wtorek, 24 września 2024

Wielka woda i Słowacy

zdjęcie z Internetu

Tak, wiem, zginęło sporo ludzi, zginęły zwierzęta, dobytek zabrała woda, domy potrzaskane, wiem… wielka tragedia… tak…

ALE….

 Mieszkają nad wodami, nad rwącymi górskimi potokami górskimi, jak idą deszcze widzą wezbrania, rwącą wodę. Nierzadko te strumienie i rzeczki wylewają. Widzą zerwane mostki, podmyte brzegi… wszystko to wiedzieli i widzą nadal…Ale…

Budują nadal domy na terenach zalewowych, tak, wiedzą- tu pojawia się wielka woda, Ale…

Wioskę zalewało przy większych deszczach i zalewa nadal, ale na propozycję przeniesienia jej na wyższe tereny, zgodnie powiedziano NIE…

 

W domach mają Internet, telefony komórkowe. W tych telefonach alerty idą non stop, takie siakie, o wielkim niżu i zagrożeniu powodziowym alert szedł też, ALE...

Czekali do ostatniej chwili, aż ich ktoś ostrzeże. Kto? Służby? No przecież dostawali na telefon alert, deszcz lał jak z cebra,  wychodzili nad brzeg rzeczki, widzieli, że wody przybywa, ale…

Nawet wtedy, kiedy sołtyska nawoływała do ewakuacji, oni siedzieli na tyłkach, nie dowierzali jej…

„Państwo zawiodło”, „Nikt nas nie ostrzegł”, „Nikt nam nie powiedział”… Tak?

A kogo są te zniszczone domy? Państwa? Kto miał swojego dobytku pilnować? Państwo?

Ja rozumiem szok, ból, żal, beznadzieję, ale…

Rażą mnie w takim kontekście krzyk: „Nie potrzebuję pieniędzy, niech mi teraz Tusk to wszystko odbuduje!!!!”, czy stwierdzenie: ”Jesteśmy Polską C, nikt o nas nie dba”.

Państwo… Tak, państwo ma dbać, ale o zupełnie coś innego, ma dbać o zapobieganie takim tragediom odpowiednimi działaniami, zgodnymi z zaleceniami klimatologów oraz innych naukowców, którzy się na takich rzeczach znają. Czy tu państwo zawiodło? Czytacie, wiecie, znacie skutki 8 lat rządów PiS i w tym zakresie. Tak, państwo zawiodło, ale nie w czasie teraźniejszej powodzi, a o wiele lat wcześniej.

Ale…by państwo zadbało, trzeba we własnym interesie zabiegać o to, chodzić, monitować, dbać o własne bezpieczeństwo, pilnować własnego dobytku, a państwo ma w tym pomagać, a nie wyręczać- pomagać… NIE WYRĘCZAĆ

A tak sobie radzą Słowacy z naporem wielkiej wody. Zobaczcie, co ten mały naród robi, by ich nie zalało w tym górzystym terenie, gdzie rzeki są rwące i bardzo niebezpieczne (a film oprócz tego pokazuje piękno słowackich gór).


 

 

niedziela, 22 września 2024

Woda wodą, a życie toczy się dalej.


Ogarnęliśmy w końcu ten misz- masz pompowo wężowy. Wszystko skompletowane: pompy z rurami giętkimi, nie załamującymi się, odpowiednio długimi. Przyjdzie woda, podłączymy dwie z wężami na zewnątrz, dwie przepompowujące z piwnicy do piwnicy. Włączyć tylko wtyczkę w kontakt i niech pracują bez tego całego montowania rynien, rynienek, podpórek, podwóreczek, drutu w wężu i worków z ziemią na zewnątrz. Od dzisiaj żadnej „wodnej” prowizorki. 

 

Byli drwale, wycięli suchelce, podcięli zwisające nisko gałęzie. Tym razem zabrali duży rozdrabniacz i wszystko to, co wycięli (oprócz grubszych konarów) rozdrobnili. Oszczędziło nam to dużo pracy. Jest też niefajny problem- moja ukochana, wielka czeremcha, która każdej wiosny kwitnie jak szalona, zaczyna murszeć. Trzy pnie (z grubego pnia, na wysokości pół metra wyrastają cztery mniejsze pnie) powinny być wycięte, bo już w środku gniją. Czwarty pień jest zdrowy. Rośnie jednak w stronę, która jest najbardziej odkryta i jeżeli ta część czeremchy zostanie sama, to jak w banku, pierwsza wichura ją wyłamie. Problem jest też w tym, że nikt nam nie da pozwolenia na wycinkę takiego drzewa, dopóki jest zielone, a ono zielone się łamie. Zresztą, ja jej nie chcę wycinać i gdyby nie groźba zniszczenia naszego i sąsiada płotów, jak się złamie, to niech sobie rośnie do kompletnego uschnięcia. I tak chyba ją zostawimy. Ale patrzeć, jak drzewo usycha też nie jest miłe.

Oznaki nadchodzącej jesieni
 

Po ostatnich deszczach trawnik miejscami się zapada, zamuliło korytarze mysie. Nie ma kopców krecich i nowe nie rosną. Przypuszczam, że woda wszystkie podziemne zwierzaki potopiła. Czy myszy, nie wiem, ale krety chyba tak. Jak ma ślepy kret uciekać przed wodą rwącą ziemnym korytarzem? Żal mi ich. Nie mam nic przeciwko krecim kopcom na trawniku. Co prawda rozgarniam je, ale krety tworzą nowe. I tak się bawimy. Nikt na krety tutaj nie poluje, nic im nie zagraża, chociaż czasem mnie wkurzają, jak  zapuszczą się na grządki. Nasz trawnik nie jest równy i nie musi być taki. Chcę z powrotem nasze krety.

 W lasku, na dole, pojawia się ruda. Na razie jedna, ale mam nadzieję, że wiosną znów wiewióry wrócą do ogrodu. I jeszcze chciało by się na powrót zaskrońców, jednak nie ma szans- sad wycięto, my też wycięliśmy płożące się iglaki sprzed domu (zrobiło się sucho), taras zmienił kształt i naturalne siedlisko gadziny zostało zniwelowane.

 Zaniedbałam drugi blog, trochę rzeczy zrobiłam, ale nie idzie mi ich opis, a przecież utkałam ten okrągły dywanik i należało by opisać „zmagania z oporną materią”. Nie jestem z niego zadowolona. Środek mnie wkurza. Próbowałam na wszystkie sposoby jak najlepiej go wykończyć- szydełkowa  nakładka była najlepszym wyjściem. Przy okazji przeprosiłam się z szydełkiem, równocześnie spostrzegłam, jakie mam „drewniane palce” do szydełkowania. Nakładkę wyszydełkowałam, ale po raz kolejny stwierdzam- szydełko to chyba jedyny przyrząd do robótek, z którym zdecydowanie nie jest mi po drodze.

Dywanik zwinięty leży w tapczanie i czeka na wiosnę- zostanie położony na tarasie, taki kolorowy akcent. Traktuję go jako dobre przeszkolenie w tkaniu okrągłego dywanika. Nigdzie nie znalazłam ani filmu, ani instrukcji tkania okrągłych rzeczy, ale już wiem, co zrobiłam źle, czego unikać.

Kilim rośnie i puchnie. Trochę smętne te kolory, muszę czymś ożywić. W sumie to jest gobelin. Kilim tka się tak, że wątek tworzy poziome nici w stosunku do osnowy (np. pasiaki). Kiedy pojawiają się faliste linie wątku,widać wzór, mamy do czynienia z gobelinem.


Taki mam widok (częściowy) z dużego tarasu. Piękna jest ta hortensja rosnąca w ogrodzie siostry. W ogóle piękna jest cała ogrodowa "dzicz".


No i nasza bździągwa. Teraz często wyleguje się na płytkach. Nagrzewają się, ale nie parzą, a Bezka lubi ciepełko (bardziej odpowiada jej zimno i śnieg- geny po ojcu husky).

Piszę tu o „bele czym”, bo nie mam siły pisać o tym wszystkim, co teraz ludzi dotyka. Czytam, słucham, dyskutujemy z Jaskółem. Przecież Wy też jesteście na bieżąco z wydarzeniami to, po co ja mam jeszcze „dobijać” pianę po brzeg?

 

poniedziałek, 16 września 2024

Oooooo ja cierpię dolę, czyli jak radzić sobie z wielką wodą

 

Czwartek 12 09.

Rano wysiada pompa w trzecim zbiorniku oczyszczalni, zbiornik pełny, montujemy głębinówkę i pompujemy wodę w ogród- nie ma obaw o środowisko, to woda II klasy, można nią kwiaty podlewać. Okazuje się, że przepaliły się wtyczka pompy oraz gniazdko kabla. Telefon do serwisanta- OK, załatwi części, nową pompę, ale to może potrwać do dwóch tygodni. No cóż, prowizorka zamontowana, dwa razy pompujemy zbiornik- rano i wieczorem- można spokojnie poczekać.

Robimy sobie popołudniowy wypad do knajpki, gdzie podają różne gatunki ryb. Restauracja nosi nazwę „Pod delfinem”. Dlaczego „Pod delfinem”, skoro knajpa stoi tuż przy Wiśle i bardziej pasowało by „Pod pstrągiem”? Jedziemy trasą, z której widać czeskie Beskidy. Nad nimi wiszą ciemne wały chmur.

Patrz- mówię do Jaskóła- Tam chyba ten niż genueński spada.

U nas siąpi deszczyk, jest mocno zachmurzone, prognozy są niepokojące.

Wieczorem zaczyna mocniej padać. Schodzę do piwnicy, jest sucho, żadnych podtopień nie ma.

Piątek 13.09.

Jest w miarę spokojnie, w piwnicy wieczorem sucho.

W nocy przechodzą potężne ulewy, co chwilę budzi mnie łomot kropel o dach.

Sobota 14.09.

Od rana, przez cały dzień, wyją syreny SP w okolicznych wioskach (na szczęście na zmianę) i w naszej, wozy SP jeżdżą na sygnałach- czy tak wyglądać może zbliżanie się końca świata lub III światowej?

 Leje i wieje przez cały dzień, drzewa mocno wygięte pod naporem wiatru.

Schodzę do piwnicy, by włączyć pompę w oczyszczalni (trzeba podłączyć do prądu dodatkowy kabel)- woda podchodzi pod pierwszy schodek, wszystko zalane. Wracam po wysokie gumiaki (mam takie pod kolana) i idę włączyć pompę. Staram się być spokojna, dla mnie woda w piwnicy, w tym domu, to nie nowość. Raz było jej nawet więcej, bo dochodziła do drugiego schodka. Dla Jaskóła to nowość. Woda w piwnicy owszem bywała, ale nie tak wysoko. Po śniadaniu zaczynamy montować pompy- jedną głębinową- ma wypompowywać wodę na zewnątrz, drugą powierzchniową, ma przepompowywać wodę z innych pomieszczeń do tego, gdzie stoi głębinówka.

Młodzi jadą kupić drugą pompę głębinową i nowe węże, bo nam brakuje kilka metrów.

Montujemy pompę powierzchniową, zaczyna przepompowywać wodę.

 

Wygląda to dziwnie, ale zdało egzamin. W pomarańczowym wężu jest drut, by się wąż nie zaginał, bo jest miękki. Dzięki drutowi, nie trzeba było tego węża trzymać. Żaden inny do pompy nie pasował ( zamówiliśmy w Necie pasujący).


 OK. Idę na pole, by zamontować rynny pod krótkiego węża, który wysuwamy z piwnicy przez okienko (sprawdzony sposób przy innych pompowaniach). Składam rynny, usztywniam je workami z ziemią i idę do piwnicy, bo pompa głębinowa nie chce ruszyć- Jaskół manipuluje przy niej, w końcu pompa rusza. Biegnę zobaczyć, czy leci z węża woda- leci. Chwila oddechu. Jednak pompa nawierzchniowa wolniej pompuje i po jakimś czasie trzeba głębinową wyłączyć. Przy ponownym włączeniu pompa milczy, ani drgnie. W końcu zaczyna charczeć- lecę pod okienko popatrzeć, czy leci woda- nic, zero, nul. Jaskół siedzi w piwnicy i próbuje włączyć pompę, ja stoję w ulewnym deszczu przy okienku i czekam na strumień wody z węża.

 Pompa ani drgnie, idę do piwnicy, szukamy przyczyny- próbujemy jeszcze raz, pompa rusza, biegnę pod okienko, hip hip- woda się leje- wąż był zatkany (widocznie jakiś węgielek zassała).

Przyjeżdżają młodzi z drugą pompą głębinową i wężem, niestety twardym i pozaginanym, co okazało się po jego rozwinięciu. W dwóch marketach budowlanych innych węży już nie było. Próbujemy z młodą (w ulewnym deszczu) węża rozciągnąć. Jaskół podłącza drugą pompę w innym pomieszczeniu, woda nie ma zamiaru przez węża lecieć.

 W końcu ucinamy węża przed feralnym zagięciem, stawiamy nową pompę przy starej, wysuwamy węża przez okienko i włączamy nową pompę- teraz idą trzy pompy naraz. 

 


Co jakiś czas musimy schodzić do piwnicy i kontrolować ich pracę.

Dużo czasu zajęło nam przedwczoraj zamontowanie tego wszystkiego.

Najgorsze było to dopinanie węży, wystawianie ich za okienko, umieszczanie je z dala od domu, by woda szła w ogród. Niby proste, a jednak nie- nie każdy wąż pasował do „wyjścia” pompy,  węże zaginały się na ramie okienka, trzeba było podkładać rynny, pompy stały nie tak jak trzeba, czasem się zapowietrzały.

Wszystko wiązało się z lataniem na trasie piwnica- ogród, monitorowaniem, czy woda leci- nie leci to jeszcze raz do piwnicy, na górę popatrzeć czy już leci- leci….ufffff…I wszystko w ulewnym deszczu.

W sobotę wieczorem cała woda z piwnicy została wypompowana.

Niedziela 15.09.

Rano schodzę do piwnicy, by włączyć pompę w oczyszczalni i…. tak, woda zalała całą powierzchnię  piwnicy powyżej pierwszego schodka. Przez całą noc napadało deszczu tyle, że w piwnicy znalazło się jeszcze więcej wody niż w sobotę. Ale mieliśmy już wszystko poukładane. Włączyliśmy pompy i po południu w piwnicy nie było już wody.

Ja tylko w południe przestawiłam tę powierzchniową do innego pomieszczenia i stamtąd wypompowałam wodę do środkowego i dalej do tej z innymi pompami.

Wypompowaliśmy w końcu tę wodę. Trzy pompy wczoraj szły przez kilka godzin i dopiero te trzy pompy dały radę opróżnić piwnicę z wody. Kupiliśmy jeszcze jedną, nawierzchniową, bo u nas trzeba przepompowywać wodę z pomieszczeń bocznych do głównego, a z tego jeszcze raz do ostatniej, skąd dwie pompy pompują wodę na zewnątrz.

Dzisiaj spokój, ale podszyty zdenerwowaniem. O co chodzi? Od piątku wisimy na monitorach- śledzimy sytuację, związaną z tymi strasznymi opadami. Czytamy o powodziach w miejscach, które znamy, zwiedziliśmy, gdzie mieszkają znajomi.

Sytuacja w naszym powiecie tragiczna- zalany Cieszyn i Czeski Cieszyn oraz zalane wioski wzdłuż Olzy, zalane tereny w okolicznych wioskach, gdzie płyną rzeczki, zalane Czechowice, zalane Bielsko, zalany Skoczów. Co chwila pokazują się komunikaty o kolejnych zamkniętych drogach, mostach, bo ta woda dopiero teraz zaczyna spływać i dopełniać wzburzone cieki, wypełniać wszystkie zagłębienia, nizinki, dziury, rowy, stawy itp.

Sytuację w południowej Polsce znacie. My tu jeszcze śledzimy sytuację w Czechach, a raczej na Morawach (np. zalewa Ostrawę). Tam dopiero jest strasznie.

Od rana dzwonią znajomi z pytaniem, jak sobie radzimy. Teraz widzę, ilu ich jest. I jest mi głupio, bo to przecież tylko piwnica, a troska ich jest taka, jakby chodziło, co najmniej, o utratę całego dobytku.

W ogrodzie poległa jarzębina- woda ją podmyła. U siostry, w ogrodzie zwalił się modrzew, też podmyty. Większych strat nie ma. Woda spłynęła.

 PS 1. Wisi nade mną przekleństwo nadmiaru wody. We wszystkich domach, w których mieszkałam (oprócz bloku), zalewało piwnice. Przeżyłam dwie potężne powodzie, kiedy wylała Olza- mieszkaliśmy około 200/ 300 metrów od rzeki, ale nas zalewała woda płynąca ze stoków Kopców Cieszyńskich. Teraz też mamy, podczas większych opadów, wodę w piwnicy. Jestem już tym zmęczona. Pocieszające jest to, że potrafimy sobie z tym radzić w miarę szybko i coraz bardziej sprawnie.



PS 2. Uspokajam nerwy tkając kilim, taki sobie, z resztek wełny. Tkam i wprawiam się w te wszystkie techniczne myki, poznaję arkana tkania na ramie. Nie macie pojęcia, jak kojąco na nerwy wpływa dotykanie różnych włóczek.

 

 

sobota, 14 września 2024

Oooooo, ja cierpię dolę...Zalewa nas!!!!!!!!

 Czuję się jak Noe tylko arki mi brakuje i dodatkowej pompy- już młodzi po nią pojechali. Dwie pompy w piwnicy chodzą i zbierają wodę, której wysokość na całej powierzchni (we wszystkich pomieszczeniach) wynosi około 20 centymetrów.  Woda, woda,woda.... wszędzie woda... z nieba woda, po ziemi woda, spod ziemi woda.... woda... woda...woda...😢😭😭😭

Napiszę więcej, jak potop minie, teraz nie mam siły. Zdjęć też nie będzie, nie mam czasu. I nie bawię się w statystyki, poczytajcie, co się u nas, tutaj na południu Polski, dzieje.


PS. Jeżeli ktoś myślał, że dom postawiony na stoku niewielkiego wzgórze, jest chroniony od zalania, to jest w tak zwanym mylnym błędzie.

poniedziałek, 9 września 2024

A tymczasem deszcz, ser, kwiaty, Beza, czyli normalność, która jednak "nie szczypie".

 

Drzwi na taras otwarte, tkam  i słucham szumu deszczu. Pada spokojnie, dosyć obficie. To dobrze, woda tak szybko nie spłynie po powierzchni, ma czas wsiąknąć w glebę. Wręcz słyszę jak ziemia pije tę wodę, jak rośliny wzdychając z ulgą prostują się, jak jeszcze resztki zieloności nabierają krople wszystkimi komórkami w siebie.  Lubię deszcz po suchych dniach, a przy takiej suszy to lubię go podwójnie. W ogóle lubię zachmurzenia, mgły i opadające krople z drzew. To takie wyciszające, nostalgiczne, wręcz dekadenckie. A ja lubię takie klimaty.

Ma padać jeszcze jutro i pojutrze, a potem zrobi się ładnie i ciągle ciepło.

Wczoraj zrobiłam bardzo proste żarełko- sałatkę + jajko sadzone + smażony ser Halloumi. No tak, taki elegancki zagraniczny ser (no przecież cypryjski, a jakże) i spostponowany zwykłym jajkiem? I to sadzonym?

Jajko jajkiem chociaż też niezwykłe, bo od radosnych kur z domowej hodowli, ale właśnie o ten ser chodziło- musiałam spróbować, jak smakują smażone całe płaty, bo dotąd dodawałam go do sałatek, krojony w kostkę i podsmażany na oleju i chciałam mieć porównanie. 

W kawałkach był bardzo dobry, ale ten smażony w płatach wymiata. To jest kolejny ser, który zadomowił się w naszej kuchni, jako ser smażony. W sumie takie smażone płaty można jeść przy każdej okazji i traktować je jako śniadanie, obiad, czy kolację. Wystarczy dodać chleb, sałatkę, kurczaka itp. A najbardziej to mi smakuje sam, taki prosto z patelni.

Kwitnie rozchodnik. Na wiosnę przesadziłam go z likwidowanej marnej  grządki i bardzo ładnie się za to odwdzięczył. Jest miododajny i w słoneczne dni oblegany przez pszczoły.

Kwitną też zimowity oraz anemony. Fioletowe anemony szybciej zakwitły i już przekwitają, białe jeszcze ciągle są w rozkwicie.


Beza (powiedzmy, że też kwitnie) w zachodzącym słońcu. 
A deszcz sobie dalej pada i pada,i pada,i pada...

 

niedziela, 8 września 2024

A tymczasem...późnoletnio.

Od miesiąca, w nocy, „śpiewają” puszczyki. Wygląda na to, że nie tylko uszatki, ale i puszczyki zadomowiły się na dobre w ogrodzie. Kiedyś to donośne kuuuuuuuwijt mnie przerażało (głupie ludowe przesądy, sączone dziecku do ucha przez przecież mądrą babcię), teraz wręcz czekam na nie. Jednak częściej odzywa się samiec. Siedzi na ogromnym świerku, rosnącym przy dużym tarasie i pohukuje.

Dzisiaj rano widziałam klucz gęsi, lecących na południe. Darły się strasznie, a tempo miały niesamowite.

Słońce zachodzi w połowie dystansu między najdłuższym i najkrótszym dniem, i jest go coraz więcej po południu na dużym tarasie. Liście na orzechach zżółkły, opadają, a na brzozach już się zezłociły.

Już chyba nikt nie zaprzeczy, że idzie jesień. Upał dokucza tylko w południe i po południu. Potem robi się chłodniej, choć wieczory jeszcze ciągle są ciepłe i przyjemne. Siedzę wtedy na tarasie i planuję jego zagospodarowanie. Do zrobienia schodów i barierek jest umówiona nowa firma. FIRMA, a nie górnik-glazurnik. W tym tygodniu mają przyjechać zrobić pomiary. Myślę, że z barierkami i schodami taras nabierze charakteru. Nowych mebli nie kupujemy, bo po co. Okrągły stół i dwa normalne tarasowe, proste krzesła są w sam raz. Wszystko w metalu, lekkie, nowoczesne. Teraz tkam okrągły chodnik, który położę na tych kamiennych płytach, a następnie będą tkane pokrowce na siedziska, albo kilimki, by narzucić je na krzesła. Muszę się pozbyć ogromnej masy wełenek. Tylko zalegają w pudłach, a ja nie mam melodii do robienia czegokolwiek na drutach lub szydełku.

 Ponieważ nie lubię zawalonych durnostójkami pomieszczeń (tylko książki mogą u nas być wszędzie, walać się po łóżkach, bałaganić, panoszyć się na półkach, kredensie, blatach itd.)- lubię różności, ale z umiarem, bez nagromadzenie tego wszystkiego, co w danej chwili mi się podobało, a potem zostało odstawione i tylko kurz łapie- nic więcej, oprócz donic, na tym  tarasie, nie będzie stało. 

 Wystarczy, że na dużym tarasie są fotele (wygodne, rozkładane), rower stacjonarny, stoliczek oraz wciśnięty w kąt wędzok, który mam zamiar kiedyś użyć. Na razie stoi i łapie kurz.

Duży taras en face- z lewej krata i balustrada, oddzielająca naszą część domu od części domu od siostry, tam też są schody do ogrodu. Z przodu istny busz (tak miało być) krzaczorów (dwie kaliny, hortensje, mała tawuła i bez Siringa, no i nieszczęsna rynna, która musi być długa, by woda nie wracała do piwnicy. Widać też kolejne szklane tafle do mycia 😀😀😀 oraz kolumny, które były od początku zaprojektowane i bez przygód wybudowane.
 A tu duży taras z boku- na nim donice z masą liści- jedyna roślina, która świetnie w tych warunkach rośnie, to jakaś odmiana koleusa (chyba), która zakwita dopiero pod koniec września. Z boku lekko spacyfikowany wielki cis- pchał się nam namiętnie na tarasy i trzeba go było trochę "postawić do pionu". Ten drewniany płotek to jedyny wybór w tym miejscu, by zakryć przestrzeń pod tarasem, która wcale nie jest urodziwa. Wprawdzie mogliśmy dać matę maskującą (siostra tak zrobiła), ale obrzydliwie się prezentowały te sztuczności. Tam, gdzie nie mam wyjścia, daję plastik- nie wszystko da się zrobić w drewnie i kamieniu- ale takich miejsc w ogrodzie jest nikła ilość.


Wracając do tematu nowego tarasu.

Te wszystkie ozdoby, ozdóbki trzeba utrzymywać w czystości, bo wtedy robią wrażenie, a ja już nie mam po prostu sił i zdrowia, by o to dbać. Zresztą charakter nowego tarasu niezbyt wiele pomysłów dopuszcza. On ma być jasny, przestronny i użytkowy o każdej porze roku. No może dokupimy jakiś fajny parawan, by zasłonić widok na schody do piwnicy i równocześnie osłonić tę część tarasu przed zimnymi północnymi wiatrami. Strasznie nie lubię, jak mi z tamtej strony wieje (akurat to moje ulubione miejsce- mam widok na cały ogród), a jest to taki „przelotowy” tunel między ścianą domu i ogromnym cisem, gdzie wiatr się rozpędza. Na wiosnę o tym parawanie pomyślimy.

Podobno idą silne ulewy. Wczoraj trochę popadało, ale raczej tak symbolicznie. Niemniej zdążyłyśmy z Bezą trochę zmoknąć podczas wieczornego obchodu ogrodu.

I udało mi się sfilmować rzadkość ogrodową- gołąbka furczaka. To motyl, który ma „wiatraczek w odwłoku”, bo lata jak najęty to tu to tam, w tempie motocykli wyścigowych w formule GP, macha skrzydełkami jak koliberek- w ogóle trudno go i sfotografować, i sfilmować.

 

Papryczki zmieniają kolory.




 

piątek, 6 września 2024

O pałacu, który już nie istnieje (Świerklaniec)

 

Do Świerklańca pojechaliśmy głównie obejrzeć wystawę chartów, w tym psy od Tomka. Do tego czasu oglądałam Drakulę tylko na zdjęciach i jak tylko nadarzyła się okazja, by psa zobaczyć w realu, postanowiliśmy pojechać na wystawę. Pałac i park w Świerklańcu, choć godne uwagi, zeszły na drugi plan.

Niestety, upał pokrzyżował nam wszystkie plany- upał i mój kręgosłup, który jest w dosyć lichej kondycji. Dłuższa jazda, choć w bardzo wygodnym samochodzie oraz dłuższe stanie, powodują, że ból robi się nieznośny i koniecznie muszę wtedy położyć się, usiąść itp. Wprawdzie Jaskół dźwigał w plecaku krzesełka rozkładane, ale to oczekiwanie na pokaz Drakuli, powodowało, że nie potrafiliśmy się zdecydować, czy ma sens te krzesełka wyjmować i rozkładać. No i tak przez dwie godziny, na przemian, raz spacerowałam, raz  stałam, a pokaz chartów szkockich przesuwano i przesuwano. No i ten nieziemski upał też robił swoje. W końcu zdecydowaliśmy się przeprosić Tomka, pójść do samochodu z zamiarem powrotu do domu. Zresztą on tak był przejęty wystawieniem psa (bardzo mu na tej trzeciej „pałce do korony” zależało) i skupiony na psie, że nie mieliśmy sumienia absorbować go naszymi osobami. W samochodzie, po ochłonięciu od upału, stwierdziliśmy, że może jednak tego parku trochę obejrzymy, a jak nie park to przynajmniej Pałac Kawalera. Pojechaliśmy na drugi parking, mieszczący się obok tego obiektu. Na szczęście (cholerny upał) znajdował się on (parking, pałac zresztą też) przy alei, pod starodrzewem i był w cieniu. 

Najpierw o pałacu Donnersmarcków, który została zbudowany z wielkiej miłości do francuskiej „kurtyzany” Blanki de Paiva. Wielka miłość, romantyczna śmierć i na końcu lekki horror.

Według mnie, była to niezwykła kobieta, z charakterem, świetnie radząca sobie w czasach, kiedy kobiety uważano za nic. Warto o niej przeczytać *

Posłuchajcie o historii, związanej z powstaniem pałacu**.

 


Równocześnie z budową pałacu, założono park na 250 hektarach. Park powstał na mokradłach.

„W 1865 roku berliński architekt, Gustaw Mayer, opracował projekt nowego założenia parkowego, wzorowanego na angielskim Hyde Parku, z charakterystycznymi polanami i swobodnie rozlokowanymi grupami drzew. W przestrzeń wkomponowano liczne rzeczki, kanały i stawy z kamiennymi mostkami, a specjalnie zaplanowane dywany kwiatowe tworzyły taras, który prowadził z pałacu do przystani wodnej. Całości dopełniły żeliwne rzeźby i fontanna autorstwa cenionego francuskiego rzeźbiarza, Emmanuela Fremieta (autora m.in. paryskiego pomnika Joanny D’Arc czy rzeźb w Ogrodzie Luksemburskim). Są to walczące ze sobą zwierzęta: jeleń i niedźwiedź, pelikan i ryba, koń i lwica, struś i wąż. Dziełem tego artysty jest też fontanna przedstawiająca trzy gracje trzymające kulę ziemską. Znany z otwartości na nowinki techniczne hrabia Guido von Donnersmarck cały park oświetlił lampami zasilanymi biogazem (!).” Więcej o historii parku w linku pod tekstem***

Pałac kawalera został wybudowany na początku XX wieku z myślą o gościach, odwiedzających rodzinę Donnersmarcków.**** Był to nowocześnie ( jak na ówczesne czasy) i bogato wyposażony w wszelkie wygody dom. Często gościł w nim cesarz Wilhelm II, który przyjeżdżał do Świerklańca na polowania.


Herb Donnersmarcków

Na frontonie pałacu jest napis „Memento vivere”- „Pamiętaj o życiu”, zachęcający gości do hedonistycznej postawy. 

Z całego kompleksu pałacowego w Świerklańcu, który nazywano „Małym Wersalem”, pozostał tylko  Pałac Kawalera. Po II wojnie go odrestaurowano i obecnie mieści się w nim trzygwiazdkowy hotel.

Po II wojnie zniszczono również stary piastowski zamek z okresu średniowiecza.**

Wracając do naszej „wyprawy”- w Pałacu Kawalera, znajduje się kawiarenka, gdzie kupiliśmy lody, bo co, jak co, ale ja sobie lodów nie odmawiam. To jest chyba jedyna słodycz, której nie potrafię się oprzeć. Lody, jak lody- dobre, ale bez specjalnych och! i ach!

Przed pałacem ruch, poruszenie, podjeżdżają samochody, wystawione stoły. Na sztalugach pani wiesza fotografie, na których widać ogromny pałac, fragmenty parku itp. Podchodzimy i pytam, czy mogę filmować, bo myślałam, że to wystawa malarska, a ja tam wolę wiedzieć, co mi wolno. Nie każdy artysta pozwala na filmowanie czy fotografowanie swoich wytworów. Owszem, mogłam (film się nie udał, skasowałam), a miła pani opowiedziała nam w skrócie historię pałacu Donnersmarcków, historię miłości Guido Donnersmarcka do Francuzki i jeszcze o tym, co się stało z pałacem po wojnie- o żołdactwie ruskim, które strzelało do figur w fontannach, o tym, że wywleczono z grobowca ciała ostatnich Donnersmarcków i do tych ciał strzelano… o rany…. że na rozkaz peerelowskich władz górnicy podłożyli ładunki pod ruiny pałacu i go wysadzili- cegły rozszabrowano, resztę możecie usłyszeć na filmie (warto go obejrzeć w całości, jednak). A potem przeszliśmy do współczesności i dowiedzieliśmy się, że przed Pałacem Kawalera rozpoczyna się właśnie Geburstag Kołocza. Cudnie… Zaś niedaleko pałacu, rozpoczynały się dożynki. Jedząc lody słyszeliśmy pierwsze piosenki śpiewane na full- niezły rock grano… biedne psy… wystawa jeszcze trwała. Ponieważ pani musiała coś tam komuś pomóc, rozstaliśmy się z uśmiechami, zrobiłam jeszcze kilka zdjęć i poczłapaliśmy do samochodu. A upał sobie trwał w najlepsze.

 Pełen folklor -Geburstag Kołocza


* https://www.tarnowskiegory.info/2021-02-14-11-22-25

** https://dziennikzachodni.pl/smutna-historia-nieistniejacego-zamku-i-palacu-w-swierklancu-kiedys-zachwycaly-dzis-prozno-ich-szukac/ar/c7-17487889

*** https://www.slaskie.travel/poi/3848/park-palacowy-w-swierklancu

****https://slaskie.travel/culturalheritage/3416/palac-kawalera-w-swierklancu

wtorek, 3 września 2024

Ostatnia "pałka" w koronie została zdobyta.

 Deerhound chart  szkocki- Drakula, zdobywca wszystkich możliwych nagród na polskich wystawach chartów.


 Wpis na Facebooku

42 Sighthound Club Show - Świerklaniec (O/Chorzów), 31.08.2024

Grand Champion Pl, Ch. Pl, Ch. Lt, Club Winner 2022, Club Winner 2023, FCI Euro Sighthound Winner 2022, Poland Winner Kielce 2022, Poland Winner Sopot 2023, Poland Winner Katowice 2024,

Crufts Q' 2024, 2025

🏴󠁧󠁢󠁳󠁣󠁴󠁿Dew DRAGON DRACULA 🏴󠁧󠁢󠁳󠁣󠁴󠁿❤️

Excellent, BOB, CAC, Club Winner

Judge: Mrs. Bogusłława Szydłowicz-Polańczyk (PL)

Najlepsza Głowa, Najlepszy Ruch

Judge: Mrs. Bogusłława Szydłowicz-Polańczyk (PL)

Specjalne podziękowania dla Pani Agnieszki Pilot Piłat za wspaniały pokaz OLIVE w porównaniu 💖

Dziękuję za pomoc i wspaniałe towarzystwo Darii, Monice, Małgosi i Agacie. 💖

Zdjęcia dzięki uprzejmości Pola Ef i Agata Smyczek


 

 



W wystawie brała udział również Oliwka.

Dla Oliwki podarunek od nieznanego darczyńcy 

I jeszcze Wam kogoś przedstawię- ona też z hodowli Tomka

Wpis na Facebooku

Aż trudno uwierzyć że ma już rok😍MAHSHEREN Montifica, wyjątkowa osobowość, prawdziwa księżniczka zachwyca nas każdego dnia. Figlarna, czasem uparta jak na saluki przystało, zgrabna jak gazela i prześliczna❤.

Jej wyjątkową urodę doceniono także na wystawach - zdobyła już tytuły Championa Szczeniąt PL, Młodzieżowego Championa PL, w sobotę na Klubowej Wystawie Chartów w Świerklańcu oceniona jako najlepsza🏆 z trzech pokazywanych w klasie suczek (sędzia Åge Gjetnes (NO), w niedzielę na FCI ECSHS otrzymała lokatę 2/4 (sędzia Marion Marpe (DE).

Obyś zawsze była tak radosna i szczęśliwa kochana dziewczynko

Chart perski saluki


Pozycja "wystawowa- pełna prezentacja.

 

Z hodowli Tomka są również Whippety, moje ulubione sarniookie charty.

Zdjęcia z Facebooka