czwartek, 4 sierpnia 2016

O czasie zakupów, czyli marudzenie w upale

Trochę pomarudzę.
Market, o owadziej nazwie, znajduje się w przygranicznej, niedużej miejscowości, 10 kilometrów od domu. Chcę szybko zrobić zakupy i zmyć się przed upałem do domu. Na parkingu tłok. Samochody stoją również na bocznej ulicy, bo parking mały. Dużo czeskich rejestracji. Obok marketu postawiono namiot, zajmujący, co najmniej, 10 miejsc parkingowych. Zamiast ominąć cały cyrk z daleka, wjeżdżam w uliczkę i potem na parking. Zaćmienie jakieś bądź potęgujący się upał opóźniają mój proces decyzyjny- zawrócić, czy wjechać? Jadę powoli, kombinując, że jak nie znajdę wolnego miejsca, to pojadę na zakupy w zupełnie inną stronę. Jednak miejsce jest. Wąziutko na wjechanie. Z prawej strony stoi auteczko na linii, z lewej to samo. Wolniutko wjeżdżam, gaszę samochód i puszczając pod nosem wiązankę oraz wciągając brzuch, wysiadam. Z lekko mściwą satysfakcją myślę o kierowcy z prawej i o pasażerze z lewej (o ile taki jest): „Ja to mam jeszcze gabaryty dosyć nieduże, chociaż musiałam się zwęzić przy wysiadaniu, ale WY? Powodzenia”. Przechodząc obok namiotu zajrzałam przez podwinięte „drzwi”. Przez środek biegły stoły, pod ścianami również, a na nich jakieś ciuchy, mnóstwo ludzi przepychających się do nich. Nie wchodziłam. Zależało mi na powrocie do domu przed skwarem, a było już dobrze po 9tej. Dosyć szybko robię zakupy, podjeżdżam pod jedną z dwóch czynnych kas i ZONK! Najpierw zaciął się czytnik, potem wysiadł terminal do kart. Minęło 15 minut zanim wszystko wróciło do normy. Następne 15 minut kasowano klientów przede mną. Po  ponad godzinie (już) byłam z towarem przy samochodzie. Jednak zanim się tam znalazłam, musiałam z koszykiem przejechać dookoła całego parkingu, bo nie było miejsca między samochodami (bardzo niekorzystne ustawienie samochodów- dwa szeregi wzdłuż marketu, przed wyjściem i trzeci za nimi, za pasem dojazdowym). Szlag. Słońce coraz bardziej przypieka, samochodów przybywa, ktoś trąbi, ktoś gwałtownie hamuje. Wyładowałam towar do bagażnika i znowu z wózkiem runda dookoła parkingu. Narasta we mnie ochota wiać z tego coraz bardziej nerwowego miejsca. Z lewej strony jest teraz więcej luzu, bo inny kierowca zaparkował prawidłowo. Mogę swobodnie wsiąść do samochodu i wolniutko cofając, wyjechać na prostą. Przed wyjazdem z parkingu korek. Parkujące wzdłuż bocznej uliczki samochody, zablokowały jeden pas. Po 5 minutach wyjeżdżam na tę boczną uliczkę i znowu korek. Tym razem do głównej ulicy. Mija następne 5 minut i jestem na głównej. Do domu docieram już bez przygód. Okazuje się, że mieszkając na wsi, robiąc zakupy tracę tyle samo czasu, ile traci go przeciętny mieszkaniec miasta. Oczywiście, że nie muszę robić zakupów w tym markecie i chyba nie będę, ale nasze sklepy we wsi są tragicznie drogie, mają mały asortyment, a kolejki do kasy wcale w nich nie są mniejsze.
W „owadzim sklepie” otrzymałam ogromny paragon. W domu, wściekła na ilość marnowanego papieru, czytam, co tam w ogóle jest napisane. No i doczytałam się takiej fajnej rzeczy ( to jest jedna z trzech części paragonu). 
 

Alkohol szkodzi, ale kup go po promocyjnej cenie u nas. Większego zakłamania dawno nie widziałam. O, pardon, nie….., widziałam…a i owszem, widziałam, w wykonaniu pisowskiego maliniaka i rządu jedyniesłusznegoprezesunia tudzież purpurowegochciejstwa, podczas wizyty Franciszka I.
Jest jeszcze jeden taki paragon+, gdzie jest oferta na tańszy cukier, mandarynki oraz lody. Zastanawia mnie ten dopisek: „Oferta ważna w wybranych sklepach, w dniach, do wyczerpania zapasów”.
To taki specjalny knif. Zawsze można powiedzieć, że oferta nie dotyczy, bo w innym sklepie, albo nie w tym dniu, albo wyczerpały się zapasy. Gratulacje dla Jeronimo za pomysłowość.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz