No
dobra, dzisiaj nie będzie o czeskich dzieciach, dziś będzie o klimatycznej
drodze na hrad. Żeby pokazać jej uroki, kręciłam filmy. Był hałas, dlatego wsadziłam
w filmy muzykę. Zawsze to lepsze niż krzyki, śmiechy, głośne rozmowy i
monotonny szum wiatru. Droga do zamku mocno pnie się w górę- długa prosta,
potem ostry zakręt i znowu długa prosta. Po drodze widok na stare drzewa,
stoki, wiatrołomy itp. leśne atrakcje. Szliśmy prawie 40 minut, ale nie dlatego, że ona taka długa- po prostu mój kręgosłup i Jaskóła kolana, okazały się głównymi
hamulcowymi. A z drugiej strony, po co mielibyśmy się spieszyć? Szliśmy swoim
tempem, nic nas nie poganiało, byliśmy wyluzowani, a ja dodatkowo zachwycona
tym, co mnie otacza. To ostatnie może człowieka osłabić, prawda?
W
takich okolicznościach przyrody- no i nie jest to osławione powiedzonko, a
kompletna prawda- szliśmy sobie wolniutko w stronę zamku.
W
końcu wydrapaliśmy się na placyk przed główną bramą do zamku. Kiedy piszę tu o
zamku, to należy wziąć pod uwagę, że to są ruiny zamku, ale zamek jakoś
ładniej brzmi i obiecuje więcej.
Ciekawostka: po czesku hrad znaczy grzęda, ale szukałam dalej, bo mi
się to jakoś rozjechało- wszędzie hrad przy ruinach, czy zamkach, a tu nagle "grzęda" Wbiłam w translator: "średniowieczny zamek " i wyszło:
"středověký hrad". Mamy Cię- wszystkie zamki i ruiny pochodzące
z czasów średniowiecza to hrady. Natomiast pałac, to po czesku palác.
Zatem zwiedziliśmy, jak najbardziej, ruiny średniowiecznego hradu.
A z placyku przed bramą do zamku taki widok na okolicę
A ja jeszcze dostałam bonus- widok schodzącego do lądowania samolotu- ostrawskie lotnisko im. Janaćka, jest niedaleko Hukvaldów.
Brama główna, na teren rezerwatu wchodzi się bramą boczną.
Hukvaldzki park (rezerwat*) zamkowy jest nieziemskiej urody. Jest to
kompleks leśny z przepięknymi drzewami. W całym moim długim życiu nie widziałam,
w jednym miejscu, tylu ogromnych, bardzo starych drzew różnych gatunków. Cały
rezerwat jest ogrodzony kamiennym murem.
Na jego terenie
spotkać można różne zwierzęta, w tym daniele.
Czaple. Widzieliśmy też wiewiórkę, ale uciekła zanim zrobiłam zdjęcie.
Park jest utrzymany w stanie półdzikim. Widać w nim dbałość o
zieleń, ale bez nadmiernej ludzkiej ingerencji.
Na stromych stokach leżą powalone przez naturę pnie, wykoszone sąłąki u podnóża wzniesienia, widać wyciętych
parę drzew, główne aleje (3) są asfaltowe.
Ławki znajdują się tylko w dolnej
części parku i tam również jest mała restauracyjka, w której jedliśmy obiad. W
parku jest czysto, bardzo czysto, nie widziałam ani jednego papierka, ani
jednej chusteczki, puszki, butelki w zaroślach, żadnego śmiecia. Psy były
trzymane na smyczy cały czas, a było ich sporo.
W ogóle ludzi było mnóstwo-
głównie rodziny z dziećmi, sami Czesi. Było głośno, hałaśliwie, ale tak bardzo
podobał mi się krajobraz, że przestałam, po pewnym czasie, zwracać na to uwagę. Mam zagwozdkę w określeniu zachowania czeskich dzieciaków i w ogóle
czeskich rodzin. To nie jest rozwydrzenie, ale te dzieciaki są wszędzie, nawet tam,
gdzie polskie dzieci miałyby wstęp wzbroniony. Taka scenka- idziemy stromą
drogą w dół, po lewej mam stok pnący się w górę, po prawej prawie urwisko zaraz
za brzegiem asfaltu. Mija nas kilkoro ludzi tak około 30. O czymś głośno
dyskutują, śmieją się, są zajęci rozmową. Za nimi w odległości 30 metrów idzie
dójka dzieci- jedno ma może z 7 lat, drugie może 5, idą skrajem drogi nad
urwiskiem, śmieją się, kręcą… serce mi staje, bo jeden krok i dzieciak leci w
dół. Dorośli, którzy idą z przodu, nie oglądają się, nie interesują się
dzieciakami. Dzieciaki są zajęte sobą i nie krzyczą, by rodzice poczekali.
Widać, że dla jednych i drugich to norma. Jak myślicie, jak zachowałaby się
polska rodzina? Było by trzymanie dzieciaka przy nodze- nie idź tam, nie rusz,
chodź tu, cicho.
Inna scenka z czeską rodziną- stromy kamienisty stok z grubymi
korzeniami w poprzek, rodzice idą skrajem drogi, po stronie stromizny, dzieciak nagle
wyrywa do przodu i zaczyna wspinać się po tym stoku, potem nagle wraca,
zjeżdżając na łeb na szyję, o mało nie wywracając się na drodze. Reakcja
rodziców prawie żadna, popatrzyli tylko, czy dzieciak się pozbierał. Polska
rodzina? Gdzie włazisz, chodź tu, a potem- no i widzisz, jeszcze nogi połamiesz
i w ten deseń.
I pierwsi, i drudzy czescy rodzice wykazali się, według mnie, pewną
niefrasobliwością, nie wspominając, że po stokach w rezerwacie łazić nie wolno.
Ale… dzieciom czeskim dużo wolno, mogą chodzić, gdzie chcą, robić, co chcą, a
mimo to wystarczy jedno słowo i już słuchają rodziców. Są też bardzo głośne i nie
liczą się z ludźmi wokoło (bo ich rodzice nie uciszają, nie ograniczają). W
Czechach w ogóle ludzie są tacy swobodni, rozbawieni, rozgadani, luzaccy. I
mnie się to podoba.
Na teren parku weszliśmy o 11 i już było w nim sporo ludzi. Większość
„drapała się” główną alejką w górę, w stronę zamku. Na terenie zamku, w
pierwszej jego części też było ludnie- tam jest kafejka, restauracja. Mniej
osób kręciło się wśród ruin. Gdy wracaliśmy na dół, gdzieś około 14, zrobiło
się pusto na drodze, a potem, już na dole, znów zaroiło się od spacerowiczów-
dużo rodzin z wózkami, małymi dziećmi oraz psami. II zmiana nadciągnęła, by
pochodzić po tym pięknym terenie. Przypuszczam, że po zaliczeniu zamku, potem
przyjeżdża się już tylko po to, by pospacerować po parku i nie idzie się w górę
(droga naprawdę stroma i męcząca). Widać, że jest to miejsce chętnie odwiedzane w niedzielę. Nie ma się co dziwić, bo Hukvaldy leżą niedaleko Ostrawy, Frydka- Mistka, Cieszyna. Wymarzone miejsce na krótki wypoczynek.
*„Rezerwat przyrody Hukvaldy jest jednym z najstarszych rezerwatów przyrody
w Republice Czeskiej. Pierwsze wzmianki o powstaniu parku
na Hukvaldach, pochodzą z 1567 roku, kiedy to biskup ołomuniecki
Vilém Prusinovský otrzymał od cesarza Maksymiliana II.
w podarunku daniele i jelene szlachetne i kazał ogrodzić dla nich
kawałek lasu w okolicach zamku Hukvaldy.
W latach 1730-1736 zarządcy majątku Hukvaldy kazali wybudować kamienny mur
oporowy, aby zapewnić ludziom pracę w latach głodu. W tym czasie
zalesili także wzgórze zamkowe, które w średniowieczu wylesiano
ze względów obronnych, ogrodzili około 200 hektarów otaczającego lasu
i przenieśli tu zwierzęta.
W XVIII wieku w całej Europie zakładano parki przyrodniczo-krajobrazowe,
których celem było stworzenie efektownego artystycznie krajobrazu,
inspirowanego twórczością malarzy. Tym samym zamysłem kierowali się także
ówczesni posiadacze posiadłosci, o czym świadczą zachowane do dziś
pozostałości alejek i widoków na okolicę. Szczególnie efektowny jest rząd
głównie lip, wzdłuż głównej drogi prowadzącej przez pole lub grupa drzew
na łąkach.
Do 1948 roku domena była własnością archidiecezji ołomunieckiej,
której po lutym 1948 roku odebrano majątek, po czym został on
znacjonalizowany. W drugiej połowie ubiegłego wieku i na początku nowego
tysiąclecia oddziałem Hukvaldy zarządzały Severomoravské lesy, zakład leśny
Frenštát pod Radhoštěm, a następnie Lesy České republiky sp., administracja
leśna Frenštát pod Radhoštěm.
Kolejnym historycznym kamieniem milowym w historii rezerwatu przyrody
Hukvaldy był dzień 1 października 2014 r., kiedy to rezerwat przeszedł
na własność biskupstwa ostrawsko-opawskiego w ramach tzw. porozumienia
majątkowego pomiędzy państwem a kościołami. Eksploatacją pól zajmują się
obecnie pracownicy Biskupské les
Wiekowy rezerwat przyrody położony jest wokół ruin zamku Hukvaldy
i jego najbliższej okolicy- całość ma powierzchni 440 ha. Bardzo pagórkowaty teren
o wysokości od 320 m do 600 m tworzy unikalną formację przyrodniczą
na Pogórzu Beskidzkim z 280-letnimi drzewostanami, głównie bukowymi,
przeplatającymi się ze starymi alejami lip, dębów i soliterów
różnych gatunków drzew, które został częściowo uznany (220 ha) za teren
o znaczeniu europejskim. Dzięki nieprzerwanej ciągłości wzrostu starych drzew,
tworzy wyjątkowe naturalne środowisko a zwierzęta o znaczeniu europejskim
znajdują tu swoje naturalne warunki.
W rezerwacie hodowane są muflony pospolite, daniele plamiste i dziki.
Ponadto w okolicy można spotkać zająca, wiewiórkę rudą, kunę skalną,
kunę leśną, tchórza, lisa rudego, borsuka, łasicę, gronostaja
i wydrę rzeczną. W koronach i zagłębieniach drzew gniazdują bociany czarne,
Trochę spokoju między
badaniami. Potwierdzam…potwierdzam… wykluczam…wykluczam…oddycham z ulgą i
dalej… jeszcze trochę tego zostało, ale niedługo będę „prześwietlona” wzdłuż i
wszerz, w poprzek, z dołu, z góry i po przekątnych, jak ten bagaż na lotnisku.
Oddycham z ulgą po każdym i dalej… jeszcze trochę… żyję, czytam, pracuję,
zwiedzam… odsuwam myśli, kiedy coś dziubnie, zaboli, wstrzyma oddech. Jaskółka
jest cielesna, Jaskółka to nie tylko zdjęcia, filmiki, kwiatki, ogród i
wycieczki.
Jest we mnie masa optymizmu,
choć ta cholera depresja czasem zasnuwa mi słońce i próbuje dobrać się mi do
skóry. Bardzo, ale to bardzo chce wrócić i mnie dobić. Jak widać, na razie
nie ma szans na większe akcje, a te małe i średnie nauczyłam się pokonywać.
A doraźnie, w małych dawkach, na smutki i smuteczki życia codziennego to (oryginalny, przywieziony z Anglii):
Czekam na wybory, ale
spokojnie. Mam warianty psychiczne do opracowania. Całe życie jechałam na
wielowariantowości „wychodzenia z opresji”. Oswajałam w myślach każdą sytuację
tak, że jak się zdarzy, to nie będzie zaskoczenia. Teraz też oswajam przegraną,
oswajam wygraną. Nie mam wpływu na to, co będzie- sama pójdę, zrobię, co
trzeba, ale co dalej, to już nie ja. Mam jeszcze takie wrażenie, że nawet, jak
wygra PiS, to ludzie wyjdą jednak na ulicę. Ale do tego jeszcze daleko, a
jakieś większespekulacje są na razie
poza moim zainteresowaniem.
Haftuję ptaka w stylu medvieval-
trochę się wkopałam, bo dużo detali i dużo haftowania. Z kolorami idę w ciemno,
ale i tak wychodzi coraz bardziej stylowo.
Bezka się pochorowała- jakiś
wirus ją dopadł. Antybiotyk, dwa zastrzyki i doszła do siebie. Zrobiliśmy jej
badanie krwi. Wszystko w porządku, tylko trochę wątroba coś nie gra. To chyba pozostałość
po tym wirusie, bo badanie krwi było 4 dni po ostatnim zastrzyku. Jest w
formie, wesoła, żywa i z apetytem. Człowiek martwi się o zwierzaka bardziej niż
o siebie, a Bezka… no taki kochany futrzak i tyle.
Puszczyki rozpoczęły
jesienne nocne koncertowanie. Lubię ich „śpiew”, właściwie jękliwe
pokrzykiwanie. A ludzie są przesadni, mówią, że jak puszczyk zawodzi to śmierć
przywodzi. W ogrodzie głównie odzywają się samice, pohukiwania samca nie
słyszałam.
Przylatują pod sam dom,
siadają na świerku, brzozach, bożodrzewie i głośno „krzyczą”. Cudnie.
Puszczyki, noce ciemne i
tajemne, czarne koty, proszek z żaby…zielsko się pali, woń się rozchodzi, dym
się snuje, a mgła zwodzi. Ech… takie życie w głębi puszczy- marzenia.
Przypomniał mi się wiersz Staffa
„Bajka”, który deklamowałam na konkursie recytatorskim w podstawówce.
Biegając po lesie,
mamrotałam sobie pod nosem jego fragmenty, kiedy pasowały mi do nastroju
leśnego.
Znacie?
„Bajka W mrok drzew, W odwieczny stary bór wbiega Bajka, Dziecię grajka spoza siedmiu gór... Na mchu, wsłuchana w szumu wiew. Bez tchu przylega, W ócz zdziwienie chłonąc cienie Sennych drzew... I śni: Ze w duszy psotnej Dziw tajemny zmyśli, ciemny Jak lęk ptaszy, i przestraszy Tłum samotny starych pni... Więc gwarzy dziw, Co szedł przez groźne jary. Północą przez pieczary, Ze strachu ledwo żyw; Prawi wieść, Ze zbóje, czarownice Pacholę bladolice Chwyciwszy chciały zjeść!... A las słucha rozhoworów... Słuchają paprocie, Modra mucha i jaszczurki w cętek złocie... Ludek muchomorów krasnych wzniósł kapturki... Wszystko słucha - A bajka, Dziecię grajka spoza siedmiu gór, Już się boi gadek własnych... Trwogą źrenice otwarła, Niema stoi, dech zaparła i przyklękła Tuląc się do pnia bez słów... Sama sobą się zalękła, czarem swoich snów... I w głos płacze, we łzach cała, Że się w borze zabłąkała...
L. Staff Ubawił się serdecznie stary, dobry bór...”
Zwłaszcza ten
fragment mi się mamrotał mantrycznie w lesie o zmierzchu:
i wiałam do
domu, co sił w nogach. Za bramką prowadzącą do lasu, już w ogrodzie, oddychałam
z ulgą, ale nie odwracałam się na wszelki wypadek, by „czegoś” nie zobaczyć.
Mała głupiutka dziewczynka.
W Internecie znalazłam
ilustrację do tego wiersza.
Przeczytałam niedawno dwie fajne książki.
Arystokraci, ich romanse, rozwody, skandale...
Przy czym romanse, jak
romanse, oparte o skandal obyczajowy, ale mnie bardziej interesowało ich tło
historyczne, a w tej książce autorka bardzo obszernie je przedstawia.
Druga to już zupełny hardcore obyczajowy. Homoseksualiści, lesbijki, przemocowcy, awanturnicy i bawidamki- wielcy twórcy literatury
światowej, ludzie niebanalni, niekonwencjonalni z jakimś pierwiastkiem
mrocznego zła w sobie. I znów godne polecenia są nie tylko opisy zachowań bohaterów, ale również cała ta historyczna otoczka, w jakiej żyli.
Teraz czytam pierwszą część
skandynawskiej trylogii kryminalnej. Robi się coraz ciekawiej.
Dwie następne części to:
A aura zrobiła się znów
słoneczna i bardzo ciepła- pięknie się lato kończy. Pranie ciągle wieszam na sznurach w ogrodzie- schnie bardzo szybko i pachnie wiatrem.
Szpaki jeszcze nie
odleciały, ale już zbierają się w duże stada. Za dwa dni nadejdzie jesień.
Wybieraliśmy się od trzech
lat, wybierali i w końcu pojechaliśmy zwiedzić zamek w Hukvaldach. Jak to u nas
bywa, decyzja zapadła prawie natychmiast, kiedy tylko okazało się, że pogoda
będzie na taką wycieczkę super. Faktycznie było pogodnie oraz ciepło, ale nie upalnie, a tam
na wzgórzu, kiedy zwiedzaliśmy zamek, wiał fajny wietrzyk, który przyjemnie
chłodził.
Tym razem opiszę wycieczkę
od razu (też, niestety, w kilku częściach), chociaż ciąg dalszy opowiadania o
osadnictwie Wołochów na Morawach czeka.
Hukvaldy są w odległości około 60.
kilometrów od naszego domu. Trasa ta sama, którą jeździmy na wycieczki w morawskie
Beskidy. Tradycyjnie też zaliczyliśmy po drodze kantor, by wymienić złotówki na
korony. I od razu taka dygresja- w Polsce dusi się grosze- ceny bardzo często
kończą się na x złotych i 99 groszy np. 109,99. W Czechach przestali się bawić w takie drobiazgi,
tam kiedy kwota wychodzi poza 50 halerzy, zaokrągla się ją do góry, kiedy
poniżej, zaokrągla się ją w dół. Tak jest „na kasach”, bo paragon wychodzi z halerzami (ze
względu na VAT), ale w gotówce są tylko pełne korony. Nie macie pojęcia, jak to
ułatwia płacenie- nie ma grzebania w portfelu w pogoni za groszem, płacisz
banknotem lub monetą, dużą, pełną wartościowo.
W trakcie jazdy zaliczaliśmy
widoki gór i remontowane trasy. I znów dygresja- Czechy, mały kraj, a tam drogi
są na poziomie światowym. Główne miasta łączą drogi szybkiego ruchu, wokół
miast nowe obwodnice. W sierpniu ukończyli budowę łącznika A1 z drogą na
Słowację (Ostrawa- Jabłonków- Żylina). Mosty, estakady, zjazdy, wyjazdy, ronda,
nawet krótki tunel- oznakowania czytelne, nie można się pomylić. Ostatnie pięć
lat i niesamowity postęp. A u nas już trzeci rok wiercą tunele w Węgierskiej
Górce (i końca odwiertom nie widać), by dokończyć drogę szybkiego ruchu na
Słowację (większość tranzytu z Polski nią pójdzie), podczas gdy Słowacy uporali się w
ciągu dwóch lat z kilkoma ogromnymi estakadami na tej samej drodze.
Wracaliśmy przez Czeski
Cieszyn, za zjazdem z drogi szybkiego ruchu objazd. Zerknęłam w stronę
zamkniętej drogi, a tam praca wre- maszyny pracują, robotnicy pracują, remont
drogi, mimo niedzieli, trwa.
I jeszcze żeby dobić, albo
inaczej, popatrzeć z podziwem na ten mały czeski naród- przed główną bramą do
zamku kawałek placu zasłonięty siatkami maskującymi, za nimi słychać odgłos
betoniarki. No niemożliwe, niedziela a tam betoniarka chodzi. Na murach
robotnicy poprawiają kamienie i cegły, prowadzą renowację na całego. Przed
piętnastą, kiedy wychodziliśmy z zamku, jeszcze było ich, za tą siatą, słychać.
Niebo a ziemia- nie
rozumiem, a raczej rozumiem, bo przecież widać, że nasz rząd tylko do siebie i
do siebie ciągnie forsę, a o społeczeństwo w ogóle nie dba. Firmy drogowe o 15
w piątek kończą pracę na polskich drogach- im się wolne należy, a drogi z uskokami,
niedokończone, zagrodzone, z mylącymi znakami drogowymi, to istne pułapki na
kierowców przez cały weekend. Jak to jest, że w jednym kraju da się z firmą
dogadać, by pracowała tak, aby jak najszybciej ruch wrócił do normy (czyli w
soboty i niedziele też), a w kraju zaraz obok, naprawa nawierzchni (bez żadnych
cudów i bajerów) na odcinku 10 kilometrów rozłożona jest od lipca jednego roku,
do lipca następnego roku?
Ale tak…. ale tak… Polacy
naśmiewają się z pepiczków, Hawranków, czeska żona ich śmieszy…
Zastanawiamy się
z Jaskółem, czy po tej rządowej aferze z imigrantami, nie zechcą Polski
wyrzucić ze strefy Schengen. Powiem szczerze, może nie byłby to dla mnie aż
dramat, ale na pewno źle by mi z tym było. Paradoksalnie to Czechy i Słowacja
są mi bliższe, w tej chwili, niż Polska. Już przeżyłam granicę na Olzie i nie
chcę, by to się powtórzyło. A czasy covidu (kiedy granica była czasowo
zamknięta) tylko potwierdziły to, że było by trudno wrócić do czasów sprzed
Schengen.
I jeszcze tak żartobliwie-
pisząc o Wołochach na Morawach oraz o zwiedzanych zamkach, często posiłkuję się
stronami czeskimi. Oczywiście używam translatora (dziwne czasem tłumaczenia
wychodzą) i spostrzegłam, że język czeski zaczyna mi wchodzić do głowy
automatycznie. Nie, na razie nie mam zamiaru się go uczyć, ale kto wie? Może
jednak coś tam zacznę?
W Czeskim Cieszynie, w
Billi, robiliśmy zakupy. Odchodząc od kasy słyszymy: „Nashle”, odpowiadam „Do
widzenia”. Słyszę bardziej natarczywe: ”Nashle”. Na co ja ciszej „Nashledano”.
Automat mi się włączył.
Trochę widoków w drodze do....
Widok, po prawej stronie, na wieżę zamkową (charakterystyczną Trubę) w Sztramberku oraz bliżej na Koprzywnicę (tę z Muzeum Tatry).