Wczoraj +8 stopni i
przepiękny, słoneczny dzień, dzisiaj tylko +4 stopnie i od rana pada równo,
dużymi kroplami, rzadki deszcz. Jutro ma podobno lekko mrozić. Pogoda wariuje,
ale jakoś mi nie tęskno za zimą, jaką pamiętam z dzieciństwa. Kiedy jest się
dzieckiem, to uciążliwości zimy inaczej się znosi. Grunt, że sąsanki, łyżwy, narty i duuuużo śniegu jest.
Nawet ta trzykilometrowa trasa do i ze szkoły podczas mrozów i często w kopnym
śniegu przez las, pozostaje w pamięci jako coś oryginalnego, jako przygoda. Do
domu wracałam z przemarzniętymi stopami, czerwonymi od zimna (mimo rękawiczek)
rękami, ale wystarczyło przytulić się do kaflowego pieca izimno szybko odlatywało. Gorzej było, kiedy
piece zamieniono na kaloryfery, odeszła gosposia, mama studiowała, tata w lesie
lub w nadleśnictwie iprzychodziło nam
rozpalać w piecu CO, a dom był wyziębiony i nieprzyjazny. Pamiętam też galopady
po śniegu do drewutni po szczapy na rozpałkę i drewno do kuchennego pieca-
potem zastąpiła go elektryczna kuchnia. Nie było czasu zakładać butów i często
bose lub tylko w skarpetach nogi, wsuwałam w chodaki i wio przez całe podwórko.
Szybko, szybko… nie zdążyłam się wyziębić, bo piorunem byłam z powrotem w
kuchni. I taka zima bardzo zimowa wtedy mi nie przeszkadzała. Owszem, nigdy
nie przepadałam za zimą, ale jak już musiała być, to się ją brało z całym
dobrodziejstwem inwentarza, czyli z wysokimi zaspami, zawiejami, mrozem. Ale i
piękne były takie zimy. Te czapy śniegu na świerkach i jodłach. Jak się ruszyło
gałęzią, spadała lawina w otoczce skrzącego się puchu. Albo gładkie równe, jak
stół pola, zasypane śniegiem, migoczącym miliardami malutkich gwiazdeczek w promieniach
słońca. Bajkowy las w srebrzystej szadzi i błękitno-szary lód na stawach. Pod
sam dom podchodziły stada kolorowych bażantów, a w karmniku kręciło się mnóstwo drobiazgu ptasiego.
Były gile, dzwońce, sikory, jemiołuszki, szczygły, wróble, trznadle…rozświergotane,
kolorowe, uwijające się, by jak najwięcej wydziobać przed nastaniem mroźnej
nocy. I zimowa noc, kiedy świecił księżyc, a jego blask kładł się na białym
śniegu w dojmującej ciszy. Były też stawiane paśniki z sianem, lizawkami dla
saren i zajęcy oraz sypanym pod nimi ziarnem kukurydzy dla bażantów. A były
one odwiedzane, o czym świadczyło mnóstwo tropów- odciśniętych w śniegu kopytek.
Zające z kolei zostawiały na śniegu takie śmiesznie rozstawione tropy, jakby
ktoś wybijał jednostajny rytm: jeden, jeden dwa równoległe i znów- jeden,
jeden, dwa równoległe. Czasem można było na śniegu zauważyć trop lisa. Teraz,
kiedy nie ma śniegu, trudniej zgadnąć, jakie zwierzę przechodziło, ale wtedy z
tropów i śladówna śniegu, czytało się
jak w księdze.
A potem coraz częściej
odczuwałam niedogodności zimy. Spóźnione autobusy, pociągi, zimny pokój i zimna
woda w internacie, odśnieżania, pchanie wózka z dzieciakiem przez śnieżną breję
do ośrodka, przemoczone buty, bo chlapa, drapanie szyb w samochodzie,
przebijanie się przez jeszcze nie odśnieżone drogi….Nie, zdecydowanie nie tęsknię
za tamtymi zimami.
A dzisiaj przedostatni dzień
roku 2020. Boli mnie żołądek na myśl o
jutrzejszym horrorze petardowo- fajerwerkowym i tych biednych zwierzakach.
Weszłam dzisiaj w kalendarz
blogowy, by zobaczyć, kiedy powstał ten blog. I okazało się, że założyłam go 25
grudnia 2011 roku. Minęły jego 9 urodziny Jednak to nie jest mój pierwszy blog.
Wcześniejszy zamknęłam- mam go tylko dla siebie, a założyłam go w styczniu,
również w 2011 roku, Tylko, że to też nie był pierwszy blog. Ten pierwszy
powstał w 2008 roku. Nie przeżył burz i naporów internetowych. A ten drugi
zamknęłam po akcji ze znajomą już gwiazdeczką internetową. Zresztą wiele blogów
się wtedy zlikwidowało. Taką to ona ma siłę rażenia. I „poraża” następnych. Nie
moja brocha. Jak ktoś lubi być wpuszczany w maliny, to jego radość i ból.
Nie udało mi się zobaczyć koniunkcji Jowisza z
Saturnem. Zachmurzone niebo, mżawka. Szkoda. Lubię takie zjawiska. Tym bardziej,
ze miała to być tzw. „Gwiazda Betlejemska’, czyli taka, jaka świeciła w noc
narodzin Jezusa. No… tak mówi chrześcijańska legenda. I światłem tej „Gwiazdy”
mieli się kierować do Betlejem Trzej Królowie. Koniunkcja Jowisza z Saturnem zachodzi
co 850 lat. Ta była szczególna, bo podobno wchodzimy w Erę Wodnika, a to ma być
szczęśliwa dla ludzkości era.
Wczoraj była pogoda,
pojechaliśmy z Bezką nad Jezioro Goczałkowickie. Było trochę ludzi, ale bez
szału. Prawie wszyscy w maseczkach. Zrobiłam trochę zdjęć. Siedza jeszcze w
aparacie. A święta? Nic specjalnego. Żadnej choinki, opłatka, kolęd. Normalny
wypoczynek w czasie dni wolnych. I nawet specjalnie mi niczego nie brakowało, a
już na pewno tej, podobno pięknej, atmosfery świat. Wystarczyło mi, że nikt
niczego ode mnie nie chciał, nie stałam przy garach, a dom posprzątałam jak
zawsze przed niedzielą. I to właśnie jest fajne. Ten luz i „nic nie musiałam”.
„Jednym z kłamstw tego świata jest to, że
jeśli będziesz dobry dla ludzi, oni odwdzięczą się tym samym. To bzdura. Są
tacy, którzy czerpią przyjemność z rujnowania innych. Jednak niezależnie od
tego, jak zgniłe serca spotykasz, warto być miłym nie po to, aby ktoś ci się
odwdzięczał, ale po to by pokazać światu, że człowieczeństwo jednak istnieje.
Dzisiaj spadł pierwszy śnieg. Temperatura też spada. Nie lubię takich dni. Ponuro, wisząca nisko mgła i chlapa śniegowa. Poszłyśmy z Bezką na spacer. Przyzwyczaiłam się, a ona bardzo lubi chodzić na spacery. Nawet nie było zimno. O każdej porze roku i w każdą pogodę nie mam oporów spacerować. Odrzucając, oczywiście, skrajne warunki pogodowe. Doszłyśmy do naszego tradycyjnego miejsca, w którym robimy w tył zwrot i wracamy do domu. Dzisiaj w oddali, na polach, widziałam stado przemykających saren. Na białym śniegu wyglądały ślicznie. To taki tradycyjny zimowy widok. Bezka w powrotnej drodze wlokła się. Straciła wigor. W domu okazało się, że miała niestrawność. Było trochę sprzątania, ale najważniejsze, że przestało ją w brzuszku gnieść i wrócił jej humor.
Czytam na blogach dyskusje o zbliżających się świętach. Coraz więcej osób rezygnuje z tradycyjnych gromadnych świąt. Pomijając warunki i obostrzenia epidemiczne, nie mają ochoty na "krzątaninę okołoświąteczną". Mijają czasy, kiedy tradycja świąteczna była najważniejsza. Młodym już tak nie zależy, starsi są po prostu zmęczeni. No i to bombardowanie "świętami" przez wszystkie możliwe sklepy, galerie, które zaczyna się w połowie listopada, zrobiło swoje. Kiedy przychodzą święta, ludzie są przesyceni "magią", świecidełkami, jingelbensami, mikołajami, świątecznymi gadżetami.
Od dobrych 10 lat nie robimy świąt. W tym roku nie mam nawet ochoty na karpia. Ale pamiętam, że pierwszy rok bez wieczerzy i dalszego świętowania, był dla mnie jakiś dziwny. Czułam się winna, że nie umożliwiłam domownikom tej "magii". A potem do mnie dotarło, że to przecież jest kwestia umowna. Te wszystkie jezuski, stajenki, opłatki kolędy mogą być, ale całkiem dobrze może ich nie być. Zwłaszcza, że dla mnie niewierzącej, święta BN nie niosły kontekstu wiary. Robiło się je, bo tak robili dziadkowie, rodzice i potem my jako dorośli. Zawsze kojarzyły mi się z totalnym przemęczeniem i awanturami przy stole wigilijnym w domu moich rodziców. Kiedy Jaskół powiedział, że nie musi być tego wszystkiego, odetchnęłam z ulgą. Nie czarujmy się, my kobiety, święta BN robimy, przede wszystkim, dla bliskich, a potem dopiero wliczamy w nie siebie. Tak więc i tego roku nie będzie u nas tradycyjnych świąt. Zrobię jakieś rolady, kluski i sałatkę, będą śledzie. A może i nie zrobię tego. Jednak coś do jedzenia muszę zrobić, więc niech będą takie potrawy. Cudne jest to, że nie mam przymusu i mogę coś zrobić lub nie. A i domu nie przystroję w świecidełka, stroiczki tudzież tysiące innych świątecznych pierdół. Że nie będzie nastroju? A musi być? Jeszcze teraz widzę to koszmarne rozbieranie choinki, kiedy wszystkie igły, przy najmniejszym dotyku, zsypywały się na dywan (po kolejnym wybieraniu igieł z dywanu, zaczęłam podkładać obrus). Choinka musiała być żywa, innej nie uznawałam. Najpierw były to świerki potem sosny. Wszystkie od podłogi do sufitu. Znamienne, że do ubierania choinki garnął się każdy, a do rozbierani nie można było nikogo nawet kijem zagonić. W domu rodziców, przy ubieraniu choinki, zawsze były awantury. Moja zaborcza siostra potrafiła wyrwać mnie lub bratu bombkę, którą sobie upatrzyła i ją powiesić tam, gdzie chciała, a nie tam, gdzie najlepiej wyglądałaby. Brat wtedy darł się, przybiegała matka, rozsądzała nas, szła do kuchni, a po chwili cyrk zaczynał się na nowo. Ponieważ nie lubiłam takiej atmosfery, szybko przestałam choinkę ubierać. Pomagałam mamie w kuchni. W moim domu, choinkę ubieraliśmy wspólnie- ja i dzieci. Muszę przyznać, że miały fantazję, a choinki czasem wyglądały dziwnie z ogromnymi łańcuchami, nieforemnymi, zrobionymi z papieru przez małe rączki. Albo, kiedy z jednej strony miały multum bombek, a z drugie były ciut łysawe. Poprawiałam to, kiedy dzieciaki szły spać. A potem podrosły i najczęściej mnie przypadała rola strojenia drzewka.
Męczy mnie ta pandemia, ale jedno jest fajne- ograniczyliśmy do minimum bywanie w sklepach. Robię listę, potem wchodzimy do sklepu i galopem robimy zakupy. W tym roku nie będę w galeriach, dlatego to wszystko związane z szałem świąt mnie ominie. Prezenty dla chłopaków kupiłam w necie. Dokupimy słodycze i paczka poleci do UK.
Codziennie o tej samej porze siadam na chwilę przed komputer. To ten moment, kiedy czekam, aż się w CO rozpali, by dołożyć opału i zamknąć piec. Po lewej stronie, przed sobą mam okno, a za oknem widok na zachód. Teraz drzewa są bez liści- widzę zachodzące słońce. Każdego dnia słońce przesuwa się coraz bardziej w lewo. Najpierw zachodziło za filarem, potem za tują, a teraz widzę je całe- okrągłe, olbrzymie złocisto pomarańczowe, by po chwili stało się malinowe. Zsuwa się szybko za las. Ale jeszcze widzę go jak prześwieca za pniami drzew. Ogromna świetlista, cudna promienna kula. Dzisiaj jest lekka mgiełka, dlatego słońce zasnuwa delikatny, szary jej woal. Lubię je obserwować od momentu, kiedy robi się wielkie czerwone, do ostatniego skrawka zsuwającego się za las. Całe widowisko trwa raptem 15 minut. Nie mogę robić zdjęć zachodu, stojąc przy domu. Musiałabym zejść na dół , na koniec ogrodu. Tam widać cały spektakl jak na dłoni. Jednak akurat o tej porze nie mam czasu. Chociaż kto wie. Może jutro? Pójdę, stanę przy płocie i uda mi się sfotografować to zachodzące cudo? Dzisiaj niebo jest bezchmurne, nie ma na nim złocistych, a potem purpurowych obłoków. Robi się szaro. Będzie nocą mrozić.
Zamknęłam blog. Przed wszystkimi zamknęłam. Jednak nowy Interfejs nie dopuszcza dokładnego schowania bloga. Ukazuje się komunikat: "Tylko dla zaproszonych czytelników". A ja nikogo tu nie zapraszam, nikogo tu nie mam. Nikt nie czyta, nikt nie komentuje, jestem tylko ja.
Nie chcę likwidować bloga. Trochę mi go szkoda. tyle lat, tyle pracy, tyle informacji. To jak pamiętnik, albo kronika. Może kiedyś go przywrócę światu. Na razie nie chcę, by ktoś w ogóle go oglądał. Nie i już.
Takie mam wrażenie, że mój blog nie przystawał w pewnym sensie do innych. I te dyskusje o komentowaniu z naciskiem na "powinno się udostępnić opcję komentowanie". Jakieś dziwne przekonanie panuje, że blog bez komentarzy, to taka "gazeta" i wyczuwa się, że taki blog to coś niepełnowartościowego. A jak popatrzeć na blogi z komentarzami to też można mieć różne odczucia. Zresztą, co ja się będę rozpisywać. Jeżeli ktoś uważa, że mój blog bez komentarzy jest niepełnowartościowy, to niech go po prostu omija. A jeżeli komuś blog się podoba, to i brak możliwości komentowania jakoś przeżyje.
Nie wiem, co dalej. Na razie daje sobie chwilę oddechu. Przyznam jednak, że czuję się jakby pozbawiono mnie czegoś dobrego. Sama zadecydowałam, bo z drugiej strony, intuicja mówi mi- zostaw, nie pisz publicznie, musi to trochę odstać, musi stworzyć się dystans. Zawsze ufałam swojej intuicji.
A dzisiaj był kolejny piękny zachód słońca. Ono teraz zachodzi około 16tej i szybko robi się złoto- purpurowo, a potem szarawo i ciemno. Równocześnie na wschodnim niebie świeci coraz pełniejszy księżyc. Niesamowity widok- tu zachodzące słońce, a tu księżyc. Do BN został miesiąc.
Już mi tak zszargano opinię
w bogosferze, że jest mi wszystko jedno, co kto sobie pomyśli po przeczytaniu
tego posta. Może też lecieć po Necie fama, że lubię jakieś wojenki blogowe ( co
to w ogóle za dziwaczny zwrot?) a to akurat nie jest prawdą, już mi to też,
mówiąc kolokwialnie, powiewa. Zrobiono mi taką opinię (oczerniając mnie), iż
mogę się nie obawiać konkurencji pod tytułem „największa wreda w Internecie”,
pisząc wszystko bez ogródek.
I nie jestem obłudna- tak, napisałam to, co myślę
o innych (nawiasem mówiąc, post o prostakach miał innego adresata, hallo,
koleżanki, nie jesteście same w Necie), ale to koleżanka (skleroza? Czyżby
zapomniała?) pierwsza weszła na mój blog i obrażając mnie, próbowała dyktować
mi, co mam na swoim blogu robić.
I nie latam po blogach obłudnie mówiąc- nie lubię wojenek blogowych, ale
wicie- rozumicie, nie chcem, ale muszem (tajoj, taś, taś), i pisze trzy posty
oczerniające mnie. Ach, nie, jeden napisała druga koleżanka. Swój grajdoł
zamknęła, ale od czego są koleżaneczki, udostępniające swoje blogi. Dzięki ci o
pani za tę epistołę pod moim adresem. Cóż za wysiłek, co za poświęcenie czasu.
Doceniam, doceniam, szkoda tylko, że post zawiera tyle przekłamań. No cóż
„papier wszystko zniesie”, a kto sprawdzi, czy to jest prawda?
I to, że koleżanko długo blogujesz i nigdy nic ci nie zarzucono, to nie znaczy, że nie wcinałaś się blogierom między wódkę i zakąskę. Po prostu pozwalali ci na to, a ja nie pozwoliłam i to jest cała prawda o twoim pokojowym blogowaniu. Uraza majestatu i dalej zaszczuwać Jaskółkę, i chodzić po blogach z durnymi tłumaczeniami- ja nie, ja nie chciałam, tyle lat ja....
Dla mnie: „nie
chcę”, znaczy dokładnie „nie chcę” i nie robię wtedy nic w danym kierunku. Dla
innych „nie chcę” widocznie oznacza dokładnie coś odwrotnego.
Nie lubię niedomówień,
dlatego postanowiłam wyjaśnić pewną rzecz, bo powiem szczerze, zszokowało mnie
dziwne stawianie sprawy, dotyczące usuwania przeze mnie postów.
Jestem inwigilowana? (fuj,
co za słowo, ale ono mi tutaj akurat pasuje), kontrolowana? sprawdzana? tutaj
(chociaż wielu gada: nie- tam ja nie zaglądam, a po twoich wpisach to w ogóle- po
czym leci czytać, co ta wreda napisała takiego obrzydliwego, dzięki koleżanki,
bo po waszych paszkwilanckich wpisach, licznik wejść oszalał, co mi też wisi,
bo nie robię zawodów na popularność bloga).
Tak dogłębnie „sprawdza się”
moje posty, że nawet kopiuje się ich treść. No, a potem wstawia się je, wyrwane
z kontekstu. Szkoda, że autorka tych „cytatów” nie skopiowała całego posta z
wszystkimi komentarzami, wszak były i takie (i to nie moje), które się z jej
zdaniem nie zgadzały. Tak, sprawdza się, czy aby któregoś posta nie usunęłam, a
i być może coś w nich edytowałam. Doprawdy? Jest to takie ważne? I dlaczego? Boicie
się coś przeoczyć, coś na moją niekorzyść? Jedna specjalnie poleciała na mój
blog sprawdzić, czy jeszcze o doktoracie wiszą, ach jeszcze wisiały i to nawet
nie edytowane. Co za rozczarowanie. Przykro mi. I czemu to ma służyć? Dalszemu
gnojeniu mnie na waszym blogu? Taki „bal na gnojnej”:- bawimy się, kosztem
Jaskółki, kapela gra. Życz a będzie ci życzone, no to wesołych świąt, Alleluja
i do przodu. Bawcie się dobrze.
A samo stwierdzenie, że
„tchórzliwie” usunęłam post, czy nie zakrawa na paranoję? Tchórzliwie? A
dlaczego nie normalnie? Tchórzliwie, bo co? Bo nie mam prawa normalnie posta na
swoim blogu usunąć? A że on komuś nie pasował, czy był czegoś dowodem (mojego
złego charakteru, rzekomo)? No i co z tego- „Nie mam pańskiego płaszcza” i „Co
mi zrobisz, jak mnie złapiesz?”
Czyżby znowu zagrała tutaj u
kogoś reguła taka, jak u wróbelka, że „moja nóżka bardziej”?
Ale
Tak, usuwam posty i robię to
od początku, odkąd prowadzę blogi, czyli od 13 lat. Nie ma tu żadnej tajemnicy
ani spisków. Nigdy tego nie ukrywałam i jestem zdziwiona „zdziwieniem”. Na myśl
mi nie przyszło, że może to komuś przeszkadzać.
Ach, no przecież, miałam to ogłosić na wstępie, żeby każdy o tym wiedział, a szczególnie koleżanka. Ups, pardon, takie małe moje zaniedbanie, madam wybaczy.
Koleżanko G. nie przypominam
sobie, bym napisała jakiś post na twój temat (nawet cię nie kojarzę z żadnym
postem, ani osobą), ale teraz to takie wygodne napisać- o mnie post też
usunęła. Teraz to można wszystkie psy na Jaskółce wieszać, kto to sprawdzi?
I
śmieszy mnie doszukiwanie się w tym wycinaniu postów na moim blogu
cudów-wianków, kiedy prawda jest prozaiczna do bólu
Dosyć często robię porządki-
usuwam posty, w których zamieszczone piosenki YT zawiesił, usunęłam posty „robótkowe”,
usunęłam i inne, które uważałam za zbyt osobiste, albo dawno spełniły swoją
rolę. Ostatnio też zrobiłam porządki i usunęłam, między innymi, post, o który
szanowna koleżanka ma pretensje (czyż to nie jest ingerencja- co koleżanka
bardzo lubi czynić- w prawa gospodarza bloga do usuwania postów?). A w zasadzie
post sam wyleciał w luft, bo ten cholerny nowy interfejs, zadecydował tym razem
za mnie. Rozstałam się z nim bez żalu, ale inni, jak widać, zapłakali nad
stratą.
I tak, usunęłam posty o
robieniu doktoratu. Prawdziwy „doktorat” o pisaniu doktoratu. Po co mam wkurzać
nimi ludzi. Sory, za ograniczenie rozrywki i potencjalne rozczarowanie lecących tu czytać paskudztwa w wykonaniu Jaskółki.
Jednak nie wiem, czy znowu nie odezwie się gremialne- o usunęła
posty (w podtekście jakieś dowody na coś). A może i one zostały skopiowane? No
to bez krempacji kochane, wklejcie sobie na pamiątkę i delektujcie się nimi do
utraty tchu.
Ciągle jednak nie rozumiem,
dlaczego nie mogę na swoim blogu robić tego, co chcę, bez wywoływania
oburzenia. Dlaczego porządki, jakie robię, co jakiś czas, na swoim blogu od 13
lat, tak bulwersują innych.
Komentarze? Oburzenie, bo ukryłam i nie pozwalam
komentować, a przecież tam była moja najmojsza racja. Czy to tak trudno
zrozumieć, że ucinając komentowanie, ucięłam równocześnie wszelkie przecierki?
Oburzenie, że prewencyjnie? A dlaczego by nie? Oburzenie, że chronię przed
komentującymi? A dlaczego by nie? Tak trudno zrozumieć, że ja sobie pewnych
rzeczy na swoim blogu nie życzę? Ale nie, trzeba od razu robić z tego aferę i
potem każdy mój wpis śledzić, bo a nuż Jaskółka się „potknie” (choćby to, że
mogła edytować posty o doktoracie- jaka frajda wkleić tekst bez edycji i
udowodnić, że Jaskółka ”tchórzliwie” wycięła) i będzie można drzeć z niej
pióra.
Cenię tych blogerów, którzy
bez szemrania akceptują reguły, wprowadzone przezgospodarza na jego blogu, natomiast ci, którzy
chcieliby rządzić według swoich reguł na cudzych blogach, sami sobie wystawiają
świadectwo.
Szczerze podziwiam was,
koleżanki, za tak zmasowany atak. W kupie, nomen omen, siła. Naprawdę, trzeba
mieć niezwykłe talenty do przeprowadzenia takich akcji. Jednak przeżyłam ten
atak i to w bardzo dobrej kondycji. Okazało się, że jestem bardziej twarda niż
osławione żelki z „Biedronki”. Następnym razem musicie się jeszcze bardziej
postarać.
I jeszcze jedno, ktoś, kto
podaje pełny nick w poście, obrażającym tę osobę, przekracza wszelkie granice
etyki blogowej. Tego się po prostu nie robi. Nawet w najbardziej zjadliwych
moich postach, nie podałam żadnego nicka ani bloga.
I to by było na tyle na
temat wycinania.
PS. Wszystkie zaimki
świadomie napisałam małą literą.
Być może i ten post wyleci,
po jakimś czasie, w powietrze, jeżeli uznam, że nic tu po nim. Niech koleżanki
nie zapomną go skopiować, albo, wiecie co? Zróbcie sobie listę moich postów, to
będziecie doskonale wiedziały, z którymi zrobiłam porządek.
Mój blog, moje prawa.
Wszystkim czytającym moje
posty, życzę nieustającego dobrego zdrowia.
Może najpierw teza, że niesłuszne jest utożsamianie kryzysu,
stresu, konfliktu, oraz frustracji.
Frustracja- jest to doświadczenie, przeżycie człowieka,
gdy udaremniona jest możliwość realizacji celu. Konflikt emocjonalny – to sytuacja wahania, niepewności,
dotyczącej realizacji celu, zaspokojenia potrzeby.
Przedłużająca się frustracja jak i konflikt mogą doprowadzić do kryzysu. Stres- na początku był utożsamiany z kryzysem (stres to
specyficzny rodzaj kryzysu). Gdyby tak było, to opracowania dotyczące stresu
mogłyby być podstawą teoretyczną dla kryzysu, ale stres to coś innego niż
kryzys. Stres wywołuje napięcie, nie można go sprowadzić tylko do sytuacji
trudnych, przykrych, chociaż jest przeżywany przez człowieka jako stan
nieprzyjemny, który człowiekowi zagraża. Stres może być powodowany także
lękiem, nawet tym irracjonalnym, bez zaistnienia wydarzenia stresogennego.
Kryzys- to taki stan psychiki, któremu towarzyszy wysokie
napięcie emocjonalne, w znacznej mierze o zabarwieniu lękowym, występuje zachwianie
dotychczasowej równowagi psychicznej. Jest to reakcja stresowa, jednak o bardzo
dużej sile i szczególnej złożoności. Najczęściej kryzys wywołany jest silnym
wstrząsem psychicznym w wyniku zaistniałej sytuacji kryzysowej. Skutki wstrząsu
psychicznego są na tyle silny, że wyprowadzenie osoby z kryzysu wymaga
przeważnie specjalistycznej pomocy. Cechy kryzysu (według Caplana, Lindemana, Hoffa)
1) W kryzysie rozstrzyga się kilka podstawowych życiowych kwestii:
- stan zdrowia człowieka;
- jakość jego relacji społecznych;
- kierunek i sens jego życia;
- hierarchia wartości;
- także inne podstawowe kwestie istotne dla jego życia.
2) Stan kryzysu to stan, w którym występuje szczególne pobudzenie, napięcie
emocjonalne, fizjologiczne, psychiczne oraz zaburzenie równowagi w obrębie tych
obszarów.
3) Zagraża integralności człowieka a także jego tożsamości, ponieważ wiąże się
z istotnymi dla człowieka wartościami, dążeniami, celami.
4) Doprowadza do obniżenia się odporności psychicznej, dzieje się tak na skutek
wyczerpania się, zablokowania, a także nieskuteczności dotychczasowych sposobów
zmagania się z sytuacją trudną.
5)
Ma niekiedy właściwości samoograniczające i samokontrolujące. Najczęściej ostry
kryzys trwa od kilku godzin do kilku tygodni (ogranicza się w czasie), osoba
czuje się źle w tym stanie, poszukuje rozwiązań, wyjścia z sytuacji
(samokontrola).
6) Istotną częścią składową kryzysu staje się zaburzenie, zachwianie równowagi
emocjonalnej pomiędzy trudnościami, na jakie człowiek napotyka a:
- znaczeniem potrzeb i sposobem ich interpretacji dla człowieka;
- interpretacją sytuacji zagrażającej;
- stosowanymi sposobami zachowania - możliwościami zaradczymi.
Przejawy kryzysu
Kryzys może rozgrywać w kilku podstawowych płaszczyznach:
1) emocjonalnej- osoba przeżywa nasilony lęk, obawy, poczucie straty,
pustki, złości, krzywdy, winy, skrępowania. Najczęściej występującą reakcją w
sytuacji kryzysu jest lęk, może on się wyrażać w różnych objawach, typowymi są:
- uczucie przerażenia;
- obawa przed utratą kontroli;
- niezdolność do skupienia się na jednej rzeczy;
- objawy somatyczne i fizjologiczne.
Dominuje tutaj wszechogarniające poczucie bezradności i beznadziejności.
2) biofizjologicznej:
- zaburzenia w zakresie funkcji fizjologicznych;
- doświadczane liczne objawy natury somatycznej, np. bóle głowy, torsje,
biegunki, nudności, bóle klatki piersiowej;
- obniżone lub zniesione zainteresowanie osobami płci przeciwnej, sprawności w
kontaktach intymnych, zaburzenie cyklu miesięcznego u kobiet.
3) behawioralnej- zaburzenia te są efektem doświadczanego lęku i wyrażają
się w:
- niezdolności do dalszego pełnienia codziennych, normalnych ról życiowych;
- trudnościach w panowaniu własnych stanów emocjonalnych;
- działania mają charakter impulsywny, nieprzemyślany o charakterze
autodestrukcyjnym lub agresji skierowanej na zewnątrz. Mogą pojawiać się czyny
przestępcze. Występują zachowania niespójne z doświadczanymi sytuacjami np.
płacz, gdy trzeba się cieszyć;
- zachowaniach nietypowych dla danej osoby (nie tłumaczących
charakterystycznych cech osobowości danej osoby, są one doczepione,
nowopowstałe).
4) poznawczej:
- upośledzenie lub załamanie zwykłej zdolności człowieka do rozwiązywania
problemów, podejmowania decyzji. Istotne w tym obszarze są zniekształcenia w
procesie percepcji (dotyczy sytuacji, okoliczności, jest zabarwiona negatywnymi
emocjami, rzeczywistość spostrzegana jest jako beznadziejna);
- poczucie zamknięcia, ściśnięcia w labiryncie wydarzeń, utrata orientacji w
wydarzeniach;
- doświadczenie szoku, utrata lub rozbicie poczucia własnej tożsamości.
W sytuacji ostrego kryzysu osoby nie są w stanie zidentyfikować, kim są, w
jakim miejscu się znajdują, w jakim czasie.
JAK PRZEBIEGA KRYZYS
Ad 1) W początkowym etapie,
jeśli pojawia się jakaś przeszkoda, trudność, wydarzenie losowe (np. śmierć
bliskiego, odejście ukochanej osoby, brak pracy) pojawia się zdziwienie,
zdumienie. Sprawdzone źródła pomocy okazują się niewystarczające. Osoba nie
zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, co się stało. Napięcie bardzo szybko narasta.
Ad 2) Osoba zaczyna
przeżywać poczucie bezradności, niezrozumienia, osamotnienia. Obniża się
poczucie własnej wartości i przeżywa siebie jako pokonaną. Zwykłe mechanizmy
obronne nie spełniają swej roli. Wyczerpane są siły psychiczne. Następuje kulminacja
napięcia, lęku, poczucia zagrożenia.
Ad 3) Okres wyrównania,
odrętwienia, koncentrowania się na trudnościach. Osoba nie jest wstanie
dostrzec innych możliwości rozwiązania swoich problemów. Uważa, że nic nie
można już zmienić. Brak jej energii do podjęcia jakichkolwiek działań.
Ad 4) Osoba szuka ulgi. Jest wyczerpana życiem
w ciągłym napięciu. Podejmuje działania, które choć na trochę przyniosą jej
ulgę. Najczęściej są to działania o naturze destrukcyjnej (np. picie alkoholu,
zażywanie narkotyków, zachowania agresywne i autodestrukcyjne).Uruchamiane są
patologiczne mechanizmy obronne, które z czasem mogą przejąć dominującą rolę. U
osób, które podjęły właśnie takie działanie, rodzi się często poczucie
niższości, niemocy. Niewykorzystanie szans powoduje narastanie uczucia
frustracji, pustki, złości.
Ad 5) Osoba podejmuje działania mające na celu
redukcję napięcia, doznanie ulgi. Są to działania konstruktywne. Najczęściej
jest to; przeorientowanie strategii, aktywna eksploracja rzeczywistości i
poszukiwanie informacji, wyrażanie pozytywnych i negatywnych emocji, poszukiwanie
pomocy u innych, podzielenie sytuacji na fragmenty i stopniowe rozwiązywanie, rozpoznawanie
u siebie symptomów zmęczenia i dezorganizacji, co ułatwia sterowanie własną aktywnością,
plastyczność i gotowość do wprowadzania zmian w sobie, zaufanie do siebie, wzmacnianie
własnej motywacji do zmiany.
Do głosu dochodzą
przeorientowane mechanizmy obronne. Osoba rozwiązuje problem w nowy dla siebie
sposób. Zaczyna funkcjonować na nowym, wyższym poziomie. Najczęściej trudne
sytuacje, zagrażające życiu i zdrowiu człowieka są sprawdzianem dojrzałości.
Większość kryzysów, które
przeżywamy, jesteśmy w stanie rozwiązać sami, bez pomocy z zewnątrz. Niektórzy
autorzy twierdzą, że im człowiek wrażliwszy i inteligentniejszy, tym więcej
kryzysów przeżywa. Jednak niektóre z nich, zwłaszcza kryzysy egzystencjalne (dotyczące
sensu życia), jeśli występują wraz z dużym zagrożeniem suicydalnym, wymagają profesjonalnej
interwencji.
Z kolei Caplan rozróżnił 4 fazy reakcji kryzysowej:
Faza pierwsza: w
konfrontacji z wydarzeniem stwarzającym problem, osobiste zdolności i
umiejętności, a także sprawdzone źródła pomocy okazują się
niewystarczające, co prowadzi do napięć i niepokojów.
Faza druga: osoba w
kryzysie uznaje, że nie jest w stanie przezwyciężyć trudności, przeżywa
siebie jako pokonaną, stąd też obniża się jej poczucie własnej wartości, a
wzrasta napięcie.
Faza trzecia: napięcie
powoduje mobilizowanie wszystkich rezerw psychicznych, aby znaleźć nowe
sposoby rozwiązywania problemu. W rezultacie dochodzi albo do
przezwyciężenia kryzysu i odzyskanie poczucia równowagi, albo- jeżeli
próby okazują się nieskuteczne- do zaprzeczenia istniejącym trudnościom.
Pojawia się wtedy niebezpieczeństwo przejścia kryzysu w stan chroniczny.
Jeśli zaś wysiłek osoby nie doprowadza ani do przezwyciężenia kryzysu, ani
do zaprzeczenia, dochodzi do czwartej fazy.
Faza czwarta: napięcie
staje się trudne do zniesienia. Człowiek może sprawiać zewnętrzne wrażenie
osoby panującej nad sytuacją, jednak zniekształcone spostrzeganie
rzeczywistości oraz wycofanie się z kontaktów społecznych prowadza do
dezintegracji i chaosu wewnętrznego. Może się ujawnić wiele zachowań,
które są wentylem dla negatywnych emocji np. nadpobudliwość, tendencje
samobójcze, nadużywanie alkoholu itp.
Reakcje
ludzi w sytuacji kryzysowej:
- w idealnych
okolicznościach wielu ludzi potrafi samodzielnie poradzić sobie z kryzysem i
czerpać siłę z tego doświadczenia. Pozytywnie zmieniają się i rozwijają;
wychodzą z kryzysu silniejsi i z większym zrozumieniem dla cierpienia innych
ludzi.
- innym wydaje
się, że przezwyciężyli kryzys, ale skutecznie wypierają raniące uczucia ze swej
świadomości tylko po to, aby prześladowały ich na różne sposoby przez resztę
życia,
- inni załamują
się psychicznie na samym początku kryzysu i wyraźnie wykazują niezdolność do
dalszego życia, jeśli nie otrzymają na czas właściwej pomocy.
* Kryzys jest
sytuacją zawiłą i trudną do zrozumienia. Objawy nakładają się na wydarzenia
prowadzące do kryzysu i przenikają wszystkie aspekty życia. Może być tak, że
interwencję trzeba prowadzić we wszystkich obszarach życia.
* W stanie
zaburzenia równowagi towarzyszącemu zawsze kryzysowi występuje lęk a
dyskomfort, jaki w związku z tym powstaje, zmusza do działania. Lęk ten musi
czasem osiągnąć punkt kulminacyjny, aby osoba w kryzysie przyznała się do tego,
ze odczuwa. Zaburzenia równowagi lub dezorganizacja towarzyszą każdemu
kryzysowi uniwersalnemu czy wyjątkowemu.
* Kryzys jest uniwersalny,
ponieważ określonych okolicznościach nikt nie jest całkowicie odporny na
załamania.
* Jest on
również wyjątkowy, ponieważ to, co udaje się przezwyciężyć jednym, innym może
się nie powieść, nawet w praktycznie idealnych okolicznościach. Każdego może
dojść do załamania mechanizmów obronnych, niezależnie od tego, jak dobrze jest
przygotowany do pokonywania urazów psychicznych.
Kryzys nie jest chorobą, ale w efekcie często prowadzi do
patologicznych zachowań- skrajnym są samobójstwa i niekiedy morderstwa.
Zachowanie w
czasie kryzysu jest jednak diametralnie różne od tego, które było dotychczas.
Przede wszystkim, człowiek zachowuje się jak po ciężkim szoku i często sam nie
potrafi zapanować nad swoją psychiką. Zachowania, które dotychczas uznawał za
naganne, często są teraz jego udziałem. Może również popaść w apatię oraz
zniechęcenie i w końcu w depresję. Każdy człowiek doświadcza kryzysów. Mogą one
mieć charakter rozwojowy lub nie, będzie to zależało od tego, w jaki sposób
zostanie rozwiązany.
Kryzys jest
częścią sytuacji stresowej, jest specyficznym stresem. W kryzysie jednostka nie
reaguje początkowo na wydarzenia krytycznie, bezpośrednio, ale czyni starania w
kierunku poszukiwania nowych strategii radzenia sobie. Niemożność posłużenia
się znanymi rozwiązaniami, którymi człowiek posługiwał się do tej pory, stała
się punktem wyjścia dla przyjęcia dwuwartościowego znaczenia kryzysu - z jednej
strony kryzys stanowi ryzyko zaburzeń, z drugiej jest szansą rozwoju.
Podsumowując,
jeżeli dana osoba przechodzi przez to wszystko, co wyżej opisałam, ma takie
objawy i trudności, można powiedzieć, że znajduje się w (lub znajdowała się,
lub jest w chronicznym) kryzysie. Każde inne odczucia, związane z trudnościami
funkcjonowania i trudami życia codziennego to są najprawdopodobniej
krótkotrwałe „dołki psychiczne”. Uprościłam, ale nie będę teraz rozwijać
i wnikać w ich przyczyny, bo chciałam pokazać, że kryzys psychologiczny
to jest „duża sprawa” i nie tak prosto z niego wyjść.
Za: W. Badura- Madej; Wybrane zagadnienia interwencji
kryzysowej. Poradnik dla pracowników socjalnych, Katowice 1999
Późny październik to nie jest przyjazna pora
dla takich jeżowych brzdąców. Aby hibernować, jeż musi osiągnąć odpowiednią
wagę ciała, dlatego całą jesień nażera się na potęgę. Zimą, kiedy śpi, spala
nagromadzony tłuszcz i to pozwala mu przeżyć. Nasz jeżyk ważył około 20 dag i
nie miał szans zdążyć nabrać wagi. Zabrałyśmy jeża do domu. Najpierw mieszkał w
pudełku, a potem w kupionej klatce dla królików.
To był bardzo bojowy jeż.
Kiedy czyściłam klatkę, fuczał i powarkiwał na mnie. Starałam się to robić
delikatnie, by go nie płoszyć, nie dokuczać. A mimo to, jeżyk cały się
stroszył, stawiał kolce i burczał. Dopiero postawienie miski z kocim żarciem,
pochłaniało całąjego uwagę. Nie macie
pojęcia, jak o wcinał tę karmę Można śmiało powiedzieć, iż uszy mu się trzęsły
z zadowolenia. A mlaskał tak głośno, że słyszałam go w sąsiednim
pomieszczeniu.Jeżyk mieszkał sobie u
nas w piwnicy, a ja ciągle się doszkalałam z jego potrzeb. Okazało się, że
nasza piwnica nie nadaje się dla takiego zwierzaczka. Jest zbyt ciepła. Poza
tym, żal było mi patrzeć, jak maluch próbuje się uwolnić z klatki, drapiąc się
po szczebelkach w górę,szukając
wyjścia. Cały czas kombinowałam, gdzie go umieścić, kiedy zacznie hibernować.
Aby to zrobić, musi mieć nie więcej niż 0 stopni. Na tarasie jest
niebezpiecznie, w foliaku również. I pewnie ciągle zaprzątało by mi to głowę,
gdyby nie to, że pewnego wieczora znalazłam naszego jeża na stercie węgla w
trzeciej piwnicy. Drapiąc się po szczebelkach, wyłamał jeden (pewnie był
słabiej przylutowany) zrobił sobie dziurę w klatce i wyszedł na wolność. Złapałam
uciekiniera, przymocowaliśmy zipami szczeble tak, by mieć pewność, że znowu nie
wyjdzie. Dotarło do nas, że jeż rośnie, robi się coraz bardziej ciężki i te
pręty jego wagi nie wytrzymają, kiedy znowu zechceuwolnić się.
W głębi jest tekturowy domek, zrobiony z pudełka, wypełniony sianem. Pudełko zmieniałam co dwa dni, bo nasiąkało brudami. Jeże, przynajmniej ten, bardzo brudzą. Czyściłam klatkę dwa razy dziennie. Nie było to miłe, ale ja raczej nie jestem z tych, co to obrzydzenie bierze, bo jeż, pies czy kot zrobił kupę. Jak się wzięło jeża na przechowanie, to z wszelkimi tego konsekwencjami.
Postanowiliśmy oddać jeżyka w ręce fachowców. Najpierw zadzwoniłam do
pogotowia zwierzęcego w Mikołowie- tam dwa lata temu oddaliśmy malutką wiewióreczkę.
Owszem, przyjmą jeżyka, ale musi być zachowana procedura, by otrzymali od gminy
pieniądze za zwierzaczka. Mieliśmy zwieźć jeża na posterunek policji, a policjanci mieli
go odwieźć do Mikołowa. Aha, już to znam, tak samo miało być z wiewiórką. Może
ci policjanci są w porządku, ale w przypadku małych zwierząt, to ja im nie
dowierzam. Zawieźliśmy wiewiórkę sami, jednak to jest daleko a tym razem nie
mieliśmy czasu jechać tam z jeżem.
Zadzwoniłam, zatem,do Fundacji wBielsku- Białej- właściciele wyrazili zgodę
na przygarnięcie malucha. Różnica w odległościach wynosi 20 km x 2. Zawieźliśmy
malucha do Bielska w zeszłąsobotę.
Myślę, że będzie mu tam dobrze. Najważniejsze, że nie siedzi w klatce, w piwnicy, a na świeżym powietrzu w ogrodzie,
gdzie są wybudowane boksy dla jeży z ocieplanymi domkami. Nocą mogą sobie jeże
żerować prawie na wolności. I chyba spisałam się, bo pani stwierdziła, że
maluch jest fajny, tłuściutki. A mnie się wydawało, że za mało go karmię.
Fundacja nazywa się
„Mysikrólik” - Na pomoc dzikim zwierzętom. Tutaj jest film o jej działalności.
Podaję również link do
strony internetowej. Jeżeli ktoś miałby ochotę wpłacić datek, na dole jest
podany numer konta.
Żyjemy w bardzo ciężkich czasach. Codziennie czytamy o ludziach zmarłych na Covid i nie tylko. Pandemia nie ustępuje, a choroba wręcz rozprzestrzenia się. Boimy się, bo nie wiemy, czy śmierć nie pojawi się w naszej rodzinie. Wszystko jest takie niepewne, nieoczekiwane, zaskakujące.
Napisałam, bo może komuś, w trudnych chwilach, przydać się.
Śmierć bliskiej
osoby jest zawsze dla każdego silnym wstrząsem i najcięższą stratą,
jakiej doznaje. Według Skali Wydarzeń Życiowych[1]
realnie straty, w tym śmierć małżonka, są najwyżej punktowane, następne miejsca
zajmują: śmierć innej bliskiej osoby, rozwód, przeprowadzka, utrata pracy.
Śmierć bliskiej osoby, nawet, gdy była przewidywana, jest sytuacją kryzysową.
Kryzys jest tym wyraźniejszy, im bardziej niespodziewana jest utrata, która
subiektywnie odbierana jest jako „niesprawiedliwa”. W sytuacji utraty kogoś
bliskiego, pojawiają się elementy stricte kryzysowe: silne emocje, naruszenie
poczucia własnej tożsamości, zachwianie relacji z innymi, zachwianie
przekonania o stabilności świata.
Żałoba jest
bolesnym, długotrwałym procesem, w którym człowiek próbuje poradzić
sobie z utratą bliskiej osoby.
Przejście całego procesu żałoby jest warunkiem poradzenia sobie z
urazem, jakim jest śmierć bliskiej osoby.
Poradzenie sobie oznacza włączenie i zaakceptowanie tego
wydarzenia w przebiegu własnego życia a nie izolowanie się od niego.
Często potrzebna jest pomoc innej osoby, której żałoba nie
dotyczy- kogoś z dalszej rodziny, znajomych, lub specjalistów.
"Warto w tym miejscu
przytoczyć propozycję etapowości żałoby według Catherine M. Sanders (2001). Autorka ta wyróżnia pięć faz
procesu żałoby:
● faza szoku
(zaprzeczenie, niedowierzanie, wewnętrzny chaos w myślach i
emocjach) — funkcja fazy: ochronna, izolująca od bólu;
● faza uświadamiania sobie straty (dominuje
lęk i niepokój wywołany stratą,
problemy ze snem, zwiększona
podatność na zranienie, nadwrażliwość, konflikty
emocjonalne i interpersonalne,
gniew vs poczucie winy) — to wszystko wyczerpuje
psychikę i ciało, które (w swym
zmęczeniu) „zapraszają” do przeżycia
kolejnej ważnej fazy;
● faza
chronienia siebie / wycofania się — zmęczona psychika i ciało potrzebują
naturalnego wycofania się, rozpaczy, następuje osłabienie systemu odpornościowego, naturalne zmęczenie,
rozpoczyna się prawdziwe spotkanie ze
smutkiem i żalem, pojawia się
potrzeba samotności, stronienia od ludzi, a
płacz (o różnym nasileniu) jest czymś naturalnym; faza ta jest okresem głębokiej prawdziwej rozpaczy, może
przypominać depresję, ale depresją nie
jest; faza ta przypomina koniec swoistej „walki”, którą wyznaczały dwie pierwsze fazy (a po każdej walce przychodzi
naturalne zmęczenie); dopiero w
chwili, kiedy jednostka odreaguje, odpocznie, możliwe staje się przejście do kolejnej fazy;
● faza powracania do zdrowia (odzyskiwanie
kontroli, rezygnowanie z dawnych ról, podejmowanie nowych, tworzenie
nowej tożsamości, przebaczenie i
zapominanie, poszukiwanie znaczenia, zabliźnianie się rany po stracie);
● faza odnowy (rozwijanie nowej świadomości
siebie, uczenie się życia bez osoby
utraconej, aktywny kontakt ze światem, dbałość o własne
potrzeby).
Należy podkreślić, że
nie istnieje jeden „szablon” właściwej żałoby, jest wiele dróg znalezienia nowego sposobu życia
po śmierci osoby bliskiej. Współcześnie
coraz bardziej powszechne jest stanowisko, że wydzielanie faz żałoby należy traktować bardziej jako propozycje
porządkujące niż szczegółowo i
sztywno opisujące przebieg tego procesu. Następuje odejście od linearnej progresji w
kierunku oscylacji rozumianej jako tzw. cykle emocjonalne występujące naprzemiennie w przebiegu procesu żałoby i stopniowo wyciszające się. [2]
Każdy z nas może pomóc
osobie będącej w żałobie, wzorując się na zasadach interwencji kryzysowej:
Podstawą wczesnej interwencji jest nawiązanie kontaktu z osobą
osieroconą tak szybko, jak jest to możliwe, oraz stworzenie warunków i
atmosfery do rozmowy a także wyrażania uczuć związanych ze zmarłym.
Podstawową umiejętnością, jakiej wymaga się w takiej interwencji,
jest umiejętność współczującego słuchania, która zaczyna się od
autentycznego współczucia w obliczu żałoby i pozostania milczącym, kiedy
osierocony mówi. Słuchanie jest trudne. Mogą się pojawić oznaki zmęczenia
lub znudzenia- obrona słuchającego przed bolesnymi emocjami innych.Na tym etapie istotną rolę odgrywa wsparcie emocjonalne.
Nieskuteczne i niecelowe jest uspokajanie i dawanie rad w rodzaju:
„weź się w garść, masz dla kogo żyć”. Oraz odwoływanie się do wyroków
Boga- wywołuje to bunt i zniechęcenie i na końcu odizolowanie się osoby w
żałobie od innych
W pierwszej rozmowie najważniejsze jest nawiązanie z osobą
kontaktu emocjonalnego. Decydujące jest pierwsze zdanie. Nie ma jednego
najlepszego sposobu jak rozmowę taką rozpocząć. Trzeba jednak nastawić się
na empatyczny odbiór.
Nawiązanie kontaktu utrudniają takie zdania: „Jak się czujesz?”, „Czego oczekujesz
ode mnie?”, „Co mogę dla ciebie zrobić?”
Nawiązanie kontaktu ułatwiają takie zdania np. : „Wiem, że czujesz
ból, czy możemy o tym porozmawiać?”, „Dobrze, że jestem, będzie ci
raźniej”.
Atmosfera zwykle jest przytłaczająca, osoba poprzez zachowanie,
ubiór, mimikę niesie cały dramatyzm sytuacji.
Problem polega na tym, aby się do niej „przyłączyć”, współgrać
emocjonalnie.
Zachęcanie i przyzwalanie na wyrażanie emocji: płacz, gniew, żal,
wyrażanie osamotnienia, narzekanie.
Rozmawianie o relacjach ze zmarłym, przyzwolenie na opowiadanie o
nim, nawet idealizację.
Podejmowanie rozmów na egzystencjalne tematy sensu i wartości
życia.
Pomaganie w rozróżnieniu realnego i wyimaginowanego poczucia winy.
Jeżeli potrafimy i znamy stadia żałoby, dobrze je przedstawić
osobie i omówić. Wiedzę o żałobie przedstawić jako naturalny proces
i należy podkreślić, że każdy, kto przeżywa żałobę oraz utratę, w sposób
względnie zróżnicowany, przechodzi przez te wszystkie etapy.
Można również wspólnie z osobą w żałobie poszukać innych osób,
które mogłyby udzielić wsparcia, a także zaplanować najbliższą przyszłość
dla osoby w żałobie
Interwencja
kryzysowa we wczesnym etapie żałoby, prowadzona przez pracownika Ośrodka
Interwencji Kryzysowej:
Stadium 1.
Szok, smutek, lęk i izolacja
* Osoba prowadząca zachęca do nawiązania
kontaktów z rodziną, przyjaciółmi w poszukiwaniu wsparcia.
Stadium 2.
Smutek- jest to dramatyczny napływ uwolnionych
emocji, manifestacja długotrwałego gwałtownego płaczu
* Należy umożliwić osobie w żałobie „wypłakanie się”,
nie należy ingerować, uspakajać, spokojnie przeczekać, dbając o bezpieczeństwo
klienta.
Stadium 3.
Samotność- osoba doznaje przejmującej samotności, która
przejawia się nadmierną nerwowością, bezsennością, utratą apetytu.
* Interweniujący doradza, aby osoba pozwoliła sobie na
odpoczynek i odprężenie, tyle na ile sobie może pozwolić i tyle ile potrzebuje,
piła dużo płynów i codziennie była aktywna.
Stadium 4.
Gniew i poczucie winy- osoba czuje się zagubiona i niezdolna do
skoncentrowania się na swoich normalnych zadaniach w domu i pracy. Pojawia się
gniew lub poczucie winy.
* Interweniujący radzi osobie skupić się na
pozytywnych, zdrowych i dobrych myślach, uczuciach, aby mogła odzyskać kontrolę
i zyskać nowe spojrzenie na stratę.
Stadium 5.
Depresja- osoba pogrążona w żałobie
uświadamia sobie, że raz na zawsze utraciła bliską osobę.
*W tym stadium interwencja może przynieść optymalne
korzyści. Interweniujący spokojnie wysłuchuje całej historii bez ponaglania i
wykazuje troskę.
Stadium 6.
Zwrot ku przyszłości- osoba zaczyna
doświadczać chwil radości. Jest to sygnał pozytywnego zakończenia okresu
żałoby. Osoba odkrywa w sobie nowe marzenia i możliwości. Zaczyna podejmować
nowe zadania.
* Interweniujący wspomaga osobę w planowaniu i
tworzeniu przyszłości, cały czas wspiera go emocjonalnie.
Ale to już praca fachowców, do której są przygotowani.
[1] Por. W. Badura-Madej, Wybrane zagadnienia z
interwencji kryzysowej. Poradnik dla pracowników socjalnych, Katowice 1999, s.
159