wtorek, 30 czerwca 2015

Róże zwariowały

Na wstępie- trwa zbiórka na "mercedesa" ( i na rehabilitację) dla Polly. W związku z tym, miła blogowa koleżanka urządza licytację fajnych rzeczy. Kliknij z prawej strony w kubeczek i dowiesz się więcej.
Różane wariactwo










A to jeszcze nie wszystkie.

niedziela, 28 czerwca 2015

Szerszenie i muchołówki

Zaczęły się wakacje. Na razie jeszcze jest względny spokój, ale od jutra pewnie zacznie się. Dzieciaki wylęgną na naszą uliczkę. Rowery, quad, motorower, spacery od domu do domu, z oddali odgłosy "walenia w gałę". Na naszej ulicy przeważa  męska młodzież, w przekroju wiekowym od przedszkola do liceum. Są wprawdzie dwie panienki licealistki, ale ton nadają chłopaki, których jest 7. Beza,  nieznosząca hałasu i przejeżdżających rowerków, tudzież wrzaskliwych męskich osobników za płotem, będzie miała pole do popisu. Nie potrafiliśmy jej oduczyć ganiania z jazgotem wzdłuż płotu. Natura owczarka jest silniejsza.
Jedyna osa, jaką w tym roku dotychczas zobaczyłam. Nie ma os. Nie było ich na truskawkach, nie ma na dojrzewających porzeczkach. Jedynym przedstawicielem z gatunku "osowatych" był szerszeń. A właściwie była szerszenicowa. Bo to samice budują gniazda i składają w nich jaja. Pozbyliśmy się jej w sposób klasyczny, bez wzywania truciciela. Kiedy utwierdziliśmy się w przekonaniu, że w wywietrzniku na pewno nie ma młodych wiewiórek, kupiliśmy  na wywietrznik nakładkę z metalową siatką. Potem  zatkaliśmy wywietrznik workiem papierowym i następnym krokiem miało być przyklejenie do ściany nakładki. Ale Jaskół stwierdził, że wściekła szerszenica, napotkając przeszkodę, może zaatakować, a na pewno zacznie budować gniazdo w innym miejscu. Nawet się przymierzała robić je pod rynną.
No więc co? Odetkać wywietrznik i poczekać na gadzinę, niech wleci do środka. Potem zatkać i zakleić dziurę. Niestety, nie zdążyliśmy tego zrobić, bo zaraz nadleciała. Krążyła przy wywietrzniku, potem usiadła na krawędzi, po czym zaczęła wywietrznik obchodzić dookoła. Pewnie nie spodziewała się takiej niespodzianki. Jaskół, cały w nerwach, bo staliśmy niedaleko, bał się, że owadzisko się wścieknie i padniemy ofiarą jej żądła. Kombinowaliśmy wepchnąć ją do środka przez szczelinę między papierem, a ścianą- w ogóle trochę ją przyspieszyć w decyzji wlezienia do komina. A na pewno nie chcieliśmy, żeby odleciała. Podałam Jakółowi miotłę, taką z słomy ryżowej i on tą miotłą zaczął szerszenicę wpychać do środka. Widok tak komiczny, że popłakałam się ze śmiechu. Zaraz przypomniał mi się kot Jinks, kiedy gonił te przebrzydłe myszy Pixi i Dixi. Jaskół pchał tę miotłę tak zawzięcie, jakby miał do czynienia z tygrysem, a nie szerszeniem. Oczywiście naraziłam się na wzgardę i zarzut braku zrozumienia dla męskiego poświęcenia się. Wepchał to wszystko do środka- papier, szerszenia, potem zapchał jeszcze jednym pakułem wylot i zakleił kratką.
Przystawił drabiną na wszelki wypadek, żeby się nie odkleiło. Koniec, od tamtego dnia nie usłyszeliśmy już złowrogiego buczenia nad głowami. Trochę miałam wyrzut, bo tak zwierzę żywcem w tej ścianie zakleić, ale Jaskół twierdzi, że on tą miotłą już na wstępnie szerszenicę uskutecznił. 
 
W zeszłym tygodniu wiewiórka wyniosła młode do ogrodu z gniazda, które miała na strychu.
Młode muchołówki. Przekomiczne. Na widok aparatu najpierw się skuliły, a potem wyciągnęły szyje, pootwierały dzioby w pełnym oczekiwaniu na ich zapchanie ptasim żarciem.

