poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Ogrodowi mieszkańcy,

By odejść od tych frustrującej, blogowej głupoty w kwestii "nawróć się", proponują obejrzeć moje filmy
Nasze zaskrońce. Kiedy kręciłam film, było ich pod kranem pięć.Złośliwiec gadzi wpełznął prosto za szybę okienną do piwnicy, czego się obawiałam. Już w zeszłym roku mieliśmy akcję z zaskrońcem na okienku do piwnicy. Teraz  nie wiedziałam, czy lecieć na dół i łapać gada do wiaderka, czy odczekać, może sam wylezie. Potem wylazł, bo w piwnicy do dzisiaj jest pusto. Ostatnio odbyły gody, ale nie dało się ich sfilmować. Nim poszłam po aparat wszystkie wpełzły pod taras. A robiły to tak szybko, że było słychać jeden głośny szelest suchych liści, po których sunęły.


Wkurzony dzięcioł. Siedział na czubku suchego świerka i wydzierał się nie wiadomo dlaczego.
I kosie gody. Fajnie się czupurzyły.

środa, 22 kwietnia 2020

"Miłosierny" ludek


Jak to jest? W kraju, gdzie rzekomo zdeklarowało się 90% ludności jako katolicy, odbywa się codziennie polowanie „na człowieka” w iście katolickim, „miłosiernym” stylu, tzn. „dajcie go, a my się z nim rozprawimy. Bo nam zagraża, bo nie myśli tak, jak my, bo nie wierzy, tak jak my, bo jest odmieńcem”. Zresztą dla tych bogobojnych katolików każdy powód jest dobry, by pokazać, jacy to oni „zgodni” są w postępowaniu według słów (tak im się wydaje tylko) ich guru, Jezusa nzirejczyka. Nie, nie przekręciłam określenia-  Jezus należał do sekty nazirejczyków, a miasta Nazaret, kiedy się rodził, nie było jeszcze nawet w planach. I ci ludzie, którzy latają do kościółka co niedzielę, stawiają kapliczki, ołtarzyki, palą świeczki i mają gęby pełne świętobliwych frazesów, w momencie, kiedy powinni pochylić się nad potrzebującymi pomocy, zaczynają odstawiać swoje makabryczne żądania. Lekarce, która spędziła kilkanaście godzin w szpitalu, gdzie miała do czynienia z chorymi na koronawirusa, zatrzaskują drzwi do klatki schodowej z komentarzem: „Wyprowadź się lepiej, my cię tu nie chcemy, bo nas pozarażasz”. Inni bogobojni katolicy, nie wpuszczają do autobusu pielęgniarki, która wraca do domu po dyżurze. Jeszcze inni żądają wyprowadzenia się z bloku rodziny, która była w kwarantannie. Jakiś matoł samorządowy chce, by odznaczać mieszkania ludzi w kwarantannie,. A dzisiaj, kiedy okazało się, że wyciekły dane (ludzie, w jakim my kraju żyjemy?) chorych na koronawirusa, ludzie żądają, by te dane upublicznić. Po co? Pewnie chcą tworzyć getta dla chorych. Tak po chrześcijańsku, z miłosierdziem w sercach, napiętnować, wyizolować tych, co to im „zagrażają”. Ponoć Żydzi też zagrażali innym. Brzydzą mnie ci wszyscy, którzy z różańcem w ręku, na ulicy dostępnej dla wszystkich, potrafią powiedzieć do przechodzącego: „Spierdalaj, my się tu modlimy”. Brzydzą mnie ci katolicy, którzy w płaszczach z krzyżami, lezą na kolanach ulicą, a po takiej „demonstracji pobożności”, biorą udział w faszystowskich imprezach i ryczą na całe gardło: „Raz sierpem….”. Brzydzą mnie te katolickie baby, które, jedna przez drugą, jazgoczą w obronie księdza pedofila. Brzydzi mnie to zawłaszczanie przestrzeni publicznej przez katolików. Ciekawa jestem, czy w tym roku, po raz pierwszy od wielu, wielu lat, Boże Ciało będzie normalne, bez  wyłączania ulic, bez  zmian ruchu, bo procesja ważniejsza.
Starałam się bardzo, by w ten sposób nie pisać, ale jak przeczytałam pewien wpis o tym, jak to biedni są ci ateiści, bo nie dostąpią zbawienia, to mnie puściło. Oczywiście ateiści są tam przedstawienie jako BE i wielka opozycja do wierzących. I w doopce miałabym to, ale fałszywy obraz ateistów mnie wkurzył. Zatem, pozwolę sobie tutaj robić wpisy na temat wierzących, bez owijania w bawełnę. Kto mądry katolik, to nie poczuje się dotknięty, kto nawiedzony katolik, to….. na zdrowie, jego sprawa, jak się poczuje.

A to na wyciszenie....piękna wiosna jest:)
 Hipotetycznie wśród tych katolików, biorących udział w "polowaniach na człowieka", zdarzy się 1% innowierców i niewierzących.

czwartek, 16 kwietnia 2020

Takie tam rozczarowania- o "bańkach" w blogosferze




Radykalizuję się. Już nie mam ochoty na owijanie w bawełnę, na kulturalne „ą” i „ę”. Dlatego na wielu blogach nie komentuję, bo chciałabym szczerze, prosto z mostu napisać, czasem wbrew setkom zgodnych zachwytów w komentarzach, wbrew słowom gospodarza. Wiem, że tak: „nie należy”, „nie jest mile widziane” i dlatego czytam, ale nie piszę. Czy takie czytanie jest naganne? Nie wiem, może to kogoś razić, ale póki blogi są otwarte, to chyba jest to dozwolone.
Często zastanawiam się na stanem umysłu ludzi piszących zarówno posty, jak i komentujących. Wychodzi mi, że niezbyt on dobrze wygląda. I nie chodzi o odmienne poglądy, czy inne stanowisko, dotyczące czegoś/kogoś. Chodzi mi o brak jakiejkolwiek głębszej refleksji wobec zachodzących zjawisk, czy wydarzeń. Chodzi mi o brak logicznego myślenia, o brak porządnego wysnuwania wniosków, o mylenie (nagminne) skutku z przyczyną. Dostaję cichej  załamki, kiedy to dotyka sporej grupy np. na danym blogu. Czytam wpisy nie wierząc własnym oczom. Osoby, które wydawało mi się, są w porządku, nagle objawiają mi się zgoła inaczej. Powiem szczerze, że wtedy przykro mi się robi. Bardzo nie lubię tego typu rozczarowań. A przecież powinnam zluzować, bo ciągle są to dla mnie osoby „nieznajome”, osoby wirtualne, osoby, które kreują (świadomie lub nieświadomie) swój wizerunek w blogosferze. Ale je lubię, a tu nagle ZONK!
To jest też pewnie przykład tej słynnej „bańki”, do której pewna grupa usiłowała włożyć Jotkę z jej komentatorami. Sęk w tym, że to nie Jotka i ludzie piszący u niej tworzą taką „bańkę”, a ci, którzy o niej wspominali. Tę akurat „bańkę” tworzy środowisko propisowskie, kompletnie oderwane od rzeczywistości i obawiające się myślenia, bo pewnie to zaboli.
Zatem są „bańki” stricte polityczne lub światopoglądowe- natknęłam się na większą liczbę blogów propisowskich i hiperkatolickich, ale istnieją również takie „bańki” na przeciwnym biegunie. To są blogi „bańki”, gdzie bardzo pilnuje się, by ścianki chroniące przed zewnętrznym światem nikt nie uszkodził. Tam każdego „odmieńca” z miejsca się „ustawia” do pionu i skutecznie zniechęca do bywania.

