sobota, 30 lipca 2022

Ogród kwiatowy w połowie lipca

 W połowie lipca zrobiłam zdjęcia ogrodu kwiatowego. Ogrodem kwiatowym nazywam tę część posesji, na której mam grządki tylko z kwiatami. Jest to pozostałość po większym ogrodzie, w którym były też warzywa, truskawki i maliny. Przez lata ogród ten kurczył się i obecnie jest nieduży. Rosną w nim tylko kwiaty i to przeważnie byliny. 

Oprócz tego kwiatowego, są jeszcze kępy kwiatów, posadzone w części "parkowej". Tworzą one kolorowe kępy na tle zieleni.  

Ten kwiatowy widzimy z tarasu.  Obeszłam go i zrobiłam zdjęcia z różnych stron. 










Drewno opałowe zazwyczaj tutaj nie stoi. W miejscu, gdzie składujemy drewno, stoją już dwa sągi i tam nie było miejsca. Ale szczerze mówiąc nie przeszkadza mi widok schnącego drewna. W ciepłe dni mocno pachnie.

 Codziennie rano przylatują do ogrodu wilgi. Już przed szóstą rano śpiewają, albo skrzeczą- jak im się podoba. Potem kilka razy dziennie się odzywają. Bardzo mnie to cieszy.

No i pierwszy raz od dwóch miesięcy pokazały się rude. Martwiłam się, bo orzechy na czerwonej leszczynie nie ruszone, nic po pniach nie śmigało, nic przez trawnik kurcgalopkiem nie przelatywało, na morwie tylko ptaszory żerowały... no nie masz rudych, ach nie masz...

Już myślałam, że wrony gniazdo zniszczyły (całą końcówkę czerwca darły się w ogrodzie na brzozach), a tu taka niespodzianka. W dodatku ruda jest autentycznie ruda, a nie ciemnobrązowa.  

W sprawie ślimoli pomrowników- truję granulkami (bez przesady, tylko w miejscach, gdzie rosną roślinki, które lubią np ligularia) i jeszcze żadnego ptaka martwego z tego powodu nie znalazłam.

Prawda jest taka, że ślimol po skonsumowaniu trucizny, wydziela gęsty śluz, cały marszczy się, maleje, robi się czarny i wysycha. Takiego dziadostwa żadna zwierzyna nie tknie.

 A teraz leje, pada, leje....i dobrze.

piątek, 22 lipca 2022

A tymczasem "idioci" wychodzą na zwykłych głupków.

 

Faktycznie zrobiła się burza po słowach pisarki, ale nie to bulwersuje. Bulwersuje to, że burzę wywołali  ludzie, którzy kompletnie nie zrozumieli słów pisarki (pewnie nie przeczytali/wysłuchali całego wywiadu), wyjęli je z kontekstu i odebrali stricte do siebie.

 Znalazłam cały wywiad i wklejam go. Nich ci „idioci”, który poczuli się dotknięci słowami Olgi Tokarczuk przeczytają całość, ale ze zrozumieniem i solidnie walną się w pierś mówiąc: mea culpa, rzeczywiście mój poziom jest coś nie teges, skoro przekazu pisarki nie zrozumiałem.

A w przyszłości niech ten szanowny oburzony ludek przeczyta/usłyszy to, co się pisze/mówi, bo wychodzi, może nie na idiotów, ale po prostu na głupków.

 
Zdjęcie ze strony Sosnowskiego.

"To Sosnowski prowadził rozmowę z Tokarczuk, teraz przerywa milczenie. "Skoro, zdaje się, muszę"

Jerzy Sosnowski, który przed tygodniem prowadził spotkanie z Olgą Tokarczuk, postanowił po raz pierwszy odnieść się do kontrowersji, jakie wywołały słowa noblistki. Pisarz zamieścił na swojej stronie komentarz, w którym przedstawił szerszy kontekst, w jakim padły słowa pisarki o "literaturze, która nie jest dla idiotów".

 Olga Tokarczuk była w miniony weekend uczestniczką jednego z paneli dyskusyjnych na powołanym przez siebie Festiwalu Góry Literatury, gdzie mówiła, do kogo adresuje swoje książki. — Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać, trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość — komentowała noblistka, co spotkało się z krytyką.

 — Nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać i że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję, pewną wrażliwość, pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które piszemy, są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą — mówiła autorka "Biegunów" i "Empuzjonu".

 

"Najpierw może ustalmy, o czym tak naprawdę jest mowa, bo wyrwanie z kontekstu jednego zdania naprawdę nie służy rozumieniu" — zaznacza już we wstępie swojego tekstu Jerzy Sosnowski, pisarz, dziennikarz i historyk literatury, który w połowie lipca prowadził spotkanie z Olgą Tokarczuk w ramach Festiwalu Góry Literatury. Obecnie na Górnym Śląsku dobiega końca ósma edycja festiwalu.

Poza przeklejeniem trafnego komentarza znajomego z FB nie odzywałem się w sprawie g…burzy na temat wypowiedzi Olgi Tokarczuk, bo liczyłem, że skoro przedmiot afery jest — najłagodniej mówiąc — dęty, to rzecz ucichnie i będzie spokój. Ale ponieważ już kilka osób w sieci zaczęło mnie "wywoływać do tablicy", więc jednak "przerywam milczenie", jak to prześlicznościowo ujmują portale informacyjne. Choć mam poczucie, że napiszę same oczywistości.

— zaznaczył na wstępie."

 Nagranie spotkania z noblistką, które odbyło się w sobotę 16 lipca na Zamku Sarny w ramach Festiwalu Góry Literatury, jest w całości dostępne na stronie festiwalu w mediach społecznościowych:

 https://www.onet.pl/kultura/onetkultura/jerzy-sosnowski-zabiera-glos-w-sprawie-slow-tokarczuk-skoro-zdaje-sie-musze/ytfwcmq,681c1dfa

I potem jest tekst wywiadu.

Skoro, zdaje się, muszę

 czwartek 21 lipca 2022— Autor Jerzy Sosnowski

Poza przeklejeniem trafnego komentarza znajomego z FB nie odzywałem się w sprawie g…burzy na temat wypowiedzi Olgi Tokarczuk, bo liczyłem, że skoro przedmiot afery jest – najłagodniej mówiąc – dęty, to rzecz ucichnie i będzie spokój. Ale ponieważ już kilka osób w sieci zaczęło mnie „wywoływać do tablicy”, więc jednak „przerywam milczenie”, jak to prześlicznościowo ujmują portale informacyjne. Choć mam poczucie, że napiszę same oczywistości.  

Najpierw może ustalmy, o czym tak naprawdę jest mowa, bo wyrwanie z kontekstu jednego zdania naprawdę nie służy rozumieniu. Cały ten fragment prowadzonej przeze mnie rozmowy brzmiał tak (spisuję z podcastu na stronie Festiwal Góry Literatury, od 1:02:47). Ponieważ w piśmie coś ważnego się gubi, przypominam tylko, że rozmowa toczyła się z obustronnymi mrugnięciami do siebie; jak Olga była uprzejma zaznaczyć na początku, my się znamy od kilkudziesięciu lat, wielokrotnie się spieraliśmy, ale zawsze z zainteresowaniem słuchając drugiej strony i nigdy z agresją.

„JS: Mnie się niezwykle podoba podtytuł „Empuzjonu” – czyli „Horror przyrodoleczniczy” – i chciałbym, żebyś powiedziała, jak widzisz… Bo tak: z jednej strony tradycja Manna, którego traktujesz ironicznie…

OT: Ale z miłością. Naprawdę.

JS: No, tak. Manna tak. Ale czułego narratora wobec mężczyzn nie stosujesz. Ale Manna rzeczywiście.

OT: Jak to nie?!

JS: Natomiast… Jednocześnie horror jest z tradycji literatury gatunkowej, żeby nie powiedzieć, że literatury masowej, bo to pojęcie już dzisiaj coraz mniej znaczy. I ty konsekwentnie od lat jakby grasz na dwóch stolikach, które w dodatku zsuwasz razem, nie?

OT: …

JS: Bo jesteś Noblistką, bardzo popularną pisarką – to są dwa zdania, które jednak w XX wieku często oznaczały zupełnie inne obiegi, mam wrażenie.

OT: Podzielam fascynację prozą gatunkową czytelników. Czytelnicy jakoś  czują się bardziej bezpiecznie, jeżeli kupują książkę, która jest gatunkowa; kupują kryminał – wiedzą mniej więcej, co będzie się działo, albo horror, i te sposoby opowiadania mają swoje prawidła, w nich się dobrze jest poczuć, czytelnik się też czuje bezpiecznie. Mnie sprawia przyjemność jakby rozmontowywanie czy przesuwanie tych granic…

JS: No właśnie, bo w wykładzie noblowskim to bardzo zgryźliwie o tych gatunkach mówiłaś przecież!

OT: Bo głęboko wierzę, że można literaturę gatunkową podnieść na wysoki poziom. Powiedzmy sobie szczerze, proszę państwa, cała literatura, jakakolwiek, gatunkowa – niegatunkowa… Literatura nie jest dla idiotów (śmiechy wśród publiczności, oklaski). Ja nie… nigdy nie oczekiwałam, że wszyscy mają czytać. I że moje książki mają iść pod strzechy. Wcale nie chcę, żeby szły pod strzechy. Literatura nie jest dla idiotów. Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję, trzeba jakby mieć wrażliwość pewną, pewne rozeznanie w kulturze. Te książki, które piszemy – tak jak mówiłam – one są gdzieś zawieszone, zawsze się z czymś wiążą. Nie wierzę, że przyjdzie taki czytelnik, który kompletnie nic nie wie i nagle się zatopi w jakąś literaturę i przeżyje tam katharsis. Więc piszę swoje książki dla ludzi inteligentnych, którzy myślą, którzy czują, którzy mają jakąś wrażliwość. Uważam, że moi czytelnicy są gdzieś do mnie podobni. Piszę do… jakby do krajanów swoich. (oklaski, okrzyki: brawo!)

Z drugiej strony też chcę ich ośmielić do tego, że można mówić o rzeczach poważnych wcale nie zaciukając się nad jakimiś zdaniami na sześć stron i w ogóle z jakąś… Wydaje mi się, że literatura przede wszystkim powinna poszerzać nam świadomość, a w jaki sposób to zrobi, to już jest kwestia tego, kto to pisze. Po każdej książce powinniśmy być jakby bardziej wolni i wiedzieć więcej, czy czuć więcej – to jest cel tego. I zabawa, bo to jest zabawa z taką prozą gatunkową,  daje mi  jakiś rodzaj przyjemności. Z całą świadomością tego, że horror różni się od powieści detektywistycznej czy kryminalnej tym, że wprowadza wątki nadprzyrodzone. I ten wątek nadprzyrodzony tutaj wydawał mi się nawet jakoś konieczny…” (pisarka przechodzi do wyjaśniania roli Natury w swojej powieści, wprowadzonej przez ów wątek).

Teraz parę kontekstów:

  1. „Nigdy nie oczekiwałam, że… moje książki mają iść pod strzechy” to nie wyraz niechęci do czytelnictwa na wsi (skądinąd: naprawdę po wsiach jest dzisiaj tyle chat krytych strzechą?!), tylko aluzja do słów Mickiewicza: „O, gdybym kiedy dożył tej pociechy, żeby te księgi zbłądziły pod strzechy…”, a bliżej do trawestującego go Witkacego: „Nie zabrną me twory popod żadne strzechy, bo wtedy na szczęście żadnych strzech nie będzie…”. Jeśli ktoś tego nie wie, to – przepraszam bardzo – ilustruje własnym przykładem podstawową tezę Autorki: że książki, wypowiedzi pisarzy, są zawieszone w kulturze, odsyłają do siebie nawzajem, i kompetencja kulturowa polega właśnie na odczytywaniu (poza największymi erudytami – zawsze tylko częściowym) tych „linków”, aluzji, powinowactw.
  2. „Idiota” nie jest w dzisiejszym języku, i to od kilkudziesięciu lat, synonimem człowieka z niepełnosprawnością intelektualną, tylko aroganckiego głupka. Vide: „Nie bądź idiotą, Brunner” (ze „Stawki większej niż życie”, sprzed ponad pół wieku).
  3. „Żeby czytać książki, trzeba mieć jakąś kompetencję” – kompetencję, nie pozycję społeczną, willę z ogródkiem albo tytuł profesorski. Sto lat po „Buncie mas” Ortegi y Gasseta jest (moim zdaniem) trochę kompromitujące mieszanie tych kategorii. Przypominam jego zdanie, niestety wciąż aktualne: „Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucania tych cech wszystkim innym” (podkr. JS). Nie ma w tym słynnym aforyzmie mowy o statusie klasowym – jest o mentalności.
  4. Mówi to wszystko pisarka, której w latach 90. wielu krytyków starszego pokolenia zarzucało powinowactwo z Whartonem, przy czym to nazwisko wówczas znaczyło tyle, ile trochę później Coelho. Niemało wśród dzisiejszych jej chwalców twierdziło wtedy, że Tokarczuk kopiuje i UPRASZCZA (rzecz jasna nieudolnie, bo nie należała do ówczesnego Parnasu) Marqueza i Hessego. Teza, którą głosiłem z kilkoma – dosłownie: kilkoma – krytykami, że jej twórczość to wywiedziona z postmodernizmu „gra na dwóch stolikach”, podwójne adresowanie powieści, przyjaznych dla odbiorcy, a jednocześnie otwartych na głębokie interpretacje, była odrzucana jako wyraz „pokoleniowego impresariatu”, kreowanie na wielkość „neo-gówniarzerii” (to określenia z tamtej epoki). Młodsi od nas mają, rzecz jasna, prawo tego nie wiedzieć, my oboje pamiętamy (co poradzić).
  5. Ten sam postmodernizm zakwestionował podział na literaturę (sztukę) masową i literaturę (sztukę) ambitną, zwracając nie bez słuszności uwagę, że skonstruowanie obu tych pojęć służy stratyfikacji społecznej. To znaczy: zarówno znajomość tej pierwszej („wielokrotnie czytałem Trędowatą Mniszkówny”), jak nieznajomość drugiej („nie znam Czarodziejskiej góry Manna”) wykluczała z tzw. dobrego towarzystwa, które po wojnie w Polsce nie miało innych wyznaczników swojej elitarności (jak pozycja finansowa czy mieszkanie we właściwych regionach). Nie oznaczało to jednak – i tego anty-postmoderniści nie rozumieli, jak zresztą dalej nie rozumieją – zakwestionowania różnicy między jakością roboty artystycznej czy intelektualnej: postmodernizm mógł bawić się konwencją kryminału („Imię róży” Umberta Eco) albo filmu sensacyjnego („Dzikość serca” Lyncha), ale nie twierdził, że Zenon Martyniuk jest równie atrakcyjny, co Jimi Hendrix albo (!) Jan Sebastian Bach.
  6. Dodajmy jeszcze, że chodzi o wypowiedź pisarki, zaangażowanej w pomoc wykluczonym, wielokrotnie protestującej przeciwko sztucznym hierarchiom, wypowiedź wygłoszoną na festiwalu, stworzonym przez nią samą dla ożywienia zakątka, który jest bardzo piękny, dokąd chętnie przyjeżdżają turyści, ale który na mapie kulturalnej Polski był przez dekady nieomal zupełnie białą plamą. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na reakcje publiczności, doprawdy nie złożonej wyłącznie przez przyjezdnych ze stolycy lub z Wrocławia. Na miejscu zdanie, które oburzyło internautów, wywołało aplauz!

Dopiero teraz wychodzi bezmiar nieporozumienia, wywołanego przez niejaką panią Staśko (ta formuła nie jest wyrazem pogardy, tylko niechęci). Moje pytanie dotyczyło wykorzystywania w „Empuzjonie” dwóch kontekstów kulturowych: literatury „wysokoartystycznej” i literatury gatunkowej, o której OT w wykładzie noblowskim mówiła z dezaprobatą, że zamyka czytelnika na intelektualno-artystyczną przygodę. W odpowiedzi OT stwierdziła, w mojej ocenie, kilka kwestii oczywistych. Po pierwsze, że z literatury gatunkowej da się zrobić wehikuł dla refleksji serio. Po drugie, że refleksja serio, poszerzająca naszą wolność, a więc m.in. obdarowująca wyzwoleniem ze schematyzmu, jest celem literatury. Po trzecie, że czytelnicy literatury, którzy (siłą rzeczy) chcą się ze schematów wyrwać, stanowią od dawna klub dość elitarny – oczywiście nie w sensie klasowym, tylko mentalnym. Po czwarte, że rozpowszechniony w dobie internetu egalitaryzm kulturowy w duchu „a ja nic w tej książce nie widzę, proszę pisać jakoś inaczej” (autentyk) jest ufundowany na wyobrażeniu, że literatura nie wymaga pewnych umiejętności przyrodzonych i pewnej orientacji w kulturze. To ostatnie powinna zapewniać szkoła, a jeśli tego nie robi, można uprawiać skuteczne samokształcenie, ale trzeba tego chcieć. Kto nie chce, a wypowiada się z pozycji „najmądrzejszego w całej wsi” (znów: żadnych antywiejskich resentymentów, w tym powiedzeniu chodzi o geograficzny zakres porównania), sam sytuuje się na pozycjach aroganckiego głupka. Po piąte, że mimo oczywistej równości moralnej (każdemu przysługuje ta sama godność) i politycznej (każdy ma te same prawa), różnicujemy się sami, chcąc się rozwijać lub nie.  

Czy takie postawienie sprawy wyraża pogardę? Nie; jest natomiast wyrazem dezaprobaty dla silnych dziś zjawisk społecznych. Łatwość zyskania odbiorców w internecie sprawia, że zanika potrzebny wspólnocie kult kompetencji, znajomości rzeczy: więc ktoś, kto nie zna fizyki, szerzy bzdury o chemitrails; ktoś, kto nie zna się na lotnictwie, orzeka z wielką pewnością o wypadkach lotniczych, a ktoś, kto przeczytał niewiele, a z kanonu kultury w ogóle nic, rozdaje rangi w literaturze. Upomnienie się o to, że, aby oceniać, trzeba najpierw coś wiedzieć, i że nie wszystko jest dla wszystkich, stanowi akt walki z populizmem, a nie pogardę dla ludzi „prostych” w sensie klasowym. Przeciwnie, kiedy doktorantka (a może już doktorka, nie udało mi się tego ustalić) z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w zdaniu „literatura nie jest dla idiotów” widzi atak na klasę nieuprzywilejowanych, definiuje tych, których rzekomo broni, w sposób wielce obraźliwy."

https://jerzysosnowski.pl/2022/07/21/skoro-zdaje-sie-musze/?fbclid=IwAR0HgaJ4LfPjWLZRGEZ4Da5l7I3Xr9rSPIJbbbucUHckJ1Bfp1ftFuV9ORM&fs=e&s=cl

 




 

czwartek, 21 lipca 2022

U kowali...Hefaiston- Hrad Helfsztyn (cz.4)

 


Tradycyjna impreza „Hefaiston”  odbywa się, na zamku Helfsztyn, w końcu sierpnia każdego roku.

Jest to wyjątkowe spotkanie, którego nazwa nawiązuje do greckiego boga ognia i wojny Hefajstosa (Hefajstos),

„Tradycja corocznych zjazdów kowali na Helfštýnie rozpoczęła się w 1982 roku. 
Początkowo w imprezie brali udział wyłącznie kowale z byłej 
Czechosłowacji. 
Dzięki staraniom mistrza kowala Alfreda Habermanna, który 
rozpowszechniał informacje o tym wydarzeniu nie tylko w Czechosłowacji, ale także
 poza jej granicami, spotkania stopniowo przekształciły się w miejsce 
spotkań kowali z całego świata. 
Hefaiston odwiedzają kowale artyści z Europy Środkowej i Zachodniej, 
ale także z Japonii, Argentyny, Kanady, Izraela, Uzbekistanu itd.

Główna zasada Hefaistonu pozostaje niezmienna od lat. 
Rozpoczyna się na tydzień przed głównym konkursem warsztatami 
The Blacksmith Forum. Podczas forum jeden lub grupy kowali pracujących 
na zamku realizują swoje pomysły i projekty. Ich prace są następnie wystawiane 
na zamku, a podczas weekendu konfrontowane z pracami kowalskich
 konkurentów.
Każde spotkanie związane jest z zawodami. Jury ekspertów ocenia prace kowali
 w dwóch kategoriach, dzieła sprowadzone do Helfštýna oraz dzieła powstałe 
bezpośrednio na zamku. Jury ocenia eksponaty w następujących kategoriach:[5]
 
    Klasyczne kowalstwo artystyczne
    Prace rzeźbiarskie i rzeźba kameralna
    Biżuteria
    Bronie
    Obróbka metalu damasceńskiego
    Prace odlewnicze żelaza
 
Oddech wiatru- rzeźba na drugim dziedzińcu.
Od 2008 roku najlepsi kowale otrzymują Nagrodę 
im. Alfreda Habermanna. 
Część wystawionych dzieł pozostaje w posiadaniu zamku, 
a Helfštýn stanowi jedną z największych na świecie kolekcji kowalstwa 
artystycznego.”

 


Imprezę „Hefaiston” organizuje  Muzeum Jana Ámosa Komenskiego
 w Przerowie, 
a eksponaty zamkowe m.in. , Wyższa Szkoła Sztuki i Sztuki Stosowanej 
oraz Wyższa Szkoła Zawodowa w Turnovie . Po zakończeniu imprezy 
muzeum 
nabywa również eksponaty, które znajdują się w jego zbiorach.

 

Zamek Helfštýn od roku 1982 zaczął się stopniowo specjalizować w kowalstwie artystycznym. Przygotowano specjalne pomieszczenia na stałą ekspozycję, zrekonstruowano  zabytkowe kuźnie na trzecim dziedzińcu. Odnowiony budynek dawnej piekarni przerobiono na Studio Kowalskie z atelier. Odbywają się tu kursy kowalstwa artystycznego a od roku 1989, zawsze na tydzień przed Hefaistonem, Forum Kowalskie, na którym prezentują się  wybrane pracownie kowalskie. Wykonane przez nie dzieła wzbogacają stałą ekspozycję zamkową.

Do zamku zjeżdżają się kowale z całego świata aby zaprezentować swoje prace. Podczas prezentacji można  oglądać i podziwiać wyroby sklasyfikowane według rożnych kategorii – kowalstwo klasyczne i artystyczne, biżuteria, broń i prace kowalsko-odlewnicze. Niewątpliwą atrakcją jest możliwość obserwowania mistrzów kowalstwa w czasie swojej pracy. W czasie dwóch godzin kowale wykonują swoje prace konkursowe, które na zakończenie są oceniane. Duzą popularnością cieszy się konkurs kucia.

Na dziedzińcu zamku górnego, kowale prezentują swoją sztukę bezpośrednio przed publicznością. Każda osoba lub zespół ma do dyspozycji ściśle określony czas, w którym musi stworzyć własną kreację, należącą do jednej z sześciu kategorii. Pomysłom i wyobraźni nie ma granic. 
Podczas imprezy zwiedzający nie tylko zapoznają się z pracą kowali,  mogą również kupić niektóre eksponaty. Organizowane są wystawy prac kowalskich, rzeźby są także eksponowane w różnych miejsca na zamku.

Na zamku dostępna jest także stała ekspozycja narzędzi, niezbędnych do wykonywania rzemiosła kowalskiego oraz ekspozycja  zabytkowych urządzeń do tłoczenia monet.


 

W „Hefaistonie” corocznie uczestniczy kilkuset zgłoszonych artystów kowali z całego świata, a imprezę, w ciągu dwóch dni, odwiedza około 11 tysięcy osób.

https://www.krajoznawcy.info.pl/stary-zamek-zajeli-kowale-8069

 
Źródło: https://eurozpravy.cz/kultura/umeni/199439-nejvetsi-kovarsky
-svatek-privital-tradicne-hrad-helfstyn-konal-se-tu-opet-hefaison/foto-8

https://www.wikiwand.com/en/Hefaiston

 

O imprezie jeden z kowali Jaroslav Vesely pisze tak:
„Regularnie co roku jeżdżę do Helfštýna z kuźnią. Tęskniłam tylko raz, 
kiedy moja córka zdecydowała, że ​​urodzi się pod koniec lata. 
W tym roku Hephaiston obchodził okrągłe urodziny, więc kowale z całej 
Europy mieli co świętować, a Veselá Kovárna nie mogła tego przegapić :).

 
  Zamek Helfštýn to magiczne miejsce - przeplatają się tu historia
 i sztuka kowalska. Od 1982 roku masywne mury zostały otwarte
 dla kowali i stopniowo powstają tu nowe kąciki kowalskie. 
Zamek pachnie ogniem i potem, a żelazo przekształcone ludzkimi rękami
 w dzieło sztuki błyszczy w słońcu.
Ludzie przyjeżdżają do Helfštýna, aby konkurować w kuciu, 
pochwalić się swoimi dziełami, sprzedać swoje wyroby,
 ale przede wszystkim jest to okazja do spotkania w jednym miejscu 
wszystkich znanych z branży przynajmniej raz w roku.
Na parkingu pod zamkiem jak zwykle ustawiliśmy naszą zabytkową 
kuźnię. Miejsce to jest co roku strzeżone przez naszych dobrych 
przyjaciół, dzięki którym zwiedzający mogli zobaczyć pokaz tradycyjnej
 pracy kowalskiej bez pomocy prądu czy innych nowoczesnych
 udogodnień jeszcze przed wejściem na zamek.
My też dołączyliśmy do tłumu i wybiegliśmy oglądać tegoroczne
 eksponaty w plenerze. Zawsze jest tam mnóstwo cudownie dobrze 
wykonanych rzeczy kowalskich.”
https://www.jaroslavvesely.cz/de/component/content/article/78-hefaiston
-2011


 Zwiedzając zamek, spotykaliśmy rzeźby w wielu miejscach. 
Najwięcej było  wystawionych w pałacu. Bardzo mi się te rzeźby podobały, 
jednak, kiedy weszłam na stronę internetową, na której jest mnóstwo 
zdjęć rzeźb, powstałych podczas kolejnych Hefaistonów, stwierdziłam,
 że te w stałej ekspozycji są "ubogimi krewnymi" tych drugich. 
Ale i tak jest na co popatrzeć. 
Rzeźba pawia przed wejściem do zamku.  
Huśtawka wykuta z metalu
Grajek na dziedzińcu pałacu, na którym odbywają się koncerty. 
Nazwałam ją  "Paganini and  Mefistofeles"
- niesamowity potencjał energetyczny jest w tej rzeźbie.

 
Filozof obok rzeźby zatytułowanej "Cierpienie"


A tę chętnie postawiłabym w naszym ogrodzie.

 Rzeźby (niektóre) z ekspozycji pałacowej.




 A na dziedzińcu drugim, konik

 oraz paw
I jeszcze kwiatek

 Coś "świętego"

To z tych bardziej interesujących, którym zrobiłam zdjęcia.
A teraz parę z Internetu.

 










 




 Planujemy zaliczyć Hefaiston, ale w tym roku to nie wypali. 
Może w przyszłym?

wtorek, 19 lipca 2022

A tymczasem....o wzorcowej rodzinie według PiS oraz rodzinnym Pawce Morozowie

 

„Oto państwo PiS: antyaborcyjny Pawka Morozow uprzejmie donosi

Wzorcowa rodzina PiS to taka, w której mężczyzna zna swoje obowiązki wobec rządzącej partii, a kobieta, pełna cnót niewieścich, zna swoje obowiązki względem męża. Jak nie zna, to mąż je wyegzekwuje przemocą albo donosem.

Gdy w wolnej Polsce będziemy mieli prodemokratyczną edukację obywatelską, przypadek Justyny Wydrzyńskiej, jak i cała działalność Aborcji bez Granic będzie ukazywany jako klasyczny przypadek nieposłuszeństwa obywatelskiego. Wydrzyńska, łamiąc barbarzyńskie prawo (zakazu aborcji), działa jawnie, publicznie, z pełną gotowością do poniesienia konsekwencji, a jednocześnie z pełną świadomością, że racja moralna jest po jej stronie. To władza działa niemoralnie, łamiąc podstawowe prawa człowieka (bo kobieta też jest człowiekiem) do wolności decydowania o własnym ciele i własnym rodzicielstwie. Wydrzyńska jest odważna, bezkompromisowa, skuteczna i bynajmniej nie osamotniona (ma ogromne wsparcie).

Ale nie chodzi tu tylko o wzorcowy przypadek nieposłuszeństwa obywatelskiego. Justyna Wydrzyńska i proces, wytoczony jej przez męża kobiety, której chciała pomóc, obnażył przedziwny obraz polskiej rodziny, wspierany i promowany przez rządzącą partię. Oto jest mąż, przemocowy władca, który donosi policji na swoją krnąbrną żonę, bo ta nie chce wypełnić obowiązku danego jej przez księży (w tym zapewne i przez księdza Dębskiego) i władzę partyjną (w tym z pewnością przez panią Przyłębską). W obrębie tak zwanej „świętej tradycyjnej rodziny" opiewanej przez Kościół, Ordo Iuris i PiS żona jest biernym narzędziem rozpłodu, a posiadanie dzieci obowiązkiem mężczyzny oraz widomym świadectwem jego władzy, a także władzy innych patriarchalnych ciał.

Nie wiem, czy PiS stawia jakieś wyzwania głowom rodzin, na przykład: „Prawdziwy mężczyzna musi dostarczyć państwu dwójkę, trójkę lub szóstkę dzieci, nieważne żywych czy martwych". Dostarczanie państwu dzieci jest po prostu obowiązkiem każdego patrioty. Martwe też się liczą, bo zwiększają stan pogłowia PiS w zaświatach (bo chyba o to chodzi w wyroku TK PiS zmuszającym kobiety do rodzenia martwych dzieci).

A więc wzorcowa rodzina PiS to taka, w której mężczyzna zna swoje obowiązki wobec rządzącej partii, a kobieta, pełna cnót niewieścich, zna swoje obowiązki względem męża. Jak nie zna, to mąż je wyegzekwuje przemocą, donosem na policję lub do TVP Info. Redaktor Holecka może przecież umieścić przypadek krnąbrnej żony na żółtym pasku, co będzie – przewidziała to Atwood – wstępem do słusznego ukamienowania.

Nie znalazłam w prawicowej prasie żadnego tekstu, który potępiałby męża donosiciela, choć znalazłam kilka tekstów rytualnie potępiających Pawkę Morozowa i bolszewizm.

Na przykład Piotr Zychowicz kilka lat temu pisał ze zgrozą : „To jest właśnie bolszewizm w pełnej krasie. System, którego nadrzędnym celem była deprawacja rasy ludzkiej. Rozbicie wszelkich więzi społecznych – na czele z więzami rodzinnymi – i wyprodukowanie społeczeństwa bezwzględnych fanatyków. Donosicieli, oprawców…". I dodał, cytując Babla: „W Związku Sowieckim szczerze rozmawiać można było tylko z żoną pod kołdrą w łóżku". No, w państwie PiS nie poleca się…”

Magdalena Środa

https://wyborcza.pl/7,75968,28699221,oto-panstwo-pis-antyaborcyjny-pawka-morozow-uprzejmie-donosi.html#S.TD-K.C-B.7-L.1.duzy