sobota, 1 października 2016

Suplement do protestu




Jeśli wprowadzimy całkowity zakaz aborcji, nie będzie można prowadzić normalnej działalności medycznej związanej z położnictwem. Projekt ustawy „Stop aborcji” sprowadza kobietę do roli worka do noszenia ciąży – ocenia prof. Romuald Dębski, ginekolog położnik, kierownik Kliniki Położnictwa i Ginekologii w Szpitalu Bielańskim w Warszawie.
Katarzyna Świerczyńska: Lubi pan wykonywać aborcje?
Prof. Romuald Dębski: Nie. Nikt nie lubi. To zawsze jest wybór pomiędzy rozwiązaniami, z których każde będzie złe. Jak jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, kiedy mogę uratować życie.
Jak wygląda aborcja?
To jest podanie kobiecie leku, który wywołuje skurcze macicy, a w efekcie poród. Takie dziecko najczęściej nie przeżywa samego procesu porodu, rodzi się martwe.
Najczęściej? Co się dzieje, jeśli przeżyje?
Umiera chwilę później. To góra kilkanaście minut. Ale to bardzo rzadkie sytuacje. Tak jak mówiłem, najczęściej sam akt porodu powoduje śmierć.
Proszę opowiedzieć o kobietach, które decydują się na aborcję.
To są niewyobrażalne dramaty. Przecież najczęściej są to ciąże bardzo wyczekane, zaplanowane. Pacjentka przychodzi na badanie USG w połowie ciąży i nagle okazuje się, że dziecko ma poważne wady. Wiele kobiet pyta mnie wtedy – co zrobić, żeby to dziecko jak najmniej cierpiało. Czy mniejszym cierpieniem będzie terminacja w 20. tygodniu, czy może donoszenie ciąży do końca, poród i kilka godzin życia. My musimy sobie zdawać sprawę, o jakich sytuacjach mówimy. Słynne „dziecko Chazana” umierało przez tydzień. Po prostu zgnił mu mózg.
Ale aborcja dotyczy także dzieci z zespołem Downa. To budzi chyba najwięcej kontrowersji.
Bo to nie jest łatwy temat. I rzeczywiście, to obecnie najczęstsza przyczyna terminacji ciąży. Taki człowiek będzie żył 40, może nawet więcej lat, ale będzie zawsze zależny od innych. Kobiecie, która rodzi takie dziecko, życie wywraca się do góry nogami. Ja od lat mówię wszystkim działaczom pro life – dajcie mi listę chętnych do adopcji tych dzieci. Ludzi, którzy zechcą się poświęcić i wziąć na siebie takie obciążenie. I jakoś nie ma nikogo. Dlaczego więc zmuszać do tego kobiety? Pozwólmy im samym podjąć decyzję, która zaważy na całej ich przyszłości. Ja chętnie będę namawiał wszystkie kobiety do rodzenia dzieci z zespołem Downa, jeśli tylko będą chętni, żeby w razie czego te dzieci adoptować. Rzeczywistość jest taka, że kobiety, które wiedzą, że urodzą dzieci niezdolne do przeżycia, częściej decydują się na kontynuację ciąży i naturalny poród, chcą po prostu zostawić wszystko naturze. Mam kilka takich porodów w roku. Takie dzieci umierają po porodzie w ramionach rodziców, owinięte w pieluszki. To jest ich wybór i właśnie o tę możliwość wyboru chodzi. O wiele trudniej jest zdecydować się na urodzenie dziecka z zespołem Downa, bo to zobowiązanie na całe życie. Ale oczywiście też są kobiety, które biorą na siebie ten trud. To jednak rzadkość.
Co z ciążami z gwałtu? To chętnie podejmowany wątek w dyskusji nad ustawą.
Szczerze? Praktycznie nie mamy takich zabiegów. To aborcje z tak zwanego wskazania prokuratorskiego. U mnie na oddziale zdarzają się takie raz na kilka lat. Przyczyn jest kilka. Po pierwsze – według różnych szacunków większość gwałtów w ogóle nie jest zgłaszana. Po drugie, kobiety, jeśli już dojdzie do gwałtu, wiedzą, jak uniknąć ewentualnej ciąży i biorą tzw. pigułkę po.
Katoliczki dokonują aborcji?
Oczywiście. Większość naszego społeczeństwa deklaruje, że jest katolikami. Taki sam odsetek katoliczek jest wśród robiących aborcję. Wiem o aborcji jednej z działaczek ruchów pro life albo np. bliskiej rodziny posła ZChN.
Punkt widzenia zmienia się, jeśli to ich lub ich najbliższych spotka sytuacja, w której – jak pan to nazywa – każde rozwiązanie jest złe?
Każda kobieta, niezależnie od tego, czy jest ateistką czy osobą głęboko wierzącą, ma w takiej sytuacji dylematy natury emocjonalno-moralnej. Proszę mi wierzyć, w większości to są kobiety, które bardzo chciały urodzić te dzieci, a nagle okazało się, że coś jest nie tak. Trudno zrozumieć to osobie, która tego nie przeżyła. Dziś rozmawiałem z dziewczyną, która terminowała ciążę dwa miesiące temu.  Dla niej to wciąż jest trauma, bo bardzo chciała mieć dziecko.
Dlaczego nie urodziła?
Dziecko miało niekorekcyjną wadę. Żyłoby jak roślinka, najwyżej kilka miesięcy. Decyzje o terminacji nigdy nie są proste. Zawsze są rozważane z każdej możliwej strony, mamy psychologów, którzy wspierają pacjentki. Nie da się wytłumaczyć, jak wielkie to są dramaty. Dlatego jestem oburzony, kiedy widzę aktywistki pro life w wieku pomenopauzalnym. Albo mężczyzn, którzy nic nie wiedzą na temat tego, co czuje kobieta w czasie ciąży. A odnoszę wrażenie, że właśnie takie osoby mają najwięcej do powiedzenia w tej kwestii.
Co się stanie, jeśli ustawa wprowadzająca całkowity zakaz aborcji wejdzie w życie?
Nie będzie można prowadzić normalnej działalności medycznej związanej z położnictwem. Jeżeli ja za nieumyślne spowodowanie śmierci płodu będę musiał tłumaczyć się przed sądem, co więcej – ustawa przewiduje, że mogę za to trafić do więzienia - to ja nie będę podejmował działania wiążącego się z jakimkolwiek ryzykiem. Żaden lekarz nie będzie. Duża grupa zabiegów wewnątrzmacicznych, właściwie każdy, które wykonujemy, jest obciążona ryzykiem śmierci płodu. To chociażby zabiegi na sercu płodu. Bez nich te dzieci by nie miały szans na normalne życie. Wiele by umarło. Ale co dziesiąty zabieg może być – według zapisów ustawy – penalizowany, bo takie jest właśnie ryzyko śmierci dziecka podczas samego zabiegu. Profesor Chazan obiecał mi publicznie, że ja będę mógł te wszystkie zabiegi robić, ale w razie czego, to niestety nie przed nim będę się tłumaczył, a przed sędzią, który nie jest lekarzem. Będę wolał więc nie ryzykować.
Umyje pan ręce...
Tak. My, lekarze umyjemy ręce. Ale proszę się nie martwić, ja będę miał co robić. Tylko co ma powiedzieć kobieta z ciążą akranialną, czyli taką, że dziecko nie ma głowy lub nie ma na przykład nerek?
Urodzi?
Dziewczyny poradzą sobie w inny sposób. Są kobiety, które wyjeżdżają za granicę, np. do Belgii i wracają z martwą ciążą. Rodzą martwe już dzieci.
Jak to?
Podaje się tam preparat, który zatrzymuje czynność serca dziecka. To chyba najbardziej humanitarne rozwiązanie, dziecko wtedy najmniej cierpi. W Polsce się tego nie robi, ale koszt takiego zabiegu za granicą jest w zasięgu przeciętnej kobiety.
Porozmawiajmy jeszcze chwilę o badaniach prenatalnych. Kilka razy pan powtarzał, że jeśli ustawa wejdzie w życie, zwiąże lekarzom ręce. Że nikt pod groźbą więzienia nie zbliży się z igłą do dziecka... Ale przecież w ustawie nie ma słowa o zakazie badań prenatalnych.
Proszę mi wierzyć, ja wiem, co mówię, w przeciwieństwie do osób, który zabierają głos w tej sprawie, a  nie zajmują się ani diagnostyką, ani tym bardziej terapią prenatalną. Robię to od prawie 40 lat i lekko licząc, zrobiłem różnych zabiegów wewnątrzmacicznych kilka tysięcy. Nie chodzi mi o to, żeby się chwalić, ale dzięki tym zabiegom bardzo wiele dzieci żyje. Szacuję, że mój zespół robi około 30 procent wszystkich zabiegów prenatalnych wykonywanych w Polsce. To się skończy, bo niestety, każde takie działanie jest obarczone ryzykiem. Dziecko może umrzeć. Na przykład przy transfuzji dopłodowej statystycznie umiera co 50. dziecko. I mamy wtedy się tłumaczyć przed sądem, że chcieliśmy je ratować, a nie uśmiercić? I zastanawiać się, czy pójdziemy za to siedzieć? W klinice w Linzu wewnątrzmaciczna operacja na sercu płodu to koszt około 20 tysięcy euro. A taka operacja to początek leczenia. Czy jakąkolwiek kobietę będzie na to stać?
W projekcie jest zapis, że  - cytuję - „nie popełnia przestępstwa (...) lekarz, jeżeli śmierć dziecka poczętego jest następstwem działań leczniczych, koniecznych dla uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia matki dziecka poczętego”.
Wiele działań podejmuje się, kiedy to życie nie jest bezpośrednio zagrożone, ale wiedza medyczna i doświadczenie pokazuje, że jeśli nie zadziałamy w porę, to tak się stanie. Wiele decyzji nie jest jednoznacznych, nie zawsze podejmujemy terapię, żeby bezpośrednio życie ratować. Postęp medycyny i wzrost bezpieczeństwa zabiegów prenatalnych spowodował, że obecnie wykonujemy je nie tylko w stanach zagrożenia życia, ale również po to, by poprawić jakość, komfort tego życia w przyszłości. Dotyczy to na przykład dzieci z wadami serca, które bez leczenia prenatalnego będą miały jednokomorowe serce (zamiast dwukomorowego) albo dzieci z rozszczepem kręgosłupa – po operacji wykonanej prenatalnie większy odsetek tych dzieci chodzi niż bez operacji. Ale istnieje ryzyko, że dziecko w wyniku takiej operacji zginie. Takie ryzyko istnieje nawet w wypadku zwykłej amniopunkcji i wynosi około 1 procent. W przypadku bardziej skomplikowanych zabiegów jest oczywiście znacznie większe. Po wejściu ustawy lekarz będzie się bał cokolwiek zrobić, jeśli będzie się musiał z tego tłumaczyć w sądzie. Tym bardziej, że inny lekarz w danej sytuacji być może postąpiłby inaczej. Czasem naprawdę trudno ocenić, która decyzja jest lepsza, bo każda niesie za sobą różne ryzyka.
Panu zdarzyło się zrobić coś, co byłoby niezgodne z prawem?
Nielegalną aborcję? Nie. Gdybym to zrobił, od razu byłbym postawiony przed sądem. Na moje ręce patrzy wiele osób.
Projekt ustawy zmienia terminologię. Nie będzie już płodu, tylko dziecko poczęte. Czy to ma jakieś znaczenie?
To oznacza, że zygotę będziemy nazywać dzieckiem poczętym, a kobietę sprowadza się do roli worka do noszenia ciąży. To jest nieludzkie. Ostatnio jedna z działaczek pro life cytowała moją wypowiedź, że życie zaczyna się w momencie połączenia komórki jajowej z plemnikiem. Owszem, tak powiedziałem, ale to nie jest całość mojej wypowiedzi. Życie zaczyna się w momencie zapłodnienia, ale jest to życie zależne od matki. Zależne – to jest najważniejsze słowo. Jeśli matka umrze w 12. tygodniu ciąży, dziecko również umrze. O zdolności płodu do samodzielnego życia możemy mówić po 24. tygodniu – współczesna medycyna daje szansę takiemu dziecku na przeżycie. Przecież często w sytuacji patologicznych ciąż, matki proszą, żeby tylko jakoś dotrzymać to dziecko do 32. tygodnia, bo wtedy szanse na przeżycie w przypadku rozwiązania są całkiem spore. Dlatego jeśli mówimy o życiu zależnym od matki, to pozwólmy jej decydować! To dziecko jest częścią jej ciała.
Idziemy teraz w kierunku projektu "Ratujmy kobiety" i legalizacji aborcji, także w sytuacji, kiedy kobieta po prostu nie chce urodzić.
Nie, nie chodzi o to. Ten projekt również jest zły. Nie wracajmy do lat 70., kiedy aborcja była traktowana na równi z antykoncepcją – nie borę tabletek, a jak zajdę w ciążę, to najwyżej usunę. Ja chciałbym, żebyśmy położyli nacisk na edukację, żeby tania antykoncepcja była dostępna. Najmniej aborcji jest właśnie w krajach, które postawiły na edukacje seksualną i powszechnie dostępną antykoncepcję. Czy pani myśli, że zakaz aborcji z powodów społecznych, a więc ciąż nieplanowanych i niechcianych, spowodował, że nagle na świat przyszło więcej dzieci, bo nie zostały one usunięte? Tak się nie stało. I to wcale nie efekt tego, że nagle kobiety przestały zachodzić w niechciane ciąże. Po prostu wiedzą, jak sobie poradzić i znaleźć lekarza, który taki zabieg wykona. Wiele z nich jedzie za granicę. O ile liczbę kobiet, które chcą dokonać aborcji z przyczyn społecznych jesteśmy w stanie zmniejszyć poprzez rzetelną edukację, to niestety, nie zmniejszymy liczby wskazań do aborcji z przyczyn medycznych. Takich będzie coraz więcej.
Więcej?
Medycyna daje dziś ogromne możliwości kobietom, które dawniej nie miały szans na urodzenie dziecka. Rodzą kobiety coraz starsze, kobiety chore. Takie ciąże wiążą się z ryzykiem, że nie wszystko pójdzie tak, jak należy.
Aborcja z przyczyn społecznych powinna być dozwolona?
Ja, ale chyba też każdy lekarz, chciałbym, żeby aborcji było jak najmniej. Uważam, że powinniśmy dopuścić aborcję z przyczyn społecznych, ale przyznam, że nie wiem, jak to sensownie ująć, tak aby to były naprawdę wyjątkowe sytuacje. W obecnej sytuacji myślę, że pozostawienie takiego stanu prawnego, jaki jest teraz, byłoby najlepszym rozwiązaniem.”



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz