sobota, 28 lutego 2015

Czasem trudno sie opanować

Pojechałam więc do Sądu dokończyć sprawę z wpisem nowych właścicieli do Księgi Wieczystej. Czekało mnie również załatwienie sprawy w Geodezji. Musiałam ustawić kolejność, bo mogło się okazać, że w jednym, albo drugim urzędzie czegoś zabraknie i będę tak latać od jednego do drugiego. Postanowiłam najpierw załatwić sąd. Na korytarzu było dwoje ludzi, na tablicy wstęp do kasy ”Wolne”, wstęp do Informacji ”Wolne”, Księgi Wieczyste ”Zajęte”. Bo sąd jest nowoczesnym urzędem- teraz tablica informuje, które stanowisko wolne. Z marszu weszłam i zapłaciłam za znaczki skarbowe. Jedna kolejka mniej. Wyszłam na korytarz, a tam już dwie osoby, do Ksiąg, ustalają kolejkę. O nie, tym razem nie stać było mnie na uprzejmość, w końcu stałam się stałym bywalcem tego miejsca, jakiś przywilej mi się należy.
- Ja zaraz wchodzę, bo moja kolej, byłam w kasie zapłacić.- rzuciłam zdecydowanie. Nikt nie zaprotestował.
- Skoro jesteśmy za panią, to wejdziemy tylko zapytać o coś- starsze małżeństwo weszło do pokoju i zaraz zaświeciło się na czerwono „Zajęte” przy „Informacji”. Po dwóch minutach byli z powrotem na korytarzu lekko skonsternowani.
- Nie udzieliła nam informacji- zdumiony starszy pan jeszcze się oglądnął za siebie na drzwi, z których wyszedł.
-Jak nie udzieliła informacji? - tym razem mnie ogarnęło zdziwienie- Przecież po to jest informacja.
- Nie udzieliła, bo to dotyczy Ksiąg Wieczystych i tylko tam udzielają informacji na ten temat- pani była zbulwersowana. Ja również.
- To znaczy, że na temat Ksiąg Wieczystych tylko tam udzielają odpowiedzi? W Informacji nie?- też nie mieściło mi się w głowie- Przecież po to jest stanowisko Informacji, żeby się przy nim dowiedzieć tego, czego się chce.- dla mnie to było oczywiste, ale widać sąd ma inne pojęcie na temat „udzielanie informacji” przy stanowisku „Informacja”.
Nie miałam czasu dłużej zastanawiać się na tym zjawiskiem. Weszłam do pokoju i spokojnie usiadłam przy stanowisku Ksiąg Wieczystych.
- Byłam tu w zeszłym tygodniu, żeby dowiedzieć się, jaki jest numer Księgi Wieczystej. Pan mi podał taki- tu pokazałam dokument (mapkę z tabelką na której była ta tajemnicza rubryczka „nomenklatura prawna' i w niej numer Księgi)- natomiast w Urzędzie Skarbowym twierdzą, że jest to stary numer, a nadano już nowe numery- na razie jestem bardzo spokojna, bo nie mam ochoty na szarpaniny. Zresztą nic niepokojącego się na tym etapie nie dzieje. Pan patrzy na dokument, patrzy na monitor i potwierdza, że to jest właściwy numer. Nie czepiam się, Urząd Skarbowy to kolejny etap.
- No dobrze, to proszę teraz, żeby pan przejrzał mój wniosek i powiedział, co mam wpisać tu w te kratki, bo nijak nie rozumiem, o co chodzi- faktycznie teksty obok kratek są bardzo zawiłe. Nie mam ochoty z powodu źle postawionego x na nowo wszystko wypełniać
- E, tu pani nic nie musi wpisywać- rzucił pan lekko.
- A tu rozumiem, że mam wpisać ten numer księgi, który pan podał?- na wszelki wypadek też go nie wpisywałam.
Tak, a tu pani wpisze dokument, który załącza- pokazał miejsce palcem. Nie pytałam o jaki dokument chodzi, bo dla mnie było jasne, że o Postanowienie, ale od razu mówię, że pan, na żadnym etapie naszej rozmowy nawet nie zająknął się, jakie pismo mam dołączyć. Pewnie miałam zadać następne pytanie. Nie zadałam i to był mój błąd. Z drugiej strony, do cholery, przecież jeżeli tam i tylko tam się udziela informacji, to ten bufon powinien już za pierwszym razem dokładnie mi powiedzieć co i jak, a nie namnażać kolejkę po każdą informację, bo na tym się to pewnie w innych przypadkach kończyło. I ja pewnie też stanęłabym po raz kolejny przed drzwiami, gdyby… nie moja logika, która nawiasem nijak nie przystaje do logiki urzędników.
Wracając do wątku przy biurku urzędasa, wzięłam długopis (mój zresztą) i chciałam uzupełnić numer oraz to jedno zdanie o dokumencie. JEDNO zdanie.
- Dokumenty uzupełnia się na korytarzu- rzucił pan arogancko. Zgłupiałam, ale pomyślałam sobie, co mi szkodzi, przecież tu już nie przyjdę, to nie muszę tu, a mogę na korytarzu. Bo ja byłam święcie przekonana, że potem składam wniosek w biurze podawczym...ostatnim razem tak było… ostatnim, i tu znów moja logika dostała w pysk. Wyszłam na korytarz, a tam biurko pod ścianą, żadnego krzesła, ciemno… jakoś wpisałam dane do wniosku, przyklepałam znaczki i maszeruję do biura podawczego.
-Dzień dobry, przyszłam złożyć wniosek, ale chciałam się upewnić, czy ja muszę do niego dołączyć oryginał dokumentu, czy ksero, bo mam tylko oryginał, czy w sądzie jest ksero?- wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu. Nie miałam zielonego pojęcia, czy w Geodezji nie zechcą oryginału, a miałam tylko jeden egzemplarz. Starsza pani wzięła ode mnie wniosek
- To się składa w Księgach Wieczystych, nie u nas. - oddała mi wniosek- I musi pani dołączyć oryginał. U nas nie ma ksero, ale na rynku w papierniczym mają i pani skserują- uprzejmie dorzuciła. We mnie tym razem piorun strzelił
- Gdzie się to oddaje???- aż mnie zatkało z wściekłości, ale byłam spokojna, bo przecież pani była bardzo miła i widać było, że chce mi pomóc.
- W Księgach Wieczystych, tu obok w pokoju, jak pani wyjdzie to w lewo i zaraz są drzwi- naprawdę wszystko robiła, żeby mi pomóc
- Przecież ja teraz stamtąd wyszłam- chyba widać było, że tracę panowanie- I ten pan nawet słowem nie pisnął, że trzeba u niego ten wniosek złożyć- teraz już nie hamowałam złości- No przecież byłam tam dosłownie przed chwilą i załatwiałam sprawę…- głos mi się załamał. W pokoju była jeszcze jedna kobieta, spojrzały na siebie, ale milczały. Złapałam oddech.
- No nic, teraz idę zrobić ksero, potem załatwić jeszcze jedną sprawę… jak panie usłyszą za godzinę awanturę w Księgach Wieczystych, to będę ja- starałam się obrócić to wszystko w żart, jednak aż mnie zemdliło z wściekłości. Czułam, że muszę wyjść na powietrze, zanim stanie się coś niedobrego. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego ten drań nie poinformował mnie, gdzie mam wniosek złożyć. Wpis jednego zdania trwa minutę, odbiór dokumentu drugą, wydanie poświadczenia odbioru, trzecią. Czy jego zachowanie to brak kompetencji? Złośliwość, a może ogromna arogancja? Tak, czy siak, sprawił, że muszę stanąć po raz kolejny w kolejce i odczekać, nie wiem, jak długo, może 5 minut, a może godzinę. Drań i tyle.
Wyszłam z sądu zrobić ksero. Postanowiłam pójść najpierw do Geodezji, potem zrobić zakupy, a na koniec zanieść wniosek do sądu. Musiałam ochłonąć i poskromić w sobie tysiąc furii, które dyszały z ochoty, aby wziąć faceta za krawatkę i porządnie nim potrząsnąć.
W Urzędzie Miejskim, w którym mieści się Geodezja, zaraz za drzwiami ogromna tablica informacyjna. Szukam numeru pokoju Geodezji. Czytam „Geologia” II piętro. Kurcze… jeszcze po schodach się tłuc. Nagle uświadamiam sobie, że przecież nie geologia, a geodezja. Noż babo, weź się w garść, bo musisz być po raz kolejny uprzejma i spokojna- idziesz swoją sprawę załatwić. Czytam Geodezja- pokój 190, parter. Wchodzę w korytarz, a tam numery 159, 160- Naczelnik Wydziału Geodezji, Sekretariat. Idę dalej 161… parę drzwi bez oznakowań, dochodzę do przepierzenia i składu rupieci. Zaraz mnie szlag trafi, wracam. Nie mam ochoty na dalsze ceregiele. Otwieram drzwi do sekretariatu i swoim wejściem zatrzymuję panią sekretarkę, jak mniemam, w pół drogi do pokoju sąsiedniego. Zazwyczaj nie jestem taka bojowa, ale tym razem łażenie po urzędach sprawiło, że nie mam ochoty na ekstra uprzejmości.
-Dzień dobry, szukam biura Geodezji- rzucam stanowczo.
- Zaraz pani pokażę.- kobieta jest bardzo miła i od razu stara się mi wskazać biuro- Wyjdzie pani na korytarz i tam na lewo, na wprost jest biuro- wychodzi ze mną na korytarz- O tam zaraz przy wejściu.
Dziękuję i idę w stronę wskazanych drzwi. No i teraz konia z rzędem temu, kto od razu trafiłby do pokoju numer 190. Wchodząc do urzędu widzi się na wprost szerokie schody, z lewej jest opisany przeze mnie korytarz, a z prawej… no właśnie pokój 190- jak oni to numerowali? I jeżeli ktoś nie wie, to mija te drzwi, wchodząc od razu na schody. Dobra, weszłam do małego pomieszczenia. Z boku otwarte drzwi do dużego biura. Od razu podniosła się jedna urzędniczka i podeszła do mnie. Nie będę to rozwijała, ale właśnie w Geodezji spotkałam się z obsługą taką, jaka pewnie marzy się każdemu petentowi urzędu. Miło, szybko, pomoc w wypełnianiu wniosku, ksero dokumentu, bez fochów, bez pośpiechu, pełna informacja. Załatwienie sprawy zajęło mi 15 minut. Teraz Geodezja prześle dokumenty do UG. Moja rola skończona. Wyszłam podniesiona na duchu. Trochę mnie popuściło. Zrobiłam sobie spacer po mieście i stwierdzam, że Cieszyn podupada. Przykre to bardzo, bo to klimatyczne, fajne miasto.
Wróciłam do sądu. Bałam się, że natrafię na przerwę, ale nie…. Ale NIE!… miałam wolne wejście, bo nie było kolejki. Weszłam do pokoju, zdecydowanie podeszłam do biurka urzędasa. Położyłam torebkę na krześle, nie, nie będę siadać, do tego, co chcę powiedzieć, muszę patrzeć z góry. Jak mówi Baba, to taki chłyt matertintowy. Wyjęłam dokumenty.
- Dlaczego nie powiedział mi pan, że ten wniosek mam u pana złożyć- znowu zaczęła narastać we mnie wściekłość.
- Powiedziałem- stwierdził facet tonem beznamiętnym. O kurcze,bratku, to ty masz taki sposób kłamania- wpieranie czegoś, czego nie było, poczekaj…
- Nie powiedział pan- byłam nieugięta- A to, że dołącza się oryginał dokumentu do wniosku też pan powiedział? Bo widzi pan jakoś sobie nie przypominam- syczałam cicho. Pan milczał, ale chyba już go kamienny spokój opuszczał.
- Tu jest wniosek, tu jest dokument- położyłam dokumenty stanowczo na biurku- Mam jeszcze coś zrobić? A może mam odwiedzić inny pokój, żeby w końcu to załatwić?- miałam na myśli kierownika Wydziału i urzędas chyba prawidłowo odczytał moje pytanie.
-Nie, to wszystko, mam wydać potwierdzenie odbioru?- zapytał uprzejmie i chyba, nareszcie, zaczął wypełniać swoje obowiązki tak, jak trzeba, bo ja nie pomyślałam o tym w ogóle, ale...
- Oczywiście- zagrałam oburzoną przypuszczeniem, że mogłabym nie chcieć takiego dokumentu- I proszę jeszcze raz powiedzieć mi, jaka jest dalsza procedura- ciągnęłam. Ty draniu, teraz sobie popracujesz, mimo, że już dwa razy pytałam o to.
- Teraz trzeba czekać trzy miesiące i dostanie pani zawiadomienie o wpisie do Księgi- urzędas udzielał mi informacji jednocześnie drukując potwierdzenie odbioru. Postawił na nim pieczątkę, podał do ręki i spojrzał z nadzieją, że pewnie teraz sobie pójdę. Nie tak szybko, kotku…
-A jak będę potrzebowała dokument potwierdzający wpis w Księdze, to co mam robić?- w sumie potrzebne mi są te informacje, można by moje pytania odebrać w ten sposób, ale ja też bardzo chciałam, żeby jednak wysilił się troszeczkę za pieniądze z moich podatków i opłat skarbowych. Zostawiłam w sądzie, załatwiając tylko tę jedną sprawę, 260 zeta. Jak ktoś mi nadepnie na odcisk, to… a tak… „wymagająca” jestem.
- To pani weźmie tutaj wniosek, wypełni go, wniesie opłatę i złoży- biedak miał mnie chyba dosyć, bo zaczął coś z ogromnym natężeniem oglądać na monitorze. Do diabła….
- Czy ten wniosek mogę zabrać od razu, czy macie go jako druk…- nie dokończyłam, bo facet gwałtownie wziął różowy kwitek ze stosika leżącego przy drukarce i energicznie wcisnął w moją dłoń.
-Tu jest ten wniosek- było czuć w powietrzu tę ogromną, z jego strony, ochotę, żeby mnie wywalić za drzwi.
- No cóż, to chyba wszystko….- zawiesiłam głos, na chwilę zastygłam z kwitkiem w ręku… nabrałam powietrza… byście widzieli minę faceta. Bezcenna. Pewnie myślał, że znowu zadam jakieś durne, według niego, pytanie. Też zastygł przy kompie wyczekująco. A ja naprawdę gorączkowo szukałam w myślach jeszcze czegoś, co może mi się przydać i dowiedzieć się od razu wszystkiego, żeby nie latać co chwilę do sądu oraz stać w kolejkach. Przy okazji smażyłam faceta na brązowo.
-Do widzenia, panu- powiedziałam i złośliwie dodałam- Mam nadzieję, że nie będę miała już z panem do czynienia- wzięłam swoje tobołki i z godnościom osobistom powoli wyszłam na korytarz.
Stanęłam przed drzwiami na chwilę. Na korytarzy byli sami mężczyźni. Musiałam mieć interesującą minę, bo jeden z nich rzucił z uśmiechem
-No niech sobie pani zaklnie.
- Oj przydałoby się- westchnęłam i wyszłam. Planowałam jeszcze odwiedzić mamę.
Mam nadzieję, że skończyła się na razie moja wędrówka po urzędach. Na razie...
I nasuwają mi się takie wnioski
1. Nie wiem, czy we wszystkich sądach jest takie beznadziejne rozwiązanie, że wszystko- informacja, druki- wydawanie i przyjmowanie dokumentów- dotyczące Ksiąg Wieczystych robi to tylko ta jedna komórka. W cieszyńskim sądzie tak jest i sprawia to tworzenie się wiecznych kolejek. Bo- idziesz po informację, bierzesz druk. - jedna kolejka, potem wypełniasz druk, ale znaczki kupujesz w Kasie- druga kolejka, chcesz oddać druk- trzecia kolejka, okazuje się, że druk jest źle wypełniony ( co przy zawiłości sformułowań może zdarzać się często), bierzesz drugi, lub uzupełniasz pierwszy- nie na miejscu, ale np. na korytarzu- ponownie chcesz oddać- czwarta kolejka, okazuje się, że brakuje dokumentu- musisz donieść- piąta kolejka. To minimum. Rozmawiałam z ludźmi na korytarzu, niektórzy byli 6 raz i to nie z ich winy, tylko niekompetencji urzędasa, tego samego, z którym miałam do czynienia.
2. Nie rozumiem dlaczego pełnej dokumentacji nie można złożyć w biurze podań, a znowu w Księgach Wieczystych.
3. Nie rozumiem, dlaczego druków nie można wystawić w gablotach na korytarzu, skoro nie są to druki ścisłego zarachowania. Każdy mógłby sobie potrzebny druczek zabrać, bez czekania w kolejce. Sad jest strzeżony, po korytarzu spacerują ochroniarze, nikt gabloty z papierami nie świśnie.
4. Nie rozumiem, dlaczego nie udostępni się interesantom godnego miejsca do wypełniania wniosków, skoro muszą to robić na korytarzu- odpowiedni stolik z krzesłem i dobre światło nad nim.
5. Nie rozumiem, dlaczego gabloty, w których wiszą wzory, dotyczące wypełniania wniosków, są wysoko zamontowane i nieoświetlone, a same wzory są napisane małym drukiem.
6. Nie rozumiem, dlaczego sądowi jest potrzebny dokument, który jest w moim posiadaniu- oryginał Odpisu Postanowienia (ODPISU!), kiedy samo oryginalne Postanowienie ma w swojej dokumentacji. A kiedy mnie będzie potrzebny ODPIS Postanowienia- oryginalny, to mam ponownie składać wniosek i uiścić odpowiednią (najmniejsza opłata to 20 zeta). Odbieram to jako wyłudzanie, oczywiście w majestacie prawa, pieniędzy przez sąd.
Tu następny przykład- skarżył mi się jeden pan, ze wszedł i prosił o numer Księgi Wieczystej, bubek kazał mu złożyć wniosek i zapłacić 20 złotych. Chodziło tylko o słowną informację, nie o wydanie dokumentu. Nie mógł? Naprawdę nie mógł w ciągu minuty kliknąć i podać ten numer za darmo? Jak to nazwać? Złodziejstwo i tyle. Pan poszedł do swojej Spółdzielni i tam za darmo wypisano mu dokument z numerem Księgi Wieczystej.
7. Dlaczego nie można uprościć procedury- mam Postanowienie, na nim są wypisani wszyscy spadkobiercy, czyli obecni właściciele- wystarczy, żeby urząd na tej podstawie (niech sobie ksero Postanowienia trzyma) wpisał w swój rejestr i na każdym dokumencie ten stan uwieczniał. Nie! Za każdym razem sryliony papierzysków i multum opłat, wycieczki po urzędach, stanie w kolejkach i często złe traktowanie przez urzędasów … szkoda słów.
8. Ja wiem, że nasze prawo jest straszne, ale co się dzieje z pracownikami urzędów? To przecież od nich zależy, jak obsłużą klienta i jaka atmosfera panuje w urzędzie. Tego ciągle, choć tyle urzędów w życiu już zaliczyłam, nie pojmuję. Co to za ludzie? Nie chcę generalizować, jednak nawet mały procent chamskich urzędników wyrabia pozostałym negatywną opinię. 
 
To takie moje spostrzeżenia dotyczące stosunku sądu do interesantów. Jaki on jest? OLEWAJĄCY. Mam wrażenie, że nad cieszyńskim sądem fruwają ciągle duchy austriackich urzędników Franza Jozefa. Mam także cichą nadzieję, że ktoś młodego aroganta z Ksiąg Wieczystych w końcu upupi.


 Sory za przydługi post:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz