Dzwoni telefon domowy. Odbieram. Pani przedstawia
się, mówi, jaką reprezentuje firmę po czym zagaja:
- Mam dla pani propozycję bezpłatnego badania,
dotyczącego chorób układu pokarmowego dla osób powyżej 55 roku życia. W związku
z tym mam pytanie, kto u państwa jest powyżej tego wieku?
- Wszyscy, proszę pani- jakoś zastanowiło mnie to
pytanie. Takie bardziej nachalne mi się wydało, bezpośrednie jakieś… no
najeżyłam się- Wszyscy…i jesteśmy zdrowi, jak rybki. Dziękuję pani- rzuciłam do
słuchawki.
- Ale dlaczego… - pani próbowała koniecznie
kontynuować rozmowę.
-Proszę pani, jesteśmy zdrowi. Podziękowałam
przecież pani. Do widzenia- stanowczo przerwałam dalsze jej wypytywania.
Przycisk "Wyłącz", Arrivederci! PA!
Takie telefony są co jakiś czas. Stanowczo odmawiam
udziału w bezpłatnych badaniach,
odbywających się ”w terenie”. Co prawda zdarzają się one również w naszym ośrodku, ale
częściej, na przykład, w sali Domu Kultury, w salce jakiejś knajpy, w autobusie (medycznym),
w salce remizy. Na wiosnę mieliśmy telefon z ofertą bezpłatnego badania
wzroku. Odmówiłam, bo miało ono być przeprowadzone w sali pobliskiej restauracji. Nazwa restauracja jest trochę na wyrost, bo to taka bardziej knajpa piwna. Nawet trochę posprzeczaliśmy się z Jaskółem- on chciał, żebym
zbadała wzrok, a ja powiedziałam, że jeżeli mam mieć badania, to w porządnym
gabinecie, u porządnego okulisty, a nie w podrzędnej knajpie. Minął tydzień, dzwoni
telefon. Odbiera Jaskół. Pani informuje, że wysyła zaproszenie na badanie wzroku.
Jaskół patrzy na mnie niepewnie i oddaje mi słuchawkę. Pani szybko nawija, że
zgodnie z umową ona wysyła mi zaproszenie na badanie wzroku dla dwojga osób,
mam podać adres.
Po raz drugi odmawiam i przypominam jej, że
przecież już raz to zrobiłam. Pani się zapiera się, twierdząc, że nieprawda, że
wyraziłam zgodę i teraz nie mogę się wycofać.
O kurcze! Coś podobnego?! Baba mi wpiera, że mam
obowiązkowo brać udział w badaniach, bo… ja się zgłosiłam!!!! Zagotowało się we mnie, ale
pomna Waszych uwag, że należy, pardon, olać, spokojnie jeszcze raz próbuję:
- Nie, proszę pani, na pewno nie wyraziłam zgody…- staram się stanowczo i spokojnie
odmówić. Babsko mi ordynarnie przerywa, wrzeszcząc do słuchawki:
- Pani powinna sobie słuch przebadać, a nie wzrok!
Nie słyszy pani, co ja mówię?!!- wzięła oddech.
- Z chamami nie rozmawiam- powiedziałam z godnością
i wyłączyłam telefon. Nie muszę dodawać chyba, że cała trzęsłam się ze złości.
Trudno, jeżeli ktoś do mnie po chamsku i nachalnie, nie widzę potrzeby
traktować go z całą estymą i jeszcze uśmiechem do słuchawki błyskać. A teraz,
kiedy piszę te słowa, odezwała się moja komórka
- Dzień dobry, nazywam się…. Dzwonię z poradni
diagnostycznej, zajmującej się badaniami schorzeń układu pokarmowego u osób
powyżej 55 lat, czy ja rozmawiam z taką osobą?- w słuchawce inny głos, ale
niewątpliwie poradnia ta sama. 10 minut…. no 15 minut piszę ten tekst. Teraz
naprawdę mnie cholera trzepnęła. Wzięłam duży oddech:
- Proszę pani, zanim pani się rozwinie, proszę mnie
posłuchać- zdecydowanie jej przerywam. Pani milknie.
- 15 minut temu dzwoniliście w tej samej sprawie…
odmówiłam… to dorwaliście mój prywatny numer komórki…. NIE BIORĘ UDZIAŁU!!!!!
JASNE!!!!- wycedziłam przez zęby dobitnie i rozłączyłam się. Przypuszczam, że
to zbieg okoliczności, bo nawet tak nachalnie dzwoniące „instytucje’ nie
podejrzewam o taką perfidię.
