poniedziałek, 31 maja 2021

Ooooo, ja cierpię dolę czyli, drżyj króliczy narodzie, oto szczepionka nadchodzi, rzecz o antyszczepionkowcach (2)


 

Będzie paskudnie i bez kompromisów. Post piszę na zimno, bez emocji, chcę napisać o tym, co uważam za wstrętne, naganne. Przy czym daleka jestem od wychowywania dorosłych ludzi. Mam jednak nadzieję, że mój post coś komuś unaoczni, coś co, być może, umyka w natłoku różnych treści oraz zachowań ludzkich.

Chodzi o antyszczepionkowców, a dla takich typów to ja nie mam żadnej litości i nie jestem w żadnym stopniu wyrozumiała.  

Tylko przeciwwskazania zdrowotne (solidne konsultacje, omówienie z lekarzami, zagrożenie zdrowia i życia), ewentualnie ogromny strach (ale raczej nie), uznaję za ważne powody, by nie szczepić się. Podkreślam, by było jasne moje stanowisko. Nie jestem taką heksą, by ludzi nie rozumieć, nie zdawać sobie sprawy z ich różnej sytuacji życiowej i różnych przeciwności.

Argument wolności wyboru, zapewnionej Konstytucją w przypadku pandemii, też nie przemawia do mnie. Każdy inny powód, by się nie zaszczepić, jest dla mnie wyrazem cwaniackiej gry aspołecznej. Zwłaszcza kuriozalne, które opiszę tutaj.

 Odnoszę wrażenie, że niektóre osobniki mogą mieć wszczepionego czipa głupoty  zaraz po narodzeniu, a co ujawniło się dopiero teraz, kiedy im starość doskwiera. Kiedy czytam posty i komentarze na różnych blogach, widzę, że raczej się nie mylę. Tym bardziej, osoby te, powinny sobie wziąć do serca rady Jakuba i postarać się usunąć z siebie tego czipa głupoty, zanim kompletnie zdurnieją. A potem przestać się „dokształcać” na YT, słuchając zagranicznych pseudonaukowców, co to wbijają im do głów antyszczepionkowe głupoty tudzież głoszą światowe teorie spiskowe.

Od roku krąży na blogach ta sama argumentacja antyszczepionkowa. Świat poszedł w badaniach nad szczepionkami do przodu, udoskonala je, a te swoje na około Macieja… A nie… Nie, nie mam racji, doszło nowe sformułowanie- włazi taka na blog kobiety, która mówi, że się zaszczepi, choć jeszcze dwa miesiące temu była anty, ale przez te dwa miesiące dojrzała w niej decyzja do zaszczepienia się, a ten babsztyl, jak już nie potrafi inaczej, to wali z grubej rury:

- No jak chcesz być królikiem doświadczalnym…- A potem urażony foch- Jak sobie chcesz….

Bo przecież trzeba siać ferment i wbijać ludzi w poczucie zagrożenia.

Na innym blogu koleżaneczka antyszczpionkowego babska, ostro pisze:

- Ja nie będę królikiem doświadczalnym, jak inni chcą, niech się szczepią…

Taaaaaa…. Jak taką postawę nazwać? Przecież to czystej wody skur…stwo- niech inni wypróbują na sobie, niech inni ryzykują, niech są królikami doświadczalnymi (co za sformułowanie, jestem pełna podziwu dla inwencji w wykorzystaniu tego zwrotu dla antyszczepionkowych celów), a ja sobie wejdę na gotowe.

 Na myśl by mi nie przyszło, że ktoś, "darując" mi szczepionkę, chcąc tym samym uchronić mnie przed ciężkimi skutkami choroby, a społeczeństwo przed epidemią, traktuje mnie jak królika doświadczalnego. Dalej nie czuję się jak królik doświadczalny. Mało tego, czekam na drugą dawkę, która zapewni mi ochronę nie tyle przed samą chorobą (szczepionki nie chronią przed zachorowaniem), a przed ciężkim jej przebiegiem. Zdaję sobie sprawę, że mogę na covid, mimo szczepienia, zachorować, ale równocześnie wiem, że nie trafię pod respirator z tej przyczyny. I o to chodzi. Dodam, że decyzję podjęłam świadomie oraz zarejestrowałam się do szczepienia, jak tylko stworzono taką możliwość, czyli w styczniu.

 Czy takie osoby, które szerzą demagogię antyszczepionkową i pasożytują, nie szczepiąc się, na innych, zasługują na delikatność i kulturę wobec nich? Na pewno nie z mojej strony. Niech się nie szczepią, nie muszą się spowiadać, dlaczego- ich wola, ich wybór (i przypominam, nikt ich do szczepienia się nie zmusza), ale takie deklaracje- „niech inni na sobie wypróbują, ja poczekam”, to już szczyt chamskiej perfidii. Wymyśliły sobie nowy rodzaj argumentowania i powtarzają je jak mantrę. Słowo- uciekałabym od takich ludzi jak najdalej. 

Moim, Twoim, Naszym, Waszym kosztem żyją, robią uniki, być może łażą i zakażają wirusem, i jeszcze bezczelnie twierdzą, że „poczekają”, niech inni nadstawiają głowę. Już tutaj pisałam o pasożytach społecznych. Wstrętne egoistyczne pasożytnicze cwaniaki, co to za grosz nie mają wstydu, ani hamulców moralnych. I dodam, że nie deklarują chęci zaszczepienia się z powodów zdrowotnych, co było by zrozumiałe i nie ze strachu (bo o nim w ogóle nie wspominają), tylko właśnie… no właśnie…. Aroganckiego, egoistycznego oraz cwaniackiego podejścia do sprawy szczepień.

Znamienne jest również u takich cwaniaków asekuracyjne stwierdzenie, że jest przynajmniej szczery (w podtekście- nie mam obaw do głoszenia swojego zadania, jak inni), a nie… to leciało tak: „Jestem szczera aż do bólu”. Jest to tak durna deklaracja, że nawet ustawa jej nie przewiduje. Po pierwsze, nikt od niej „takiej” szczerości nie oczekuje- szczerości ukazującej ją w szachrajskim świetle, a czego ona sama zdaje się nie zauważać, a po drugie- faktycznie trzeba taką cwaniarę rąbnąć porządnie w łeb, aż zaboli, by dotarło do tego zakutego, tępego łba, że takim stwierdzeniem robi z innych głupoli, co to sami chcą być „królikami doświadczalnymi” w omawianej sytuacji dotyczącej szczepienia się. Babska są tak przekonane o swojej „przezorności” jako czymś pozytywnym, iż wyśmiewają się z tych, którzy jednak deklarują chęć zaszczepienia się i robią to, mimo, iż nikt z nas nie chce być królikiem doświadczalnym i takie rozumowanie jest nam obce.

Wy cwane baby, nie dociera do was, że nie tylko szokujecie swoich znajomych swoją cwaniacką „szczerością”, ale i pokazujecie innym, że macie ich zdrowie, życie w swojej kombinatorskiej d…., że w ogóle macie ich za durniów, którzy się „wystawiają” do szczepienia. I jeszcze pewnie będziecie chytre spryciule chciały, by po tych waszych, lekceważących innych, wypowiedziach, czytano was i akceptowano waszą aspołeczną, szczwaną postawę.

Nie wahałabym się ani chwili i takie aspołeczne typy od razu, bez dyskusji, wywaliłabym z grona swoich znajomych. Co to za znajomy, który mnie lekceważy i swoim zachowaniem dba o swoje zdrowie kosztem mojego oraz zapewne mojej rodziny? A przecież są osoby, które pozwalają u siebie na takie wpisy, jakby nie zdawały sobie sprawy z tego, że niejako przyzwalają na cwaniacką postawę swoich komentatorów. No chyba, że i te osoby przyklaskują takim zachowaniom- moje gratulacje, zatem, za dziwne pojmowanie znajomości blogowych i bycie wyrozumiałym gospodarzem bloga dla społecznych pasożytów. Takie przyzwalanie sprzyja panoszeniu się antyszczepionkowców z ich szkodliwymi teoriami.

Taka arogancka baba, która nie chce być „królikiem doświadczalnym”, to typ człowieka, który wydrze ci ostatni kawałek chleba, ale przedtem poda ci go tylko po to, by zobaczyć, czy nie jest zatruty. Ona nie będzie ryzykować- zaryzykuje zdrowiem, życiem znajomego, przyjaciela, a pewnie też członków rodziny. Przecież o takich sytuacjach również czytałam- rodzina się zaszczepiła, ale ona nie, bo nie będzie królikiem, a najpierw sobie poobserwuje, czy coś złego po szczepionce członkom rodziny się nie dzieje. Jedna z tych cwaniar, to nawet staremu teściowi nie pozwoli się zaszczepić- pies ogrodnika, sama nie zeżre, innym nie da.

Są też osoby, które piszą, że nie mogą zaszczepić się ze względów zdrowotnych i tu można wyodrębnić wśród nich dwie grupy- jedna żałuje, że nie może, a druga, bardziej agresywna, nie dość, że nie żałuje to jeszcze podjudza innych do nieszczepienia się, pisząc złośliwie: "A mnie to rybka...". Jakbym słyszała Hawranka: "Mnie to ne wadi, ja se mam raka".  Tego to już naprawdę nie potrafię zrozumieć. Jeżeli cieszy cię antyszczpionkowcu to, że masz "usprawiedliwienie", by się nie szczepić, to przynajmniej nie odwódź złośliwie innych od tego. Poza tym, jakby do tych osób nie docierało, że wszyscy niezaszczepieni stanowią dla nich potencjalne, realne zagrożenie. No i oni sami też mogą zarażać, a jak zachorują, to "ciemność widzę". Ale tu akurat nie żal mi tych "chorych" antyszczepionkowców, żal mi ludzi, którzy żyją w strachu przed zachorowaniem na covid, nie mogąc się zaszczepić, bo im stan zdrowia na to nie pozwala.

I te święte oburzenie antyszczepionkowych bab, że ktoś się interesuje tym, czy są zaszczepione- no jak oni śmią, co to kogo obchodzi, czujemy się szykanowane....  Same zaś deklarują, co jakiś czas, w komentarzach oraz w postach, że nie będą się szczepić, choć nikt ich o to nie pyta. Nie pyta, ale one, widać muszą, bo je chyba zadławi ta arogancka chęć udowadniania wszystkim, że to one mają rację. Za chwilę w tej swojej krucjacie antyszczepionkowej dorównają Godek, która prowadzi krucjatę antyaborcyjną.

Co was tak boli w tym, że ludzie się szczepią? Co was tak kłuje, że przestrzegacie, ostrzegacie, wpływacie nam na sumienia itp.? Po co tak się męczycie, kiedy obrzydzacie szczepienia na każdy możliwy sposób? Przecież jak się nie szczepicie, to was te wszystkie skutki nie dotkną. Po co ta fałszywa troska o zaszczepionych? Podnosicie swoje ego? Naprawdę tak was obchodzi los ludzi szczepiących się?

Nie macie racji w swoim zacietrzewieniu się, kiedy mówicie- nie szczepię się, to moja sprawa. Tu akurat nie jest to tylko wasza sprawa. Natomiast moje zaszczepienie się jest tylko, wyłącznie moją sprawą. To wyłącznie ja i tylko ja ponoszę ewentualne następstwa szczepienia. To, czy zachoruję po szczepieniu dotyka mnie i tylko mnie. I nie powinno was to interesować. Natomiast to, że nie szczepicie się w sytuacji pandemii to już nie jest tylko wasza indywidualna sprawa. W tym kierunku tak to nie działa. Nie szczepiąc się, roznosicie chorobę, skutki waszego braku szczepień (roznoszenie zarazków, ewentualne zajmowanie miejsca w szpitalu, obostrzenia) ponosi całe społeczeństwo. Dlatego zniechęcanie ludzi do szczepienia się, nawoływanie do bojkotu, szerzenie fałszywych informacji na temat szczepionek, jest społecznie szkodliwe i to mocno.

Brakuje wam przekonujących argumentów i całymi ogromnymi wywodami usiłujecie ludzi przekonać do czegoś, w czym chyba ,przede wszystkim wy, czujecie się niepewnie? Nikt z propagujących szczepienie nie podaje tylu argumentów „za”, ile wy mówiąc o „przeciw”. Nam wystarczy argument, że szczepionka osłabia chorobę i wskutek tego jest szansa na wygaśnięcie pandemii. Wy chwytacie się każdego durnego argumentu, aby zalać nas tym „przeciw”, byśmy nie mogli wyjść spod ich kupy, by nas zatupać, agresywnie zakrzyczeć, ewentualnie, jak już nie macie innego pomysłu, wyśmiać drwiąco, usiłując wywołać uczucie poniżenia. Zapomnieliście, że siła nie w ilości, a w jakości? Argumentów też.

Oj ludzie, ludzie….przestańcie się kompromitować. Przecież ta wasza antyszczepionkowa argumentacja, to jest taka kaszana, że śląskie krupnioki przy niej wysiadają. Każdy może mieć swoje racje, ale podeprzyjcie je chociaż aktualnymi, rzetelnymi danymi i potwierdzonymi wynikami nowych badań naukowych. Dajcie tegoroczne jakieś linki, pozycje naukowe, artykuły, inne namiary. I przestańcie się chwalić swoimi aspołecznymi, egoistycznymi postawami, bo naprawdę nie ma czym.

                                              ***

„Być szczerym aż do bólu”- czyjego bólu? Tego szczerego wyznawcy? Nie sądzę, poza nielicznymi wyjątkami (i nie na blogach), nikt nie jest takim masochistą, by jakimś wyznaniem zadawać sobie ekstra ból. Chodzi o tę drugą stronę- to ona ma zaznać bólu, ją ma zaboleć po wygłoszeniu kwestii przez „szczerego do bólu”. Zatem gadanie: „jak ktoś chce być królikiem doświadczalnym”, powodowane jest premedytacją. Należy odbiorcę „uderzyć”, by pokazać tej osobie, że jest głupia, nieświadoma zagrożenia. Równocześnie osoba ”szczera aż do bólu”, kreuje się na tę mądrą, wiedzącą, świadomą. Zagranie prymitywne, na poziomie pilniczka do paznokci.

