wtorek, 29 października 2019

Obrazoburczo



Kupiłam stroików o połowę mniej, niż w zeszłym roku, zniczy dużo mniej, zapłaciłam za to raz więcej, niż w zeszłym roku, zaniosłam wszystko do samochodu, usiadłam za kierownicą i…. poczułam bezsens. Tak, straciłam sens całej celebracji Święta Zmarłych czy jak to zwał. Nie, nie krytykuję tych, którzy świętują, odwiedzają groby swoich bliskich, zachwycają się cmentarnymi światełkami o zmroku. Rozumiem tę ich potrzebę bycia „z bliskimi zmarłymi” w tym dniu (jeszcze parę lat temu również ją miałam). To ja straciłam sens świętowania wraz z całą kiczowatą oprawą strojenia grobów. Nie chodzi o sknerstwo, kiedy kupiłam po jednym stroiku na wspólne groby, a kiedyś kupowałam po jednym dla każdego zmarłego. Nie chodzi o sknerstwo, kiedy robię to samo ze zniczami. Tylko… jaki sens ma każdemu leżącemu we wspólnym grobie członkowi rodziny palenie świeczki, kiedy można zapalić jeden duży znicz? A i to palenie znicza też budzi moje wątpliwości, bo kiedy go zapalałam, zdałam sobie sprawę, że palę światełko na płycie pustki. Idę na cmentarz i palę znicz komuś, kogo tu nie ma, a i w grobie też już nic nie ma… kompletny bezsens. Kładę wieniec na płycie… komu? Obcym, by nie mówili, że nikt nie dba o grób, nie tym, których już nie ma. Nawet nie dla swojego zadowolenia, że taka jestem dobra, dbam o groby bliskich. Miejsce zaznaczone- tu pochowaliśmy, tu jakiś czas jeszcze byli ciałem, choć nieobecni duchem, a teraz… nic nie ma. Równie dobrze mogłabym zapalić znicz w ogrodzie, czy gdziekolwiek.  


Potem pojechałam na cmentarz, gdzie leży rodzina mojego ojca- nieojca. Już nie moja, ale przyzwoitość nakazuje zapalić światełko, bo przecież ta rodzina dbała o mnie, była jak własna. Te groby odwiedzam tylko raz w roku. I w drodze dotyka mnie ta sama refleksja- dla kogo, dlaczego ja to robię? Przecież wszyscy zmarli pojawiają się często w moich myślach, w moich wspomnieniach. Chodziłam po maleńkim cmentarzu i czytałam nazwiska na tablicach, a poczucie pustki dalej mi towarzyszyło. Imię nazwisko, data urodzenia, data zgonu, czasem zdjęcie, czasem sentencja- wszystko. Niektórych znałam, ale nie pamiętam już nic. Czytam- znowu to uczucie pustki i nawet nie silę się na wspomnienia. Wszystko to gdzieś minęło, zostało w tyle.


Czuję, że kolejne „święta” przestają być dla mnie ważne. Ważna jest pamięć, która tkwi we mnie, niezależnie od tego, czy zapalę tę świeczkę 1. listopada, czy nie.
A tak nawiasem nagle przypomniało mi się powiedzenie: „Potrzebne, jak umarłemu kadzidło”. No i tak właśnie odbieram to palenie zniczy i strojenie grobów na 1 listopada.
Owszem, są modlitwy, jest przekaz kulturowy, kościelny, ale na mnie, osobę niewierzącą, przestało to działać.



P.S. Czy zauważyliście, jakie sterty plastiku sprząta się z cmentarzy po 1. listopada? Horror.

Zdjęcia chryzantem znalazłam w Necie.


wtorek, 8 października 2019

Co można zobaczyć o szarówce


Dzień powszedni, godzina 18,30, szarówka, bo dzień pochmurny i na koniec to- niespodzianka. Myślałam, że się wyniosły, co robią rokrocznie, kiedy zaczyna się lato. Na wiosnę są blisko domu, mieszkają pod tarasem, w czerwcu jeszcze się pokazują, czasem w lipcu wygrzewają się obok tarasu, pod cisem, a potem znikają- idą w ogrodowy świat. Tu październik, czas, by gdzieś zalęgły na zimowe przetrwanie, a oto spóźnialski wypełznął z otworu na górze słupka od bramki.  Młoda o mało nie dostała zawału, ponieważ gadzina pojawiła się kilka centymetrów od jej głowy. Wrzask, a potem galop do domu, bo „weź aparat, musisz to zobaczyć, musisz zrobić zdjęcia... szyyyyyyyyybko!!!!!!!! Przyznaję, że sama byłam mocno zaskoczona tym widokiem. Zaskroniec chyba nie mniej naszym. Przepleciony między drutami siatki, próbował dostać się jak najdalej od felernego słupka. Zatrzymał się, wysunął nerwowo język, zaczął syczeć. Zrobiłam mu kilka zdjęć, poruszałam się spokojnie, bo żal mi było gadziny, a nie potrafiłam sobie odpuścić takiej gratki. Nie włączyłam lampy- nie chciałam go dodatkowo stresować. Dlatego zdjęcia są niewyraźne.  Zaskroniec, pełznący po płocie, jest ciągle dla mnie wielkim zaskoczeniem. Mocno mam wbity do głowy stereotyp, że wszystkie tego typu zwierzaki pełzają po ziemi, ewentualnie pływają w wodzie. A przecież w dżungli i nie tylko tam, węże są bywalcami wysokich drzew. Dwa lata temu zrobiliśmy zdjęcia zaskrońcowi, który wygrzewał się na gałęziach iglaka metr nad ziemią. Czas zweryfikować wiedzę o gadzinie i wziąć pod uwagę, że może wpełznąć po schodach do domu. Nie bardzo mi się to podoba. Brrrrrrrrrr....