„Jeśli
wprowadzimy całkowity zakaz aborcji, nie będzie można prowadzić
normalnej działalności medycznej związanej z położnictwem.
Projekt ustawy „Stop aborcji” sprowadza kobietę do roli worka do
noszenia ciąży – ocenia prof. Romuald Dębski, ginekolog
położnik, kierownik Kliniki Położnictwa i Ginekologii w Szpitalu
Bielańskim w Warszawie.
Katarzyna
Świerczyńska: Lubi pan wykonywać aborcje?
Prof.
Romuald Dębski: Nie. Nikt nie lubi. To zawsze jest wybór pomiędzy
rozwiązaniami, z których każde będzie złe. Jak jestem
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, kiedy mogę uratować
życie.
Jak
wygląda aborcja?
To jest
podanie kobiecie leku, który wywołuje skurcze macicy, a w efekcie
poród. Takie dziecko najczęściej nie przeżywa samego procesu
porodu, rodzi się martwe.
Najczęściej?
Co się dzieje, jeśli przeżyje?
Umiera
chwilę później. To góra kilkanaście minut. Ale to bardzo rzadkie
sytuacje. Tak jak mówiłem, najczęściej sam akt porodu powoduje
śmierć.
Proszę
opowiedzieć o kobietach, które decydują się na aborcję.
To są
niewyobrażalne dramaty. Przecież najczęściej są to ciąże
bardzo wyczekane, zaplanowane. Pacjentka przychodzi na badanie USG w
połowie ciąży i nagle okazuje się, że dziecko ma poważne wady.
Wiele kobiet pyta mnie wtedy – co zrobić, żeby to dziecko jak
najmniej cierpiało. Czy mniejszym cierpieniem będzie terminacja w
20. tygodniu, czy może donoszenie ciąży do końca, poród i kilka
godzin życia. My musimy sobie zdawać sprawę, o jakich sytuacjach
mówimy. Słynne „dziecko Chazana” umierało przez tydzień. Po
prostu zgnił mu mózg.
Ale
aborcja dotyczy także dzieci z zespołem Downa. To budzi chyba
najwięcej kontrowersji.
Bo to
nie jest łatwy temat. I rzeczywiście, to obecnie najczęstsza
przyczyna terminacji ciąży. Taki człowiek będzie żył 40, może
nawet więcej lat, ale będzie zawsze zależny od innych. Kobiecie,
która rodzi takie dziecko, życie wywraca się do góry nogami. Ja
od lat mówię wszystkim działaczom pro life – dajcie mi listę
chętnych do adopcji tych dzieci. Ludzi, którzy zechcą się
poświęcić i wziąć na siebie takie obciążenie. I jakoś nie ma
nikogo. Dlaczego więc zmuszać do tego kobiety? Pozwólmy im samym
podjąć decyzję, która zaważy na całej ich przyszłości. Ja
chętnie będę namawiał wszystkie kobiety do rodzenia dzieci z
zespołem Downa, jeśli tylko będą chętni, żeby w razie czego te
dzieci adoptować. Rzeczywistość jest taka, że kobiety, które
wiedzą, że urodzą dzieci niezdolne do przeżycia, częściej
decydują się na kontynuację ciąży i naturalny poród, chcą po
prostu zostawić wszystko naturze. Mam kilka takich porodów w roku.
Takie dzieci umierają po porodzie w ramionach rodziców, owinięte w
pieluszki. To jest ich wybór i właśnie o tę możliwość wyboru
chodzi. O wiele trudniej jest zdecydować się na urodzenie dziecka z
zespołem Downa, bo to zobowiązanie na całe życie. Ale oczywiście
też są kobiety, które biorą na siebie ten trud. To jednak
rzadkość.
Co
z ciążami z gwałtu? To chętnie podejmowany wątek w dyskusji nad
ustawą.
Szczerze?
