„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway

środa, 21 maja 2025

Polowanie.

Pełno tu drapoli. Tego sokoła pustułkę zauważyłam w momencie, kiedy zawisł nad polem za drogą. Pobiegłam po aparat i zdążyłam sfilmować jak wcina upolowanego, w międzyczasie, ptaszka. Trochę ptaszka podżarł, resztę w całości połknął (?). Pewnie zaniósł tę resztę do gniazda, by nakarmić młode. Nie znam się na zwyczajach sokołów, ale gdyby chciał się sam nażreć, to kawałkowałby mięcho nadal. Poleciał, ale nie dlatego, że się mnie wystraszył. 


 


 Przeleciał nad ogrodem i tyle go widziałam.

Drugi film nakręciłam trochę później, sokół wrócił i znów zawisł nad polem. 


 

Trzeci raz zauważyłam go na dole ogrodu- siedział na brzozie. Kiedy mnie zobaczył, zerwał się i poleciał w stronę chłodni. Pustułki robią gniazda pod dachami budynków, w starych murach, wieżach… może ta ma gniazdo gdzieś pod dachem chłodni?

 

wtorek, 20 maja 2025

Oooooo, ja cierpie dole- jak to wszystko ogarnąć?



Gdyby tak umieć się otorbić i nic z zewnątrz do siebie nie przyjmować. No tak normalnie postawić wokół siebie szczelny kokon i tylko wtedy, kiedy by się zechciało wychynąć czułki na świat, wybierając sobie z niego tylko te smakowite, nieszkodzące człowiekowi kąski, te śliczne, apetyczne, kojące i podnoszące nastrój- cudnie by było. Ale tak se ne da. No nie, teoretycznie wszystko można, ale człowiek mimowolnie, jak już wyjdzie na zewnątrz swojego świata, dostaje po głowie tysiącem paskudnych informacji. Tak dokładnie odciąć się od tego nie da, dlatego postaram się jeszcze bardziej minimalizować dopływ negatywnych bodźców do siebie.

Wynik jaki jest każdy widzi. Nie chce mi się bełtać i bić piany na ten temat. Ale… mam dość tych ludzi tutaj, ograniczonych, bez jakiejkolwiek refleksji dotyczącej przeszłości i przyszłości. Już nie robię w tej wsi zakupów, już nie korzystam z POZ… nie mogę na nich patrzeć bez obrzydzenia. Wszystko się zsumowało we mnie i przeszłość, i teraźniejszość. Mogę się wyprowadzić w każdej chwili, bo o tym ostatnio myśleliśmy. Tylko dokąd? Zagranica nie wchodzi w rachubę, bo kasa nie puszcza. Nawet Czechy są w tej perspektywie odległe. A Polska? Szkoda gadać. No i dlaczego ja mam się wyprowadzać z miejsca, które jest dla mnie czymś drogim? To przypomina sytuację, kiedy ofiara ma się wynosić, bo kata się hołubi. Drastyczny przykład. Nie czuję się ofiarą, ani zakładnikiem tutejszych ludzi oraz miejsca, ale jest mi trudno to wszystko ogarnąć emocjonalnie. 

Głóg w tym roku zakwitł na gałęziach ze wszystkich stron. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy. Dotychczas kwitł na kilku z jednej strony.
Jak co dzień przeszłam się wczoraj rano po ogrodzie. Po pięciu dniach dosyć solidnego deszczu, ziemia nadal nie ugina się pod nogą, nadal jest twarda i nie jest grząska. Wody nie ma w rowku na dole ogrodu, w którym zawsze po ulewie spływa woda  w stronę pola sąsiada. Za to kwiaty na krzewach nasączone wodą do granic możliwości.

 Nasza ogromna kalina wielkokwiatowa pochyliła się w jedną stronę. Wygląda na to, że jeszcze trochę deszczu i wyłamie się z korzeniami.

 Te zdjęcia zrobiłam przed deszczami, kiedy kwiaty nie były w pełni rozkwitnięte, teraz kalina jest przygięta do ziemi pod ciężarem mokrych kul. 

Veigelia przed wejściem do domu też pochylona, wisi nad chodnikiem.

Prawie wchodzi nam do domu.

Kwitnie obficie, ale będę musiała ją mocno przyciąć, by następnym razem nie zablokowała nam przejścia.
Zdjęcia tych dwóch tawuł zrobiłam przed deszczami. Te przy bramce musiałam w niedzielę mocno przyciąć- mokre ciężkie gałęzie oblepione kwiatami zasłoniły bramkę i zatarasowały przejście.

Ta na zdjęciu ma piękny kształt, teraz przypomina parasol.


  Azalie przygięte pod naporem, wody w kwiatach już te kwiatki tracą.

Jeszcze przed deszczami zdążyłam uporządkować ogród. Wykosiliśmy wszystkie trawniki, ponieważ trawa- rzadka i jakaś ostra- tego wymagała.

 Odczekaliśmy do momentu, kiedy już trzeba było je kosić. Na dole ogrodu zostawiliśmy mlecze, by pszczoły miały coś do zbierania. Mlecze pięknie zakwitły, potem pięknie zrobiły się puchate, a pszczół na nich ani na lekarstwo. I tak sobie dolną miedzę zapaskudziliśmy mniszkiem. Ale tam akurat nie zależy nam na wykoszonym trawniku- od połowy działki ma być w miarę dziko, w miarę ucywilizowane, ale jednak z naciskiem na dziko. 

I tak kosimy tylko dlatego, by trawa się nie mierzwiła i chwastów w nadmiarze w niej nie było. I kosimy dosyć wysoko- sąsiad lata z kosiarką raz w tygodniu, a trawnik ma przycięty na 3 centymetry- horror dla trawnika. Po deszczach trawa zrobiła się gęsta i taka bardziej normalna, bez chwastów. Nornice ryją, krety tworzą kopce, normalka wiejskiego ogrodu.

I jeszcze taka dygresja na temat koszenia- pamiętam z dzieciństwa piękne łąki, pełne różnorodnych kwiatów i traw. Bardzo mi się podobały i też tęsknie to takiego ich widoku. Jednak piękne były do momentu, kiedy trawy zaczęły sypać nasiona, a kwiaty przekwitać (ich łodygi robiły się twarde i łykowate). Łąki kosiło się dosyć wcześnie (pierwsze sianokosy- maj, czerwiec). Po co? By nie dopuścić do nadmiernego rozrostu chwastów łąkowych (kosiło się nie tylko na siano). Pamiętam również inwazje jaskra polnego i szczawiu na nasze łąki, kiedy to ziemia nadmiernie się zakwasiła (często sypano na łąki wapno, by odkwasić ziemię). Dlatego możemy się buntować, ale trawę trzeba kosić.  Te mniszki, które zostawiłam "rozdmuchały" nasiona nie tylko na nasz kawałek ogrodu, ale i na pole sąsiada. Dalej już wiadomo, co może być. jest przepis, że wszystkie nieużytki trzeba przynajmniej raz w roku skosić, by nie sypały nasion na pola uprawne. Mamy do wyboru, albo koszenie, albo rolnicy będą lać na pola więcej płynów chwastobójczych. Wolę to pierwsze rozwiązanie.

Wyplewiłam wszystkie grządki kwiatowe, oberwałam trawę dookoła krzewów, które potem podsypałam korą (świetnie trzyma wilgoć). Przesadziłam kwiaty te, które tego wymagały i posadziłam nowe. Jeszcze trzy krwawniki czekają w donicach na posadzenie do gruntu. Teraz czeka mnie ostre ciecie krzewów, kiedy przekwitną- za mocno wybujały, grozi im połamanie.

W tym roku nie ma ślimoli, prawie nie ma tych wielgachnych ślinników. Trochę takich drobnych pozbierałam, ale na razie to wszystko. Może ta susza, może te przymrozki, może to zimno w końcu im zaszkodziło.

Chociaż po deszczach całe to bractwo może wyruszyć na żer i wtedy zobaczymy co i jak.