Tu akurat dzioby zamknęły, bo zorientowały się, że aparat to jednak nie ich starzy. Nie robiłam więcej zdjęć, na płocie czekała mama z pokarmem dla żarłoków.
Kolejny krzaczek kupiony do ogrodu wiosną. Dziurawiec. Pięknie zakwitł żółtymi dużymi kwiatami.

czwartek, 25 czerwca 2015

Zwyczajnie

Kosy jednak nie odpuściły. Wybudowały gniazdo w równie niedorzecznym miejscu jak to nad zejściem do piwnicy. Tym razem gniazdo jest ulokowane w forsycji, zaraz nad skrzynką pocztową przy bramce. I oczywiście na wysokości głowy. Teraz, kiedy ktoś dzwoni do bramki, kosica w popłochu ewakuuje się. Nie wiem, czy coś z tych jajek się wylęgnie w takiej nerwowej atmosferze i niedogrzaniu.
Pogoda bardziej barowa. W ogóle nie współgra z zakończeniem roku szkolnego i początkiem wakacji. Zimno, przelatuje deszcz. Jednak ogrodowi zrobiło to dobrze. Nareszcie ziemia zmiękła i można odchwaszczać bez otłukiwania o suchą grudę palców.
W tym roku jest dużo więcej pszczół, niż w poprzednim. Bardzo mnie to cieszy.  Tym bardziej, że mogłam już kupić 2 słoiki miodu prosto ze znajomej pasieki. Miód tegoroczny, rzepakowo, akacjowo, "łąkowy".  Na tej róży zawsze jest tłok.
Lubię takie prześwietlone słońcem rośliny. To właśnie kojarzy mi się z latem.
Porzeczki, dojrzewający agrest...
Przydybane w lasku "chwaścisko". Pełna impresja.
To z kolei pełny realizm. Gdzieś się ptaszydło bardzo spieszy, bo ledwo przysiadło na lampie, zaraz zerwało się do lotu.
Mój "ulubiony" zwierzaczek. Obok mrówka, pewnie nieświadoma, że za chwilę może stać się śniadaniem.
I jeszcze raz "ulubieniec".

Miłego dnia.




niedziela, 21 czerwca 2015

Letnie przesilenie

Przesilenie letnie. Smutne. Od dziś dnia będzie ubywać i nawet perspektywa dwóch letnich miesięcy jakoś mnie nie pociesza. Ma być coraz cieplej. Na razie wczoraj i dzisiaj przepalaliśmy w CO. Zimno, a przelotne deszcze naniosły wilgoci. Kosy poprzestały na dwóch lęgach. Muchołówki, które miały w zeszłym roku gniazdo na górnym tarasie, z lewej strony drzwi, w tym roku zrobiły gniazdo po prawej stronie drzwi. Też w wiszącej podstawce na doniczki. Chyba pisklaki już się wykluły, bo stare bez przerwy kursują "góra-dół". Nawet nie zaglądam. W zeszłym roku narobiłam zadymy, teraz już jestem ostrożna. Poprzedzające deszcze upały, spowodowały, że ogród nagle rozkwitł ogromną ilością kwiatów. Szybko rozkwitły, szybko przekwitają. Nawet liliowce już zaczynają kwitnąć.
Podobała mi się ta roślinka, zrobiłam zdjęcie- taka srebrno soczyście zielona.
W ogrodzie rosną trzy gatunki jaśminów. Każdego roku wszystkie krzaki są atakowane przez tabuny mszyc. Nie pomaga pryskanie środkiem owadobójczym. Większość krzewów jaśminów niepachnących wycięłam z tego powodu. Obrzydliwie wyglądały gałęzie oblepione czarnym mszycowym mazidłem i poskręcane liście na ich wierzchołkach. Na zdjęciu jest jaśmin pełny. Pięknie pachnie, ale również jest atakowany przez mszyce. Kiedy przekwitnie, obetnę mu zaatakowane pędy (tegoroczne). Jest jeszcze krzew jaśminu mocno pachnącego, pospolitego, ale już przekwitł. O dziwo, na nim jest najmniej mszyc.
Fajnie pozował. To jeden z tych, które chodzą obok ,w odległości trzech kroków. Zupełnie się nie boją. Opalikowany krzew to czarny bez, który ma bordowe liście i różowe baldachy kwiatów. Każde nowo nasadzone krzewy otaczam palikami, żeby nie zahaczyć o nie kosiarką. Nie wygląda to elegancko, ale chroni doskonale. Jak podrosną, paliki usunę.
A to inny nabytek: Forthegilla major- kwitnie w kwietniu, kiedy jeszcze nie ma liści. Liście sztywne, podobne do liści leszczyny, wypuszcza po przekwitnięciu.
Skleroza nie boli, bo gdyby bolała, to wcześniej dałaby mi znać, że trzeba cebule amarylisów przygotować do sezonu tj. w zimie. Moje amarylisy każdego roku mają przedłużony pobyt w piwnicy i zamiast kwitnąć w lutym, kwitną w czerwcu. A może to i lepiej, bo są pięknym dekoracyjnym akcentem na tarasie. No a w towarzystwie Bezki amarylis prezentuje się wręcz oszałamiająco. A może jest na odwrót?
Idę sobie przez ogród, humor mam pod zdechłym azorkiem i nagle znajduję to kropkowane cudo. Nie mam pojęcia, jaki ptak je zgubił. Wygląda na piórko perliczki. Owszem, są u sąsiada, ale w odległości 50 metrów"przez budowle i zarośla". Chyba odpada. Kropkowane są jeszcze: drozdy, kosy, szpaki...
Trochę abstrakcji...
i tajemnicy
I to by dzisiaj było na tyle:)






niedziela, 14 czerwca 2015

Nadchodzi godzina "0".

Zaczyna się II połowa czerwca, a to zawsze wiąże się u nas (Jaskóła i mnie) z meetingiem motocyklowym, który organizujemy tutaj, na Ziemi Cieszyńskiej, dla miłośników motocykli marki Royal Enfield. To będzie Rajd X, jubileuszowy. Co roku staramy się organizować noclegi w innym miejscu i uczestnikom pokazywać coraz to inne atrakcje regionu. Formuła jest taka- wszyscy zjeżdżają się w piątek na miejsce noclegowe, w sobotę zaliczamy trasę z różnymi atrakcjami turystycznymi, wieczorem ognisko i w niedzielę, do południa, bractwo wyrusza w drogę do domów. Oczywiście trasa zaliczana jest głównie na Enfieldach (bywają i inne marki motocykli, ale są w mniejszości). Jeżeli na motocyklach, to jadą motocykliści oraz/ewentualnie „plecaczki”. Jednak od paru lat formuła nam się zachwiała. Na spotkania zaczęły przyjeżdżać rodziny- żony i dzieci motocyklistów przyjeżdżają samochodami. No i rajdy przekształciły się w pikniki rodzinne. Wszystko fajnie, ale… jak na początkowych rajdach było nas na trasie od 5 do 10 motocykli, to teraz jedzie 15 motocykli, a za nimi wlecze się karawana samochodów z żonami i dzieciakami. Jak więcej ludzi, to więcej „grymasów”, „oczekiwań” i innych zawirowań. Teraz, oprócz trasy, którą zaliczają panowie na motocyklach, trzeba zapewnić ich rodzinom dodatkowe atrakcje. Jednym słowem, mimo, że jest kapitalna atmosfera, zaczyna się to robić trudne do ogarnięcia. Zatem wracamy do starej formuły i XI Meeting będzie tylko dla motocyklistów oraz ich „plecaczków.
Co wymyśliliśmy w tym roku, napiszę po rajdzie.
To są zdjęcia z dzisiejszej wyprawy. Objeżdżaliśmy samochodem trasę, żeby wszystko się zgadzało i nie pomylono drogi.
Dwa lata temu odkryliśmy świetną bazę dla naszych zlotów. Jest to "Rezydencja. M." na górze Chełm w Goleszowie koło Cieszyna. Kiedyś tu było schronisko i szkoła szybowcowa. Teraz w budynku mieści się restauracja oraz pokoje noclegowe. Doskonałe miejsce na urządzanie różnych imprez.
Takie widoki można zobaczyć, stojąc na północnej stronie parkingu.
Na zdjęciach poniżej widoki rozciągające się na wschód i na południe od góry Chełm.
Dolina Ustronia. Daleko po lewej stronie widać szczyt Baraniej Góry, po prawej kawałek Czantorii.

Pasmo Czantorii. Od lewej Wielka Czantoria, przechodzi w pasmo Małej Czantorii. Na zboczu widać budynki Goleszowa.
Niżej pasmo Błatnej (Błotnego) oraz, bliżej, pasmo Równicy, z górą Lipowiec od strony lewej. Między pasmami jest dolina Brennicy.


Widać, że pierwsze sianokosy już za nami. Kiedyś zżętą trawę przegrabiało się takimi szerokimi drewnianymi grabiami, pilnując, aby szybko przeschła. Często trawę przerzucało się ze dwa razy dziennie, nierzadko w wielkim upale. Pot się lał po plecach, a ręce mdlały od tych długich pociągnięć i podrzutów trawy grabiami. Potem przesuszoną trawę stawiało na ostropcach (orstwiach), żeby jeszcze doschła.  
Tak wyglądają ostropce,  po góralsku orstwie ( na zdjęciu jest ich kilka).
Kiedy już siano porządnie przeschło, zbierało się kopy na wielki wóz drabiniasty i zwoziło do stodoły, wrzucało do sąsieka. Naszym zadaniem było jak najbardziej to siano "udeptać', żeby się wszystkie zmieściło. Zapach świeżego siana był zabójczy, a nogi po takim deptaniu całe w małych rankach ciętych. Nie daj boże wejść z takimi nogami do wody. Ogień piekielny szedł po całych łydkach  oraz wyżej i wyciskał łzy. A teraz traktor skosi, potem maszyna przerzuci, a suche siano zwija się maszynowo w baloty, które nierzadko ustawia się w pryzmy na polu i przykrywa plandeką. Nie ma to jak nowoczesność w polu i zagrodzie. 
A to już coraz rzadszy widok. Cielaki na wybiegu.
Wracając do zlotów, tak było w zeszłym roku
A tak dwa lata temu
Niestety, na obu nie byłam, bo musiałam pełnić "dyżur" w sklepie oraz pilnować Bezki. W tym roku również mnie ta fajna atrakcja ominie. Młoda jest po operacji i na razie dochodzi do siebie. Nie ma mowy, żeby zastąpiła mnie w sklepie. Na razie mogę tylko wspierać Jaskóła duchowo i trzymać kciuki, żeby znowu się udało i wszyscy byli zadowoleni.


 Nasz Royal Enfield w całej krasie.



niedziela, 7 czerwca 2015

Itylko drozda żal

Jakoś tak leci dzień za dniem i nawet nie bardzo się człowiek zdąży obejrzeć, a zaraz zacznie się lato.
Nie mam pomysłu na dalsze pisanie. Nie mam pomysłu na formułę tego bloga. Patrzę, jak znajomi likwidują blogi, znikają. Za każdym razem mam tę samą myśl- a może ja też już to zakończę? Nie chcę pisać o polityce, sprawach społecznych- wszędzie o tym kraczą, te same komentarze, te same inwektywy, ten sam brak tolerancji, co każdego roku, dnia...czy ma sens pisać o czymś, co jest wałkowane prawie na każdej stronie internetowej, gdzie ludzie przekonują przekonanych... piszą te same banały, truizmy... co roku kwitną te same kwiaty... w ogrodzie dzieje się podobnie... nie mam ochoty pisać o sprawach osobistych, chociaż cały poemat można by z miejsca stworzyć... kogo to w końcu obchodzi, że czasem jest bardzo źle, nieciekawie. 


Codziennie wiewiórki odbywają swoje wędrówki po skośnych belkach dachowych i codziennie przed wejściem do domu mam stertę oberwanych liści z dzikiego wina. One nas się nie boją, a my już nawet nie reagujemy, kiedy słyszymy ich pazurki drapiące belki. Nawet Beza lekko tylko poszczeka i odchodzi do swoich spraw. W maju byliśmy przekonani, że rudasy budują gniazdo w wywietrzniku obok okna sypialni. Łaziły po tarasie, właziły do wywietrznika, coś tam szukały. Potem wywietrznikiem zainteresował się szerszeń. Byliśmy w kropce. Truć szerszenia nie można, bo a nuż tam w wywietrzniku jest gniazdo z młodymi rudymi? Wejście do wywietrznika zarosło dzikim winem, które jest nietknięte. To znaczy, że wiewiórki tam nie wchodzą. Za to szerszeń buduje tam gniazdo na bank. Codziennie kursuje między wywietrznikiem i ogrodem. dzisiaj zerwał ode mnie mopem, ale w ogóle się nie przejął. odleciał a po chwili już był z powrotem.  Musimy zaprosić truciciela i zrobić z nim porządek.
W ogrodzie mieszka sporo drozdów, ale ten był wyjątkowy. Siadał na drutach albo na katalpie, kilka metrów od domu i tak "darł dzioba', że czasem miałam ochotę wrzasnąć, żeby się uciszył. Miał niesamowitą moc. Pięknie śpiewał. Jako jedyny ze śpiewających w ogrodzie drozdów, powtarzał motyw, który brzmiał:"Zofija, zofija,zofija". Zaczynał śpiewać o 5 rano, potem śpiewał z niewielkimi przerwami przez cały dzień i kończył koncert o 21 wieczorem. Skąd w takim małym ptaku tak wiele mocy i wytrwałości?
Przedwczoraj nie obudził mnie rano swym śpiewem. Kiedy otwierałam, po śniadaniu, drzwi na taras, też było cicho. W południe poszłam podlać kwiaty na drugim tarasie i tam go znalazłam. Leżał na kafelkach nieżywy. Z dziobka spłynęło mu trochę krwi... wierzcie mi, targnęło mną mocno. Cały dzień nie mogłam się otrząsnąć. Może to i dziecinne, niepoważne... ptak, jeden martwy ptak.. wielkie rzeczy. Cały dzień nasłuchiwałam śpiewu drozdów z nadzieją, że ten martwy to nie ten mój od "zofiji". Żaden nie zaśpiewał tego motywu. 
 Kwiat ekiantu. Krzew jest malutki. Kupiony w kwietniu od razu zakwitł i kwitnie nadal. Piękne małe dzbanuszki w oryginalnych kolorach. 
Kwitnie też w siostry ogrodzie tulipanowiec. Wielki, odwrócony "tyłem" do ogrodu, wystawił swoje kwiaty na południe. Nie ma do ich widoku dojścia, bo za płotem jest już ogrodzony sad. Wykorzystałam wszystkie możliwości, jakie miałam i udało mi się zrobić fotki.
Niesamowite są te kwiaty. Faktycznie w kształcie tulipana, i te barwy? Piękne połączenie żółci, zieleni i pomarańczowego. Jak papierowe:)

Młode kosy. Z tymi kosami to cała heca była. Na początku kwietnia kosy zrobiły gniazdo, z ludzkiego punktu widzenia, w miejscu kompletnie nieodpowiednim. Z ludzkiego punktu widzenia, ale widać nie z kosiego. Gniazdo zostało uwite na gałęzi cisa, tuż nad zejściem do piwnicy. W takim miejscu, że jak Jaskół schodził do piwnicy, to głową niemal gniazdo strącał. Kosy uznały, że tam im będzie najbezpieczniej. I nie myliły się. Strzegliśmy ich spokoju, jak własnego zdrowia. Kosica karnie siedziała, Jaskół codziennie do niej zagadywał, kos nosił żarcie i śpiewał jej, siedząc na drutach niedaleko cisa. Wszystko grało. Wykluły się trzy kosiaczki. I znowu- stare latały, znosiły żarcie, zapychały drące się dzioby, Jaskół do nich zagadywał, młode rosły. Pierwsze pokolenie "wyleciało" dosłownie z gniazda i poszło w świat. Mieliśmy nadzieję, że już mamy spokój i można swobodnie do piwnicy schodzić. Po dwóch dniach, Jaskół zameldował, że kosica siedzi na jajach. No cóż... wszystko powtórzyło się jak należy tak, jak przy pierwszym lęgu. Zdjęcie zrobiłam dzisiaj do południa, a wieczorem kosiątek już w gnieździe nie było. Następne pokolenie wyleciało z gniazda. Podobno kosy potrafią w sezonie wychować 5 lęgów. Rany....
"Lecę, bo chcę.(...) Lecę, bo wolność to zew...(...)".... szybko, szybko...z drooooogi....
Hmmmmm.... co by tu jeszcze.....