję. Niby mrozik, ale … nie potrafię tego wyrazić. I
światło się zmienia, zdecydowanie jest już inne niż zimowe. Rano słychać
„dzwonienie” sikor. Zaczynają gruchać sierpówki. Niebo też już ma inny kolor,
taki bardziej błękitny. Końcówka lutego to przedwiośnie. Wychodzę na spacer do
ogrodu i jak pies gończy węszę, szukam oznak odchodzącej zimy. Na razie brodzę
po kostki w puchatym śniegu. Baźki na leszczynie jeszcze mocno zbite, ale kora
na gałązkach brzóz przybiera lekko różowy kolor. Patrzę w stronę Czantorii-
dzisiaj przysłonięta, zamglona, nieobecna.
W polityce ruch. Premier zamarkował zmiany w
rządzie. Znowu nas wykiwał. Dr hab. P. Żuk oskarżony o molestowanie studentek i
upłynnianie swoich książek w ramach zaliczenia dla studentów. Trudno uwierzyć,
że to tak się działo w jakim określonym czasie i żadna biedula nie zgłosiła
tego i nie było nawet, poza skłonnościami do prześmiewczych komentarzy samego
oskarżonego na temat urody studentek przy zaliczeniach, żadnych sygnałów do
władz. Nie rozumiem. To co sobie te studentki myślały, jak on je szantażował
przy zaliczeniach i domagał się seksu? Dam i zaliczę? A gdzie honor, poczucie
godności? To zaliczenie od tego ważniejsze? U wszystkich? Co to za kobiety? Milczały?
W imię czego? Co miały do stracenia? Trudno uwierzyć w jego winę, jeszcze
trudniej będzie, kiedy okaże się to prawdą. Być może to, jak twierdzi jego
matka, sprawa polityczna. Konkurencja postarała się, aby go odpowiednio wrobić.
W każdym razie sprawa mocno cuchnąca.
Afera z Katedrą w Oliwie iStellą Maris. I odejście papieża oraz
spekulacje z tym związane. Już widzę jak biedni katolicy podnoszą rwetes, że
atakuje się ich Kościół. Zapomnieli, że prawdziwa cnota krytyk się nie boi…
hmmmmm…. PrawdziwaJ
A u nas taki sobie normalny spokój. Codzienny. W
marę poukładane, w miarę stabilnie. Tylko Młoda znowu sfrustrowana, bo odbyła
kolejną rozmowę w sprawie pracy. Kiedy powiedziała pani, że oczekuje 13 złotych
za godzinę na rękę usłyszała, że pani może jej wynegocjować u prezesów 12
złotych brutto. No szlag by trafił. W poprzedniej pracy miała 10 złotych
brutto, czyli zaiwaniałaza 7,50 na
godzinę. Niech ktoś spróbuje całą godzinę porządnie masować i dostanie za to 7.
50. Masaż w ofercie kosztuje 90- 130 złotych. A ona za 7.50. Reszta dla
szanownych prezesów. Niewolnictwo i wyzysk. Bez premii, bez gratyfikacji. Nic,
zero. NUL dodatków. Za to dniówka 10 lub 12 godzin i na każde wezwanie. Zaraz
się wścieknęL.
Teraz pani łaskawie może negocjować. Kurcze, czyli teraz dostałaby 9 złotych na
rękę. Moja córka jest przyzwyczajona do ciężkiej pracy. Nie marudzi, nie
grymasi, jest spolegliwa i chętna do współpracy. W poprzedniej pracy wiele razy
jechała dodatkowo, bo nieoczekiwanie była potrzebna ( ktoś nie przyszedł). Tym
razem ja postawiłam veto. A Jaskół mnie poparł. Nie wolno tak wyzyskiwać
innych. Ona nie jest nowicjuszką. Powinna zacząć się cenić. No, niestety, ma
coś ze mnie. Ja też, kiedy ktoś chciał, żebym coś zrobiła, leciałam na każde
wezwanie, myśląc, że to jest konieczne i tak trzeba. A potem okazywało się
często, że zostałam po prostu wykorzystana i zrobiona w konia. Sprawca odwracał
się, a ja zostawałam z niesmakiem i uczuciem wykorzystanieoraz z przekonaniem, iż mojego gestu nie doceniono.
