wtorek, 27 października 2015

Na drugim brzegu tęczy- Mira Kubasińska

10 lat temu zmarła Mira Kubasińska, wokalistka blues rockowego zespołu Breakout.

Urodzona w 1944 roku Mira Kubasińska pochodziła z rodziny muzykującej, ale nie artystycznej. Jej dziadek grywał na harmonii i skrzypcach, ojciec też chwytał za instrumenty przy wyjątkowych rodzinnych uroczystościach. – Nawet mi się nie śniło, że będę śpiewać zawodowo. Wręcz przeciwnie, sądziłam, że raczej wyląduję w jakimś zespole tanecznym, Mazowszu czy Śląsku – wspominała po latach piosenkarka, która jako młoda dziewczyna występowała w lokalnym zespole pieśni i tańca w Ostrowcu Świętokrzyskim.

Pojechaliśmy z zespołem pieśni i tańca do Rzeszowa – opowiadała w „Wiadomościach Świętokrzyskich” jej koleżanka z zespołu, Alicja Wąsacz. – Jedliśmy obiad w jakiejś restauracji i Mirka w pewnym momencie zaczęła śpiewać. Wtedy właśnie po raz pierwszy usłyszał ją Tadeusz Nalepa – relacjonowała. 
Spotkaliśmy się w lokalu, w którym Nalepa grał. Wymieniliśmy adresy i tak to się zaczęło. Napisaliśmy do siebie kilka listów. Za mnie odpisywały koleżanki, bo ja strasznie bazgroliłam – przyznała Mira Kubasińska, zdradzając kulisy spotkania, które na zawsze odmieniło jej los.
Mira Kubasińska i Tadeusz Nalepa wystąpili razem na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie. – To był rok 1963. Ponieważ eliminacje odbywały się w Rzeszowie, postanowiliśmy z moją narzeczoną, Mirą Kubasińską, zgłosić się. To się odbywało w dużej hali wojskowej, było chyba transmitowane przez radio. Coś tam zaśpiewaliśmy łamanym angielskim – wspominał Nalepa w rozmowie z Marią Szabłowską. Zostali wtedy wyróżnieni przez jury.
W następnym roku byli już małżeństwem. W 1965 r. na świat przyszedł ich syn, Piotr. W tym samym czasie Nalepa założył zespół Blackout istniejący do 1967 r. Potem powstał Breakout
Nadszedł czas sukcesów i sławy, która krępowała Mirę Kubasińską. – To z czasem stało się bardzo męczące. Nie miałam chwili dla siebie, nie mogłam spokojnie wyjść na spacer z dzieckiem, nie mogłam wejść do sklepu, do restauracji, bo zawsze znaleźli się jacyś ciekawscy. Na dłuższą metę było to nie do zniesienia – żaliła się tuż przed śmiercią, a wspominała przecież czasy sprzed ery kolorowych gazet i Internetu. To zainteresowanie ludzi świadczyło o ogromnym powodzeniu zespołu, jednego z najlepszych na ówczesnej polskiej scenie.

Blackout był ciągle w trasie, a Kubasińska i Nalepa wszędzie zabierali ze sobą małego Piotrusia. – W 1968 r., kiedy wyjechaliśmy do Holandii, zostawiliśmy go w Rabce. I on nas po pół roku nie poznał – wspominała piosenkarka.
Kiedy po 13 latach rozpadł się Breakout, Kubasińska nieco wycofała się ze sceny. Nastały trudniejsze czasy w jej życiu. – Aby zarobić na życie, przez siedem lat produkowałam i rozwoziłam farby dla zaopatrzenia artystów plastyków. Pracowałam w barku na Dworcu Centralnym, malowałam Smurfy, szyłam szelki – wymieniała sposoby, którymi zdobywała pieniądze na życie. I kiedy po 25 latach od nagrania ostatniej płyty była gotowa na powrót z nowym materiałem, jej plany przerwała śmierć.

Ona jest odzwierciedleniem kobiety, która w zasadzie w życiu miała wszystko. Była na szczycie, ale była też na samym dnie. I w tym wszystkim nigdy się nie zatraciła, nigdy się nie sprzedała. Zawsze miała wielką osobowość, wielką charyzmę. Optymistycznie patrzyła w świat, mimo wielkich problemów, jakie ją spotkały po rozstaniu z Tadeuszem Nalepą. Przeżyła to bardzo. Znalazła się w naprawdę ciężkiej sytuacji życiowej – wspominał już po odejściu Kubasińskiej jej kolega muzyk, Krzysztof Jerzy Krawczyk.
Po wszystkich przejściach, po swoich problemach życiowych, po różnych rozstaniach, po wszystkich problemach z facetami, z samą sobą – bo to nie była jednowymiarowa postać, która miała tylko szczęśliwe życie, ale też były momenty bardzo ciężkie i trudne, zresztą Bogdan Loebl wielokrotnie o tym wspominał – po tym wszystkim te piosenki mają w sobie głęboką prawdę – mówił o jej nowym repertuarze Sławomir Macias, dziennikarz muzyczny.
Młodszy syn Kubasińskiej, Konrad Koczyk, zauważył, jak wiele radości sprawiała jego mamie praca nad nową płytą: – Cieszyła się, że płytę nagrywa, kolejną już, ale przecież długo nie nagrywała płyt. No i „powera” dostała takiego. Dużo pomysłów miała ciekawych. Podejrzałem, że jakieś teksty sobie zapisywała w notatniku.


Poeta Bogdan Loebl, wieloletni tekściarz Breakoutu porównywał dawną sytuację Miry Kubasińskiej z tym, co miało nadejść: – Ona miała małe dziecko, jej świat kręcił się wokół dziecka. Wpadała nagrać płytę i znowu biegła do Piotrusia. A teraz mogła się poświęcić tej muzyce. Ta śmierć ścięła ją w takim momencie, kiedy ona zaczynała drugie życie artystyczne.
Muszę się pochwalić, że pracuję nad nowymi nagraniami. W styczniu ukaże się singiel, w kwietniu cała płyta, pierwsza po przeszło 25 latach. Wreszcie mogę powiedzieć: wracam! – mówiła z entuzjazmem jesienią 2005 roku na kilka tygodni przed śmiercią.

Niestety, nie zdążyła wrócić. Odeszła 25 października 2005 roku po trzech dniach spędzonych w szpitalu po udarze mózgu.”

piątek, 23 października 2015

Selekcja naturalna

No więc dobra. Kurowałam się, kurowałam i se wyhodowałam… ropną anginę. Chciałoby się dodać -kurna. Od paru dni byłam słaba, słabsza, no nie, jeszcze nie trup, ale już blisko. Poganiana przez sprzysiężone w walce z oporną mną siły domowe, polazłam do lekarza. Antybiotyk, syropek, „ochraniacze na żołądek” i inne fuj oraz łoże. I przy tym ostatnim wszystko się we mnie zbuntowało. Nie znoszę chorować w łóżku. Krakowskim targiem, a w zasadzie oślim uporem wywalczyłam dres i leżenie na kocu, a nie w rozmemłanej pościeli, z możliwością łażenia chwilowego po domu. No i jest ok.
Nie ma już zająca w ogrodzie. Padł ofiarą selekcji naturalnej. Trzy dni temu Beza z krzaków wywlokła na trawnik  nadgryzione zajęcze zwłoki i… nie zdążyła się posilić, bo Jaskół był szybszy. Wypadł z domu, wyrwał truchło i zostawił Bezoniutkę w okrutnym żalu z wyrazem na pyszczysku- tak dobrze się zapowiadało. Nie wiemy, co zagryzło zająca. Mógł to być lis, który od paru dni wałęsa się wokół domów. Przyuważył rudzielca późnym wieczorem młody, który wracał z pracy. Lisiura bezczelnie obsikiwała nam bramę. Może rudas czuł już kolacyjkę i znaczył teren? Chudy taki, więc nie miałby problemu wleźć do ogrodu między szczeblami bramy. Drugi wariant- kuna. Zamieszkały obok, u siostry, nad garażem. Mamy zatem w ogrodzie kuny. Kuna nie ruszy tego, co przy domu, ale może szaraka nie uważa za domowy drób? Trzeci wariant- sowa. W zeszłym roku spłoszyłam ogromną sowę z drzewa, rosnącego na granicy ogrodu. Zajęczy dramat rozegrał się nocą na otwartym terenie ogrodu. Znaleźliśmy na trawie pełno futra. Beza wywlokła truchło z krzaków. Zając miał odgryziony cały pysk. Stawiam na lisa, który zagryzł i schował w krzaczorach do następnego nocnego posiłku.
Żal mi kicaja, ale z drugiej strony poczułam ulgę, bo naprawdę niezbyt uśmiechało mi się mieć szaraka w ogrodzie zimą. Ciągle „widziałam” okorowane siekaczami młode drzewka, które rosną w sadku. No cóż, natura załatwiła sprawę.
Pozbierałam pigwy, ale nic z nich nie będzie. Poukładane na parapecie, aby dojrzały, zaczęły sobie gwałtownie gnić. Zielone i gniją. Do kitu. Nie będzie ani nalewki, ani konfitury.
Kończą mi się siły. Idę zdrowieć. Przy okazji czytam kapitalną książkę A. Zielińskiego: „Sarmaci, katolicy, zwycięzcy. Kłamstwa, przemilczenia i półprawdy w historii Polski”. Powinna być ona obowiązkową lekturą w szkołach i oberobowiązkową dla tych wszystkich, którzy zwą się Polakami-katolikami. 

sobota, 10 października 2015

Lecą paździerze- jak to z lnem było

Październik, opadają owoce, lecą liście, lecą paździerze. Nie, lecących paździerzy już tak łatwo nie zobaczysz, a przecież 10. miesiąc w roku przyjął nazwę od nich właśnie. Len, kiedyś roślina uprawiana na wielką skalę, teraz jest w zaniku, chociaż jeszcze gdzie nie gdzie latem widać poletka z lnem, uprawianym głównie dla przemysłu farmaceutycznego.
Kiedyś, idąc polną miedzą, widziałam rosnące w zbożu maki, kąkole, chabry i właśnie len. Teraz zboża są czyściutki, „wypryskane” środkami chwastobójczymi na dwuliścienne. Wytruto maki, wytruto chabry, kąkole i len. 
 
„„Toć ci jest owo złoto, które z owego siemienia, com ci je dał, wyróść miało. Len to był, ubogiego narodu bogactwo, com go z ziemi twojego królestwa dobyć chciał. Kazałeś go topić? Dobrześ uczynił, bo jego łodyżki w wodzie odmięknąć muszą. Kazałeś go z wody precz cisnąć? Dobrześ uczynił, bo go trzeba suszyć. Po moknięciu owym kazałeś go kijami z paździerzy obić? Dobrześ uczynił, bo tę złą paździerz obić trzeba z łodygi, żeby ją uprawić. Kazałeś je zaś powtórnie kijami obijać? I toś dobrze uczynił, bo do trzeciej skóry len obić trzeba i kijem go wyłamać, żeby do włókna się dostać”.
Jak to ze lnem było
Maria Konopnicka 
 
Dojrzały len zrywano i kładziono na ziemi na parę dni, żeby łodygi nie wyginały się. Potem len suszono, ale nie w snopach, łodygi nie mogły się zaparzyć. Konstruowano specjalne płotki do suszenia lub suszono pojedyncze snopki oparte o ścianę chałupy bądź stodoły. Podsuszony len młócono cepem. Główki lnu musiały leżeć na płótnie. Nasiona od plew odsiewano za pomocą wialni lub sita.
Inny sposób odziarniani lnu. Specjalnymi wałeczkami-tłuczkami wytrzepywano ziarno na białe płachty. Plewy oddzielano ręcznie.
Tam, gdzie nie było rzeczki albo stawu wymłócone z ziarna łodygi poddawano roszeniu, układając płasko na trawie, aby poranna rosa mocno je nawilżała. Tam gdzie była rzeczka lub staw, łodygi układano w wodzie i przygniatano kamieniami. Pod wpływem wilgoci i ciepła w łodygach rozwijały się grzyby pleśniaki, które rozkładały klej wiążący włókno z drewnikiem. Po 5-10 dniach całe łodygi, za pomocą długiego kija przekładało się na drugą stronę i dalej moczyło. Całe roszenie trwało od połowy sierpnia do połowy wrześnie, a czasem i dłużej. Kiedy słoma zmieniła kolor z żółtej na szary, kończono roszenie. 


Aby się upewnić, czy rzeczywiście słoma nadaje się już do międlenia, brano kilka łodyg do suszenia przy piecu, potem je międlono i wytrzepywano. Kiedy paździerz lekko się oddzielała i włókno było lśniące o tasiemkowej strukturze, można było zabrać z moczenia resztę lnu. Gdyby moczenie niebacznie przedłużono, grzyby mogły zniszczyć włókno i nie byłoby czego tkać. Moczenie w wodzie daje ładniejsze włókno niż roszenie i trwa krócej. Wyroszony lub wymoczony len należało jeszcze raz wysuszyć. Najczęściej służyły do tego wykopane doły w których na żerdziach płasko układano len. Pod żerdziami paliły się małe ogniska, których ciepło osuszało łodygi. Do suszenia wykorzystywano także piece chlebowe. Powtórnie wysuszony len zostawiany był na jeszcze kilka dni i zabierano się do międlenia.
Budowa łodygi lnu- w środku jest drewnik, na zewnątrz włókno.
Międlenie to mechaniczne połamanie drewnika, znajdującego się pod włóknem, wewnątrz łodygi. Służyła do tego międlnica. Pod międlnicą pozostawała gruba paździerz, która palono w piecu. 
Międlenie lnu

 Włókno, które pozostało po międleniu poddawano trzepaniu na terlicy oraz wyczesywano z długich włókien resztki paździerzy. Na koniec trzepano krótkie włókna specjalną pałeczką-klepadłem.
 W ten sposób powstawały pakuły- materiał na utkanie worków i prześcieradeł, robienie sznurków. Obecnie robi się z nich płyty paździerzowe.
Dobre, długie włókno należało jeszcze wyczesać. Najpierw czesało się go rzadkim „grzebieniem”, potem coraz bardziej gęstym. Przeczesane włókno można było prząść.
Przegrzebki do czesania włókien lnu
Na takich grzebieniach dawniej czesano len
Len wyczesany, gotowy do przędzenia.

Izba regionalna ze zbiorem podstawowych narzędzi do obróbki lnu.
Praca z lnem zajmowała nierzadko 200 dni w roku, ale jej początek tak naprawdę zaczynał się w październiku, kiedy to wysuszony len przetwarzano we włókno. A przy okazji leciały paździerze… 
 


piątek, 9 października 2015

Klauzula sumienia

Ten tekst wydaje mi się być bardzo ważnym. Nie chodzi mi teraz o aborcję- za czy przeciw- tematem wiodącym jest KLAUZULA SUMIENIA.
Kiedy czytałam wyrok TK, wszystko we mnie się buntowało. Teraz Klauzula Sumienia rozpatrywana jest, przede wszystkim, pod kątem aborcji, ale następnym krokiem może ona dotyczyć każdej innej kontrowersyjnej choroby i zastosowania jej leczenia.
Wyrok TK jest niebezpieczny również z innych względów. Wiadomo, że spora grupa nauczycieli optuje za wprowadzeniem klauzuli sumienia do tego zawodu.
My nie bójmy się muzułmanów- bójmy się własnych polskich talibów.

Karolina Więckiewicz
Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny
"Od wielu lat wiadomo, że klauzula sumienia nie działa. W założeniu uregulowana jako wyjątkowa sytuacja, w której lekarz może odmówić wykonania świadczenia niezgodnego z jego sumieniem, stała się tak naprawdę bronią przeciwko pacjentkom chcącym przerwać ciążę i przeciwko samym lekarzom. Z czasem rozwinęła się jako broń przeciwko antykoncepcji i badaniom prenatalnym. Co z tego, że bezprawnie. Szybko nastąpiła zgoda na to, że można odmawiać wystawiania recept czy skierowań. 

System, w którym nie ma żadnej kontroli nad stosowaniem klauzuli, żadnych mechanizmów eliminowania nadużyć oraz żadnego poczucia odpowiedzialności ze strony tych, którzy mają zapewnić dostęp do świadczeń, nie jest w naszym kraju niczym nowym. Wytknął nam to nawet Trybunał w Strasburgu – po raz pierwszy 8 lat temu – w wyrokach, których do tej pory Polska nie wykonała.
Na wstępie podkreślam z całą mocą – nie zgadzam się z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego. Stwierdzenie, że klauzula sumienia nie ma charakteru wyjątkowego, a możliwość odmowy wykonania świadczenia wynika wprost z Konstytucji, pokazuje, że Trybunał nie stoi po stronie praw reprodukcyjnych. Zaś przychylenie się do argumentacji o tym, że samo wskazanie innego lekarza przez tego lekarza, który nie chce wykonać świadczenia, miałoby naruszyć jego sumienie, jest moim zdaniem absurdalne. To pogłębianie błędnego przekonania o tym, że prawa reprodukcyjne co do zasady są kontrowersyjne i trzeba je w kontekście konfliktu sumienia rozpatrywać. Czas z tym skończyć.
Ale co tak naprawdę wczoraj zrobił Trybunał Konstytucyjny? Czy zabrał kobietom należne im prawa? Żeby tak uznać należałoby założyć, że kobiety te prawa w sposób realny przed wyrokiem miały, co przecież nie jest prawdą. Trybunał nie stanął nawet „po stronie” lekarzy, jak sugerują niektóre komentarze w mediach. Pogłębianie chaosu interpretacyjnego i normatywnego wokół świadczeń zdrowia reprodukcyjnego nie jest stawaniem po stronie lekarzy. Jest działaniem przeciwko nim. Tym samym Trybunał stanął wyłącznie po stronie Naczelnej Rady Lekarskiej, która rości sobie prawo do reprezentowania 180 tysięcy lekarzy (taka liczba padła w Trybunale podczas rozprawy), a która sama, w moim przekonaniu, również przeciwko tym lekarzom stoi. Jestem zdania, że Trybunał dał się wpuścić w wypaczone rozumienie klauzuli sumienia zaprezentowane przez NRL. Szkoda. W klauzuli wszak chodzi o to, aby lekarz mógł sam nie wykonać świadczenia sprzecznego ze swoim sumieniem, a nie o to, żeby pacjentka w ogóle go nie uzyskała.
Obowiązek wskazania innego lekarza czy placówki od dawna był iluzją, był legislacyjną i praktyczną kpiną, ułudą, że przy odmowie zabiegu pacjentka ma jakiekolwiek możliwości, choć teoretycznie prawo ją chroni. Lekarze od dawna sobie doskonale radzą z obchodzeniem tego. A dyrektorzy placówek umywali ręce lub też sami spektakularnie kpili sobie z prawa (jak prof. Chazan). Czy naprawdę to teraz właśnie ukrócono realizację praw kobiet?
Warto sobie jasno powiedzieć – w klauzuli sumienia często w ogóle nie chodzi o sumienie. To uprawnienie stało się furtką do omijania wykonywania zabiegów, które są dla lekarzy problematyczne bynajmniej nie z powodu ich przekonań, ale panującej wokół praw reprodukcyjnych atmosfery „kontrowersji”.
Nie oszukujmy się – to nie Trybunał sprawił, że prawa kobiet nie mają znaczenia. Zrobił to już dawno temu zakaz aborcji. Zrobił to kodeks karny, nakładający karę więzienia za wykonanie nielegalnego zabiegu. Zrobiła to stygmatyzacja zabiegów przerywania ciąży. Wreszcie, zrobiła to ustawa o zawodzie lekarza, ustanawiająca klauzulę tak, że odpowiedzialność spoczywała na lekarzu. Winne są też kolejne ekipy rządzące i samorząd lekarski, które nie zrobiły nic, by to zmienić. To nie jest „zmierzch praw kobiet”, bo zmierzch zakłada wcześniejszą jasność. Jej od dawna nie ma. To jest tylko kolejny dowód na panujące ciemności.
Problemów z klauzulą sumienia jest bez liku. Od 20 lat, nie od wczoraj. Wczoraj Trybunał postawił przysłowiową kropkę nad i. Tym wyrokiem udowodnił, że niczego nie rozumie z tej klauzuli. I być może pokazał, że jako społeczeństwo także niczego już z tego nie rozumiemy.
To jest moment, w którym po prostu musimy to zrobić od nowa.
To nie może być moment, w którym „godzimy” się na to, że polska Konstytucja nie chroni praw kobiet. To jest moment, w którym musimy pociągnąć do odpowiedzialności te podmioty, które do tej pory zasłaniały się zrzucaniem wszystkiego na lekarzy. Teraz już nie mogą.
W wyniku wyroku Trybunału powstaje luka prawna, sankcjonująca istniejącą od dawna lukę faktyczną.
Nie mówmy kobietom – teraz już naprawdę nic nie możecie. Nie pozwólmy, żeby ten wyrok osiągnął skutek poważniejszy niż powinien. Nie może on osłabić kobiet, nie może w nich wypracować przekonania, że już nic się nie da. Konstytucyjne prawo do ochrony zdrowia nadal obowiązuje. Prawo do świadczeń zdrowotnych i prawo do informacji nie zostało tym wyrokiem uchylone. Ten wyrok nie zrywa kontraktów placówek z Narodowym Funduszem Zdrowia. Ten wyrok po prostu głaszcze po głowie dr. Hamankiewicza i prof. Królikowskiego.
Ale tak naprawdę robi „kłopot” rządowi, zwłaszcza Ministerstwu Zdrowia – sprawia bowiem, że wreszcie muszą się zmierzyć z tym, żeby ustanowić system wokół klauzuli sumienia. Tego systemu od dawna brakuje. Do kłopotu zrobionego przez Trybunał w Strasburgu dołączył ten.
Polski ustawodawco, polski rządzie – czy rozumiesz, że to do Ciebie ta wiadomość? Jak na nią odpowiesz? I kiedy?
Wszyscy powinniśmy się nad tym zastanowić, bo odpowiedź zostanie nam udzielona być może już za 3 tygodnie, więc chyba warto pomyśleć o tym nad wyborczą urną. A wcześniej spytajmy swoich kandydatów i kandydatki – co zrobisz, żeby klauzula sumienia była tak unormowana i wykonywana, żeby ochrona sumienia lekarza nie hamowała dostępu do świadczeń? Po której stronie stoisz? Po stronie tych, którzy roszczą sobie prawo do tego, aby usankcjonować jeden sposób myślenia, czy po stronie tych, którzy chcą, aby lekarze mogli udzielać świadczeń zdrowia reprodukcyjnego bez atmosfery kontrowersji i nagonki, a kobiety z tych świadczeń korzystać?
I głosujmy na te osoby, które stoją po stronie konstytucyjnych praw kobiet i nie godzą się na ich nieuzasadnione ograniczanie."
Tytuł oryginalny: "Kropka nad i" 

Należy też przeczytać http://codziennikfeministyczny.pl/codziennik-feministyczny-trybunal-wybiorczym-sumieniu/

sobota, 3 października 2015

Post bez zakończenia

Kontynuacja tematu z poprzedniego postu.
W swoim komentarzu Zosia- Samosia mówi o bardzo ważnej rzeczy- dużo kobiet nie decyduje się wyjść za mąż oraz mieć dzieci, ponieważ nie potrafi znaleźć odpowiedniego partnera. I bynajmniej nie chodzi o ich wygórowane ambicje, czy oczekiwanie księcia z bajki: przystojnego, mądrego i z wielkim majątkiem.
Otóż rzeczywiście, mnóstwo współczesnych mężczyzn nie nadaje się na partnerów w stałym związku i nie nadaje się na ojców. Nie będzie generalizowania, ale nas ogół współczesny mężczyzna „późno dorasta”, jest mentalnie wiecznym chłopcem. Ponieważ świat podsuwa mu coraz więcej możliwości, stara się z nich skorzystać. Realizuje swe marzenia, doskonali się, robi karierę, studiuje na paru kierunkach, szuka atrakcyjnej pracy „na jego miarę”. Jednym słowem poświęca czas na samorealizację. Najlepiej, gdyby mu w tym nikt nie przeszkadzał. A już na pewno mają mu nie przeszkadzać żona i dzieci. Toteż nie spieszy się do żeniaczki, zakładania rodziny oraz posiadania dzieci. Ładnie to brzmi- posiadania dzieci- prawda? Bo należy dodać, że mężczyzna posiada żonę i dzieci, a kobieta po prostu męża i dzieci ma. Stara maksyma mówi: ”Mężczyzna powinien wybudować dom, spłodzić syna i posadzić drzewo”. Współczesny mężczyzna musi mieć najpierw dobry samochód, ekstra pracę, co w naszych polskich warunkach jest prawie nieosiągalne, więc „na poszukiwaniu” tej dobrej pracy lata mu schodzą, a potem ewentualnie myśli o zakładaniu rodziny, co nie zawsze wiąże się z chęcią posiadania dzieci. Współczesny mężczyzna lubi uprawiać sport, spotykać się z kolegami przy piwku, wędrować po świecie, muzykować, łowić ryby, jednym słowem przyjemnie spędzać czas wolny robiąc to, na co ma ochotę. Dlatego te kobiety, które chcą w miarę szybko wyjść za mąż i mieć dzieci, często mają trudność w znalezieniu odpowiedzialnego mężczyzny i w dodatku takiego, który jest już gotowy na założenie rodziny. A ponieważ nie chcą wychodzić za mąż za byle kogo, po to tylko, żeby być mężatką i mieć dzieci, bo jest taki nacisk rodzinny czy społeczny, szukają dalej, a lata lecą.
No i dochodzę do pytań, które nieodmiennie nasuwają mi się podczas każdej dyskusji o aborcji. I nie chodzi mi o to, czy wolno- nie wolno usuwać. I nie pytam już, czy kobieta ma prawo dysponować własnym ciałem, zdrowiem, życiem, bez jakichkolwiek nacisków, bo dla mnie to jest oczywiste. Pytania dotyczą właśnie tych rzeczy, które dotyczą podejścia do wolności wyborów, wolności dysponowania własnym czasem wolnym, własnymi wygodami, własnymi zainteresowaniami, własnymi możliwościami, a nawet do wolności dysponowania własnym „chce mi się- nie chce mi się” czyli własnym egoizmem, czy też własną filantropią- zarówno kobiet jak i mężczyzn.
Moja lista pytań dotyczy różnych aspektów życia męskiego w kontekście problemu aborcji i odbierania kobietom prawa do decydowania o własnym życiu. Postawiłam je tak, jak leci, nie układając tematycznie, czy problemowo. Pytania dotyczą potocznego społecznego myślenia, potocznych odbiorów społecznych, schematów społecznych.
1. Dlaczego kategorycznie zakłada się, że każdy mężczyzna chce być ojcem, a kiedy para decyduje się na aborcję, za taką decyzję wini się głównie kobietę i to jej wmawia się jej, że przecież zawsze są jakieś inne wyjścia, a nie bierze się za kudły faceta?
2. Dlaczego zakłada się, że każdy mężczyzna nadaje się na ojca i bierze się pod uwagę, przede wszystkim, aspekt biologiczny, a odsuwa aspekt społeczny. Założenie to opiera się na twierdzeniu, że nawet, jak facet będzie ojcem do niczego, to i tak jest jeszcze matka, która te dzieci wychowa. To podejście opiera się na kompletnym nieliczeniu się z życiem kobiety uwikłanej w związek z nieodpowiedzialnym facetem i obarczonej samotną opieką nad dziećmi w bądź, co bądź normalnej rodzinie
3. Dlaczego przyzwala się mężczyznom na odsuwanie decyzji o założeniu rodziny, usprawiedliwiając ich często, że jeszcze mają czas, podczas gdy za to samo piętnuje się kobiety i straszy, że będzie za późno na urodzenie dziecka (stare panny)?
4. Dlaczego traktuje się „normalnie” facetów, którzy realizują swoje marzenia, uprawiają hobby, odsuwając na później założenie rodziny, a kiedy kobiety chcą żyć w taki sam sposób, to nazywa się je w najlepszym razie egoistkami?
5. Dlaczego w rodzinach, w których jest młode małżeństwo z dzieckiem, istnieje przyzwolenie starszych na to, że młodemu facetowi wolno realizować się, a młoda matka musi siedzieć przy dziecku. Często to odbywa się na zasadzie- opiekować się dzieckiem on „może', a ona „musi”. Nawet, kiedy ona realizuje się, realizuje swoje marzenia, to czuje na sobie presję rodziny- „Powinnaś więcej czasu poświęcić dziecku. Miejsce matki jest przy dziecku”. Nawet, kiedy matka pracuje, to tę presję też czuje. A nie daj boże, kiedy na przykład realizuje swoje hobby, a w tym czasie co\ś się dziecku stanie….Zbyt często zwalnia się młodych ojców z odpowiedzialności za bycie ojcem „w całości-24h na dobę” w zajmowaniu się dzieckiem jako obowiązkowym a nie doraźnym, kiedy żona nie może. Częste są takie zachowania- matka wraca z pracy- ojciec, który do tej pory opiekował się dzieckiem (wcześniej wrócił z pracy lub miał inną zmianę) już na dzień dobry mówi: „No to teraz twoja kolej”, po czym rozsiada się z piwkiem przed telewizorem – on już ojcem w danym dniu pobył. I znowu on ”może', a ona „musi”.
6. Dlaczego wręcz piętnuje się kobiety za to, że zamiast gnać w welonie do kościoła i rodzić dzieci, chcą, tak samo, jak ich równolatkowie- mężczyźni realizować swe marzenia, mieć interesującą prace. Podróżować… do diabła, dlaczego kobiety nie mogą być tak po prostu egoistkami? Bez tłumaczenia, dlaczego chcą podróżować; bez tłumaczenia, dlaczego ich”Ja” jest dla nich ważniejsze od np. rodziny, której jeszcze nie chcą mieć: bez tłumaczenia, dlaczego NIE chcą mieć dzieci.
Zauważyliście, że kobiety ciągle coś muszą wyjaśniać, tłumaczyć, usprawiedliwiać się, a w tych samych sytuacjach mężczyzna jest traktowany z wyrozumieniem. Po prostu nie pyta się go i już. Przyjmuje się, że jemu różne rzeczy robić wolno bez tłumaczenia się.
7. Dlaczego kobiety nie mogą cieszyć się tak, jak mężczyźni, wolnością wyborów- bez tego terroru psychicznego: „A kiedy bobasek”, „Już ci latka lecą, czas na dzieciaczka”.
8. Dlaczego kobieta nie może zostać singlem z wyboru, a facet tak? Kiedy facet „ma już swoje lata” i nie jest żonaty, najwyżej usłyszy współczujące: „No cóż, nie znalazła się odpowiednia kandydatka”.
Kobieta usłyszy dołujące i poniżające słowa: „Ciekawe, co jej brakuje, że jeszcze se męża nie znalazła?”, „Musi mieć jakieś wady, skoro żaden chłop jej nie chce”, „Latka lecą, za chwilę żaden jej nie zechce”.
9. Dlaczego kobietę, która zdecydowała się na późne macierzyństwo traktuje się inaczej niż mężczyznę, który zostaje ojcem w późnym wieku? Kobieta na wstępie słyszy: „Nie boisz się, jakie urodzisz dziecko? W twoim wieku często rodzi się nienormalne dzieci”, „Co tak późno rodzisz, u mnie się wnuki już rodzą”, „Taka stara, a jeszcze dzieci się jej zachciewa”.
Facet usłyszy wypowiedziane z podziwem: „Ho, ho… no, no….to ty ojcem zostaniesz, no, no”, „ Ale nowina, choć stary, opijemy to”.

