czwartek, 10 grudnia 2015

Bo ja złą kobietą jestem, czyli jak w Jaskółkowie wymieniano rury kanalizacyjne ( cz.1)

Prolog
Ja kobietą jestem małą, drobną, ale zdecydowaną i umiejącą walczyć o swoje. W związku z tym nierzadko muszę walczyć pyszczyskiem. Jednak zanim do tego dojdzie, to można mi długo nudle na uszach wieszać i nie reaguję. A jak ktoś przegnie.... nie ma zmiłuj...., bo ja złą kobieta jestem.... wtedy...

 I.... pan Franciszek... taki uczynny, taki słodki..kochany misio..majster nad majstry... a ja złą kobietą jestem i tyle...

 Zbliżają się święta i zgodnie z prawem Murphiego coś w domu powinno trzasnąć. A jak powinno to i trzaśnie, a jak ma być zupełnie zgodnie z prawem Murphiego, to powinna być seria trzaśnięć. Mój dom jakimś dziwnym trafem temu prawu corocznie podlega. To i trzasło- seryjnie, żeby nie było.
Ale trzeba wrócić do zeszłorocznych spraw. Montowaliśmy wtedy tablicę reklamową. Mamy znajomego magika od tych spraw. W zeszłym roku pomagał mu przy montażu pan Franek. I tu się zaczyna opowieść o naszym głównym bohaterze. Pan Franciszek- mężczyzna pod siedemdziesiątkę, potężny, barczysty w stylu ciepłego misia. Zgodliwy, spokojny, uśmiechnięty. A przede wszystkim, chętny do pomocy w załatwianiu spraw. Jak problem to pan Franciszek już gotowy szukać rozwiązania, albo sam wykonać robotę. W tym samym czasie, kiedy stawialiśmy tablicę, byliśmy przed montażem oczyszczalni i szukaliśmy dobrego hydraulika, żeby wymienił rury kanalizacyjne w piwnicy. Koniec języka za przewodnika- pytamy o takiego, a pan Franciszek na to:
- Przeca jo wóm te rury wymienię.
- Pan umie takie rzeczy robić?- zapytałam z niedowierzaniem. Teraz wiem, że pytanie było źle postawione. Należało zapytać od razu, czy jest hydraulikiem. Przeszłość, nie wracam.
- Umjym, niech mnie pani zaprowadzi do piwnicy, to zobaczymy. 
No dobra, poszliśmy. Pan Franciszek pooglądał, popukał w rury, pokręcił głową:
- Tu dómy kolanka, tu się zaszprajcuje, tu dokręci, tu rewizja, potem zapiankujemy. Ni ma sprawy, to kiedy móm być?- nie widział problemu. Zatem i jak go też nie widziałam. Po zamontowaniu oczyszczalni przyszedł, wymienił wszystkie rury. Sprawnie, szybko, czysto, tanio - pół dnia i po sprawie. Cud, miód, a nie majster. Po przeprawach z „miszczem chodnikowym”, to była oaza sprawności i spolegliwości.
Oczyszczalnia działa sprawnie, ale od pewnego czasu, zaczęło nam w domu cuchnąć szambem. Smród wydobywał się wszystkimi „otworami” kanalizacyjnymi- pod wannami, z umywalek, z nieszczelnych rur za sedesami. Kupiliśmy wentylatory do obu łazienek- zero poprawy. Nic nie pomagało, żadne wietrzenie, zalewanie syfonów. W domu po prostu śmierdziało. Co robić? Do kompa- szukałam, czytałam i wyczytałam, że pomaga zainstalowanie zaworu zwrotnego na głównej rurze odpływowej do szamba. Żeby być ścisłym, pomaga także wyciągnięcie odpowietrznika ponad dach (grubej rury podłączonej do pionu kanalizacyjnego-kucie trzech stropów-rany), ale to u nas odpadało, bo nikt nie będzie teraz montował rzeczy nad dachem, a póki co trzeba szukać innego wyjścia. Stanęło na tym zaworze zwrotnym. No dobra, ale kto go zainstaluje? Jak to kto? Pan Franciszek przecież to umie. Jednak zanim zadzwoniłam do pana Franciszka, to doszliśmy do wniosku, że trzeba w końcu wywalić starą wannę z naszej łazienki, bo ciasna, nas kolana bolą- trudno wchodzić i wychodzić, śliska, niewygodna i w ogóle BE- na razie zainstalujemy prysznic- nawet bez kabiny. Kratka na podłodze, zasłonka, a za dwa lata zrobimy łazienkę w całości (kafelki, kabina i inne bajery). Poza tym, nie montujemy kabiny, bo boimy się, że przy demontażu potrzebnym przed remontem, kabina się wypaczy, uszkodzi i nie będzie się nadawała do ponownego zainstalowania. Idąc dalej tym tropem, postanowiliśmy wymienić wszystkie elementy kanalizacyjne w naszej łazience, a potem doszła łazienka górna. Niech już chociaż to będzie zrobione przed remontem, no i może ustanie główna przyczyna całego zamieszania- okropny smród z kanalizacji. Jak już dopięliśmy plan, zadzwoniłam do pana Franciszka. Oczywiście, nie ma sprawy. Pojawił się w środę w zeszłym tygodniu. Obeszliśmy obie łazienki, spisałam dokładnie zapotrzebowanie materiałowe podyktowane przez pana Franciszka- syfony, rurki, rury, kształtki...no i ten zawór. Omówiliśmy też dokładnie, co ma on zrobić- pan Franciszek, nie zawór... w łazienkach...zrobić... i w piwnicy.
-A po co pani ten zawór? To nic nie da.- Pan Franciszek do sprawy montowania zaworu podszedł sceptycznie- Jak długo robjym, żodnych zaworów jo nie móntowoł. Zamontuje wam rurę odpowietrzającą. Wie pani, tu ją wmontuję i przez strop wyprowadzymy ją nad dach.- Pan Franciszek wskazał na rurę odchodzącą z ubikacji w górnej łazience i ręką poprowadził szlak rury wzdłuż ściany za ubikacją, do sufitu.
- Panie Franciszku, nie będzie żadnej rury odpowietrzającej, zamontuje pan zawór w piwnicy.- Byłam zdecydowana- A już na pewno żadne wiercenie w stropie.
Pan Franciszek popatrzył na mnie, potem raptownie zakręcił się na pięcie i zaaferowanym głosem rzekł- No to tu, za tym bojlerem może ta rura iść do góry, w samym rogu, tu jej nie bydzie widać- znowu zamachał rękę w stronę stropu. 
O matko, hmmm… ciężko będzie.
-Panie Franciszku, nie będzie pan nigdzie montował tej rury, ani tu- machnęłam ręką w stronę ściany, ani tam pokazałam na róg łazienki- NIGDZIE!
Jeszcze chwilę stał zawiedziony.
-Za to zamontuje pan zawór zwrotny w piwnicy.- Dobiłam stanowczo. Wróciliśmy na dół do łazienki.
- To tu chce pani postawić brodzik? Wie pani co, ja móm taki brodzik, nie potrzebujym go, to wam go tu zamontujym.
No i czy nie słodki jest pan Franciszek? Brodzikiem chce dzielić się…
-Nie będzie brodzika. Na razie będzie foliowa kabinka i kratka na podłodze. Jak będziemy robić wszystko, to wtedy całą kabinę zamontujemy- tłumaczę spokojnie.
- Wie pani co, ja ten brodzik przywiozę, a pani sama zobaczy, że to będzie fajne- pan Franciszek jest niezmordowany.
- No dobra, niech pan przywiezie, ale wcale nie jest powiedziane, że pan go będzie montował- uległam – I panie Franciszku, mówił pan o jakimś dobrym dekarzu. Ma pan jego telefon?
- Pani, jo pani mówiym, ni ma lepszego. Łón robił u mojigo syna, mówjym pani- pan Franciszek zajechał taką gwarą, że aż mnie z podziwu ścisnęło. Cały szczęśliwy, szukał numeru w telefonie. No boski, po prostu boski.
-Wjy pani co? Jo do niego zadzwóniym i go umówiym z panią, dobra?- pan Franciszek nadal świecił dobrymi chęciami.
Zabrał kartkę ze spisem rzeczy do kupienia i umówiliśmy się na poniedziałek rano, na godzinę dziewiątą.
W piątek, kiedy zadzwonił z informacją, że na pewno będzie, Jaskół powiedział mu, żeby brodzika nie przywoził. Problem w tym, że jak włożę zasłonkę nylonową do brodzika, żeby woda po niej spływała do miski, to można ją przydepnąć i zerwać. Kiedy zasłonkę wyrzucę za brodzik, to woda spływająca po niej będzie płynęła wprost na podłogę koło miski, a tam nie będzie odpływu. I tak, i tak do bani- nie chcę takiego brodzika.
-A ja chciołech dać wóm brodzik za pół litra- podobno zawód w głosie pana Franciszka był ogromny. Jasne, tym razem chyba jednak chodziło o pozbycie się niepotrzebnego grata. No ale… taki dobry ten pan Franciszek, no nie?
Nie pytajcie o Jaskóła. On ma swoją działkę do upilnowania- sklep, a że jest ruch jak cholera, to już go do domowych spraw nie ciągnę. Zresztą, on się wprowadził do tego domu, a ja go znam od momentu zalania ław, przez całą budowę, dlatego wszelkie remonty przechodzą przez moje ręce. On się lepiej zna na handlu, ja na remontach. I tak naprawdę jest dobrze.
c.d.n.
 A teraz co by tu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz