poniedziałek, 27 lutego 2023

Ooooo... ja cierpię dolę, czyli jak Renata Kim próbowała zostać męczennicą.

 

"Uległa i oddana mężowi". Radio Maryja radzi "jak być dobrą żoną w sypialni"

Postanowiłam być męczennicą i wysłuchać ponad dwugodzinnej audycji dla małżonków i rodziców w katolickim Radiu Maryja pt. "Jak być dobrą żoną w sypialni". Wiedziałam, że to będzie trudne, ale hej! Kocham przecież to uczucie, że cierpię za miliony, poświęcam się, by inni nie musieli. "Ważne jest, żeby na koniec nasienie zostało w drogach rodnych kobiety, bo taki ma być sens otwartości na życie" — między innymi taki przekaz popłynął z audycji w Radiu Maryja.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maria, zawsze dziewica – przywitał słuchaczy prowadzący audycję Lech Polakiewicz.

– Mam nadzieję, że po wysłuchaniu nas małżonkowie dowiedzą się, jak mieć dobrą żonę w sypialni – zażartowała zaproszona do studia Danuta Sobol.

– Kobieta to sanktuarium życia. A sypialnia to jeden z ołtarzy: eucharystia, stół i łoże – dodał ksiądz ks. Marcin Różański. Przyznał, że prowadzi nauki przedmałżeńskie i jest wdzięczny tym małżonkom, które zadają kłam twierdzeniom, że wielodzietność to patologia.

– Małżeństwo jest zgodne, gdy mąż panuje nad żoną, a żona nad sobą – oświadczyła Sobol i wyraziła ubolewanie, że w niektórych państwach możliwe są małżeństwa osób tej samej płci.

– Europa doprowadziła te kwestie do granic absurdu – skomentował jej mąż, Piotr Sobol.

– Prawdziwe małżeństwo jest tylko sakramentalne – sprecyzowała żona. A potem ze znawstwem wytłumaczyła, jak w świetle Biblii należy rozumieć obowiązki obojga małżonków. Podkreśliła, że małżeństwo jest nierozerwalne, a największym grzechem jest cudzołóstwo.

– Mamy być dla siebie czuli i romantyczni, choć z mocno zaciśniętymi zębami – dodał mąż.

– Motylki w brzuchu znikają po średnio osiemnastu miesiącach. A potem trzeba budować jedność, nie w oparciu o własne potrzeby, a potrzeby partnera – tłumaczyła dalej żona.

To nie jest gwałt

Tu dyskusja zaczęła szybko zmierzać w niepokojącym mnie kierunku. Jej uczestnicy z pełnym spokojem twierdzili bowiem, że "mąż może domagać się od żony współżycia, nawet wtedy, gdy ona nie ma na to ochoty". I że "mężczyzna nie może być wówczas uznany za gwałciciela, a kobieta powinna być mu całkowicie uległa i oddana".

– Jeżeli w czasie współżycia seksualnego jedno z małżonków nie chce współżyć seksualnie, ale widać, że jest jakaś potrzeba z drugiej strony, to także jakaś forma ofiarowania siebie, dawania z siebie życia – wytłumaczyli, niezbyt moim zdaniem precyzyjnie.

Omówiono także kwestię prokreacji. Rozmówcy argumentowali, że jeśli "mężczyzna chce współżyć ze swoją żoną, ale nie chce mieć dzieci, ona nie może się na to zgodzić". Ale ma moralne prawo poddać się biernie mężowi, wiedząc, że używa on środków antykoncepcyjnych. Poza tym "ważne jest, żeby na koniec nasienie zostało w drogach rodnych kobiety, bo taki ma być sens otwartości na życie".

A w ogóle to kobieta powinna mieć świadomość, że "trudny małżonek to prawdziwy dar od Pana Boga. Dar i ogromne wyróżnienie, ponieważ Pan Bóg zauważył, że tylko ona da sobie z nim radę".

– Dialog rozwiązuje dużo problemów, a pan Bóg wszystkie – oznajmiła pani Danuta, a pozostali "eksperci" zamruczeli z aprobatą.

Byłam już bliska eksplozji, kiedy nagle rozpoczęła się dyskusja na temat erotycznego trójkąta. Ho, ho, ho, pomyślałam. Wreszcie coś się dzieje. Niestety, uczestnicy szybko zgasili moje rozbuchane nagle nadzieje i wyjaśnili, że erotyczny trójkąt w sypialni to nie grzech, ale tylko pod warunkiem, że tworzy go żona, mąż i Bóg.

– Kiedy zamykamy drzwi sypialni, Duch Święty z niej nie wychodzi – poinformowali słuchaczy, a pani Danuta dodała, że równoczesny orgazm zdarza się tylko w harlequinach, rzeczywistość nie jest tak różowa. Małżonkowie powinni się uczyć siebie nawzajem, ale pod warunkiem, że zachowają czystość.

Ugruntowane cnoty niewieście

Dalej było niestety tylko gorzej, pojawiła się bowiem kwestia cnót niewieścich i to tych ugruntowanych. Pamiętacie, jak w 2021 r., dr Paweł Skrzydlewski, doradca ministra edukacji i nauki, na łamach "Naszego Dziennika" oświadczył, że jednym celów realizowanych przez polską szkołę powinno być "właściwe wychowanie kobiet, a mianowicie ugruntowanie dziewcząt do cnót niewieścich"? I jak szef MEiN Przemysław Czarnek proszony o komentarz oświadczył, że Paweł Skrzydlewski jest "wybitnym filozofem, mówiącym szczerą prawdę"?

Wreszcie się dowiedziałam, skąd pojawiła się ta koncepcja. Otóż audycja w Radiu Maryja, której z takim poświęceniem słuchałam, została po raz pierwszy wyemitowana w 2018 r. Teraz ją tylko powtarzano. To oznacza, że wybitny filozof dr Skrzydlewski prawdopodobnie czerpał natchnienie z anteny rozgłośni ojca Tadeusza Rydzyka.

Bo uczestnicy debaty "Jak być dobrą żoną w sypialni" wyznaczyli jasny wzór: dziewczynki, które mają "ugruntowane cnoty niewieście" w przyszłości staną się "prawdziwymi kobietami", "męczennicami", "matkami Polkami katolickimi", stworzonymi m.in. do rodzenia i wychowywania dzieci, a także zaspokajania swoich mężów.

Nie będę męczennicą

I w tym momencie zrozumiałam, że niestety nie zostanę męczennicą. Nie zdołam wysłuchać do końca tego szkodliwego bełkotu. Nici z cierpienia za miliony i płynącej z tego powodu chwały, która miała mnie opromienić.

Tego się po prostu nie da słuchać, a nawet nie trzeba. Nie wolno wręcz! Rozumiem, że katolickie małżeństwa powinny się kierować katolicką etyką, ale to, czego się dowiadują od zaproszonych do Radia Maryja "ekspertów", stoi w sprzeczności nie tylko ze zdrowym rozsądkiem, ale także ze wszystkim, czego uczy nowoczesna psychologia i wiedza o relacjach.

A przecież to najpopularniejsza rozgłośnia katolicka w Polsce, radio o największym zasięgu, co oznacza, że szkody, jakie czyni, są niewyobrażalnie wielkie. Miliony wiernych słuchaczy dowiadują się, jak ma wyglądać małżeńskie pożycie intymne, kto komu ma być posłuszny i kogo wolno wpuścić do sypialni. I nawet jeśli założymy, że większość radiomaryjnych słuchaczy to ludzie starsi, którzy nie będą chcieli wcielić tych porad w życie, to przecież mogą nimi infekować (używam tego słowa celowo) swoje dorosłe dzieci i wnuki, np. powtarzając im bzdurne tezy o ugruntowanych cnotach niewieścich. I o tym, że warto dążyć do tego, by zostać matką Polką katolicką.

I potem wyrosną nam kolejne pokolenia rozerwane między wzorami, które podsuwa im współczesny świat, a katolickimi nakazami. I będą żyć w wiecznym strachu przed nieuchronną karą, zawstydzeni, że robią te wszystkie rzeczy, których Kościół i Radio Maryja zakazują im robić. Albo, że nie robią tego, czego ich uczą tacy pseudoeksperci, jak ci z audycji o dobrej żonie i sypialni.

Szczególną krzywdę takie audycje wyrządzają kobietom. Bo one już doskonale wiedzą, że nie chcą być posłuszne i poddane mężowi, a chciałyby jednak zostać męczennicami, to przecież takie chwalebne. Uczą się tego w domu, szkole i Kościele, od dziecka.

Doskonale rozumiem tę potrzebę, sama jej zbyt często ulegam. Ale sorry, nie dotrwam do końca tej okropnej audycji, a Radio Maryja nie stanie się katolickim głosem w moim domu. Nie będę też Matką Polką katolicką, choć kiedyś miałam na nią niezłe zadatki. Z męczeństwa nici.

Renata Kim”

https://www.onet.pl/informacje/newsweek/radio-maryja-radzi-jak-byc-dobra-zona-w-sypialni-audycja-dla-malzenstw/b44rc8q,452ad802

Już po powitaniu radiomaryjnym dostałam szczękościsku, a podczas dalszego czytania miałam poczucie, że dotykam czegoś obrzydliwego.

To jest tak odklejone od rzeczywistości, że szkoda słów.

A to na poprawę humoru po tym radiomaryjnym horrorze.




środa, 22 lutego 2023

Czas nasycony, czyli wszystko w normie.

Na dzisiaj zapowiedział się siostrzeniec z synami, a potem jeszcze zadzwonił drwal, że przyjedzie, bo ma wolny dzień. No i w takiej sytuacji zamiast piec chrust, upiekłam szybkie ciasto.

Od razu mówię- nie mam czasu bawić się w aranżowanie zdjęć. Żadne ekstra talerzyki z ciastem, srebrne łyżeczki, kubeczki, obok jabłuszka, bo to jabłecznik tudzież serwetunie.

Zdjęcia będą w normalnej, codziennej oprawie, a że nasz dom jest do bólu zwyczajny (co bardzo lubię) to i wszystko na zdjęciach jest zwyczajne.

No więc…. No więc upiekłam ciasto z jabłkami. Zapowiedziało się sporo luda, musiałam wziąć podwójną porcje. Pierwszy raz piekłam z podwójnej i miałam pietra, że albo będzie za niskie, albo wyleci z formy w piekarniku. Bo ja to ciasto robię tak "na oko”. To znaczy kroję jabłka  do foremki „na oko”. Ma być do 1/3 wysokości, ale już kilka razy wyciekło mi z formy, czyli jabłek było za dużo.

A teraz miałam nową formę i jeszcze podwójną porcję. Ryzyk- fizyk pokroiłam jabłka i wypełniłam nimi formę do połowy. 

 

Potem ubiłam ciasto, wylałam je na jabłka. Ciasto musi być gęste i przykryć jabłka. Ja jeszcze na pokrojone jabłka sypię cynamon, ale tym razem zapomniałam.

I ciasto ma się piec w 200. stopniach, mniej więcej, 45 minut. Tak jest przy małej formie, a przy dużej? Ganiałam z patyczkiem i co 10 minut, kiedy było już podpieczone, sprawdzałam, czy się w środku upiekło. Gotowe było po godzinie. Zaraz po wyjęciu z piekarnika, posypałam je cukrem pudrem. Cukier się lekko rozpuścił i stworzył taką bezową skorupkę. Potem posypałam pudrem ciasto jeszcze raz, ale już tylko lekko.

Przepis na szybkie ciasto z jabłkami (na małą tortownicę)

- pokrojone (średnie kawałki) jabłek- tyle by zakryły, co najmniej, pół formy (forma natłuszczona, oprószona mąką lub bułką tartą), można je posypać cynamonem lub przyprawą do piernika.;

- 1 szklanka mąki,

- 1 szklanka cukru;

- 3 jajka,

- 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia.

Całe jajka wbić do miski w mikserze, lekko ubić, wsypać do nich cukier, ubić, aż się cukier rozpuści, wsypać mąkę i proszek do pieczenia, jeszcze trochę mieszać. Gotowe ciasto wylać na pokrojone jabłka.

Piec 45 minut w 200 stopniach.

Z tym pieczeniem, to każdy sobie sprawdza, czy się upiekło, bo każdy ma inny piec.

Moje ciasto po przekrojeniu.

 Przy okazji zrobiłam inaugurację nowego miksera. No nie do końca nowego, bo kupiłam go w zeszłym roku, na początku lata. Kupiłam, schowałam do szafki (nawet nie wypróbowałam) i zapomniałam o nim. Do małego ubijania używam trzepaczki w blenderze, a ciasta żadnego nie piekłam przez ten czas. Rok mikser przesiedział w szafce i wczoraj nadeszła dla niego wielka chwila. 

Jestem nim zachwycona i przypomniałam sobie dlaczego taki, a nie inny z tysiącami przystawek, wybrałam. To jest mikser skromny, ma tylko trzy wymienne dodatki- hak do mieszania, trzepaczkę do ubijania i jeszcze takie "skrzydełko" też do mieszania. Finito. Części montuje się na zatrzask. Całość myje się w parę minut. Miskę ma na 4 litry i jeszcze przykrywkę plastikową. Plusem jest 6 zakresów szybkości i ramię podnoszone automatycznie po naciśnięciu guzika. No i jest to mikser planetarny, czyli mieszadło obraca się wokół swojej osi i jeszcze spiralnie wiruje wokół misy. Efekt taki, że nie trzeba z brzegów misy zbierać np. ciasta i podsuwać pod mieszadło, by dokładnie zostało wyrobione.

Takie proste urządzenia lubię:)

A w ogrodzie Armagedon. Czuby tui ścięte, inne tuje wycięte, na trawnikach kupy gałęzi i grubych kawałków drewna. Nie macie pojęcia, ile miejsca zabierają stare tuje. Po ich wycięciu zrobiło się nie tylko jasno i przestrzennie, ale i sporo miejsca pod trawniki. Nie zrobiłam zdjęć, bo widok nieciekawy.  

Dzisiaj interesujące zjawisko na nocnym niebie. Wenus znajduje się w koniunkcji z Jowiszem, a między nimi świeci rożek księżyca. 

Udało mi się zrobić nocne zdjęcie na idiotenaparacie i na tradycyjnym ustawieniu:).

Na górze, nad Księżycem znajduje się Jowisz, pod Księżycem jest Wenus. Następna koniunkcja Wenus z Jowiszem zapowiada się na początku marca. Jak nie zapomnę, wybiorę się na łowy. 

Ptaszora sobie wyhaftowałam. Następny do kolekcji.

 

I na koniec  sierściuch na porannym spacerze.



 

piątek, 17 lutego 2023

Nad wielką wodą (3)

  Myślę, że każdy lubi oglądać zdjęcia, widoki itp., no to dzisiaj następne.

 Nadal jesteśmy nad Kanałem Angielskim, okolice Dover.


 







 







Zdjęcia robił mój syn, ja je lekko podrasowałam.

środa, 15 lutego 2023

A tymczasem nie dajmy się oszukiwać.

Połowa lutego za nami. Od początku stycznia wrednie się ułożyło. Najpierw Jaskół potem ja. Wirus sprzedany przez klienta, który prychał, kaszlał- dopiero żona wywaliła go z drzwi, bo on twardo stał przy ladzie  i „częstował” zarazkami.

Jaskół łagodniej, mnie ścięło na amen. Gardło zadarte, przepona obolała, brak tchu i sił. Dwa antybiotyki i teraz, powolutku, podnoszę skrzydła do lotu.

Ogród zastygł w oczekiwaniu wiosny. Jeszcze przed chorobą widziałam narcyzy, które dosyć wysoko wyszły oraz śnieżyczki w pączkach. Takie malutkie przy ziemi, ale już pączki miały.

A dzisiaj wyglądały tak. 

W lasku.

Przed tarasem.

  Narcyzy też są już większe. Te wyszły na trawniku przed laskiem.

 Oczar od stycznia kwitnie, jak oszalały, a kalina pachnąca, która miała teraz zakwitnąć, zakwitła w grudniu i „straciła” wiosenne pączki. Szkoda.


Przez drzwi balkonowe widzę liście ciemierników, podnoszące się, nabierające kolorów po ostatnich mrozach. 

Dzisiaj zrobiłam im zdjęcie. Ten ma bardzo dużo pączków, u innych jeszcze ich nie widać.


Czekamy na drwala- dużo tui do wycięcia, dwie sosny ze złamanymi czubami i kilka grubych gałęzi.

Ma przyjść też inny, który ze zwyżki obetnie czuby tui, rosnących pod drutami elektrycznymi. I co jeszcze? Ano taras, czekający już drugi rok na remont. Trzeci „fachowiec” zdeklarował się do pracy. Czekam na chwilę, kiedy będzie sobie można przebierać w „fachowcach”, a oni staną się obowiązkowi, bo nie będą mieli pracy. Tak, zabrzmiało to obrzydliwie, ale tak niesumiennych ludzi, to w innych zawodach szukać ze świecą.

Orzech w promieniach zachodzącego słońca.

Dzisiaj po raz pierwszy od miesiąca, poszłam z Bezą na spacer po ogrodzie. Było tak fajnie, że nie chciało mi się wracać do domu


Na jednym z modrzewi jest gniazdo wiewiórki.

A to dowód (zwłaszcza dla mnie), że jednak wiewiórka w ogrodzie mieszka. Jedna, a może dwie.
 
Na razie pokazuje się jedna i nie podchodzi już tak blisko domu jak te, które mieszkały na strychu, łaziły po tarasach i balustradach.

A, i jeszcze jedno, może się komuś przydać- zaczęłam kupować „chemię” w internetowym sklepie z chemią niemiecką. Kupowałam wszystko normalnie w tutejszej sieciówce i za każdym razem coś się pogarszało. Wyprane pranie było takie sobie, płyn do płukania, kiedyś gęsty, teraz lał się jak woda i w ogóle nie było znać, że go używałam, gramatura w pojemnikach coraz mniejsza, cena za to coraz wyższa. W dodatku, mimo „mycia’ pralki kąpielami piorącymi w ekstra czyszczącym płynie, pozostawały po każdym praniu jakieś strzępki, brudy, a pralkę było paskudnie czuć starymi szmatami- czyszczone filtry, odpływy i żadnego rezultatu.  Wyprane rzeczy też miały taki zapaszek.

Czytałam kiedyś o tym, że Czesi się zbuntowali i zaskarżyli koncerny chemiczne, iż oszukują- posyłają do ich kraju proszki do prania gorszej jakości. No i wyszła wtedy sprawa chemii dostarczanej do Polski. Niemcy twierdzili, że zrobiono badania rynku i Polki powiedziały, iż wolą ciut gorszy proszek, ale tańszy. To było parę lat temu, ale ja nie narzekałam, trochę się zdziwiłam- tyle.

Teraz jednak przypomniałam sobie o tym i się zbuntowałam. Żadnego wyboru, masz kupować dziadostwo. Nie lubię wyrzucać pieniędzy na buble, a chemię to ja lubię mieć taką, która się sprawdza, a nie udaje, że „czyści”.

 

W grudniu zaryzykowałam i kupiłam pierwsze kapsułki do prania w Internecie- produkt miał info, że pochodzi z Niemiec (są też produkty z innych państw). Tak, oczywiście, było ryzyko, bo jak sprawdzę, że ktoś mnie nie natnie? Nie naciął. Już po otwarciu torby z kapsułkami, było widać różnicę nie tylko w kolorach kapsułek, ale w zapachu (po wypraniu zapach się utrzymywał). Rzeczy teraz piorę w 30 stopniach i są czyste, pachnące. Płyn do płukania jest gęsty, a pralka po wyjęciu prania, jest czysta i pachnie.

Rewelacyjnie sprawdził się płyn do mycia szyb. Wymyłam okna przed świętami, a jeszcze do teraz nie ma na nich kurzu.

Cena? Porównywalna do bubli w sklepach i gramatura, jak przed kombinowaniem- litr, a nie 0,9 w cenie litra.

Opłata za przesyłkę niewysoka i rozkłada się na zamówione produkty. Jeżeli na cały dom zużyłam centymetr płynu w spryskiwaczu, a zapłaciłam tak, jak za płyn kupiony w polskim sklepie, ale tego polskiego wypryskałam przeważnie ćwierć butelki (takiej samej), to o czym my mówimy?

"Post bez Bezy to post stracony"- Beza styczniowa.


Jutro piekę chrust. Nie przepadamy za pączkami, wolimy chrust.

Przepis podałam TU. Ostatnio natknęłam się na filmik, na którym "babcia" (jest taka babcia, która aktywnie doradza starszym paniom, co i jak w różnych tematach- mnie ona nie kręci, nie lubię jej gwiazdorzenia)radziła jak piec faworki. Obejrzałam, posłuchałam, przepis ten sam, ale chrusty robiła wielkie. Nieważne- jedna rzecz mnie zastanowiła i może jutro skorzystam z tej rady. Otóż babcia radzi, by wyrobione ciasto, zamiast walić wałkiem, by je napowietrzyć, należy przepuścić przez maszynkę do mięsa. Przepuściła i faktycznie jej faworki po upieczeniu miały takie powietrzne purchle. Moje też mają, ale mniejsze.  

I jeszcze trochę kolorków.Tak kwitła od października do końca listopada. Teraz "odpoczywa".



 

 

 

 

 

 

poniedziałek, 13 lutego 2023

Moje Walentynki na czas wojny w Ukrainie.


Nie znam bardziej pacyfistycznego ruchu, jak ruch hippisowski.

Wychowałam się na jego przesłaniu/filozofii, na jego muzyce, to były moje czasy, to był mój zachwyt, moja filozofia.

I jest tak nadal.

Rozumiem miłość jako  akceptację drugiego człowieka, akceptację inności drugiego człowieka, dawanie drugiemu  człowiekowi swobody wyborów.

Miłość, to zachwyt nad życiem, zachwyt nad światem, zachwyt nad możliwościami ludzkimi, nad rozumem, nad uczuciami.

Miłość to otwartość na wszystko, przyjazne nastawienie, życzliwość….

Tak, to jest moja codzienna miłość do świata.


A teraz, kiedy blisko jest wojna, hasła hippisów są jak najbardziej aktualne i w taki dzień, jak Walentynki, to one powinny przyświecać wszystkim.

 

Peace and Love (Pokój i miłość),

Make love, not war (Czyń miłość, nie wojnę)  

Non violence (Żadnej przemocy)

 


 Pewnie odezwie się ktoś, że to święto przyszło z Zachodu, że jest obce naszej kulturze, że woli Kupałę.

No to niech woli. Co komu przeszkadza świętować Walentynki, które przecież są świętem miłości i Kupałę, które to święto niesie takie samo przesłanie? Sama świętuję.

No i przypisywanie obłudy- w święto kwiatki, a na co dzień, pięść. Czyżby? Wszędzie i każdy?

Sama rozumiem święto miłości tak, jak napisałam- nie to ckliwe serduszkowe, a właśnie takie hippisowskie „miłosno- pokojowe” do całej rzeczywistości.

Ale… jak ktoś lubi cukierki, serduszka, kwiatki, wyznania… przecież to piękne jest.

Dla tych, co lubią Walentynki w zachodnim stylu.