środa, 5 marca 2014

Lekki, jak powiew wiatru, a jednak uśmiech



Od piątku mama jest w szpitalu. Dwa pierwsze dni- na silnych środkach przeciwbólowych, kroplówce, podpięta pod monitory i aparaturę z tlenem. Ostra niewydolność nerek, odwodnienie i złamana szyjka kości udowej. Tragicznie. Dwaj lekarze dyżurni pytani dzień, po dniu o stan matki, nie dawali nadziei. Przedwczoraj lekarka prowadząca miała inne zdanie. Na pytanie, czy załatwiać dom opieki usłyszeliśmy: ”Załatwiać”. Hmmmmmmmmmm… Matka z twarzą zapadniętą, śpiąca nerwowo, niekontaktowa. Ale….. właśnie, człowiek czepia się każdej nitki nadziei. Załatwiać to załatwiać i nie ma dyskusji. Czarujemy los. Może się uda. Dla niewtajemniczonych- dla osób niechodzących,  obłożnie chorych, załatwia się coś takiego, co się nazywa Zakład Opieki Leczniczej. To zakład ze stałą opieką medyczną, rehabilitacją, specjalnie przystosowany. Jest w Cieszynie taki. Prywatny, ale ponoć bardzo dobry. Wczoraj brat załatwił miejsce. Na wszelki wypadek pójdę jeszcze do naszej pani doktor, aby wypełniła dokumenty potrzebne do drugiego takiego ZOL, ale państwowego. W prywatnym nie trzeba takiej dokumentacji, do państwowego plik formularzy i jeszcze potrzebne orzeczenie komisji o stopniu niesprawności. No paranoja. Prywatny to 70 zeta na dobę, czyli 2100 zeta za pełny miesiąc. W państwowym miesięcznie 70% emerytury, a resztę dopłaca albo gmina (jak ma środki) albo rodzina. I przeważnie płaci rodzina z tych pozostałych 30%, które rzekomo ma mieć pacjent na swoje wydatki. Jakby na to nie spojrzeć, to w państwowym wychodzi i tak wlał-wylał.
Dzisiaj byłam u mamy. Aparatura odłączona, kroplówki nie ma. Matka na twarzy opuchnięta, ale śpi spokojnie. Podchodzę do łóżka- otwiera oczy. Patrzy, nie poznaje. Dopiero kiedy przemawiam, dotykam jej policzka, widzę w jej oku błysk. Potem mówi z wysiłkiem: „Ładna dzisiaj pogoda”. To jej codzienne poranne powitanie. Czuję straszny ucisk w gardle. Patrzę w okno, za którym zimny szary dzień, przełamuję się i mówię z uśmiechem: „Ładna mamo, bardzo ładna”. Zamyka oczy i po chwili widzę, jak kącik jej ust podnosi się lekko. Czyżby się uśmiechnęła? Chyba mi się przewidziało. Idę sprawdzić w szafce, czy trzeba coś przynieść, coś zabrać. Potem znowu podchodzę i głaszczę ją po policzku. Podnosi powieki, potem zamyka. Kącik znowu lekko podnosi się. Uśmiech taki lekki, leciutki, jak powiew wiatru. I widzę, jak twarz matki robi się piękna. Po prostu wydaje mi się taka piękna. Twarz mojej starej matki jakby na chwilę promieniała. Muszę odejść od łóżka, bo czuję, że za chwile rozryczę się jak małe dziecko. Rodzina przy łóżku drugiej pacjentki na chwilę milknie i przygląda mi się z ciekawością. Przytomnieję. Podchodzę do łóżka mamy, która śpi spokojnie. Gładzę ją po ręce i mówię, że wkrótce przyjdę znowu. Chyba nie słyszy. Wychodzę. Z trzeciego pietra schodzę schodami. Muszę ochłonąć.

Wszystkim, którzy podtrzymywali mnie na duchu ciepłymi wpisami, serdecznie dziękuję :)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz