czwartek, 13 sierpnia 2020

Ciotki


Jest lato, jest kanikuła i jest  czas na lekturę, a ponieważ Teatru uśmiała się  z określenia "ciotka rewolucji", więc podaję krótką charakterystykę onych ciotek.
 
"Takim wyrażeniem lekceważąco i z pobłażliwością nazywane bywają kobiety nazbyt oddane pewnej idei, niespełnione w życiu osobistym.
Nie wiadomo, kto wymyślił ten frazeologizm. Rozpropagował go natomiast Tadeusz Konwicki, który w opublikowanym w połowie lat 80-stych quasi-pamiętniku "Nowy Świat i okolice" zanotował:
"W latach pięćdziesiątych Polską rządziły ciotki rewolucji. Proszę mnie nie poprawiać. Ja wiem, że w szkołach uczą, iż władzę sprawowali wtedy Bierut, Cyrankiewicz albo Różański. Ale naprawdę wszyscyśmy podlegali bezapelacyjnie ciotkom rewolucji.
Były to panie w średnim wieku, ale jeszcze nie stare, choć zdarzały się śród nich i staruchy pamiętające jeszcze Lenina, na ogół niezbyt urodziwe, choć bywały i niebrzydkie, a nawet z pewnymi skromnymi pretensjami męsko-damskimi.
Były zazwyczaj czarniawe, przy kości, krótko ostrzyżone, energiczne, zdecydowane w odruchach, rozkochane w marksizmie-leninizmie i fanatycznie oddane władzy ludowej. W większości pochodziły z plutokratycznych domów żydowskich i miały już za sobą pewien staż w przedwojennej partii komunistycznej.
Każdy z nas musiał się zetknąć swego czasu z taką działaczką. Siedziały one w gabinetach Komitetu Centralnego, w zakątkach Ministerstwa Bezpieczeństwa, w salkach kolaudacyjnych kinematografii, a także w skromnych pokoikach wydawniczych czy redakcyjnych.
Nie wiem, jak inni, ale ja odczuwałem jakiś ożywczy niepokój, kiedy moje drogi skrzyżowały się z drogą takiej towarzyszki dyrektorki czy redaktorki. Wiem, że wielu ludzi uciekało przed nimi jak przed zarazą, ale chyba niesłusznie.
Otóż ja znajdowałem przyjemność w nieznacznym i długofalowym demoralizowaniu tych towarzyszek. Ich pryncypialność, ich męskie maniery i bezpłciowe mózgi działały na mnie jak czerwone płachty na flegmatycznego byka. To znaczy, nie rzucałem się do boju, jak nie przymierzając Roman Bratny, który wiele towarzyszek uprowadził z drogi cnoty. A tymi bezkompromisowymi funkcjonariuszkami, uwiedzionymi przez owego prozaika, można by było obsadzić dobrych kilka województw.
Ja nie, ja deprawowałem z wolna, oddziaływając zresztą na umysłowość ofiary, podsuwając jej różne pokusy ziemskie, wprowadzając ją permanentnie w stan niepewności ideowej.
Szczególny opór stawiała pewna wybitna towarzyszka ze sfer wydawniczych. Na seks już była niepodatna, na erozję ideologiczną zbyt zatwardziała, więc rada w radę postanowiliśmy z kilku oddanymi ludźmi skruszyć ją obyczajowo.
Otóż pewnej soboty, a może niedzieli, zwabiliśmy ją pod Warszawę pod pretekstem imienin jakiejś jej pracownicy. Rzeczywiście czarna Wołga podwiozła osobę urzędową i pełną pryncypialnej łaskawości, która wkroczyła do walącej się, przedwojennej willi z nieprzekupnym uśmieszkiem i gdyby ten uśmieszek mógł dźwięczeć, dźwięczałby dźwiękiem stali.
Tak, stawiała nam opór, walczyła jak lwica, przywołała na pomoc sobie i cytaty, i autorytety wodzów, i surowe wspomnienia z lat walki. A my nic, a ja nic, wytrzeszczałem na nią swoje poczciwe, ufne oczy litewskie i ciągle dolewałem do kieliszka. A to za to, a to za tamto, a to za tego, co tu, a to za tego, co tam czuwa i nas prowadzi. Nie mogła odmówić, nie mogła okazać miękkości nam, dwuznacznym typom, niejasnym klasowo. Więc drewnianym ruchem ujmowała szklanicę powiadając: no cóż, towarzysze, wypijemy.
Co było potem, strach powiedzieć. Całowała się i piła na ty z członkami byłych reakcyjnych organizacji, rwała się do tańca na stole i zadzierała spódnicę o surowym kroju spódnic fizylierek, a później zbladła, zachwiała się i pojechała do pewnego miasta portowego nad Bałtykiem. Litościwe współpracownice wywlokły ją gdzieś na powietrze i cuciły do rana.
I rano ocknął się inny człowiek, nowy człowiek płci żeńskiej. Razem z tą straszną nocą, z tą dziwną próbą charakteru, odeszły w niepamięć pryncypialność, tubalny głos, zamaszyste ruchy i wspaniała zręczność w posługiwaniu się cytatami.
Parę dni później na schodach spotkałem miłą fertyczna czarnulkę, co wiercąc kuperkiem pędziła spóźniona mocno i z obłędem w oczach na jakąś odprawę, którą miała prowadzić dla aktywu. To była nasza ciotka rewolucji.
Dziś już ich nie ma, prawie nie ma. Lawina różnych dziwnych wydarzeń historycznych, trzęsienia ziemi w sferze moralnej, niepewność wszelkich pewników, to wszystko rozpędziło ciotki rewolucji, zagnało je do mysich dziur, zmusiło do podcierania i hojdania wnuków. Niektóre oparły się aż w kościołach i cienkimi głosami klepią pacierze.

"Nowy Świat i okolice" 1986”
Źródło: http://niniwa22.cba.pl/ciotki_rewolucji.htm
 http://www.edusens.pl/edusensownik/ciotki-rewolucji

 Choć Konwicki twierdzi, że takich osób już nie ma, to ja się będę upierała, iż są,  istnieją oraz mają się dobrze, a  określenie „Ciotki rewolucji” lub „Córy rewolucji” nadal jest w obiegu i bardzo dużo różnych pań można tym mianem określić- zarówno panie z lewicy, jak i z prawicy, panie niewierzące oraz bardzo wierzące. Może charakterologicznie są ciut zmodyfikowane, bardziej dopasowane do naszych czasów i ich wymogów,  niemniej każdy może w swoim otoczeniu takie ciotki lub córy zauważyć.  Działają one w obszarze, który ich zdaniem trzeba "zrewolucjonizować", czyli albo utrzymać miejsce w okopach tradycji, a najlepiej tej katolickiej- to ciotki fanatycznie wierzące, albo iść z postępem- to ciotki bardziej nowoczesne, które popychają ten gnuśny świat do przodu, ku nowemu.