środa, 30 grudnia 2020

Oby już nie były takie (W ukrytym blogu 6)

 

Wczoraj +8 stopni i przepiękny, słoneczny dzień, dzisiaj tylko +4 stopnie i od rana pada równo, dużymi kroplami, rzadki deszcz. Jutro ma podobno lekko mrozić. Pogoda wariuje, ale jakoś mi nie tęskno za zimą, jaką pamiętam z dzieciństwa. Kiedy jest się dzieckiem, to uciążliwości zimy inaczej się znosi. Grunt, że są  sanki, łyżwy, narty i duuuużo śniegu jest. Nawet ta trzykilometrowa trasa do i ze szkoły podczas mrozów i często w kopnym śniegu przez las, pozostaje w pamięci jako coś oryginalnego, jako przygoda. Do domu wracałam z przemarzniętymi stopami, czerwonymi od zimna (mimo rękawiczek) rękami, ale wystarczyło przytulić się do kaflowego pieca i  zimno szybko odlatywało. Gorzej było, kiedy piece zamieniono na kaloryfery, odeszła gosposia, mama studiowała, tata w lesie lub w nadleśnictwie i  przychodziło nam rozpalać w piecu CO, a dom był wyziębiony i nieprzyjazny. Pamiętam też galopady po śniegu do drewutni po szczapy na rozpałkę i drewno do kuchennego pieca- potem zastąpiła go elektryczna kuchnia. Nie było czasu zakładać butów i często bose lub tylko w skarpetach nogi, wsuwałam w chodaki i wio przez całe podwórko. Szybko, szybko… nie zdążyłam się wyziębić, bo piorunem byłam z powrotem w kuchni. I taka zima bardzo zimowa wtedy mi nie przeszkadzała. Owszem, nigdy nie przepadałam za zimą, ale jak już musiała być, to się ją brało z całym dobrodziejstwem inwentarza, czyli z wysokimi zaspami, zawiejami, mrozem. Ale i piękne były takie zimy. Te czapy śniegu na świerkach i jodłach. Jak się ruszyło gałęzią, spadała lawina w otoczce skrzącego się puchu. Albo gładkie równe, jak stół pola, zasypane śniegiem, migoczącym miliardami malutkich gwiazdeczek w promieniach słońca. Bajkowy las w srebrzystej szadzi i błękitno-szary lód na stawach. Pod sam dom podchodziły stada kolorowych bażantów, a w  karmniku kręciło się mnóstwo drobiazgu ptasiego. Były gile, dzwońce, sikory, jemiołuszki, szczygły, wróble, trznadle…rozświergotane, kolorowe, uwijające się, by jak najwięcej wydziobać przed nastaniem mroźnej nocy. I zimowa noc, kiedy świecił księżyc, a jego blask kładł się na białym śniegu w dojmującej ciszy. Były też stawiane paśniki z sianem, lizawkami dla saren i zajęcy oraz sypanym pod nimi ziarnem kukurydzy dla bażantów. A były one odwiedzane, o czym świadczyło mnóstwo tropów- odciśniętych w śniegu kopytek. Zające z kolei zostawiały na śniegu takie śmiesznie rozstawione tropy, jakby ktoś wybijał jednostajny rytm: jeden, jeden dwa równoległe i znów- jeden, jeden, dwa równoległe. Czasem można było na śniegu zauważyć trop lisa. Teraz, kiedy nie ma śniegu, trudniej zgadnąć, jakie zwierzę przechodziło, ale wtedy z tropów i śladów  na śniegu, czytało się jak w księdze.

A potem coraz częściej odczuwałam niedogodności zimy. Spóźnione autobusy, pociągi, zimny pokój i zimna woda w internacie, odśnieżania, pchanie wózka z dzieciakiem przez śnieżną breję do ośrodka, przemoczone buty, bo chlapa, drapanie szyb w samochodzie, przebijanie się przez jeszcze nie odśnieżone drogi….Nie, zdecydowanie nie tęsknię za tamtymi zimami.

A dzisiaj przedostatni dzień roku 2020.  Boli mnie żołądek na myśl o jutrzejszym horrorze petardowo- fajerwerkowym i tych biednych zwierzakach.

A tu jeszcze widok zimy sprzed dziestu lat 





Zdjęcia z Internetu

poniedziałek, 28 grudnia 2020

Takie sobie urodziny ( W ukrytym blogu 5)

Weszłam dzisiaj w kalendarz blogowy, by zobaczyć, kiedy powstał ten blog. I okazało się, że założyłam go 25 grudnia 2011 roku. Minęły jego 9 urodziny Jednak to nie jest mój pierwszy blog. Wcześniejszy zamknęłam- mam go tylko dla siebie, a założyłam go w styczniu, również w 2011 roku, Tylko, że to też nie był pierwszy blog. Ten pierwszy powstał w 2008 roku. Nie przeżył burz i naporów internetowych. A ten drugi zamknęłam po akcji ze znajomą już gwiazdeczką internetową. Zresztą wiele blogów się wtedy zlikwidowało. Taką to ona ma siłę rażenia. I „poraża” następnych. Nie moja brocha. Jak ktoś lubi być wpuszczany w maliny, to jego radość i ból.

 Nie udało mi się zobaczyć koniunkcji Jowisza z Saturnem. Zachmurzone niebo, mżawka. Szkoda. Lubię takie zjawiska. Tym bardziej, ze miała to być tzw. „Gwiazda Betlejemska’, czyli taka, jaka świeciła w noc narodzin Jezusa. No… tak mówi chrześcijańska legenda. I światłem tej „Gwiazdy” mieli się kierować do Betlejem Trzej Królowie. Koniunkcja Jowisza z Saturnem zachodzi co 850 lat. Ta była szczególna, bo podobno wchodzimy w Erę Wodnika, a to ma być szczęśliwa dla ludzkości era.


 

Wczoraj była pogoda, pojechaliśmy z Bezką nad Jezioro Goczałkowickie. Było trochę ludzi, ale bez szału. Prawie wszyscy w maseczkach. Zrobiłam trochę zdjęć. Siedza jeszcze w aparacie. A święta? Nic specjalnego. Żadnej choinki, opłatka, kolęd. Normalny wypoczynek w czasie dni wolnych. I nawet specjalnie mi niczego nie brakowało, a już na pewno tej, podobno pięknej, atmosfery świat. Wystarczyło mi, że nikt niczego ode mnie nie chciał, nie stałam przy garach, a dom posprzątałam jak zawsze przed niedzielą. I to właśnie jest fajne. Ten luz i „nic nie musiałam”.

Zdjęcia: https://www.komputerswiat.pl/aktualnosci/nauka-i-technika/nasa-wykonala-zdjecie-koniunkcji-jowisza-i-saturna-sonda-z-ksiezyca/4k9y9kc

 

sobota, 19 grudnia 2020

O dobroci (W ukrytym blogu 4)

 

„Jednym z kłamstw tego świata jest to, że jeśli będziesz dobry dla ludzi, oni odwdzięczą się tym samym. To bzdura. Są tacy, którzy czerpią przyjemność z rujnowania innych. Jednak niezależnie od tego, jak zgniłe serca spotykasz, warto być miłym nie po to, aby ktoś ci się odwdzięczał, ale po to by pokazać światu, że człowieczeństwo jednak istnieje.

~ Anna Dymna”