W przypadku antyszczepionkowców, wyznanie: „szczere aż do bólu”, jest wyrazem emocjonalnego szantażu, chęcią wprowadzenia odbiorcę w rozdygotanie, niepewność i strach. Twierdzenie: „szczera do bólu”, ma to wzmocnić, bo przecież rzadko podejrzewamy znajomego blogowego o chęć dokuczenia nam, a jeszcze jak deklaruje tak głęboką szczerość? Nie dajcie się w taki sposób szantażować i wpuszczać w antyszczepionkowe maliny. Aroganckie antyszczepionkowe cwaniary nie dość, że stwarzają społeczne zagrożenie, to jeszcze z lekkością prymitywnego głupola do tego się przyznają (a co? Co mi zrobicie?), grając Wam na emocjach.

                                                       ***

 Przypałętał się post, w którym autorka w czambuł krytykuje tych, co się szczepią, bo ulegają złudzeniom, propagandzie i jeszcze jakimś według niej „zwidom-niewidom”. Mogłabym jej uwierzyć, gdyby choć jeden swój argument na głupotę szczepiących się, na szkodliwość szczepionek, na straszne skutki szczepienia się w Polsce jak i w Ameryce, na to, że badania są w takiej, siakiej i innakiej fazie, na propagandę szczepionkową, na którą te głupole lecą i jeszcze na coś, co nam zaszczepionym ma szkodzić, na to, że chińska szczepionka na kolanie jest robiona i jeszcze inne rewelacje, poparła linkiem prowadzącym do źródła, z którego czerpała swoją wiedzę. A tak cały ogromny post jest psinco wart, bo takie smędzenie może sobie każdy odstawić na tak lub nie. A ludziska łykają te rewelacje, jak gęsi kluchy i nie zastanawiają się na tym się, że to, co czytają nie ma w ogóle poparcia w faktach albo ma, ale autorka nie raczy podać źródeł swojej wiedzy. A może całkiem po prostu wyssała swoje rewelacje z palca i teraz szpanuje? Ech…..

Chciałoby się takiemu autorowi zaproponować- fakty… fakty…. źródła… źródła… linki, linki….a może tak przytoczyć te statystyki? Nie? Liczby się nie tak poukładały?

Ludzie, dajcie źródła do waszych rewelacji i dajcie nam szansę na zweryfikowanie naszej/waszej wiedzy. Inaczej to wszystko jest z waszej strony bardzo nieuczciwą zagrywką, nieuczciwą i szkodzącą. Dajecie te swoje rewelacje, a ludzie nie mają szans ich sprawdzić, wykorzystujecie swoje blogowe „autorytety” i powodujecie budzenie się wątpliwości tam, gdzie bez waszej działalności blogowej nie było by ich.

Dopóki nie podacie wiarygodnych źródeł swoich antyszczepionkowych wywodów, będę je uważała ad hoc za szkodliwe i głupie.

 A co będzie, jak nie macie racji? Bierzecie na sumienie tych, co się boją zaszczepić a wy ich tylko utwardzacie w antyszczepionkowej niepewności? A jak niezaszczepieni zachorują ciężko, bo wam uwierzyli? Czy wy w ogóle myślicie o skutkach waszej durnej antyszczepionkowej pisaniny? Zdajecie sobie sprawę niedouki, że tylko szczepionki zapobiegały epidemiom? Nie? Naprawdę tak, w końcu blisko, wasza wiedza nie sięga?

I jeszcze o jakichś wojenkach, wywoływanych przez nas zaszczepionych, bezczelnie piszecie. Powtarzam, nie szczepcie się, jak nie chcecie, w końcu nikt was na siłę nie zaszczepi, ale przestańcie siać ferment antyszczepionkowy i nie dziwcie się potem skutkom waszych decyzji. Mogą być dla was bardzo bolesne tak, jak ma być bolesne rypanie w oczy nam zaszczepionym „szczerej prawdy aż do bólu”.

                                                    ***

Przecież czytam różne blogi, widzę, co się dzieje. Nawet te osoby, które na początku miały wątpliwości- a kto ich nie miał, wszak  szczepionki były nam nieznane, nowe i szło z nimi jakieś ryzyko- już się zaszczepiły, a niektóre nawet dwoma dawkami. Nic się nie stało- trochę temperatury, jednodniowy ból głowy, większy ból ręki. Były osoby, które zachorowały, ale szybko wyszły z tego. Ja też miałam obawy, a jednak zaszczepiłam się widząc więcej korzyści z tego niż z nie zaszczepienia się. 

Argument, że nie wiadomo, co będzie po roku i dwóch nie trafia w moje przekonania, bo ja mogę jutro mieć wypadek, a za tydzień atak serca. Natomiast szczepionka zawsze niesie jakieś ryzyko, niemniej jest ono mniejsze w przypadku uchronienia się od covid niż ryzyko wylądowania pod respiratorem, skąd ciężko wraca się do zdrowia, o ile w ogóle wraca się. Dlatego po zaszczepieniu się pierwszą dawką (nic się nie działo), uspokoiłam się i to było tak mocne, że warto było ryzykować. I jeszcze dodam, niekiedy czytam jakieś pretensje, że lekarze rzekomo słabo badają przed zaszczepieniem- częsty argument antyszczepionkowców: „a mojej ciotki nie badał i zachorowała”, „a mojego sąsiada tylko słuchawką musnęła i po szczepieniu zachorował na fest”….. No do diabła, w czyim interesie jest zadbać, by cię przebadano? To ten, który chce się zaszczepić sam musi zadbać o siebie, sam powiedzieć, jakie ma zdrowie- lekarze nie są jasnowidzami. Ale jeżeli idzie się z marszu pod namiot, gdzie ledwo Cię obejrzy, bo kolejka jest kilometrowa, a czasu mało, to nie siej potem opowieści, że chorowałeś po zaszczepieniu słabo przed nim przebadany, bo lejesz wodę na młyn tym kretyńskim antyszczpionkowcom. Sam sobie robisz kuku, a potem skarżąc się, dajesz argument w łapę aspołecznym typom.

Wracając do blogów- już wydaje się, że histeria anrtyszczepionkowa na blogach zanika, a tu bach… pisze jedna posta, potem druga jak to szczepienia są szkodliwe ( i znowu nie podaje się żadnych konkretnych danych, same ogólniki lecą- jedna baba powiedziała drugiej babie). Powiedzcie mi, kto taką atmosferę wytwarza? My zaszczepieni, czy ludzie, którzy muszą się ciągle nawzajem przekonywać, iż mają rację nie szczepiąc się i tworzą nowe posty, by to udowodnić. A spróbuj tam w komentarzu przyznać się do szczepienie lub wyrazić inne zdanie- już cię wroniska zakraczą. Muszą się dokarmiać swoimi antyszczepionkowymi teoriami, by czuć się pewniej. Ja się zaszczepiłam i zapomniałam, a tu masz…. Na siłę tworzy się dziady.

 Podaje blogierka jako argument- ludzie nie czytają ulotek, informacji o szkodliwości szczepionek, a potem lecą (nieświadomi zagrożenia) szczepić się. Otóż moja miła pani- w drugą stronę to brzmi tak- ludzie nie czytają informacji, ulotek o dobroczynnym działaniu szczepionki i na wszelki wypadek nie szczepią się, bo słuchają bzdur antyszczepionkowców. Tak to działa- w dwie strony, prawda? Tylko skutek zachowania się jest niewspółmierny do rzekomo nieczytanych informacji. Czytanie ulotek o szkodliwości szczepionek żadną miarą nie sprawi, że pandemia nagle zniknie, natomiast czytanie ulotek o dobroczynnym działaniu szczepionek doprowadzi do zaszczepienia się, co daje szansę, że pandemia w końcu zaniknie. Chyba jest to logiczne, ale chyba nie dla wszystkich, bo kampania na anty trwa, a nawet wzmaga się. A raczej wzmaga się zaciekłość, agresja i zacietrzewienie antyszczepionkowców.

Przeczytałam też w jednym z komentarzy, że te panie, które pierwsze walczyły o wolność i prawo do aborcji, w obliczu panedmii szybko narzuciły szmaty na pysk i dezynfekują się, co odbiera im wolność (maski, a nie dezynfekcja). Ludzie…… powiedzcie mi, jakimi ścieżkami podążają ludzkie myśli…. Jak można te dwie sprawy włożyć do jednego wora? Nie widzicie, że się ośmieszacie takimi wywodami? Nie pierwszy raz czytam podobne ataki na kobiety walczące o prawa kobiet i łączenie ich ze szczepieniami. Babiszonowi się w głowie nie mieści, że walka o prawa kobiet, a szczepienia to dwie odrębne rzeczy, ale jak się jest przeciwnikiem aborcji i zwolennikiem ochrony „dzieciątka’ w łonie matki, to trzeba na wszystkich frontach zwolenniczkom aborcji dowalić. I znowu brak jakichkolwiek dowodów, że te kobiety się szczepią i naszą maski (a jakby, to chwała im za to), nie podaje się żadnych dowodów na korelację między tymi dwoma sprawami, ale rzucić można potwarz (w oczach antyszczpionkowców szczepienie się to jest horrendum), by racja tego babska była na wierzchu, wszak jest anonimowe i co mu kto zrobi?

I jeszcze  wychodzi, z ich wywodów, że dla liberałów macice są wolne, a reszta ciała powinna się szczepić…. A i jeszcze pytanie, czy macica powinna zażądać, by jej nie szczepić. Umrę ze śmiechu (a napisane to jest w tonie, jak najbardziej, poważnym).

Kochane moje, Konstytucja, Konstytucją, prawa, prawami, ale szczepienie nie odbiera wam wolności, bo nikt was do tego nie zmusza, prawda? Cała rzecz ciągle się toczy wokół jednego wątku, co też tam przeczytałam- one zarzucają tym, co się szczepią, narzucanie szczepień innym (co nie jest prawdą, bo siłą nikt nikogo do punktu szczepień nie wlecze), a same nie widzą, że głosząc nachalnie swoje prawdy antyszczepionkowe, robią to samo.

Tu trzeba wyjaśnić, że ich obawy dotyczą ewentualnego przymuszenia przez pracodawców i rząd do zaszczepienia się oraz wymuszenia szczepienia się poprzez ograniczenie przywilejów oraz praw obywatelskich. Na razie nic podobnego się nie dzieje, a co głupszy pomysł w tym kierunku, jest od razu torpedowany przez różne siły społeczne i polityczne, jednak trzeba na wszelki wypadek ludziom namieszać, postraszyć ich, zaszantażować, bo to przecież też przepiękny argument jest i jaki nośny.

Często odnoszę wrażenie, że antyszczepionkowcy czyhają na przypadki, kiedy po zaszczepieniu się ktoś zachoruje lub umrze, że wyszukują takie „smakowite” dla nich „kąski” i żerując na ludzkim nieszczęściu, karmią się nawzajem nimi- a nie mówiłam…, a widzisz…., przecież to dla mnie było jasne…Pełno w komentarzach przerzucania się takimi informacjami. Musi, ale to musi być tak, jak oni chcą.

Dodatkowo, co już mnie naprawdę śmieszy, jak tylko ktoś z antyszczepionkowców rzuci coś nowego, cała zgraja rzuca się, by te rewelacje powielać i wciskać jako (tak, tak) wiarygodny argument. Gdyby nie dotyczyło to poważnych spraw, to można by się uśmiać jak norka z całych tych ich akcji. Ale to jest zbyt poważna sprawa, by chichotem ją zakończyć.

Nic i nikt ich nie przekona- umysły zabetonowane na amen, a wzrok tępo zawieszony w jednym kierunku- Nie dam się zaszczepić.

Cały czas pytam- o co to halo u antyszczepionkowców, to darcie ryjka, to narzucanie własnych wizji, skoro nikt ich siłą do szczepienia nie ciągnie?

Jest mnóstwo ludzi, którzy nie potrzebują waszych wywodów, by się nie szczepić i mnóstwo ludzi, którzy nie potrzebują waszych wywodów i szczepią się. Wasze nachalne wciskanie się z tymi antyszczpionkowymi radami i rewelkami, jest już męczące. Czekam, kiedy przestrzelicie temat. Oby szybko.

 

Wszystkim, nawet tym anty…. dobrego zdrowia.

***********************************************************


 

sobota, 29 maja 2021

Oooooo ja cierpie dolę, czyli jak pozbyć się czipa, rzecz o antyszczepionkowcach ( 1)

Poniższy cytat dedykuję osobom, które twardo wierzą w teorie spiskowe. To są ci wierzący w istnienie zorganizowanej grupy lub grup ludzi, chcących zapanować nad światem i ludzkością.  Ubodzy rozumem wierzą, że jacyś WHOwcy i inni bogacze chcą zawładnąć duszami ludzkimi, chcą zrobić z ludzi swoich niewolników. Inni mało myślący, upatrzyli sobie pandemię jako element zawłaszczania ludzkości. Ci głoszą wszem i wobec, że najpierw specjalnie wywołano pandemię, by potem zaszczepić ludzi przeciw chorobie, przemycając w szczepionkach specjalne czipy, które ubezwłasnowolniłyby ludzi i czyniły ich poddanymi „panów”. Przy czym ludzie wierzący w te teorie nie bardzo wiedzą, komu i w jakich zakresach przypisywać dane kompetencje. Otóż moi mili, już wam Jakub Wędrowycz oraz Semen wszystko wyjaśniają.

 


„Jakub i Semen leżeli na stropie piwniczki. Majowy wieczór był ciepły, a oni spracowani i zmęczeni z powodów alkoholowych…Wypęd już się skończył, zużyty zacier wylany pod jabłonką nasycał powietrze miłym…no może nieszczególnie miłym aromatem. Na wieczornym niebie zapalały się pierwsze gwiazdy.

- Mam czasem takie paskudne wrażenie, że tam z góry, ktoś nas obserwuje- burknął Jakub- I że nie jest to tym razem święty Mikołaj.

Jak na zawołanie na lewo od wschodzącego księżyca pojawił się latający talerz. Przeleciał nad Trościanką i skierował się w stronę Wojsławic. Kosmici lecieli powoli jakby czegoś  szukali. Obaj starcy odprowadzili nieziemskie latadło wzrokiem. Semen westchnął ciężko.

- Ja na ten przykład często zastanawiam się, czy naprawdę przylatują do nas takie szare, paskudne karzełki, jak to pokazują w filmach. Bo tak, jak spotykam czasem nieziemców, to jednakowoż przeważnie wyglądali inaczej- ciągnął egzorcysta- I czy rzeczywiście wtykają ludziom implanty. A jeśli wtykają to właściwie po co?

Semen odruchowo dotknął ledwo widocznej blizny za uchem.

- Albo na przykład dlaczego implanty wtykają tylko ci z głupimi oczami, a predatory ani alieny tego nie robią.

- Predatorów interesują tylko nasze czaszki, a alienom jesteśmy potrzebni jako inkubatory do wylęgu larw. Słowem czysty prymitywizm zachowań i zupełnie przypadkowy dobór ofiar- Kozak wzruszył ramionami- Szaraki stoją na wyższym stopniu rozwoju. Zaznaczają sobie ludzi, którzy są im do czegoś potrzebni. Żeby ich potem bez trudu znaleźć.

-A to w porządku- uspokoił się Jakub- Na szczęście my nie jesteśmy im absolutnie do niczego potrzebni.

- Mów za siebie- burknął Semen, z niepokojem obserwując, jak latający talerz zatacza kręgi nad miasteczkiem- Zejdę do piwnicy, zobaczę, czy palenisko prawidłowo wygaszone- dodał i skrył się w trzewiach planety”.*

Pół godziny Semen siedział w piwniczce, a potem od słowa do słowa przyznał się Jakubowi, iż taki czip wszczepili mu nieziemscy podczas eksperymentu z gumofilcami. Na czym ten eksperyment polegał nie czas teraz opowiadać. Jeżeli ktoś chce się dowiedzieć szczegółów, to odsyłam do książki. Natomiast problem czipa pojawił się i trzeba było coś temu zaradzić. Tym bardziej, że dysk pojawił się nad wsią, czyli było coś na rzeczy.

Przeczytałam pierwsze dwie strony książki i myślę sobie- jesu, toż to jak znalazł dla naszych kochanych antyszczepionkowców, co nie chcą się szczepić, bo im jakiegoś czipa przy okazji ze szczepionką wszczepią. Tak są przerażeni, iż wizja wszczepionego w ich organizm czipa rozum im odbiera, co ujawnia się pleceniem takich pierdół, na temat szkodliwości szczepionek, że aż w dołku szczypie.

No i jak tu nie udostępnić im sposobu Jakuba na pozbycie się niechcianego czipa? A w dodatku metoda ta jest prosta, łatwa, tania, chociaż niezbyt przyjemna. Nawet narkoza jest darmowa.

Dlatego, gdyby was, kochani antyszczepionkowcy, jednak zaszczepili na siłę, to sposób pozbycia się czipa podaję, za Jakubem Wędrowyczem, jak na tacy.

„Kozak obudził się z jękiem. Łeb bolał go straszliwie. W dodatku zamiast na podłodze, ewentualnie barłogu, nie wiedzieć czemu leżał na stole. W ustach miał bardzo dziwny posmak. Coś jakby chemikalia…Jego kumpel siedział przy piecu i spokojnie żuł kawałek wędzonki.

- Coś ty zrobił?- burknął Semen, mocno zirytowany.

- Musiałem ci dać chińska narkozę. Skomplikowane operacje neurologiczne wymagają, by pacjent pozostawał w bezruchu.

- Że co?! Jaka operacja?!- Przerażony Semen obmacał głowę, ale poza guzem od tłuczka nie odkrył nic niepokojącego, żadnych dziur ani szwów.

- Po zagłobiańsku. Napiłem cię samogonem, a potem olejem- Jakub wskazał blaszany lejek do benzyny leżący na parapecie.- I położyłem ci termofor na brzuchu, żeby szybciej zadziałało. Olej wymieszałem z preparatem do zwalczania gnid i lekiem na pasożyty krów. Bo jak wesz przylepia jajko do włosów, to używa takiej wydzieliny, która twardnieje jak kamień. A co krowom nie szkodzi, to dla człowieka powinno być zdrowe.

-Eeeee….? A co to ma do rzeczy?- nie zrozumiał Kozak.

- Ufoki musieli ci jakoś ten implant wkleić. Pomyślałem tak: napuścimy ci oleju do głowy, a do niego dodamy tego rozpuszczalnika. Jak sobie radzi z gnidami to i ufocki implant powinien od neutronów odspoić. Środek na pasożyty sprawia natomiast, że krowa wydala glizdy oraz inne takie, to i obce ciało powinien wyrzucić. A że czaszka nie ma dużo otworów, założyłem, że ten implant wyjdzie uchem, albo nosem… No i mamy go!- Jakub triumfalnie pokazał małe elektroniczne paskudztwo, zamknięte w ubrudzonej czymś i poszczerbionej szklanej probówce.

Semenowi odbiło się tym razem jakby fryzjerem. Ostatnio miał takie sensacje, kiedy napili się wody brzozowej.

- Jesteś zaiste geniuszem neurochirurgii nieinwazyjnej, ale gryzie mnie pytanie, czy ten środek na wszy aby można stosować doustnie? – zaniepokoił się.

- Hmmm…- zadumał się Jakub- Szczerze powiedziawszy, nie wiem, w opakowaniu była jakaś instrukcja, ale literki małe i tyle ich tam było…Zresztą i tak już za późno. Zadziałało i nie ma się czym stresować.

- Czyli co? –zapytał Semen, oglądając elektroniczną bździnę w probówce- Weźmiemy z naszego arsenaliku minę przeciwpiechotną, zakopiemy, położymy implant na wierzch, ufoki namierzają go, lądują i bum…”**

Szaraki

Dla chcących:  https://pl.wikipedia.org/wiki/Szaraki


Predator

Dla chcących:  https://alien.fandom.com/pl/wiki/Yautja


Alien-  i tu napotkałam trudności w znalezieniu informacji na jego temat. Alien to obcy, Alien to bohater gier.... i tyle. Mnie wystarczy, jest na tyle paskudny i odrażający, że nie chce mi się go bliżej poznawać. Jednak Jakub i Semen byli żywo zainteresowani takim osobnikiem.


 

Zatem recepta na pozbycie się czipa jest prosta. Trzeba tylko, moi mili antyszczepionkowcy,  przygotować co nieco.

Podaję listę rzeczy potrzebnych:

1)     Solidny drewniany tłuczek do ziemniaków (drewniany, by znieczulanego czerepa nie uszkodzić).

2)     Środek przeciw wszom oraz gnidom.

3)     Lek dla krów przeciw pasożytom.

4)     Olej.

5)     Flaszka samogonu.

6)     Termofor.

7)     Pojemnik na implant.

8)     Mina przeciwpiechotna

9)    Lejek

Warunek, by zadziałało- przy szczepieniu zażądać, by szczepionkę wstrzyknąć za uchem.

*Andrzej Pilipiuk: Karpie bijem, wyd. 1, Fabryka snów, Lublin- Warszawa 2019 s.5-6.

** tamże, s. 10-11.

PS. Napisałam dłuższy tekst, jednak by antyszczepionkowców nie rozpraszać, bo pewnie w skupieniu studiują sposób na pozbycie się czipa, postanowiłam rozbić go (tekst nie czipa) na dwie części. Mam taką cichą nadzieję, że jakubowa metoda spodoba się na tyle, iż zmniejszy się liczba idiotów, którzy twierdzą, że za pomocą szczepionki „ktoś” wszczepia ludziom czipa i postanowią zaryzykować szczepiąc się. A co tam… zawsze w domu jest olej, lejek, mina przeciwpiechotna, samogon można legalnie teraz pędzić, a reszta to drobiazgi do zdobycia.

 Reptilianin- o nim nasi bohaterowie nie wspominają, ale jest to przedstawiciel ponoć licznej grupy, chcącej zawładnąć ludzkością. Niektórzy twierdza, że reptilianie siedzą w ludzkiej skórze, a poznać ich można po gadzich oczach.

Dla chcących: https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/teorie-spiskowe-reptilianie-antyszczepionkowcy-plaskoziemcy/114c148

 


Lista zagrażających ludzkości- niekompletna, bo dowolność przytaczania oraz obwiniania jest tutaj ogromna

Bill Gates

Georg Soros

WHO

Koncerny farmaceutyczne

Rodzina Rockefellerów

Rodzina Rothschildów

Technologia 5G

Word Ekonomy Forum

Konferencja Grupy Billdenberg

Lufthansa

Merkel

Żydowskie elity 

i pewnie Koziołek- Matołek z Reksiem pospołu.

https://www.goethe.de/ins/pl/pl/kul/mag/22061471.html

https://ec.europa.eu/info/live-work-travel-eu/coronavirus-response/fighting-disinformation/identifying-conspiracy-theories_pl

Obrazki wzięłam z Netu

 Miłego dnia.


czwartek, 27 maja 2021

Pół "traktatu" o miedzach.

Notka z zeszłego tygodnia, bo teraz to dopadło mnie coś paskudnego- gardło wysiadło i antybiotyk jedynie pomaga. Już lepiej, ale spacery na razie odłożone. Ogród zresztą też, a zarasta chwastami aż szumi.

Po tamtym spacerze napisałam:

Zrobiło się cieplej i zaczęłam znowu codziennie chodzić z Bezą na spacery. Wybieram trasę tak, by każdorazowo była inna. Ponieważ nie mam dużego wyboru, bo tych tras jest „aż” trzy, to powtórkę robię co trzeci dzień. Z każdym razem widzę zmiany w przyrodzie i za każdym razem świat wydaje mi się jeszcze piękniejszy w oglądanej okolicy. Dzisiaj szłam drogą, która najpierw idzie między polami, potem przez osiedle i  znów wchodzi w pola.

O polnych miedzach teraz będzie, bo takie niezbyt wesołe myśli na ich temat dzisiaj, podczas spaceru, miałam.

Jeszcze 20 lat temu, pola były odgrodzone od siebie szerokimi miedzami. Taka miedza to coś cudownego. Porastała ją  różnorodna trawa  i różne łąkowe kwiaty- margaretki, firletki, niezapominajki, jaskry i inny kwiatowy drobiazg. Nad miedzami  i polami fruwały skowronki i już od marca darły się radośnie, ogłaszając, że wiosna idzie, czas na uprawy. Na tych miedzach również gniazdowały. Tak naprawdę to skowronek gniazduje najczęściej w jarce, ale teraz, kiedy bez przerwy po polach kursują ciągniki, bo to najpierw trzeba zasiać tę jarkę, potem opryskać, potem znów opryskać, a potem, jeszcze wynawozić, skowronki  najpierw wyniosły się na miedze, a teraz gniazdują pewnie na wąskich pasmach granicznej trawy. W każdym razie jeszcze są i jeszcze je słychać, a w tym roku jakby było ich więcej. 

Miedze były również miejscem, na których zakładały gniazda przepiórki, bażanty czy kuropatwy. Tym bardziej wybierały takie miejsca, ponieważ na wielu miedzach rosły dodatkowo niskie krzewy jeżyny, tarniny, głogu lub czarnego bzu i to one były osłoną dla gniazd. W gęstej trawie bytowały żaby i jaszczurki, a jak miedza była blisko stawu, to i zaskrońce też tam pomieszkiwały.  Jeżeli dodamy do tego polnego towarzystwa jeszcze zająca szaraka, który żyje na przestrzeniach rolniczych, otwartych i właśnie miedze były jakby dla niego stworzone, to nagle okazuje się, iż likwidacja tego polnego środowiska poważnie narusza ekosystem. Wszystkie te zwierzaki muszą się wtedy przenieść gdzie indziej i nie zawsze im się to udaje. A przecież nad miedzami unosił się jeszcze cały ogromny owadzi mikrokosmos. A drugi istniał w trawach, w ziemi- każdy owad, każdy robal, miał do spełnienia ważną rolę.

Miedza kojarzy mi się również z ganianiem na bosaka po niej tak, jak i po łąkach. Trawa zimna, łaskocząca, tonowała wakacyjny żar słońca, który lał się na głowy. Zdejmowało się sandały lub tenisówki, leciało po miedzy, zanurzając bose stopy w zimną trawę, często przy ziemi mokrą- było się w siódmym niebie.  Kiedy byłam smarkulą, ojciec budził nas wcześnie rano i zbieraliśmy na miedzach oraz łąkach pieczarki.  Były lata, że całymi koszami te pieczarki znosiliśmy do kuchni, wyrzucali na stół,  a mama potem je marynowała. Jednak wtedy, o 5 rano, spotkanie z zimną, mokrą trawą nie było przyjemne. Jeżeli nie założyło się gumiaków, to przychodziło się do domu w kompletnie przemoczonych tenisówkach. Czasem trawa była wyższa niż brzeg gumiaka, wtedy  zimne krople wody i tak się dostawały do środka. 

Na wakacje wyjeżdżałam do babci. Tam miedza była głównym miejscem naszej, dziecięcej aktywności. Na miedzy grywało się w lajdy (po polsku w berka) w przeganianego ( z piłką w trzy kroki), w dwa ognie, w wywoływanki (z piłką). Trzeba było bardzo uważać, bo po obu stronach miedzy rosło zboże, albo ziemniaki, kukurydza, bądź buraki. Jak piłka w uprawę wpadła, albo nie daj boże wskoczyło w nią któreś z nas, momentalnie słychać było pokrzykiwania dorosłych, jakby czychali na te nasze potknięcia. A spróbuj tu rzucić piłką w górę tak, by leciała tam, gdzie chcesz, albo uciekać, wybierając miejsca tylko na miedzy. To se ne da. Dostawaliśmy po uszach, po czym zabawa ruszała od nowa. Tam naprawdę nie było gdzie się bawić, a nas była cała gromadka aktywnych, wakacyjnych dzieciaków.

Wspólne na miedzach wypasaliśmy krowy. Najpierw na jednej, potem na innej. Wtedy najstarsza kuzynka brała książkę, siadaliśmy na kocu, a ona nam czytała. Nie przeszkadzał nam w tym deszcz. Kiedy padało, naciągaliśmy na głowy i ramiona ciężki podgumowany płaszcz od wujka i tak ściśnięci, przytuleni do siebie, słuchaliśmy kuzynki. Nawet kiedy "spiskowaliśmy", to robiliśmy to na miedzy. Dziwne, bo była ona widoczna z okolicznych domów i dorośli mieli nas pod kontrolą, a dzieciaki spiskując wolą być "niewidzialne". Miedza to była taka nasza wiejska Agora- wszystkie ważne problemy na niej omawialiśmy. Przy czym, kiedy było coś ważnego do obgadania, to kucaliśmy w kręgu i rozmawialiśmy. Nigdy na kocu, zawsze w kucki lub na kolanach, na trawie. Tu się rozmawiało, a tu zrywało liść trawy i na nim "buczało" lub piszczało. Innym razem ściągając wiecheć trawy z łodyżki, urządzało zgadywanie w "kogucik" czy "kurka". Nawet przy poważnych rozmowach bywało, że brało się trawkę w palce i całą siłą powstrzymywało, od łaskotania danego osobnika w szyję, a ta kusiła odkryta. A jak przeważyła chęć pomiziania i dokonało się, to pokrzywdzony zrywał się i z wrzaskiem gonił delikwenta. Jak dogonił, dawał manto, jak nie, to po chwili odgrażania się, oba osobniki wracały do kręgu, waliły się na trawę i dyskusja toczyła się dalej.

I te "pomięte", po długiej klęczącej naradzie, kolana ze śladami każdej odciśniętej trawki, każdego listka, często pomazane zielonym, roślinnym sokiem, trudnym do zmycia. Bywało, że  kucanie, czy klęczenie powodowało ścierpnięcie nóg, wtedy człowiek kładł się horyzontalnie, podpierał łepetynę rękami- nadal brał udział w rozgoworkach. Wtedy i zielone łokcie wymagały szorowania.

 Na miedzy równoległej do tej, ale biegnącej pod drzewami owocowymi, babcia rozkładała nam koc i kazała po obiedzie "wiązać sadło", czyli niejako leżakować. Fajna sprawa, bo leżał sobie człowiek w cieniu, na kocu a nad głowa miał drgające lekko liście, prześwitujące niebo i przechodzące przez listowie promienie słońca.  Bardzo interesujący i usypiający widok. Na początku buntowałam się przeciw temu leżakowaniu, ale jak zaczęłam dobrze czytać, to nie trzeba było mnie na miedzę zaganiać. Brałam książkę i sobie bezkarnie te dwie godziny czytałam. Bezkarnie, bo u babci też trzeba było pomagać, a to w domu, a to w polu. Niby wakacje, a jednak....

Miedzami chodziło się na długie spacery, bo ciągnęły się między polami długimi pasmami. Można było też po nich jeździć na rowerze, ale niezbyt przychylnie było to przyjmowane. Nie wolno było biegać po miedzy, kiedy rosła na niej wysoka trawa.  Pilnowano, by tej trawy nie "zeszmatłać", bo źle by się ją kosiło. Miedze koszono kosami. Tylko szerokie koszono kosiarką. Potem suszyło się trawę na siano, najczęściej na orstwiach (łostropcach- nie wiem jak po polsku), zwoziło do stodoły. Szanowano miedze, bo nie zawsze gospodarz miał łąkę. U mojej babci siano pozyskiwano tylko z kilku miedz.

Dopóki hodowano krowy, miedze były w cenie. Przybijało się na miedzy palik, do niego wiązało się łańcuch, który miała zapięty krowa i wypas szedł pełną krowią gębą. Na miedzach pasano również owce. A potem przestało się opłacać trzymać krowy, ludzie (przynajmniej tutaj) oddawali masowo ziemie większym rolnikom w dzierżawę i miedze zaorano. Mniejsi rolnicy mają z głowy „użeranie się” z polem, znikła też troska o trawę na miedzach, którą kiedy nie wypasały jej krowy, czy owce, trzeba było skosić, wysuszyć i siano zwieźć do stodoły. Teraz jest ogromne pole obok drugiego wielkiego pola i dzieli je tylko wąziutki pas trawy (30to centymetrowa „granica”). Kiedyś miedzami można było wędrować w tę i we w tę, omijając asfaltowe drogi główne i boczne. Teraz, aby dojść do lasu, muszę iść cały czas wyasfaltowaną, kiedyś polną, drogą, niejako naokoło. Pozornie nic się nie zmieniło, okolica jest tak samo śliczna, wiejska, rozsłoneczniona, ale muszę cały czas skupiać się nie tyle na przyrodzie i widokach, co głównie na pilnowaniu, czy nie jedzie samochód. Trzeba wtedy zatrzymać się na poboczu, wziąć Bezę na krótką smycz i przeczekać jego przejazd. Niby nic, a jednak psuje to radość spacerowania. No i znikły te cudne miedzowe, kolorowe kwiatowe pasma. A pola są monotonne w swej monokulturze- ogromne pole rzepaku ( jest piękny, kiedy kwitnie, ale potem staje się brzydki), obok ogromne pole zboża, za nim pole, aż po horyzont, kukurydzy. W sumie tylko wiosną coś się na tych polach dzieje- stadka saren, gdzie indziej goniące się zające, jeszcze gdzie indziej polujący, przycupnięty kot, zrywający się spod nóg bażant. Kiedy wszystkie uprawy podrosną, a dzieje się to w czerwcu, koniec zabawy w obserwacje, pola stają się nudne. Pozostaje podziwianie pasm górskich oraz zmieniającego się nieba.

Brakuje mi tych miedz, brakuje polnych kwiatów. Nie rosną one nawet na poboczach dróg, bo te koszone są systematycznie.

 Tu się notka urywa.

Jest sporo zdjęć, które trzeba przygotować do pokazania. Mam nadzieje, że niedługo, zajmę się nimi.

Daję filmik z ptakami. Kręcony przez szybę itd....


 I jeszcze z myszołowem, który dosyć często "patroluje" w ten sposób nasz ogród. 

Trudno było go sfilmować, ale trochę się udało.

Miłego dnia.

 

 

 

czwartek, 20 maja 2021

Zanim

 się pozbieram i wróci mi wena do napisania więcej  o czymś, popatrzcie, co niedawno wyczyniała ruda na cisie. Film kręciłam przez szybę, ponieważ cis jest półtora metra od okna i żadnym sposobem, bez spłoszenia rudej, nie otworzyłabym go. To pochrząkiwanie nie jest moje. Wprawdzie ostatnio trochę bolało mnie gardło, ale jeszcze mój głos nie zniżył się do takiego poziomu, by wydawać męskie chrząknięcia. Otóż Jaskół siedział obok i też kręcił film z rudą w roli głównej.

 Tak, mniej więcej, w dwóch trzecich filmu, ruda zwisa na tylnych łapach i wygląda tak pociesznie, że musiałam powstrzymać się od śmiechu.  Nie zważała na mnie, a jestem przekonana, że nas zauważyła, bo na początku filmu wgapia się z przejęciem w okno. Nie przeszkadzał jej  również deszcz, który był dosyć mocny,  co widać na niektórych fragmentach filmu.

Miłego dnia.
 

wtorek, 11 maja 2021

Co ma joik do bluesa

Taki tekst znalazłam w książce: „Maria Czubaszek. W coś trzeba nie wierzyć” Wioletty Ozimkowskiej. Autorka zamieściła w niej, między innymi,  wspomnienia Wojciecha Karolaka, o swojej żonie Marii Czubaszek. Jednak tekst, który tutaj zacytuję, jest na temat muzyki i bluesa. Wojciech Karolak, znakomity jazzman, gra, przede wszystkim, utwory bluesowe. Już dawno nie czytałam tak świetnie przedstawionej, w wielkim skrócie, historii powstania bluesa.

Mówi Wojciech Karolak:

”Joik Lapończyków

Muzyka to są dźwięki posegregowane według ustalonego od wielu wieków porządku estetycznego. Trudno to zdefiniować, bo po pierwsze, trzeba być muzykologiem, a po drugie, mieć zacięcie teoretyczne. A po trzecie, to jest wysoko nieprecyzyjne, dlatego, że muzyka jest najbardziej abstrakcyjnym przejawem sztuki. Jeżeli malarz namaluje obraz, to na tym obrazie będzie widać coś, co on chciał namalować, jeżeli poeta napisze wiersz, to mniej więcej wiadomo, o czym jest ten wiersz, chyba,  że ktoś w ogóle nie rozumie poezji.

To się czasem zdarza.

Wielu kompozytorów w czasie pracy rzuca kurwami. Potem wymyśla jakąś melodię i od razu osadzają ją w kontekście harmonicznym. Harmonia nadaje melodii charakter. Można wymyślić melodię, która będzie neutralna, a do niej dorobić harmonię, która osadzi ją w kontekście smutnym lub radosnym.

Weźmy na przykład blues. To w ogóle nie jest konkretna melodia, blues to jest muzyka, która wprowadzili w Stanach Afroamerykanie, ona wyrosła w dziewiętnastym wieku z ich podśpiewywań przy zbieraniu bawełny…

( Nie do wiary śmiejesz się z cotton pickerów? Pozbierałabyś sobie tak bawełnę, to byś sama zaczęła bluesy śpiewać o swojej niedoli).

To jest tak, jak u Lapończyków. Taki Lapończyk idzie wysoko nad kołem podbiegunowym, idzie i potrafi iść tak parę dni i nie spotyka nikogo, nawet ptaszka. W dodatku, jak jest zima, to tam nie ma nawet kawałka dnia. I wpada w ciężką depresję. A wtedy taki Lapończyk sobie siada i śpiewa, w zasadzie to się nie mówi, że on śpiewa, tylko po szwedzku się mówi, że on joika, ponieważ jest takie szwedzkie słowo” joik” i to oznacza krzyk człowieka, który jest w depresji i jest mu strasznie źle, wtedy on jest den norlandsk joiken. Po polsku: on po prostu…jojczy.

Takim joikiem Afroamerykanów na południu Stanów w dziewiętnastym wieku były pieśni robotniczo- chłopskie. Oni się przenieśli do miasta i zaczęli sobie po prostu śpiewać. I ta fraza, ta ekspresja, i to jakieś zdołowanie, to był początek bluesa. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że to śpiew czarnego człowieka w Stanach, na początku dziewiętnastego wieku, który mieszka jedną nogą w dużym mieście, a ciągle jest potwornie biedny.

(Trzeba jeszcze dodać, że oni są strasznie muzykalne sukinsyny).

Nie wiadomo, kiedy te przyśpiewki zaczęły mieć 12 taktów. Struktura 12-taktówki polega na tym, że utwór dzieli się na cztery, cztery i cztery. Najpierw jest stwierdzenie jakiegoś faktu, to są te pierwsze cztery takty, drugie cztery to jest jakby potwierdzenie tego, albo czasem nawet powtórzenie, a ostatnie cztery takty to jest jakby komentarz, wyjaśnienie, dlaczego tak jest, albo do czego to prowadzi.

Struktura bluesa w sensie literackim bardzo się pokrywa z formą muzyczną, bo są dwa zawołania i jedna odpowiedź, na przykład: wyszedłem dzisiaj na miasto bez telefonu, wyszedłem dzisiaj na miasto bez telefonu i będę w dupie, jeżeli nie spotkam Wioli.

Muzyki nie ma we Wszechświecie. To jest pomysł ludzki, jakaś fanaberia.

Ptaki nie muzykują. Śpiew ptaków może być wykorzystany jako element dzieła muzycznego, ale sam w sobie nie jest muzyką. Mogłyby sobie ptaki istnieć sto milionów lat na ziemi i śpiewać, ale to nie byłaby muzyka, tylko śpiew ptaków.

To człowiek wymyślił sobie w jakimś momencie, że można wytworzyć pewne zjawiska dźwiękowe, które nie istnieją w sposób normalny w przyrodzie. I z biegiem czasu stawało się to coraz bardziej wyrafinowane, coraz bogatsze. Wyobraźnia ludzka spowodowała, że dźwięki uszeregowane w pewien sposób, uporządkowane w pewien sposób, wyeksponowane w pewien sposób, stały się wartością samą w sobie.

Trudno to inaczej wytłumaczyć.

Praprzyczyną uporządkowania dźwięków była chęć wyrażania emocji. Carlos Santana powiedział: Gdy cię własna matka odrzuci, to jest blues”.

To w dużym skrócie historia joiku murzyńskich niewolników.”*

To tyle o muzyce i bluesie, ale sama książka jest do „połknięcia”, bo czyta się ją jednym tchem. Narracja nienachalna, wspomnienia różnych ludzi, związane z Czubaszek, naszpikowane humorem, przytaczane są jej słowa, wywiady z nią no i przepiękne wspomnienia Karolaka, dotyczące ich niebanalnego związku. Wszystko wzbogacone zabawnymi rysunkami  oraz „liścikami” Karolaka do Czubaszek oraz vice versa.

 

* V. Ziomkowska: „Maria Czubaszek, w coś trzeba nie wierzyć”, Prószyński i S-ka Warszawa 2021, s. 125

 

Trochę „czarnego bluesa”, skoro już o joikowaniu niewolników na plantacjach bawełny mowa.


 


Współczesny blues w wykonaniu Wojciecha Karolaka

(gra na organach Hammonda)