niedziela, 15 maja 2016

Drozdy

Drozdów ci u nas dostatek. Powiedziałabym wręcz, zbyt dużo. Młode plączą się pod nogami, stare drą się wniebogłosy. Wstyd się przyznać- zaczęłam zamykać okna, bo męczą mnie te bardzo głośne trele. Nie przypuszczałam, że do takich sytuacji dojdzie, jednak kiedy trzy drozdy śpiewają w odległości 20 metrów od siebie i w dodatku, ile Bozia w gardła dała, to trudno wytrzymać. No dobra.... trochę przesadzam. Są dni, kiedy siedzę na tarasie i z przyjemnością słucham takich koncertów, a codziennie, chodząc po ogrodzie, robię nakrapianym śpiewakom fotki w różnych ujęciach.
Wczoraj byłam świadkiem śmiesznego widowiska. Dla mnie, bo im chyba raczej nie do żartów było.
Stoję obok bramy i słyszę, jak na orzechu zaczyna koncert jeden drozd.

Nie mija parę minut, kiedy na lipie, niedaleko, odzywa się drugi.
Potem ten z orzecha przenosi się na druty elektryczne nad moją głowa i kontynuuje koncert.
Nie zwraca uwagi na tego siedzącego na lipie. Ten z lipy przenosi się na druty i siada niedaleko pierwszego. Zaczyna śpiewać.
Po chwili podlatuje i siada blisko tego z orzecha. Ten drugi przerywa koncert i stroszy pióra.
Robi się cicho. Przez chwilę ptaki patrzą na siebie i....
Zaczynają się regularnie bić. Pióra wprawdzie nie leciały i cała bójka trwała kilka minut, ale....Kto przypuszczałby, że drozdy będą walczyć o coś w ten sposób. Miejsca w ogrodzie dosyć, drzew ogromnych sporo...
Ten z lipy odleciał, ten z orzecha został na drutach i zaczął śpiewać. Nagle cicho "spłynął" w dół. Spojrzałam na druty- pojawił się ten z lipy. A drugi drozd przeniósł się na druty blisko domu i rozpoczął następny koncert. One są nie do zdarcia.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz