czwartek, 25 sierpnia 2016

Wracam do sprawy myśliwych.

Wracam do sprawy prawa łowieckiego. Znalazłam na portalu bielskim notkę, w której jest bardzo dokładnie i przystępnie opisane, o co chodzi. Wiem, mieliśmy tu już dosyć solidną dyskusję i niemal wszyscy jesteśmy takiego samego zdania, że należy myśliwym ukrócić praw, zamiast je rozszerzać. Jestem ciekawa czym to się skończy, bo nie wierzę, że kaczor stanie po przeciwnej stronie niż myśliwi. Chociaż, z drugiej strony, każdy chroni swój kuper, a kaczka szczególnie.
Obrońcy zwierząt w całym kraju - także na Podbeskidziu - zbierają podpisy pod apelem do Jarosława Kaczyńskiego. Chcą doprowadzić do zaprzestania prac nad nowelizacją prawa łowieckiego. Przygotowywane przez rząd rozwiązania są bowiem, zdaniem autorów apelu, szkodliwe dla środowiska, czyli zwierząt i ludzi. A myśliwych stawiałyby ponad prawem czyniąc z nich uprzywilejowaną kastę. Co więcej, ekolodzy dowodzą, że proponowane zapisy w wielu punktach są sprzeczne z konstytucją.
Przypomnijmy, że kilka lat temu poprzedni rząd przystąpił do prac nad nowelizacją - pochodzącej jeszcze z 1995 roku - Ustawy prawo łowieckie. Wywołało to burzę w środowisku obrońców praw zwierząt i stało się przyczynkiem do ogólnonarodowej dyskusji na temat roli i zadań łowiectwa w cywilizowanym kraju.
Odrzucone propozycje
Największe emocje wzbudziła niechęć autorów projektu (pracowała nad nim sejmowa podkomisja, w skład której wchodzili prawie wyłącznie myśliwi!) do rozwiązań, jakie chcieli wprowadzić do ustawy obrońcy zwierząt, ekolodzy, przyrodnicy, prawnicy, a także naukowcy reprezentujący różne dziedziny. Głównym ich postulatem było to, aby właściciele prywatnych gruntów, na których wyznaczono obwody łowieckie (czyli obszary, na których poluje się na dzikie zwierzęta), mogli decydować o tym, czy chcą aby na ich gruncie polowania były prowadzone. Obecnie - w myśl obowiązującego prawa - głosu w tej sprawie nie mają. Postulowano też wprowadzenie zakazu używania przez myśliwych toksycznej dla środowiska amunicji ołowianej. Szacuje się, że w Polsce rocznie trafia w ten sposób do ziemi i wody aż 640 ton tego trującego metalu. Proponowano także odsunięcie polowań od zabudowań mieszkalnych na odległość co najmniej 500 metrów (obecnie jest to 100 metrów) oraz zakazanie dokarmiania dzikich zwierząt. Chodzi o zapobieżenie sztucznemu zwiększaniu ich populacji, bo dokarmianie służy w gruncie rzeczy hodowaniu leśnych zwierząt do celów łowieckich. Proponowano także wprowadzenie obowiązkowych cyklicznych badań dla myśliwych, analogicznych do tych, jakie przechodzi co jakiś czas każdy użytkownik broni palnej - policjanci, żołnierze czy pracownicy ochrony. Myśliwy, który otrzymał zezwolenie na broń, w ciągu swojej łowieckiej kariery testom takim nie jest już poddawany.
Ważnym postulatem, popieranym nie tylko przez środowiska ekologiczne, było także wprowadzenie zakazu udziału dzieci w polowaniach. Opowiadało się za tym zwłaszcza środowisko psychologów i pedagogów, a także wielu polityków różnych opcji, w tym kancelaria ówczesnego prezydenta RP. Co ciekawe, w przypadku niechęci myśliwych do wprowadzenia tego zakazu mamy do czynienia ze swoistą legislacyjną schizofrenią. Otóż zabicie zwierzęcia hodowlanego na oczach dziecka jest zakazane prawem, a w przypadku zwierząt dzikich jest dozwolone...
Lobby myśliwskie sprzeciwiło się nie tylko propozycji tego zakazu, lecz w praktyce wszystkim proponowanym przez ekologów zmianom. Ostatecznie projekt nowelizacji, w atmosferze wzajemnych oskarżeń i bardziej lub mniej cywilizowanych dyskusji, nie został poddany pod głosowanie Sejmu. W ubiegłym roku doszło do zmiany ekipy rządzącej, a w międzyczasie wydarzyło się coś jeszcze. Otóż Trybunał Konstytucyjny w lipcu 2014 roku wydał wyrok w sprawie tworzenia obwodów łowieckich na terenach obejmujących nieruchomości prywatne wbrew woli ich właścicieli. Sędziwie uznali - mówiąc w skrócie - że praktyka taka jest sprzeczna z konstytucją, narusza bowiem prawo własności. TK dał wtedy rządzącym 18 miesięcy na dostosowanie przepisów ustawy do zasad konstytucyjnych, ale orzeczenie to nie zostało do dnia dzisiejszego zrealizowane!