Jakąś tam metodę na tego rodzaju telefony sobie
wypracowałam.
Dzwoni akwizytor/ka:
- Dzień dobry, mam zaszczyt… chcę… mam przyjemność..-
padają pierwsze słowa po przedstawieniu się rozmówcy, bo jasne, oni zawsze się
przedstawiają uprzejmie, a potem kontynuują:… zaprosić na spotkanie, które odbędzie się… tu pada
zazwyczaj nazwa knajpy.. bo przecież to i obiadek, i prezentacja, i zakup
towaru po OKAZYJNEJ, rzecz jasna, cenie. Potem
zachęcają: Poślemy pani zaproszenie, a do niego dołączymy prawą
rękawiczkę, na spotkaniu odbierze sobie pani lewą rękawiczkę… ciu,ciu, ciu…
będzie miała pani taki drobny upominek… no i jeszcze będzie losowano wycieczki
zagranicznej… tirli pyrli… I będzie pani mogła zakupić nasze produkty po
okazyjnej cenie… To ja pani wysyłam zaproszenie.- ton pewny, zdecydowany lekko
przesłodzony. Wabiki różne: prawa (lewa) rękawiczka- po spotkaniu komplet, długopisik z piórem i
kalendarzykiem, serwis do kawy, garnek z podwójnym dnem, zestaw kosmetyków antyalergicznych...
Jedna oferowała komplecik filiżanek do herbaty dla
dwóch osób, jeszcze inna termometr, a jeszcze inna jasieczek… JASIECZEK- chyba
mam mord w oczach, kiedy słyszę te zdrobnienia… wrrrrrr! No i rzadko która
wymówi moje dwa nazwiska poprawnie, zawsze któreś przekręci. Sory, ja naprawdę
mam dosyć łatwe nazwiska, a takie przekręcanie świadczy o bylejakości i
lekceważeniu klientów przez te panie. Powie niepoprawnie, to już na początku ma krechę, jak stąd do Cieszyna.
Do niedawna, po takim wywodzie, dziękowałam
stanowczo, albo wkurzona przerywałam i rozłączałam się. Czarowali, bajerowali,
że często nawet nie miałam pojęcia, co tak naprawdę sprzedaje dana firma.
Teraz, po ślicznym „wstępie”, wykonanym przez
telemarketerkę, kiedy bierze oddech, żeby pięknie nadal nawijać, mówię
stanowczo: STOP! Tak nawiasem, nie macie pojęcia, jak takie "STOP!" działa w
każdym przypadku, kiedy nie mogę dojść do głosu. Ludzie są zszokowani tonem i
tym jednym słowem tak bardzo, że gwałtownie milkną. I tu moja przewaga, bo mogę
powiedzieć, co zamierzam. Czasem trzeba rozwinąć do: „STOP! TERAZ JA MÓWIĘ!”
No i tak rzucam ostro w słuchawkę to STOP!, a potem
pytam: „A co to za firma?” lub „Czym się
zajmuje pani firma?” Kilka razu zdarzyło się, że nastała cisza, a potem
usłyszałam sygnał rozłączenia. Zdarza się, że pani/pan się zacukają, pogubią i
nie wiedzą, co powiedzieć. Wtedy pozwalam sobie na złośliwe: „No cóż, nie wie
pani/pan nawet tego, czym się firma zajmuje? Współczuję serdecznie. Do
widzenia”
Najczęściej jednak zaczynają tokować, podając nazwę
firmy i zachwalając ją pod niebiosa. Rezultat jest zawsze ten sam, mówię
grzecznie: „A nie, nie skorzystam, dziękuję, do widzenia”. Krótka piłka- oszczędzam
im 15 minut darcia gardła, które i tak się kończy moją odmową, a ja zyskuję 15
minut czasu, który mogłabym stracić na takie bezsensowne telefony.
Jakieś parę lat temu, chyba z powodu jakiegoś
przepięcia w łącznicy- kurcze, tak piszę, bo nie znam się na tych technicznych
sprawach, kilka razy w tygodniu dzwonił telefon, a w nim:
- Czy może mnie pani połączyć z pokojem…(i padały
różne numery)- Najpierw nie wiedziałam o co chodzi. Dziwne mi to było, bo
telefony zdarzały się i po 22. w nocy. Do licha… hotel jakiś??? Zagadka
wyjaśniła się, kiedy usłyszałam:
- Sanatorium? Może mnie pani połączyć z numerem….-
zawsze grzecznie mówiłam, że to pomyłka. Był wieczór, kiedy ta sama osoba
dzwoniła do tego nieszczęsnego sanatorium trzy razy i te trzy razy trafiała w mój numer. No dobra, można się pośmiać, bo co zrobić, kiedy technika nawala.
Przepraszano i sprawa kończyła się. Ale był i telefon, w którym mówiąc
eufemistycznie, usłyszałam mniej uprzejmy głos. Podnoszę słuchawkę:
-Halo!!!!- w moje uszy wdarł się ryk- Połączcie
mnie z basenem!!!!
Lekko zszokowana odparłam bez zastanowienia- No nie,
ja mam na razie tylko łazienkę. Nie stać mnie na basen, ale w przyszłości kto
wie?
W słuchawce zaległa na chwilę cisza.
- Przepraszam. Dobranoc- pan już spokojnie
zakończył rozmowę
Przed świętami „perełka”.
-Dzień dobry, dzwonię ze spółki finansowej z
Bielska- Białej, czy rozmawiam z (bezbłędnie podaje moje pełne nazwisko i imię…hmmmmm….)?-
słyszę uprzejmy męski głos. Potwierdzam, że to ja. Zastanawiam się, co to jest
spółka finansowa, czy to to samo, co doradztwo finansowe, ponieważ już takie telefony
z doradztwa miałam.
- Bo ja chciałem się dowiedzieć, czy była pani
klientem (pada nazwa firmy ubezpieczeniowej)- zaczyna mi w głowie dzwonić
alarm. Jestem uczulona na takie wypytywanie, telefonicznie to raczej nikt zbyt
dużo się ode mnie nie dowie. W dodatku szukam rozpaczliwie w myślach tych moich
ubezpieczycieli, bo oni łączą się, rozpadają, zmieniają nazwy w tak iście
rekordowym tempie, że trudno to wszystko połapać na tu i teraz.
- Proszę pana, to nie jest rozmowa na telefon-
próbuję pozbierać myśli. A nuż rzeczywiście sprawa jest ważna, ja zlekceważę, a
potem będę musiała coś odkręcać.
- Dlaczego nie na telefon?- głos staje się ciut
natarczywy.
- Bo to są poważne sprawy, a o co panu chodzi?-
Chcę, żeby przeszedł już do sedna sprawy.
- Proszę pani to ja dzwonię i ja pytam- głos staje
się niegrzeczny- Jak pani do mnie zadzwoni, to pani będzie pytała- rzuca pan
coraz bardziej chamsko.
- Zaraz, zaraz, to pan do mnie dzwoni, a ja chce
wiedzieć, o co konkretnie chodzi- ciśnienie mi się podnosi. I nagle słyszę
rzucone z wściekłością:
- Nieważne, nie mam czasu teraz z panią rozmawiać-
zanim rozłączy się, słyszę w słuchawce jak mówi do mnie lub do kogoś cichnącym
głosem: Chciałem wiedzieć, czy wpłacono na konto… Cisza. "Zostałam stać" ze słuchawką w ręku, jak ta nagle porzucona żona na środku ulicy.
No i proszę…. teraz… jest 20.02. Kończę pisać ten
post.
Dzwoni telefon. Jaskół podaje mi słuchawkę
- Dobry wieczór…. Nazywam się (ble, ble, ble…) Dzwonię
z firmy Orange. Czy ja rozmawiam z osobą odpowiedzialną za ten telefon?-
zaczyna panienka nawijać.
Jasne… śmiać się czy płakać?
-Proszę pani- mówię spokojnie do słuchawki- Jestem
osobą odpowiedzialną i odpowiedzialnie mówię pani dobranoc.
Naciskam przycisk „Wyłącz” i patrzę na Jaskóła. Jego
mina bezcenna.
PS. Nie bawią mnie takie telefony. Wkurzają do szpiku kości. Nie mam czasu na takie rozmowy. Nie interesują mnie te oferty. Jak będę czegoś potrzebowała, to sama znajdę, dlatego proszę nie brać mnie na litość mówiąc, że to jest taka niewdzięczna ich praca. Niektórzy potrafią być wrednie nachalni i niegrzeczni, że to się w głowie nie mieści. Nikt mi nie wmówi, że to też w ramach pracy. Ucinam, bo nie mam zamiaru fundować sobie dodatkowych, negatywnych emocji.
Beza w Boże Narodzenie
!