Czasem żałuję, że nie potrafiłam dzieciom dać innych
wzorów zachowań. Powinnam je wychować na drapieżników. Może łatwiej byłoby im
poruszać się we współczesnych realiach, gdzie trzeba mieć zęby i pazury oraz
szerokie plecy,a także ostre łokcie i
jęzor. Ponadto być asertywnym i bez skrupułów. Coś w tym temacie zawaliłamL
Teraz zima nabrała więcej uroku. Wczoraj spadło 15 cm śniegu, ale widzę tę
biel inaczej. Może to sprawa światła, prawie już wiosennego, a może świadomość,
że jeszcze trochę i zrobi się zielono? Śnieg jest na razie puszysty, lekkii czysty. To biel bez odcienia szarości, czy
błękitu. Taka biel zdarza się jeszcze tylko w styczniu przy dużym mrozie w
samym środku słonecznego dnia. Pozostałe zimowe biele są już w różnych
„odcieniach”. Tak, chyba ma na to wpływ światło. Pewnie plastyk kształcony,
wytłumaczyłby mi na czym polega gra światłocieni i odcieni kolorów. Nieważne.
Ja tak widzę i sprawia mi radość odkrywanie różnorodności w przyrodzie.
Dokarmianie skrzydlatych głodomorów trwa. Codziennie litr różnych ziarenek do
karmnika i ogromna micha pokrojonych jabłek pod. Jeden Kosik tak się
przyzwyczaił do mojej osoby, że podbiera kawałeczki jabłek prawie przy moich
stopach. W ogóle się nie boi. Pewnie to ten sam, który w upalne dni, usadawia
się przed najniższym schodkiem, przy zejściu z tarasu, prawie rozpłaszcza się,
i szeroko rozstawiając skrzydła, chłonie wszystkimi piórami promienie słoneczne.
A może ten, który wiosną i latem, o zachodzie słońca siada na kalenicy domu lub
na słupie i głośnymi trelami zanosi się, sprawiając, że wszystkie moje dołki
stają się mniej ważne i łatwiejsze do pokonania? Na razie wszystkie kosy, a
doliczyłam się ich około sześciu, wcinają jabłka, aż im się ogonki trzęsą. Strategię
mają opracowaną do perfekcji. W podskokach wyłaniają się spod krzewów,
szybciutko porywają kawałek jabłka i w podskokach, przygarbione, jak stare
czarne wiedźmy wracają ze zdobyczą pod krzaki. Tam ją rozpracowują i powtarzają
cały proceder. Sikory czynią podobnie. Szybciutko sfruwają z gałązek, porywają
z karmnika ziarnko i myk z powrotem na gałęzie. Za to wróble nie mają żadnych
oporów rozgościć się w karmniku. Przylatują całym stadem, wciskają się po kilka
sztuk do karmnika, przepychają się, prawie spychają się nawzajem i szybko młócą
dziobkami, by najeść się jak najwięcej. Robią przy tym taki hałas, taki zgiełk,
że mam ochotę rozgonić to całe towarzystwo. Bażanty przeniosły się w głąb
ogrodu. I to też jest oznaką, że zbliża się wiosna. Od czasu do czasu na skórkach
urzędują dzięcioły. Jeden ma czerwone portki i czerwoną czapeczkę, drugi ma
tylko czerwoną czapeczką a cały brzuszek biały.
Wczoraj był pan zmierzyć pozostałe okna do wymiany.
Śmieszne, ale poczułam się przeszczęśliwa, że jeszcze trochę i cały dom będzie
miał nowe okna. Po wymianie drzwi balkonowych zaoszczędziliśmy na opale tyle,
że możemy dokończyć wymianę pozostałej stolarki. Wymianę planujemy
przeprowadzić po świętach. Potem jeszcze podłogi, malowanie drzwi, inne
kosmetyczne rzeczy i … pewnie jeszcze coś po drodze się wyklujeJ. Jak to w starszym domu.
Dokończyłam haft czarny. Rany… gdybym wcześniej
wiedziała, co to za dłubanina, to może poleciałabym zwykłym krzyżykiem. Jakoś
poszło, ale kiedy mnie znowu najdzie ochota do haftu czarnego, to przedtem pięć
razy zastanowię się. „Dzieło” wszyłam w poszewkę i Młoda dostała ją w prezencie
na urodziny.
Zakończona moja "czarna' robota.
Tropy szanownego rudasa. Śnieg chyba szkarlatyny dostał. Nie mam pojęcia, dlaczego na zdjęciu się "splamił' na różowo :(
Pora roku zrobiła się taka nijaka. Niby piękna zima,
śnieg pada i lekki mróz, ale już w dzień ptaki się nawołują i od czasu do czasu
wiewióry śmigają po drzewach. Nasza ruda (Kminek/Kminkula?) znalazła sobie
towarzysza/kę do pary ikiedy tylko
przyświeca słońce wyczyniają w iglastych harce.Cieszymy się bardzo, bo już myśleliśmy, że rudas zarzuci tobołek na
plery i wyniesie się w świat, w poszukiwaniu nowej rodzinki. Na razie widujemy
go, jak śmiga wzdłuż ulicy do sąsiedniego ogródka. Pewnie gania na zolytyJ Wiosna się zbliża, a wiewiórki potrafią wydać do
trzech miotów w ciągu roku. Fajnie byłoby. Takich rudych piękności nigdy za
wiele w naszym ogrodzie. Tym bardziej, że wycinając stare oliwniki,
odsłoniliśmy duże krzewu leszczyny, które już mają niesamowite ilości pąków.
Jak dobrze pójdzie, będzie urodzaj orzechów. Orzechy laskowe zostawiamy rudym.
Znaczy się, nim zorientujemy się, że już są dojrzałe, to pod leszczynami
zostają tylko skorupki. Niech im na zdrowie idzie. My sobie te włoskie (w
ograniczonej ilości) zjemy. Kombinujemy nad zakupem szczeniaka. Sytuacja jest
na razie patowa. Chcemy, bo fajnie mieć takiego milaczka w domu. Brakuje nam
Zuzki, a w naszym domu zawsze były psy i jakoś bez psa smędomendolnie jest. Nie
chcemy, bo to rok z głowy nim się piesek przyzwyczai, ułoży, nim się dopasujemy
i zaakceptujemy wzajemnie. Pieska trzeba od początku przyzwyczajać do bycia
współdomownikiem. Na to idzie ogrom czasu. Chcemy go oswoić z jazdą samochodem, nauczyć pozostawać samemu w domu. I to trzeba zrobić bez psich
stresów. Mały szczeniak jest absorbujący, a my jesteśmy zajęci różnymi
sprawami- przede wszystkim- sklepem.I
tak, jak ta panna na wydaniu, co to „i chciałaby i boi się”, miotamy się od
decyzji, co decyzji. Mnie jeszcze powstrzymuje inna rzecz- boję się, że nie dam
rady przeżywać psich chorób, jakichś nieszczęść, cierpienia zwierzęcego. Za
miękka jestem na takie rzeczy. Jeszcze teraz mam przed oczami widok Zuzki po
operacji i jej widok, kiedy już nie żyła. Pamiętam również moment usypiania
kochanego pekińczyka. Nie było wyjścia- miał 17 lat i był bardzo schorowany.
Cierpiał na epilepsję, nie pożyłby długo, ale nie miałam siły patrzeć na jego
cierpienie, podjęłam decyzję. Dobrze, że miałam już Zuzkę, która mi złagodziła
ból po Agacie. Kiedy pies choruje i nie
potrafi powiedzieć, co go boli, jestem też chora. Ta niemoc w dojściu „do
źródła’ mnie dobija. Każdy psi jęk, każde westchnienie powoduje, że we mnie
serce staje, bo pewnie dzieje się już naprawdę coś złego, coś nieodwracalnego.
Może to takie moje fanaberie, może ktoś powie, że pies to tylko pies, co tam
się aż tak przejmować. Wiem, że kiedy biorę psa do domu, to ja jestem
odpowiedzialna dosłownie za wszystko, co jest z pieskiem związane. I za psie
radości, i za psie smutki też.
Jeszcze trochę naszej Zuzki. Ogromnie mi jej
brakuje.
Tak się ostatnio
wściekłam na mojego Łucznika, że postanowiłam przyoszczędzić nieco grosza, żeby kupić sobie nową maszynę do szycia. Jako nastolatka nauczyłam się szyć na
maminej starej,niemieckiej maszynie z
napędem nożnym. Miała tylko jedną opcję- „szyj do przodu”, ale za to cudnie była
posłuszna, miękka oraz nie sprawiająca kłopotu. Wyprowadziłam się na swoje i
zabrakło mi maszyny. Nowe mieszkanie trzeba było obszyć w firanki, zasłony itp.
Wtedy również szyło się pościel, ciuchy dla sobie, a potem dla dzieci. Maszyna
była mi niezbędna i już. Kupiłam elektryczną- Łucznika. Chyba dobry egzemplarz
udało mi się kupić, bo szyła bezawaryjnie 20 lat. Dużo szyła i podobnie, jak
tastara niemiecka od mamy, była miękka,
reagowała natychmiast. Cicho pracowała. Ale była na plastykowych częściach, a te
wytarły się od takiej intensywnej eksploatacji. Łuczniki kiedyś były dobrymi
maszynami, miały dużo funkcji, niedrogie, dlatego zdecydowałam się kupić
następna maszynę tej marki. Po tygodniu pożałowałam gorzko. Niestety nie było
wówczas możliwości zwrócenia jej do sklepu. Przemęczyłam się z nią ponad 10
lat. Pedał chodził ciężko, kabel z niego
często wypadał, coś było nie tak z naciągiem nici, nierówno szyła i była
głośna. Najbardziej wkurzało mnie to ciągłe rwanie nici i męka z nawlekaniem
jej przez wszystkiemożliwe haczyki,
talerzyki i sprężynki. Fatalny egzemplarz. Ostatnio nie wytrzymałam, włożyłam
grata do szafy na wieczne zapomnienie. Zrobiłam na różnych forach przegląd opinii o maszynach do szycia i kupiłam cudo o wdzięcznej nazwie Janome.
Japonka z wbudowanym kompem. Bez przesady, mam model o najmniejszej liczbie
ściegów w tej klasie, ale i tak jestem
przeszczęśliwa. Przedwczoraj całe popołudnie uczyłam się programować, a wczoraj
uszyłam dwie poduchy, pokrowiec na pufa (pufę?) oraz pokrowiec na krzesełko. I to
byłoby na tyle chwalenia sięJ
A na polu szlag
trafił to piękne przedwiośnie- spadł śnieg. Jest wprawdzie ciepło, ale….mam
już serdecznie dosyć tej „bielizny”. Przyznać się, kto mi tak pozazdrościłprzebiśniegu????
Dostałam wyróżnienie od Pantery za demaskatorskie
posty. Bardzo Ci Pantero dziękuję. Świat naukofcuf, jak piszesz, jest coraz
bardziej nieprzystający do wyobrażeń o nim potocznego obserwatora. Ja sama nie
potrafię zrozumieć, co w tym świecie się porobiło. Pracowałam w uczelniach w
sumie 19 lat. Ostatnie 5 lat, po 6 letniej przerwie, wiązało się z moim
nieustannym szokiem poznawczym, dotyczącym relacji, układów, grup, klik,
podchodów, naukowego wyzysku, tytułomanii i sposobów traktowania pracowników
przez uczelniane władze. Do tego doszły również zachowania studentów, którzy
zapomnieli, co to jest kultura osobista i chyba nie zdawali sobie sprawy, co to
są studia i po co na studia powinno się przyjść (bo nie po „papier”, jak teraz
jest modne). Przez te ostatnie 5 lat zdążyłam również, nabawić się choroby
nerwowej i wpaść w ponowną depresję. Piszę o tym otwarcie. I nie ma w tym
absolutnie żadnej mojej winy. Demaskowanie życia naukofcuf, jak to nazywa
Pantera, jest dla mnie swoistą terapią. Wyszłam z depresji, moje nerwy mają się
świetnie, ale wiem- już tu pisałam- że dopóki „świat” się nie dowie o
tym, co mnie spotkało, dopóki tego nie wyrzucę z siebie, będą mnie ciągle
wspomnienia prześladowały. Niejedna osoba, czytając moje wynurzenia, pomyśli
sobie, że robię z siebie takie niewiniątko, że inni BE, a ja taka bieluteńka
jestem. Posłużę się słowami Ivy ( nie pamiętam ich dokładnie): „To, że czegoś
nie wiemy, nie znamy, nie znaczy wcale, że nie istnieje”. Naprawdę, jeżeli ktoś
gdzieś może mi zarzucać kłamstwa, fantazje, wybielanie się, asekurowanie itp. –
niech sobie myśli, co chce. Ja tu piszę to, co mnie naprawdę spotkało, a jak
coś zawaliłam, to mam odwagę to napisać.
A teraz wracam do wyróżnienia od Pantery.
Jest taka zasada, że trzeba napisać kilka rzeczy o
sobie- w tym przypadku ma być ich siedem.
Oto siedem prawd objawionych o Jaskółce. Wzięłam oddech
i….. nie wiem, co napisać! HELP!!
Nie ma nic na
świecie droższego dla mnie od moich bliskich.
Mam bardzo duże
poczucie humoru i ono nieraz ratowało mnie od załamania.
W sytuacjach
podbramkowych zachowuję stoicki spokój, a jak się już sytuacja rozwiąże,
dopiero wtedy zaczynam się trząść ze zdenerwowania.
Jestem tragicznie naiwna
i ciągle wierzę w ludzkie dobro, nawet wtedy, kiedy dostaję od innych w d…..
Tu jestem niepoprawna.
Podobno jestem
nadwrażliwa… hmmmmmm….
Kiedy tylko mogę,
spieszę z pomocą. Potrafię być w kwestii pomocy innym bezkompromisowa i
twarda. Dla mnie każdy człowiek jest CZŁOWIEKIEM zasługującym na szacunek
i pomoc. O pardon… jednak znam takich, których już szanować nie potrafię,
ale oni długo na to pracowali.
No i to, co już we
mnie poznaliście- ostro protestuję, kiedy ktoś mnie poniża i jest względem
mnie niesprawiedliwy.
Ufffff….mam ciągłą potrzebę zdobywania wiedzy, a to,
że moim żywiołem jest muzyka, taniec, przyroda, uwielbiam las, ptaki, roślinki,
oglądać niebo, wraz z Jaskółem włóczyć się na motocyklu po bliższej i dalszej okolicy,…
i jeszcze… i jeszcze… i jeszcze w tym stylu, to codziennie obrazują oba moje
blogi J
Pantero, czy dobrze to zrobiłam?
Do nas powoli, cichutko zbliża się przedwiośnie.
Tegoroczne- jeszcze takie nieśmiałe, ale już są.
Zima odchodzi wielkimi krokami.
I jeszcze trochę muzyki Rodrigueza, którą jestem zauroczona