Praktycznie nie mamy takich zabiegów. To aborcje z tak zwanego
wskazania prokuratorskiego. U mnie na oddziale zdarzają się takie
raz na kilka lat. Przyczyn jest kilka. Po pierwsze – według
różnych szacunków większość gwałtów w ogóle nie jest
zgłaszana. Po drugie, kobiety, jeśli już dojdzie do gwałtu,
wiedzą, jak uniknąć ewentualnej ciąży i biorą tzw. pigułkę
po.
Katoliczki
dokonują aborcji?
Oczywiście.
Większość naszego społeczeństwa deklaruje, że jest katolikami.
Taki sam odsetek katoliczek jest wśród robiących aborcję. Wiem o
aborcji jednej z działaczek ruchów pro life albo np. bliskiej
rodziny posła ZChN.
Punkt
widzenia zmienia się, jeśli to ich lub ich najbliższych spotka
sytuacja, w której – jak pan to nazywa – każde rozwiązanie
jest złe?
Każda
kobieta, niezależnie od tego, czy jest ateistką czy osobą głęboko
wierzącą, ma w takiej sytuacji dylematy natury
emocjonalno-moralnej. Proszę mi wierzyć, w większości to są
kobiety, które bardzo chciały urodzić te dzieci, a nagle okazało
się, że coś jest nie tak. Trudno zrozumieć to osobie, która tego
nie przeżyła. Dziś rozmawiałem z dziewczyną, która terminowała
ciążę dwa miesiące temu. Dla niej to wciąż jest trauma,
bo bardzo chciała mieć dziecko.
Dlaczego
nie urodziła?
Dziecko
miało niekorekcyjną wadę. Żyłoby jak roślinka, najwyżej kilka
miesięcy. Decyzje o terminacji nigdy nie są proste. Zawsze są
rozważane z każdej możliwej strony, mamy psychologów, którzy
wspierają pacjentki. Nie da się wytłumaczyć, jak wielkie to są
dramaty. Dlatego jestem oburzony, kiedy widzę aktywistki pro life w
wieku pomenopauzalnym. Albo mężczyzn, którzy nic nie wiedzą na
temat tego, co czuje kobieta w czasie ciąży. A odnoszę wrażenie,
że właśnie takie osoby mają najwięcej do powiedzenia w tej
kwestii.
Co
się stanie, jeśli ustawa wprowadzająca całkowity zakaz aborcji
wejdzie w życie?
Nie
będzie można prowadzić normalnej działalności medycznej
związanej z położnictwem. Jeżeli ja za nieumyślne spowodowanie
śmierci płodu będę musiał tłumaczyć się przed sądem, co
więcej – ustawa przewiduje, że mogę za to trafić do więzienia
- to ja nie będę podejmował działania wiążącego się z
jakimkolwiek ryzykiem. Żaden lekarz nie będzie. Duża grupa
zabiegów wewnątrzmacicznych, właściwie każdy, które wykonujemy,
jest obciążona ryzykiem śmierci płodu. To chociażby zabiegi na
sercu płodu. Bez nich te dzieci by nie miały szans na normalne
życie. Wiele by umarło. Ale co dziesiąty zabieg może być –
według zapisów ustawy – penalizowany, bo takie jest właśnie
ryzyko śmierci dziecka podczas samego zabiegu. Profesor Chazan
obiecał mi publicznie, że ja będę mógł te wszystkie zabiegi
robić, ale w razie czego, to niestety nie przed nim będę się
tłumaczył, a przed sędzią, który nie jest lekarzem. Będę wolał
więc nie ryzykować.
Umyje
pan ręce...
Tak. My,
lekarze umyjemy ręce. Ale proszę się nie martwić, ja będę miał
co robić. Tylko co ma powiedzieć kobieta z ciążą akranialną,
czyli taką, że dziecko nie ma głowy lub nie ma na przykład nerek?
Urodzi?
Dziewczyny
poradzą sobie w inny sposób. Są kobiety, które wyjeżdżają za
granicę, np. do Belgii i wracają z martwą ciążą. Rodzą martwe
już dzieci.
Jak
to?
Podaje
się tam preparat, który zatrzymuje czynność serca dziecka. To
chyba najbardziej humanitarne rozwiązanie, dziecko wtedy najmniej
cierpi. W Polsce się tego nie robi, ale koszt takiego zabiegu za
granicą jest w zasięgu przeciętnej kobiety.
Porozmawiajmy
jeszcze chwilę o badaniach prenatalnych. Kilka razy pan powtarzał,
że jeśli ustawa wejdzie w życie, zwiąże lekarzom ręce. Że nikt
pod groźbą więzienia nie zbliży się z igłą do dziecka... Ale
przecież w ustawie nie ma słowa o zakazie badań prenatalnych.
Proszę
mi wierzyć, ja wiem, co mówię, w przeciwieństwie do osób, który
zabierają głos w tej sprawie, a nie zajmują się ani
diagnostyką, ani tym bardziej terapią prenatalną. Robię to od
prawie 40 lat i lekko licząc, zrobiłem różnych zabiegów
wewnątrzmacicznych kilka tysięcy. Nie chodzi mi o to, żeby się
chwalić, ale dzięki tym zabiegom bardzo wiele dzieci żyje.
Szacuję, że mój zespół robi około 30 procent wszystkich
zabiegów prenatalnych wykonywanych w Polsce. To się skończy, bo
niestety, każde takie działanie jest obarczone ryzykiem. Dziecko
może umrzeć. Na przykład przy transfuzji dopłodowej statystycznie
umiera co 50. dziecko. I mamy wtedy się tłumaczyć przed sądem, że
chcieliśmy je ratować, a nie uśmiercić? I zastanawiać się, czy
pójdziemy za to siedzieć? W klinice w Linzu wewnątrzmaciczna
operacja na sercu płodu to koszt około 20 tysięcy euro. A taka
operacja to początek leczenia. Czy jakąkolwiek kobietę będzie na
to stać?
W
projekcie jest zapis, że - cytuję - „nie popełnia
przestępstwa (...) lekarz, jeżeli śmierć dziecka poczętego jest
następstwem działań leczniczych, koniecznych dla uchylenia
bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia matki dziecka
poczętego”.
Wiele
działań podejmuje się, kiedy to życie nie jest bezpośrednio
zagrożone, ale wiedza medyczna i doświadczenie pokazuje, że jeśli
nie zadziałamy w porę, to tak się stanie. Wiele decyzji nie jest
jednoznacznych, nie zawsze podejmujemy terapię, żeby bezpośrednio
życie ratować. Postęp medycyny i wzrost bezpieczeństwa zabiegów
prenatalnych spowodował, że obecnie wykonujemy je nie tylko w
stanach zagrożenia życia, ale również po to, by poprawić jakość,
komfort tego życia w przyszłości. Dotyczy to na przykład dzieci z
wadami serca, które bez leczenia prenatalnego będą miały
jednokomorowe serce (zamiast dwukomorowego) albo dzieci z rozszczepem
kręgosłupa – po operacji wykonanej prenatalnie większy odsetek
tych dzieci chodzi niż bez operacji. Ale istnieje ryzyko, że
dziecko w wyniku takiej operacji zginie. Takie ryzyko istnieje nawet
w wypadku zwykłej amniopunkcji i wynosi około 1 procent. W
przypadku bardziej skomplikowanych zabiegów jest oczywiście
znacznie większe. Po wejściu ustawy lekarz będzie się bał
cokolwiek zrobić, jeśli będzie się musiał z tego tłumaczyć w
sądzie. Tym bardziej, że inny lekarz w danej sytuacji być może
postąpiłby inaczej. Czasem naprawdę trudno ocenić, która decyzja
jest lepsza, bo każda niesie za sobą różne ryzyka.
Panu
zdarzyło się zrobić coś, co byłoby niezgodne z prawem?
Nielegalną
aborcję? Nie. Gdybym to zrobił, od razu byłbym postawiony przed
sądem. Na moje ręce patrzy wiele osób.
Projekt
ustawy zmienia terminologię. Nie będzie już płodu, tylko dziecko
poczęte. Czy to ma jakieś znaczenie?
To
oznacza, że zygotę będziemy nazywać dzieckiem poczętym, a
kobietę sprowadza się do roli worka do noszenia ciąży. To jest
nieludzkie. Ostatnio jedna z działaczek pro life cytowała moją
wypowiedź, że życie zaczyna się w momencie połączenia komórki
jajowej z plemnikiem. Owszem, tak powiedziałem, ale to nie jest
całość mojej wypowiedzi. Życie zaczyna się w momencie
zapłodnienia, ale jest to życie zależne od matki. Zależne – to
jest najważniejsze słowo. Jeśli matka umrze w 12. tygodniu ciąży,
dziecko również umrze. O zdolności płodu do samodzielnego życia
możemy mówić po 24. tygodniu – współczesna medycyna daje
szansę takiemu dziecku na przeżycie. Przecież często w sytuacji
patologicznych ciąż, matki proszą, żeby tylko jakoś dotrzymać
to dziecko do 32. tygodnia, bo wtedy szanse na przeżycie w przypadku
rozwiązania są całkiem spore. Dlatego jeśli mówimy o życiu
zależnym od matki, to pozwólmy jej decydować! To dziecko jest
częścią jej ciała.
Idziemy
teraz w kierunku projektu "Ratujmy kobiety" i legalizacji
aborcji, także w sytuacji, kiedy kobieta po prostu nie chce urodzić.
Nie, nie
chodzi o to. Ten projekt również jest zły. Nie wracajmy do lat
70., kiedy aborcja była traktowana na równi z antykoncepcją –
nie borę tabletek, a jak zajdę w ciążę, to najwyżej usunę. Ja
chciałbym, żebyśmy położyli nacisk na edukację, żeby tania
antykoncepcja była dostępna. Najmniej aborcji jest właśnie w
krajach, które postawiły na edukacje seksualną i powszechnie
dostępną antykoncepcję. Czy pani myśli, że zakaz aborcji z
powodów społecznych, a więc ciąż nieplanowanych i niechcianych,
spowodował, że nagle na świat przyszło więcej dzieci, bo nie
zostały one usunięte? Tak się nie stało. I to wcale nie efekt
tego, że nagle kobiety przestały zachodzić w niechciane ciąże.
Po prostu wiedzą, jak sobie poradzić i znaleźć lekarza, który
taki zabieg wykona. Wiele z nich jedzie za granicę. O ile liczbę
kobiet, które chcą dokonać aborcji z przyczyn społecznych
jesteśmy w stanie zmniejszyć poprzez rzetelną edukację, to
niestety, nie zmniejszymy liczby wskazań do aborcji z przyczyn
medycznych. Takich będzie coraz więcej.
Więcej?
Medycyna
daje dziś ogromne możliwości kobietom, które dawniej nie miały
szans na urodzenie dziecka. Rodzą kobiety coraz starsze, kobiety
chore. Takie ciąże wiążą się z ryzykiem, że nie wszystko
pójdzie tak, jak należy.
Aborcja
z przyczyn społecznych powinna być dozwolona?
Ja, ale
chyba też każdy lekarz, chciałbym, żeby aborcji było jak
najmniej. Uważam, że powinniśmy dopuścić aborcję z przyczyn
społecznych, ale przyznam, że nie wiem, jak to sensownie ująć,
tak aby to były naprawdę wyjątkowe sytuacje. W obecnej sytuacji
myślę, że pozostawienie takiego stanu prawnego, jaki jest teraz,
byłoby najlepszym rozwiązaniem.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz