„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway

sobota, 14 czerwca 2025

A tymczasem, gdy opadnie kurz.

 

Powoli do mnie dociera, że coraz mniejsze są szanse na to, iż dożyję czasów, kiedy Polska osiągnie normalność, będzie w niej normalny przyzwoity prezydent, współpracujący z normalnym rządem. Czy mi żal? To nie żal, to pogodzenie się z faktem- no nie dostanę tego i już. Ale rozczarowanie jest ogromne, chociaż mnie już te wszystkie wygibasy coraz mniej dotyczą, bo co mi jeszcze zostało do osiągnięcia? Chyba tylko utrzymanie swojego zdrowia w kondycji i dbanie o bliskich. Żadne zawodowe, ambicjonalnie towarzyskie, żadne awanse już mnie nie czekają. Ale to nie jest rezygnacja z czynnego życia, nie jest to wycofanie, może po prostu jest to umocnienie się we własnych okopach świętego spokoju- jak najmniej złych emocji z zewnątrz, jak najmniej złych emocji w sobie. Dociera do mnie, że jezeli ludziom nie zależy na różnych sprawach, to nie ma sensu „pracować” dla nich lub za nich. I nawet ten mój niepoprawny optymizm pedagogiczny poszedł się paść. Bo jak się ma świetną kondycję psychiczną, czuje się jak, powiedzmy czterdziestolatka, to trudno dopuścić do siebie myśl, że nie musi się kontynuować „pracy”, będąc na emeryturze. Te Facebook, blogi, na których intensywnie „pracowałam” na rzecz tuskowych i Trzaskowskiego, to właśnie obraz takiego działania. A przecież po co to wszystko? Naiwne myślenie, że jak wytłumaczysz, pokażesz, przemówisz, to dotrze. I tak, uzmysławiam sobie, pisząc teraz, działało to przez całą moją karierę nauczycielską. O naiwności ludzka i jaskółkowa. Czy Wy, nauczycielki, które mnie tutaj czytacie, też macie w sobie taki optymizm i przekonanie, że nauczycie ogół, mimo porażek cząstkowych? Człowiek, na początku stażu nauczycielskiego, leci z głową w chmurach, zbawiać świat- to nauczycielska, ponoć, misja jest- by na końcu rąbnąć boleśnie d... o ziemię, bo okazało się, że świat ma nas całkiem po prostu w wielkim odwłoku. Ale spoko, czuję się zawodowo spełniona i na tyle mi takiej pracy wystarczy.

Po tych wszystkich przemyśleniach spływa na mnie uspokojenie, ponieważ dotychczas niejako czułam imperatyw, że „muszę” (z racji zawodu wypada działać na niwie oświaty jakkolwiek by to zabrzmiało i gdziekolwiek by się to odbywało), a teraz dotarło w końcu do tej jaskółczej łepetyny, że „mogę”, ale nic nie „muszę”, a jeszcze lepiej, „jak zechcę to może...”

 Uświadomiłam sobie, że od dłuższego czasu ciągle z czymś się „żegnam”- najpierw z pracą, potem powoli z dobrym zdrowiem, z postanowieniami, dotyczącymi domu, ogrodu (remontów, nasadzeń). A przy tych mniej ważnych „pożegnaniach”, były te trudne do zniesienia, pożegnania z bliskimi.  

Świadomość przemijania była we mnie zawsze. Urodziłam się i mieszkałam na wsi, tam to chyba jest bardziej widoczne niż w mieście. W mojej pracy naukowej temat przemijania i śmierci, był wiodącym (obok narodzin). Przerobiłam to wszerz i wzdłuż. Przez długi czas, po obronie, wszędzie widziałam śmierć i umieranie, nasączona byłam tematem przemijania jak gąbka wodą. Myśli o tych procesach kotłowały mi się w głowie codziennie. Byłam tym zatruta, było to męczące, upierdliwe- nie potrafiłam tego zwalczyć. Potem przyszły życiowe wstrząsy i podnosząc się, po nich, „z kolan”, odbiegłam w końcu od tematu śmierci i przemijania na tyle, że mogę je spokojnie analizować.

Teraz świadomość, że nic nie trwa wiecznie, że wszystko się codziennie zmienia, świat jest w ruchu, moje życie jest na ostatnim etapie, jakby się wzmocniła. Może to cecha wieku, a może to niesamowite przyspieszenie rzeczywistości jest tego powodem?

Z wieloma ludźmi już się dawno „pożegnałam”. Jedne pożegnania były w żalu, inne w złości, a jeszcze inne w poczuciu zawodu, że jednak ta osoba okazała się inna, niż myślałam. Nauczyłam się wykreślać z życia te osoby, z którymi nie znajduję wspólnego języka, którym na mnie nie zależy oraz te, które najnormalniej w świecie mnie wykorzystywały.

Dziwne to uczucie, kiedy w perspektywie ma się niewiele czasu na dożycie. No, bo ile jeszcze mogło mi zostać? W najlepszym razie 20 lat, a ten okres będzie się kurczył i kurczył...

W maju minęło 50 lat od naszej matury. 50 lat, pół wieku. Ogrom czasu trudny, przynajmniej dla mnie, do ogarnięcia. I ta myśl- przeżyłam jako dorosła pół wieku, niesamowite.

No dobra, nigdy nie byłam sentymentalna, a teraz widzę, że zaczynam smędzić. Temat przemijania i tego, co za mną zostało w tyle, pewnie się jeszcze pokaże.

A na razie- byliśmy u weta skontrolować, jak się goją dziąsła u Bezy. Pan doktor był bardzo zadowolony, pięknie się zagoiły rany po trzonowcach. Pan doktor nie wie, że Beza reaguje jak stary wiarus- był rozkaz, że ma się doskonale zagoić, to się zagoiło. Ale twardych chrupek już nie potrafi rozgryzać. Mamle je gdzieś tam w pyszczysku niby bezzębna staruszka. Przechodzimy na dietę papkowatą.




29 komentarzy:

  1. Właśnie, nie wiemy ile nam zostało i może czas skupić się na sobie?
    Spotkałam koleżankę z podstawówki, zaczęła mi wyliczać, ilu kolegów zmarło... smutne.
    Piękne kwiaty pokazujesz:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam kontaktu z ludźmi z podstawówki. Ale z klas licealnych paru już odeszło. Gdy byłam w klasie 6 podstawowej umarł mój przyjaciel na raka mózgu. Mój poprzedni mąż chorował na serce, ale odszedł nagle na trzeci zawał. O 16 był jeszcze w domu, o 17 już nie było go na świecie. Miał 39 lat. Naprawdę wszystko może się podziać.
      To żylistek. Piękne ma kwiaty, takie wiechy.

      Usuń
  2. Nie leciałam z głową w chmurach, weszłam do zawodu, bo tam można było zarobić i mieć do tego wakacje. Z czasem doszłam też do obserwacji, że moje tzw. osiągnięcia, to osiągnięcia uczniów. Wszystko, co mi wyszło, wyszło dlatego, że dopuściłam, żeby dzieciaki miały przestrzeń na rozwój, a jeśli miałam jakiekolwiek sukcesy, to tylko dlatego, że miałam szczęście spotkać takich a nie innych uczniów: to oni chcieli się uczyć, to oni chcieli robić coś dodatkowo. W gruncie rzeczy to bardzo pozytywne obserwacje: jako taką kontrolę mam tylko nad swoim życiem i staram się ją wykorzystać, reszta to zazwyczaj przypadek. Również żegnam się z wieloma rzeczami, żałuję również, że nie nabyłam tej umiejętności wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam o tej głowie w chmurach, bo jednak większość nauczycieli wchodzi do zawodu z ogromnym optymizmem pedagogicznym. Miałam studentów na dziennych i na zaocznych i widziałam, ile w nich ochoty do pracy, ile chcieliby zrobić. To mniej więcej tak, jak studenci medycyny, którzy chcieliby wyleczyć cały świat. Ale to było w latach 80. i 90. XX wieku. Kiedy wykładałam w od 2006 do 2013 roku studenci pedagogiki diametralnie się zmienili. Byli roszczeniowi, i z postawą "byle się nie napracować".
      Ale ja piszę o nas, o tych nauczycielach, którzy traktowali zawód jako misję ( bo tak nam wmawiano), głodowe pensje i ambicje by "wypuścić" jak najwięcej olimpijczyków. Takich nauczycieli już prawie nie ma. Świat nauczycielski się zmienił. Zresztą uczniowie i rodzice też mocno się zmienili- ich podejście do nauki, szkoły i nauczycieli. Nie wiem czy to dobrze, nie siedzę już w oświacie i coraz mniej mnie ona obchodzi.

      Usuń
  3. Ja chcę już tylko dobrze żyć, osiągnęłam, co miałam osiągnąć, na każdej nie i jestem kobietą spełnioną:)
    Z klasą z liceum widujemy się co roku, w przyszłym mamy czterdziestolecie matury i planujemy integrację poza Lublinem. Z podstawówki widuje kilka koleżanek, cztery osoby już nie żyją. Lubię te spotkania.
    Co do naszego kraju łudzę się, że teraz to już politycy z" mojej strony" muszą wyciągnąć wnioski i zacząć walczyć o niezdecydowanych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że ja osiągnęłam bardzo dużo jako, co tu dużo gadać, bo wtedy pisałam doktorat, nauczycielka wiejska, broniąc pracy naukowej z tzw. wolnej stopy ( bez pomocy uczelni, płacąc wszystko ze swojej pensji, bez urlopów naukowych z trudnym dostępem do bibliotek itp.). To jest mój osobisty sukces, ogromny. Natomiast w życiu rodzinnym różnie bywało, w zawodowym też. Ale było, minęło, teraz jest dobrze.
      Do tuskowych nie mam siły- niech robią , co chcą, ale jak nie chcą siedzieć, powinni rozprawić się bezpardonowo z PiSem. Ich brocha, niech działają.

      Usuń
    2. Kobiety głosujące na Nawrockiego stawiały na bezpieczeństwo, głównie przed imigrantami. Zgadzam się, że mogą się obawiać. Dla mnie bezpieczeństwo to głównie możliwość godnego życia, bez długów, w spokoju psychicznym. One jakby nie rozumiały, że poczucie bezpieczeństwa, w czasach pokoju, a takie ciągle mamy, obejmuje przede wszystkim główne dziedziny życia- zdrowie, jedzenie, opłaty, nauka, mieszkanie, potem rozrywka, kultura, sport.

      Usuń
    3. I to właśnie na tym polu osiągnięcia rząd powinien podkreślić, a nie wdawać się w dyskusję o aborcji i kościele. W tych tematach monopol ma PiS.

      Usuń
    4. No właśnie. Aborcja jest dla kobiet ważnym tematem, ale to nie o aborcję chodzi a o wolność decydowania o swoim życiu. Za mało jest to tłumaczone. Za mało było o prawach kobiet, o pracy kobiet. Za mało było takich normalnych codziennych tematów. Mam wrażenie, ze polecieli typowo męskim schematem- dla mężczyzny ważna jest walka, co tam takie babskie roboty i problemy. Oni są ponad to. I się zemściło. A jak Nawrocki zacytował Biblię, to już kompletnie załatwił im odlot z prezydentury. Tuskowi nie mieli takich mocnych przebić. Za miękko było. Mnie to odpowiada, nie lubię maczystów, nie lubię przemocy, ale większość ludzi wychowana jest w kulcie patriarchatu i dyktatu Kościoła, a oni to wykorzystali.

      Usuń
  4. Nauczyciel - to jeden z zawodów o którego wykonywaniu nigdy nie marzyłam no i nie poszłam w tym kierunku. A co do wyborów -jestem mocno zniesmaczona i rozczarowana- co z tego, że Polonia Berlińska wybrała jednoznacznie p. Trzaskowskiego. Ale to nic dziwnego - tu nie było wpływu kościoła na tzw. wiernych, poza tym ci Polacy, którzy tu są od lat to nie "zakute łby" wiszące u pisowskiej klamki. A tak nawiasem - tuskowcy nie pojęli chyba, że w polityce nie daje się działać skutecznie w białych rękawiczkach i działanie w 100% "fair" niestety nie skutkuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po przegranej w 2020 trzeba było dokładnie zbadać, dlaczego Trzaskowski się nie spodobał. Ja wtedy na niego głosowałam, a teraz lojalnie również, chociaż chciałam na Biejat, ale ona nie miała najmniejszych szans. Przerżnęli te wybory tak samo jak wybory z Komorwskim. I znów pycha ich zgubiła. A teraz żrą się na potęgę. Zmarnowali prawie 2 lata , zmarnowali wybory prezydenckie... jestem zmęczona wiecznym oczekiwaniem na lepsze. Będzie to będzie, a jak nie to nie zginę.

      Usuń
    2. Trzaskowski się świetnie sprawdził jako prezydent Warszawy - kontynuował "ścieżkę" rozpoczętą przez p. Gronkiewicz - Waltz i Warszawa naprawdę wypiękniała - po prostu się zeuropeizowała. A przede wszystkim wreszcie ma wspaniałą wodę w kranach. I oczywiście i p.Gronkiewicz -Waltz i p.Trzaskowski byli krytykowani, nikomu się ich działania nie podobały.

      Usuń
    3. Jako prezydent Warszawy sprawdził się, ale wlecze się za nim działalność całej Platformy. Postrzegany jest jako tuskowy człowiek. I tu można się zdziwić, bo Nawrocki od początku był postrzegany jako pisowski, a jednak "odkleili" go wyborcy od PiSu. A w wszędzie ( na stronach różnych miejscowości) czytam komentarze do tego, co się w tych miejscowościach dzieje. Wierz mi- zrobią dobrze, kręcenie nosem, nie zrobią, sypie się hejt. Wiecznie niezadowolony naród.

      Usuń
    4. Nie zapominaj, że kler popierał PiS a nie Platformę i to ma znaczenie.

      Usuń
  5. Jakiś czas temu trafiłem na piosenkę Wojtka Szumańskiego - Umieranie. Mądre słowa a piosenka w stylu bałkańskim. Jakbym Bregovica słuchał .
    To już czas
    Czas na umieranie
    Każde z nas
    Nie wie kiedy się to stanie
    Szybko lub bardzo powoli
    Różny mamy styl
    Umieramy
    Od pierwszych naszych chwil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w stylu zespołu Poparzeni Kawą Trzy- "Byłaś dla mnie wszystkim- latanie z trumna:):)
      Obie mi się podobają, chociaż Szumański ma bardziej filozoficzny tekst.

      Usuń
    2. No jakby na to nie spojrzeć to skoro się urodziliśmy to kiedyś musimy umrzeć i każdy przeżyty dzień przybliża nas do śmierci, czyli do jedynej sprawiedliwości tego świata.

      Usuń
    3. To mnie trochę przeraża, ale tylko trochę, natomiast interesujące są te zmiany, jakie obserwuję w sobie, w podejściu do przemijania a w związku z tym do całej filozofii życia.

      Usuń
    4. Od małego rozmawiano ze mną na temat śmierci - miałam 5 lat gdy umarł nasz sąsiad i wtedy właśnie się dowiedziałam, że to najnormalniejsza rzecz pod Słońcem, że wszyscy kiedyś umrzemy, że nikt nie żyje wiecznie. Mało tego - tłumaczono mi też, że nikt nie wie co jest po śmierci i że pojęcie nieba i piekła są tylko wymysłem. Ale taki światopogląd nie przeszkadzał mojej babci, która mnie wychowywała chodzić do kościoła na niedzielne poranne ciche msze, bo jak mi później mówiła były to chwile relaksu od codzienności, czas poświęcony regeneracji własnej psyche. A dziadek wcale nie chodził do kościoła i był dla mnie najcudowniejszym człowiekiem na tej ziemi - był szalenie wyrozumiałym człowiekiem.

      Usuń
    5. Ze mną nie rozmawiano, ale ja widziałam śmierć na gospodarstwie, które mieliśmy-kogut na rosół. świniobicie itp. Przyjmowałam to naturalnie i nie zastanawiałam się, co to oznacza. Wiedziałam jednak, że to jest ostateczność i zwierzę już nie wstanie.
      Prowadziłam badania, jak dzieci i młodzież rozumieją śmierć (ewangelicy i katolicy), a potem ankiety wśród rodziców i nauczycieli, czy należy z dziećmi rozmawiać o śmierci ( i narodzinach). Nie będę teraz przytaczać wyników, ale temat jest nieoswojony do teraz.

      Usuń
  6. Czuję jak skraca się czas,plynie coraz szybciej,co łączy się ze świadomością,że coraz mniej nam go zostaje.A także ze swiadomoscia tego,ze czesto w bezsensowny sposob go marnotrawię.Może z kondycją nie jest jeszcze źle,ale potem potrzebuję coraz więcej czasu na regenerację.No ,cóż..przemijamy wszyscy i mysle,ze sens tego przemijania ,jeśli w ogole jest,tkwi w tym,co zostaje po nas,jak zyjemy,co robimy,jak wychowaliśmy dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpierw, gdzieś w tam po drodze mojego życia, też sobie myślałam - trzeba coś po sobie zostawić. Napisałam książkę, trochę artykułów, przewodnik... i co? Utonęło w wielu podobnych. Jakieś robótki? Może i przetrwają. Zdjęcia? jak szlag nie trafi przekaźników mają szansę zostać. Likwidowałam dom po rodzicach- niewiele dokumentów zostało, jeszcze mniej zdjęć, trochę biżuterii po matce. To takie rzeczy materialne. Uczyłam wiele dzieciaków, mając nadzieję, że tworzę w nich gruntowne podstawy do życia. nic bardziej błędnego- nauczyciel sam tego nie zrobi, a rodzice różni bywają. Są udani byli uczniowie, sa i tacy, którzy mnie frustrują. Może dom po mnie zostanie nim go obcym sprzedadzą, może wartości w moich dzieciach, które im wpoiłam? Ale coraz częściej mam świadomość, że jestem marnym pyłkiem, cząstką, która była i przeminęła. Nawet pamięć nie zostanie po mnie. I wcale mnie to nie boli. i nie mam napinki, by w ogóle po mnie coś zostało. Ważne byłoby to wtedy, gdybym wiedziała, czy to było ważne, ale jak się po śmierci dowiem? Nijak.

      Usuń
  7. To ja, nauczycielka z 33-letnim stażem. W nic już nie wierzę i na nic nie mam ochoty. Niecierpliwie czekam na emeryturę. Ani jednego dnia więcej niż to konieczne! Wypaliłam się zawodowo już kilkanaście lat temu. A potem przyszedł splot uwarunkowań, które sprawiły, że szkołę znienawidziłam. Na uczniów patrzę okiem Baby Jagi, na resztę mam wywalone. Byle do emerytury..., byle do emerytury... byle do emerytury...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byle do emerytury:) Wypalenie zawodowe... Ja uciekłam w doktorat, kiedy widziałam, że już nie daję rady z tym kołowrotkiem. Faktycznie zrobiły się problemy innej natury, które trzeba było rozwiązywać i ta beznadzieja szkolna trochę odpuściła.
      Frau, ale jak było na początku pracy nauczycielskiej, bo końcówka jest bardzo podobna u wielu nauczycieli?

      Usuń
    2. Ja wam powiem ze swojej perspektywy ;)
      Na początku jest pięknie.

      A im dalej w las tym gorzej ;) Praca w szkole to praca bardzo obciążająca psychikę, niestety.
      Z jednej strony nie wyobrażam sobie innej pracy teraz, a z drugiej tak bardzo chciałabym iść na 8 godzin i mieć wyrąbane... Pracować tylko w pracy i nie martwić się niczym po pracy.
      I słuchajcie! Ja mam dopiero 5 lat stażu w szkole, a już pojawiają się pierwsze oznaki zmęczenia :P

      Usuń
    3. I nie dziwie się, że po 5 latach stażu masz takie objawy. kiedy odchodziłam z podstawówki zaczynał się niesamowita papierologia. Już wprowadzenie okresowych badań wyników nauczania w każdej klasie w formie testów, doprowadzało nauczycieli do palpitacji serca i czasowego przeciążenia. Potem dodawano mnóstwo "potrzebnych" papierów do wypełnienia- sprawozdania, relacje, jakieś opisy, o wszystko wnioski, podania, itp. Dokumentacja szkolna rozrastała się w postępie geometrycznym. Zresztą to samo zaczęło być w uczelniach wyższych. I wszędzie punkty, tylko punkty nad punktami liczyły się.
      Nauczyciel zamiast uczyć zajmował się "wymogami" administracyjnymi.
      Renfi, kiedyś powiedziałabym CI- Dziewczyno, to piękny zawód, nie rezygnuj. Teraz mam ochotę powiedzieć- sp...j póki nie wpadniesz w totalny dół- ratuj siebie.
      Nie do wiary, ze teraz tak myślę.

      Usuń
  8. Przemijanie- temat rzeka. Podsumowanie życia-wcale nie wygląda rewelacyjnie: moje przyjaźnie odejdą wraz ze mną; dzieci... chyba je dość dobrze wychowałam- jesteśmy dość zwartą rodziną, czy to ocaleje po moim odejściu? Nie wiem. Chcę wierzyć, że przetrwa.I to byłaby trwała wartość mojego życia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obserwuję bliższą i dalszą rodzinę, nie ma więzi. I chyba jakoś ekstra nie było. Podział majątku po pradziadku skłócił ostatecznie wszystkich:):):).
      Mnie już nie zależy, by po mnie coś zostało. Po co to komu? A ja i tak tego nie zarejestruję:):):)

      Usuń