Nie będzie zakończenia… pies mnie oderwał od komputera- czas na michę i wszystkie myśli się rozsypały:)
Kawałek dobrego głosu. Moim zdaniem lepszy od oryginału, chociaż Hazier też chwyta za serce 
I druga. Na początku pomyślałam sobie, ale "zmasakrował", jednak ... zaśpiewane z takim pazurem wymiata.

czwartek, 1 października 2015

"Dzięki Bogu, coraz mniej kobiet wierzy w anioły."


"Czerwcowa kampania Fundacji Mamy i Taty „Nie odkładaj macierzyństwa na potem” wywołała internetową burzę, dzieląc społeczeństwo na tych, którzy kampanię traktują jako ostrzeżenie dla kobiet odkładających decyzję o posiadaniu dziecka oraz na tych bardziej sceptycznych, uważających kampanię za utrwalenie mitu o macierzyństwie będącym obowiązkiem kobiety i jedynym sposobem na szczęście i spełnienie. Główną bohaterką spotu jest zadbana kobieta w średnim wieku, która stojąc przy oknie i patrząc na puste podwórko ze smutkiem na twarzy wyznaje: „Zdążyłam zrobić specjalizację i karierę, zdążyłam być w Tokio i Paryżu, zdążyłam kupić mieszkanie i wyremontować dom, ale nie zdążyłam zostać mamą. Żałuję”.

Na oficjalnej stronie kampanii twórcy wyjaśniają, że jej celem jest „przedstawić macierzyństwo jako szczególną wartość. Nie tylko obowiązek czy opresję, ale naturalne pragnienie wielu kobiet, które współczesny świat mocno ogranicza”. Ponadto, spot ma „wzbudzić refleksję nad rozbudzanymi przez konsumpcyjny styl życia aspiracjami, wśród których coraz częściej synonimem sukcesu osobistego jest pozycja zawodowa, zamożność, samorealizacja, zaś macierzyństwo bywa postrzegane jako przymusowa przerwa w dążeniu do owych celów”. Prawie cztery miesiące po premierze spotu emocje nim wywołane już opadły i w zbiorowej świadomości cała fala dyskusji odeszła w niepamięć. A ta kampania akurat była bardzo ważna. I mnie denerwuje do dziś. Dlaczego atakuje ona kobiety, które spełnienie odnajdują w pracy zawodowej? Czemu zapomina o mężczyznach i ich roli w wychowywaniu dzieci? Czy kobiety, którym brak czczonego instynktu macierzyńskiego, powinny czuć się gorsze lub winne? Czy w chrześcijańskiej XXI-wiecznej Polsce macierzyństwo kiedykolwiek przedstawiane jest jako opresja?
W naszym kraju, gdzie wszelkie inicjatywy społeczne i obywatelskie są oceniane i rekomendowane lub nie przez Kościół, temat macierzyństwa jest tematem religijnym. W 1989 roku Joan Smith wydała zbiór felietonów i artykułów zatytułowany „Misogynies”. Ja na tę pozycję natknęłam się jakby niechcący, zupełnie przypadkiem w londyńskiej księgarni. Czytać zaczęłam w pobliskim parku i nie mogłam wyjść z podziwu dla celności jej uwag. Ale to nie spostrzegawczość Smith uderzyła mnie najbardziej. W eseju „Immaculate Misconceptions” autorka porusza temat aborcji w kontekście religii. Nagle jakby poraził mnie piorun. 26 lat! I nic się nie zmieniło! Na co więc zwraca uwagę Smith? Otóż zauważa ona, że jedna z głównych postaci w wierze chrześcijańskiej, Maria z Nazaretu, uwielbiana i czczona jako matka Jezusa, stała się ideałem, do którego dążyć powinny wszystkie kobiety. Sama zainteresowana, o dziwo, pozbawiona była wyboru. Po wizycie anioła Gabriela, który powiadomił Maryję o jej planowanej ciąży, zmieszana kobieta zadała, co wydaje się racjonalnym pytaniem: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” Niestrudzony anioł wyjaśnił, że poczęcie syna będzie cudem, a sama Maryja powinna być dumna i wdzięczna za ową łaskę. W końcu Maryja uległa i odpowiedziała: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” (Łk 1:26-38). Łatwość, z jaką anioł Gabriel przekonał Maryję do ciąży, wydaje się co najmniej podejrzana, jednakże owa scena stanowi fundament wiary chrześcijańskiej, dlatego jeśli Maryja miała jakiekolwiek wątpliwości, Apostoł Łukasz z pewnością pominął je w swojej relacji. Posłuszeństwo Maryji nie tylko dało kobietom szansę na zaistnienie w opowieści w dużej mierze zdominowanej przez mężczyzn, ale przede wszystkim, stworzyło czczony przez chrześcijan pasywny ideał kobiety, która, jeśli dobrze poprowadzona przez mężczyznę, może w życiu osiągnąć wielkie rzeczy, takie jak poczęcie syna.
Kampania Fundacji Mamy i Taty skupia się na kobietach odkładających macierzyństwo, tym samym potępiając antykoncepcję hormonalną, której skutkiem ubocznym może być pozbawienie kobiet szansy na zostanie matkami. Należy jednak zastanowić się nad sytuacją, w której antykoncepcja zawodzi, prowadząc do niechcianej ciąży, kiedy skutkiem ubocznym życia w społeczeństwie chrześcijańskim jest brak szansy na dokonanie wyboru przerwania ciąży.
Argumentów przeciw aborcji jest wiele, wszystkie skupiające się na cudzie, jakim jest macierzyństwo i brzmiące mniej więcej tak: „Kochana, jesteś w ciąży! Możesz zapomnieć o swoich planach, aspiracjach i marzeniach. Zostałaś wybrana, będziesz matką! Czyż to nie wspaniałe? Nie martw się, nie złość i nie płacz, wszystko będzie dobrze. Zapomnij o tym, że stracisz pracę (i tak już jej nie potrzebujesz), nie myśl o wydatkach na dziecko (to nic, że obecna wypłata nie wystarcza ci do końca miesiąca), nie chcemy nawet słyszeć o tym, że nie jesteś jeszcze gotowa na macierzyństwo. Nie zaprzątaj sobie głowy tym, że twój partner odszedł dowiedziawszy się o ciąży. Dasz radę. BĘDZIESZ MATKĄ! Serdeczne gratulacje!”
Wyobraźmy sobie, że twórcy czerwcowej kampanii zdecydowali się poruszyć problem zmuszania kobiet do ciąży. Wówczas słowa bohaterki spotu brzmiałyby mniej więcej tak: „Zostałam mamą. Nie zdążyłam zrobić specjalizacji i kariery, nie zdążyłam być w Tokio ani w Paryżu, nie zdążyłam kupić mieszkania ani wyremontować domu. Żałuję”. Warto zauważyć, że nawet po odwróceniu sytuacji, wybory bohaterki spotu są ograniczone – nie zrobiła niczego poza zostaniem matką. Pojawia się więc pytanie: dlaczego przywykliśmy do wmawiania kobietom, że ich życie, aspiracje i marzenia powinny dążyć tylko w jednym kierunku? Dlaczego uważa się, że kobieta musi poświęcić karierę dla macierzyństwa i na odwrót? Czemu nie pokazać, że może ona wziąć przykład ze swojego ojca, brata czy męża i połączyć ścieżkę kariery z wychowaniem dzieci? Mit o karierze będącej wrogiem macierzyństwa jest tak głęboko zakorzeniony w naszej kulturze, że nikogo już nie wzburza ani nie dziwi. Co więcej, jeśli wybory kobiety są ograniczane długo przed porodem, jak przedstawia się jej sytuacja w momencie, kiedy dowiaduje się o ciąży?
Zajście w ciążę, planowaną czy też nie, odbiera kobiecie prawa i przywileje, które inni uważają za oczywiste i fundamentalne, takie jak prawo do zaplanowania własnego życia, prawo do ustalenia swoich priorytetów czy prawo do podejmowania decyzji dotyczących własnego ciała. Pozbawienie kobiety statusu niezależnego obywatela sprawia, że zostaje ona sprowadzona do roli dziecka, którego życie musi być w pełni kontrolowane przez innych. Społeczeństwo ignoruje potrzeby i zdanie kobiet w ciąży, w tym samym czasie skupiając się na potrzebach i przywilejach jej nienarodzonego dziecka. Prawo do życia, przyznane czemuś, co nie jest jeszcze w pełni ukształtowanym człowiekiem, jest najczęściej kontrastowane z listą powodów, dla których kobiety skłaniają się ku aborcji. Owych powodów jest mnóstwo, jednak najpopularniejsze opisują chciwość i samolubność kobiet, które zamiast na dziecko, pragną wydawać pieniądze na modne ubrania i biżuterię.
Podczas analizy argumentów obu stron, sytuacja przedstawia się jasno i klarownie: życie niewinnego dziecka versus luksusowe życie chciwej kobiety. Nie muszę chyba dodawać, że pragnienie luksusu nie jest najczęstszym powodem, dla którego kobiety skłaniają się ku aborcji, wszak nikt nie traktuje jej jak zabawy. Wiele kobiet nie ma środków na wychowanie dziecka lub ma już swoje rodziny i nie czuje potrzeby ich powiększania. Niektóre kobiety są za młode lub nie czują się na siłach na macierzyństwo. Są też te chore, niezdolne do zapewnienia godnego życia swojemu potomkowi oraz te, które wiedzą, że dziecko urodzi się z wadami wrodzonymi i uważają, że lepiej będzie przerwać ciążę, niż urodzić człowieka, który nigdy nie stanie się samodzielny, a jego życie będzie cierpieniem.
Wszystkie wyżej wymienione powody (i wiele więcej) są racjonalnymi, w pełni przemyślanymi argumentami za aborcją. Niestety, łatwiej jest odmówić aborcji, traktując ciężarną kobietę jak dorosłe dziecko, które nie jest zdolne do samodzielnego myślenia, niż jako niezależnego człowieka zdolnego do podejmowania świadomych, racjonalnych decyzji. Trzeba przyznać że Maryja, z cierpliwością wysłuchawszy słów Gabriela i ze zrezygnowaniem zgodziwszy się na wszystko, co miało ją spotkać, w rezultacie postawiła wszystkie ciężarne kobiety w nieciekawej sytuacji. Jedyne co mnie pociesza, to ogrom negatywnych reakcji na czerwcową kampanię Fundacji Mamy i Taty. Udowadnia to, że dzięki Bogu, coraz mniej kobiet wierzy w anioły."

Wioletta Mrozowska
Korekta: Monika Mioduszewska-Olszewska
Tytuł artykułu: "Wszystkie jesteśmy Maryjami"
 http://codziennikfeministyczny.pl/mrozowska-wszystkie-jestesmy-maryjami/
źródło ilustracji:
 http://www.touchofart.eu/Joanna-Sierko-Filipowska/jsi12-Tesknota/