Coraz częściej obserwuję powstawanie takich „baniek” na różnych blogach. Czasem powstają one tylko pod jednym postem, by pod następnym rozlecieć się na cząstki odmiennych opinii. Inne z czasem ewaluują w stronę uszczelniania ścianek i tworzenia własnego środowiska oraz towarzystwa wzajemnej adoracji. To nie chodzi o to, że tak nie można, czy to jest naganne, czy jeszcze o jakieś inne anse. Patrzę, jak całkiem rozumne istoty, komentujące na blogach i mające swoje fajne blogi, w tych „bańkach” stają się zupełnie kimś innym. Jak dają się manipulować, jak zgadzają się z opiniami gospodarza całkiem odmiennymi od ich zdania, jak potakują, poklepują innych po ramionkach, jak –sorry- „ślinią się”, by tylko w oczach „bańkowiczów’ być super. Niektóre nawet słownictwo dostosowują do słownictwa funkcjonującego w danej „bańce”. Zadziwiające.


wtorek, 14 kwietnia 2020

Wszystko w normie


Święta bzyknęły w sumie bez żadnych emocji. Już od dawna nie obchodzimy ich tradycyjnie, dlatego był to dla nas normalny, trochę dłuższy, czas odpoczynku weekendowego. Z powodu mojej drańskiej choroby i obecnego totalnego osłabienia po niej (chyba), wszystkie wiosenne domowe porządki zostały przeniesione na czas nieokreślony. Mam nadzieję, że pod koniec miesiąca, kiedy zrobi się ciepło, jakoś ogarniemy te okna itp. To samo będzie się z ogrodem. Na razie nie ma mowy o pracach w nim.  Czasem słyszę jak szumią chwasty, wybijające się ponad rośliny szlachetne. Chwast ma taki upiorny zwyczaj, że jego tempo wzrostu jest w postępie geometrycznym do tempa wzrostu roślin uprawnych. A z drugiej strony, jak te szlachetne trochę bardziej podrosną, to przynajmniej je zauważę, bo w zeszłym roku za szybko zabrałam się do odchwaszczania i wyrwałam sobie kilka takich, które powinny zostać. Dalej nie mam pomysłu, jak przeorganizować ogród kwiatowy tak, by było jak najmniej z nim pracy. Stare rośliny wyradzają się lub giną, a na ich miejsce trzeba coś posadzić. Problem w tym- co? Liliowców mam już ze 20 gatunków, trochę przetaczników, jakieś pysznogłówki, juki, irysy, orliki, floksy i jeszcze trochę różnych bylin, a między nimi wsadzone są niskie azalie. Nadal szukam bardzo niskich krzewów, takich do 1 m wysokości. Posadzę je w miejsce bylin, które „wypadły”. Trochę niefortunnie został ogród kwiatowy zaplanowany, kiedy go zakładałam. Na początku biegła przez środek szeroka dróżka, a po jej bokach ciągnęły się długie rabaty kwiatowe (długie na 10 metrów, szerokie na 1,20) obsadzone wszelkimi bylinami i kwiatami jednorocznymi. Po obu stronach tych grządek były grządki z warzywami. Potem zlikwidowałam warzywa, po jednej stronie przekształciłam grządki w nieduże klomby w trawniku. Po drugiej stronie pozostał układ grządkowy. Jednak zamieniałam grządki warzywne w kwiatowe i  „ułożyłam je”  wzdłuż  tych długich. I to był błąd. Trzeba było poprzesadzać byliny (póki się dało) w taki sam sposób, jak po tej drugiej stronie- zrobić małe klomby (kępy bylin) w trawniku. Teraz liliowce oraz inne byliny są tak duże, że nie można ich przesadzać i w ten sposób mam 3 długie grządki kwiatowe oraz kawałek szerokiego „areału kwiatowego”, ze ścieżkami, które trzeba odchwaszczać. Ja je „randapuję”, ale to żaden cymes, bo wolałabym nie lać chemii do ogrodu. Wykosić się ich nie da- za wąskie. Na odchwaszczanie nie mam sił- to jednak jest spory metraż. Piszę głównie o ścieżkach, bo byliny tak się rozrastają, że na grządkach jest mało chwastów. Natomiast na ścieżkach tworzą się chwastowiska. Nie wyłożę ich płytkami, kamieniem itp., bo nie mam kasy. Żwirek nie zda egzaminu, wtopi się, żadne folie tudzież piaski i kostki nie wchodzą w grę, bo to też kosztuje, a poza tym po roku, dwóch jest beznadziejne. Dochodzę do wniosku, że pozostaje mi ta cholerna chemia- siły mi się kończą. Z drugiej strony, mam czas przez całe lato przyjrzeć się i pomyśleć, może jednak coś jeszcze wykombinuję z tymi grządkami.
Ogrodowe zwierzaki są teraz bardzo aktywne. Ptaki budują gniazda i drą się jak oszalałe. Wróciły gołębie wędrowne. Gniazda kosie powstają w tujach blisko domu i na cisie, rosnącym  przed oknem sypialni. Prawdopodobnie  w tych samych tujach, buduje gniazdo drozd. Wiewiórki też widać codziennie na trawnikach. Obudziły się zaskrońce.  Na pewno są w ogrodzie trzy dorodne osobniki. Przyłapałam wszystkie trzy, kiedy wygrzewały się pod ścianą, przy piwnicznym okienku. Wczoraj, wieczorem,  na trawniku przy bramce, spotkałyśmy z Bezą,  jeża Przypuszczam, że to zeszłoroczny miot, bo jeszcze jest nieduży. No i bardzo uaktywniły się uszatki. 
Popatrzcie jakie one są fajne 
Zdjęcia drozda i wiewiórki robiłam przez szybę

 W poszukiwaniu zakopanych orzechów
 Ruda ubzdurała sobie, że w donicach zakopane ma orzechy (były, ale się "zbyły" przy sadzeniu bratków) i od czasu do czasu robi w nich akcję. Niezbyt mi się to podoba, bo potem muszę wsypywać ziemię z powrotem do donic.
 Będzie mieszkanko:)
 Może to Donna, a może Zyzio? To ich ulubione miejsce, w którym, do południa, wygrzewają się. Potem sobie idą w ogród. Mieszkają też pod jukami.
Takie paskudztwo przyłazi do naszego ogrodu. Tym razem "zawisł" na modrzewiu i tak trwał, a pod drzewem szalały psy mojej siostry. Nie wiem, czy było mi go żal. Koty są fajne, ale  daleko od naszego ogrodu i tyle:)



środa, 8 kwietnia 2020

Coś było, ale co?


Tak naprawdę, to nie wiem, na co byłam chora. Dwa tygodnie temu, obudziłam się z potwornym bólem kręgosłupa lędźwiowego. Takim, że nic tylko chodzić po ścianach i gryźć tynk. Zadzwoniłam do ośrodka, wyznaczono mi godzinę konsultacji i przez telefon biedna pani doktor, musiała zdiagnozować, co to może być. Korzonki. Dobra. Dostałam baterię lekarstw. Przez trzy dni brałam je, ale pojawił się obrzydliwy kaszel. Taki z gardła. Temperatury przez ten czas zero, nul, żadna. No nie- taka poniżej 36 stopni i straszne osłabienie a w nocy spływałam zimnym potem. Znowu konsultacje telefoniczne. Jak taki lekarz ma postawić diagnozę przez telefon, bez osłuchania, zajrzenia w gardło? Jakoś wspólnie dotarłyśmy do stwierdzenia, że to pewnie będzie- teraz należy sobie wybrać:
- zapalenie gardła/krtani,
- zapalenie oskrzeli,
- zapalenie płuc- (bez gorączki- kiedyś już tak miałam)
Dostałam silny antybiotyk, jakieś osłonówki, syrop. Leżałam trzy dni, jak sznitka. Potem załknęłam się i dostałam takiego ataku kaszlu (mogłam się utopić, a co- nie śmiać się), że zdarłam sobie struny głosowe. Przez następne trzy dni mówiłam tylko szeptem i takim sznapsbarytonem, jak po ciężkim przepiciu. Nieważne, co dalej. Po prostu przebidowałam w łóżku te prawie dwa tygodnie, a teraz zbieram siły do życia. Nie jest lekko, bo nogi mam jak z waty i co chwilę muszę przysiadać. A rwie mnie już do ogrodu, jak diabli.
Na razie jestem szczęśliwa, że nie  zostałam ukoronowana.
A tu taka fajna optymistyczna piosenka. Pamiętacie ją?