Minister chce pogorszyć
Nowa ekipa rządząca chcąc nie chcąc musiała przystąpić do nowelizowania ustawy łowieckiej. - Jednak przy tej okazji, obecny minister środowiska Jan Szyszko (zapalony myśliwy, który mówi o sobie, że myślistwo wyssał z mlekiem matki - przyp. red.) zaproponował także kilka innych nowych rozwiązań - mówi Jacek Bożek z podbeskidzkiego ekologicznego Klubu Gaja. W opinii obrońców zwierząt nowości proponowane przez ministra znacząco pogorszą standardy ochrony dzikich zwierzaków, oddadzą w ręce myśliwych absurdalnie szeroki zakres uprawnień, ograniczą prawo do korzystania z uroków przyrody zwykłym ludziom i staną się źródłem ostrych konfliktów społecznych.
W przygotowanym przez ministerstwo projekcie nie znalazł się żaden z postulatów wcześniej zaproponowanych przez ekologów. Znalazło się natomiast coś takiego... - Gdyby proponowane przepisy weszły w życie, listę zwierząt łownych ustalano by nie pod kątem troski o zachowanie zasobów przyrodniczych, ale dla umożliwienia kultywowania tradycji myśliwskich - mówi Radosław Ślusarczyk ze stowarzyszenia „Pracownia na rzecz Wszystkich istot” w Bystrej. To - w jego opinii - mogłoby oznaczać, że myśliwi mogliby zacząć strzelać także do obecnie chronionych wilków, żubrów, niedźwiedzi czy głuszców.
Co więcej, ministerstwo chce także, aby utrudnianie polowania - tłumaczy Radosław Ślusarczyk - było uznane za wykroczenie i karane grzywną czy mandatem: - Przy czym nie ma mowy w projekcie o tym, że chodzi o złośliwe lub celowe utrudnianie, tylko o utrudnianie jako takie, co można interpretować, iż każdy kto wejdzie w drogę myśliwym - turysta albo grzybiarz - będzie podlegał karze! A przecież są wyroki sądów, które w przypadkach, gdy myśliwi oskarżali kogoś, że utrudniał im polowanie, orzekały, iż prawo do polowania nie jest nadrzędne nad prawami innych osób do korzystania z lasu czy jeziora. Teraz obowiązywałaby zasada: gdy myśliwi polują, wszyscy inni z lasu won! I to - paradoksalne - dotyczyłoby także właściciela lasu, pola czy stawu. A to dlatego, że nawet paragraf dostosowujący przepisu o obwodach łowieckich do zapisów konstytucji został sformułowany w przedziwny sposób - i zadaniem oponentów jest niezgodny z konstytucją. Obwody, tak jak do tej pory, byłyby wyznaczane bez zgody czy konsultacji z właścicielami gruntów. - Natomiast jeśli ktoś nie chciałby, aby na jego ziemi polowano, musiałby wystąpić na drogę sądową przeciwko państwu i dowieść, że myślistwo jest niezgodne z wyznawaną przez niego religią czy zasadami moralnymi - mówi Radosław Ślusarczyk tłumacząc, że jest absurdem, aby właściciel gruntów w taki sposób musiał bronić swoich praw. - Poza tym konstytucja gwarantuje, że wyznawana religia czy światopogląd jest prywatną sprawą każdego obywatela. Dlaczego więc ktoś musiałaby powoływać się na te wartości w sądzie, aby uznano jego racje? - zastanawia się.
Prezes pomoże ?
Projekt nowelizacji ustawy został zaprezentowany opinii publicznej początkiem czerwca i - podkreśla Radosław Ślusarczyk - przewidziano tylko trzy dni na społeczne konsultacje. To - jego zdaniem - najlepiej pokazuje, jaką wagę do opinii społeczeństwa przykłada w tej sprawie ustawodawca.
Na szczęście wakacyjna przerwa w pracach parlamentu, a także nawał innych tematów sprawił, że Sejm nie zajął się jeszcze nowelizacją prawa łowieckiego. Najprawdopodobniej stanie się to dopiero po wakacjach. Do tego czasu obrońcy praw zwierząt chcą zebrać jak najwięcej podpisów pod apelem (obecnie podpisało go ponad 6 tysięcy osób) i „uderzyć” z nim do prezesa PIS-u. To że ma on przemożny wpływ na rząd jest sprawą ogólnie znaną. - Znany jest także jako przyjaciel zwierząt, osoba wrażliwa na ich los - mówi Jacek Bożek. Autorzy apelu liczą więc na to, że uda się go przekonać - przedstawiając merytoryczne argumenty - do prezentowanych przez nich racji i prace nad nowelizacją prawa łowieckiego w proponowanym przez ministra kształcie zostaną przerwane.”


http://www.beskidzka24.pl/artykul,mysliwi_panami_lasu_,47381.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz