piątek, 28 stycznia 2022

Ooooo, ja cierpię dolę 2 (pożądane testowanie)

 


 

 

Zaledwie wczoraj pojawiła się informacja o powszechnym testowaniu w aptekach, co okazało się kompletną bzdurą, nie do ogarnięcia z powodów logistycznych, a już leci następny bubel prawny.

Przeczytałam raz, potem, drugi  i ogarnął mnie śmiech. Ja sobie po prostu nie wyobrażam tego, co proponują pisowscy półidioci.

Ten rząd nie robi nic, by ratować ludzi chorych, by walczyć z pandemią, by wzmocnić służbę zdrowia, tylko zwala wszystko to na obywateli, to na apteki, to na pracodawców. I wszędzie kary, kary, kary grzywny……


 

„Projekt nowej ustawy covidowej pojawił się na sejmowych stronach. Zakłada on między innymi, że pracodawca będzie mógł żądać od pracownika raz w tygodniu podania informacji o posiadaniu negatywnego wyniku testu oraz że zakażony pracownik będzie mógł złożyć do pracodawcy wniosek "o wszczęcie postępowania w przedmiocie świadczenia odszkodowawczego" o zakażenie się od pracownika, który nie poddał się testowi.

Na sejmowej stronie pojawił się poselski projekt ustawy "o szczególnych rozwiązaniach dotyczących ochrony życia i zdrowia obywateli w okresie epidemii COVID-19". Wniosła go grupa posłów PiS. Do reprezentowania wnioskodawców upoważniony został poseł Paweł Rychlik. Zgodnie z informacjami dostępnymi na stronie sejmowej, projekt został skierowany do pierwszego czytania w komisji zdrowia.

W projekcie czytamy, że "pracownik jest uprawniony do nieodpłatnego wykonania testu diagnostycznego w kierunku SARS-CoV-2 finansowanego ze środków Funduszu Przeciwdziałania COVID-19". Prawo do nieodpłatnego wykonania testu przysługuje pracownikowi raz w tygodniu, ale ta częstotliwość może ulec zmianie ze względu na sytuację epidemiczną.

Pracodawca będzie mógł żądać testu

Projekt zakłada, że pracodawca może żądać od pracownika, w terminie wyznaczonym z wyprzedzeniem nie krótszym niż 48 godzin, nie częściej niż raz w tygodniu, podania informacji o posiadaniu negatywnego wyniku testu diagnostycznego w kierunku SARS­‑CoV­‑2 wykonanego nie wcześniej niż 48 godzin przed jego okazaniem.

Pracownik będzie mógł złożyć wniosek o odszkodowanie

Projekt przewiduje także, że zakażony koronawirusem pracownik, który ma uzasadnione podejrzenie, że do zakażenia doszło w zakładzie pracy lub innym miejscu wyznaczonym do wykonywania pracy, może złożyć pracodawcy w ciąg dwóch miesięcy od dnia zakończenia izolacji, izolacji w warunkach domowych albo hospitalizacji z powodu COVID­‑19, wniosek "o wszczęcie postępowania w przedmiocie świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia wirusem SARS­‑CoV­‑2 przysługującego od pracownika, który nie poddał się testowi diagnostycznemu w kierunku SARS­‑CoV­‑2".

W takim wniosku pracownik będzie musiał wskazać okoliczności uzasadniające, że zakażenie nastąpiło w zakładzie pracy lub innym miejscu wyznaczonym do wykonywania pracy i wskazać osoby, z którymi miał kontakt w tym zakładzie pracy lub miejscu "w okresie poprzedzającym zakażenie, nie dłuższym niż 7 dni".

Pracodawca w ciągu siedmiu dni od otrzymania wniosku będzie musiał zweryfikować, czy wśród pracowników, z którymi miał kontakt pracownik zakażony wirusem SARS­‑CoV­‑2, znajdują się osoby, które nie poddały się testowi diagnostycznemu w kierunku SARS­‑CoV­‑2 w okresie poprzedzającym zakażenie, nie dłuższym niż 7 dni.

Pracodawca przekazuje wniosek wojewodzie

W przypadku potwierdzenia przez pracodawcę, że wśród pracowników, z którymi miał kontakt pracownik zakażony koronawirusem, znajdują się osoby, które nie okazały negatywnego wyniku testu, "pracodawca niezwłocznie, nie później niż w terminie 3 dni" musi przekazać wniosek zakażonego pracownika do wojewody właściwego ze względu na miejsce wyznaczone do wykonywania pracy wraz z listą pracowników, którzy nie poddali się testowi, a zostali wskazani przez zakażonego pracownika jako osoby, z którymi pracownik ten miał kontakt.

Jak przewiduje dalej projekt, w następnym kroku wojewoda, na podstawie wniosku, wszczyna postępowanie w przedmiocie świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia. Datą wszczęcia postępowania jest dzień doręczenia wniosku. 

Od decyzji wojewody zarówno wnioskodawcy, jak i pracownikowi obowiązanemu do odszkodowania, przysługuje wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy. "Prawo do wystąpienia ze skargą do sądu administracyjnego przysługuje wnioskodawcy oraz pracownikowi obowiązanemu do uiszczenia świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia wirusem SARS­‑CoV­‑2 również od decyzji, od której nie wniesiono wniosku o ponowne rozpatrzenie sprawy" - czytamy.

Wysokość odszkodowania

"Wysokość świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia wirusem SARS­‑CoV­‑2 wynosi równowartość 5‑krotności minimalnego wynagrodzenia za pracę określonego w przepisach wydanych na podstawie art. 2 ust. 5 ustawy z dnia 10 października 2002 r. o minimalnym wynagrodzeniu za pracę (Dz. U. z 2020 r. poz. 2207) obowiązującego w dniu złożenia wniosku" - napisano.

Pracownik może wnosić o odszkodowanie od pracodawcy

Projekt ustawy zakłada także, że w sytuacji gdy pracodawca nie skorzystał z możliwości żądania od pracownika wyniku testu, a pracownik, u którego zostało potwierdzone zakażenie, ma uzasadnione podejrzenie, że do zakażenia doszło w zakładzie pracy lub innym miejscu wyznaczonym do wykonywania pracy, może on wystąpić do wojewody z wnioskiem o wszczęcie postępowania "w przedmiocie świadczenia odszkodowawczego z tytułu zakażenia wirusem SARS­‑CoV­‑2 przysługującego od pracodawcy".

W sytuacji, kiedy pracodawca skorzystał z możliwości żądania od pracownika okazania testu, a u pracowników, którzy mieli kontakt z pracownikiem, który nie poddał się temu testowi, stwierdzono zakażenie wirusem, może on wystąpić do wojewody z wnioskiem o odszkodowanie od pracownika, który nie poddał się testowi. "Wniosek podlega rozpatrzeniu, jeżeli na skutek zakażenia pracowników wirusem SARS-CoV-2 u tego pracodawcy, prowadzenie działalności przez pracodawcę zostało istotnie utrudnione" - czytamy w projekcie. 

Nie ma podziału na zaszczepionych i niezaszczepionych

W projekcie nie ma jednak rozróżenienia na osoby zaszczepione i niezaszczepione. Wnioskodawcy tłumaczą to w uzasadnieniu do projektu.

"Zaznaczyć należy, że szczepienia ochronne przeciwko COVID-19 niewątpliwie znacznie ograniczają ryzyko zachorowania na COVID-19, a w przypadku zachorowania łagodzą przebieg choroby, jednak nie pozwalają całkowicie wyeliminować rozprzestrzeniania się wirusa SARS-CoV-2. Z tego względu konieczne jest wprowadzenie również innych instrumentów hamujących transmisję wirusa SARS-CoV-2. Kierując się tym założeniem, w projekcie ustawy nie przewidziano odmiennych regulacji dotyczących wykonywania testów diagnostycznych w kierunku SARS-CoV-2 dla osób, które przebyły infekcję wirusem SARS-CoV-2, osób, które poddały się szczepieniom ochronnym przeciwko COVID-19, oraz osób niezaszczepionych" - napisano.   

Grzywna do 6 tysięcy złotych

Projekt mówi też o grzywnach za nieprzestrzeganie zakazów i ograniczeń. "Kto w okresie obowiązywania stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii nie przestrzega zakazów, nakazów, ograniczeń lub obowiązków określonych w przepisach o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, wydanych w związku z epidemią COVID-19, podlega karze grzywny w wysokości do 6000 złotych" - napisano.

Lubnauer: ta ustawa powinna się nazywać "o powszechnym donosicielstwie"

Założenia projektu ustawy skomentowała w rozmowie z TVN24 posłanka Koalicji Obywatelskiej Katarzyna Lubnauer. - To jest kuriozalna ustawa. Jej nazwa powinna być "o powszechnym donosicielstwie". To jest ustawa, która zawiera tylko zasady związane z tym, że jeden może donosić na drugiego jeżeli ten albo się nie testuje albo kogoś zaraził, według podejrzenia - powiedziała.
 

- Ta ustawa jest nastawiona na dwie rzeczy. Po pierwsze - skłócanie ze sobą społeczeństwa i to, żeby wszyscy na wszystkich donosili. Po drugie - kary administracyjne, kilkutysięczne, w stosunku do osób, które złamią jakiekolwiek przepisy - dodała.”

https://tvn24.pl/polska/ustawa-covidowa-nowy-projekt-pis-co-przewiduje-projekt-5576126

 

 



czwartek, 27 stycznia 2022

Piekielne piekło


„Egzamin:
Jedno z pytań, które pojawiło się na egzaminie na wydziale Chemii NUI Maynooth (National University of Ireland) dotyczyło właściwości termicznych piekła.
Odpowiedz jednego ze studentów była na tyle wyjątkowa, że profesor podzielił się nią ze swoimi kolegami, a później jej treść przedstawił w Internecie.
Pytanie:
Czy piekło jest egzotermiczne (oddaje ciepło) czy endotermiczne (absorbuje ciepło)?
Większość odpowiedzi oparta była na prawie Boyle'a, które mówi, że w stałej temperaturze objętość danej masy gazu jest odwrotnie proporcjonalna do jego ciśnienia.
Natomiast jeden ze studentów napisał tak:
Najpierw musimy stwierdzić jak zmienia się masa piekła w czasie. Do tego potrzebna jest liczba Dusz, które idą do piekła i liczba dusz, która piekło opuszcza. Moim zdaniem, można ze sporym prawdopodobieństwem przyjąć, że Dusze, które raz trafiły do piekła nigdy go nie opuszczają. Na pytanie: ile Dusz idzie do piekła, można spojrzeć z punktu widzenia wielu istniejących dzisiaj religii. Większość z nich zakłada, że do piekła idzie się wtedy, gdy nie wyznaje się tej właściwej wiary. Ponieważ religii jest więcej niż jedna i dlatego, że nie można wyznawać kilku religii jednocześnie, można założyć, że wszystkie dusze idą do piekła. Patrząc na częstotliwość narodzin i śmierci, można założyć, że liczba dusz w piekle wzrastać będzie logarytmicznie. Rozważmy więc pytanie o zmieniającej się objętości piekła. Ponieważ wg prawa Boyle'a wraz ze wzrostem liczby dusz rozszerzać się musi powierzchnia piekła tak, aby temperatura i ciśnienie w piekle pozostały stałe,
istnieją dwie możliwości:
1. Jeśli piekło rozszerza się wolniej niż liczba przychodzących do niego Dusz, temperatura i ciśnienie w piekle będzie tak długo rosło aż piekło się rozpadnie.
2. Jeśli piekło szybciej się rozszerza niż liczba przychodzących tam Dusz, wówczas temperatura i ciśnienie w piekle będzie spadać tak długo aż piekło zamarznie.
Która z tych możliwości jest bardziej realna? Jeśli weźmiemy pod uwagę przepowiednie Sandry, która powiedziała do mnie: "Prędzej piekło zamarznie niż się z tobą prześpię", jak również to, że wczoraj z nią spałem, możliwa jest tylko ta druga opcja. Dlatego też jestem przekonany, że piekło jest endotermiczne i musi być już zamarznięte. Z uwagi na to, że piekło zamarzło, można wnioskować, że żadna kolejna Dusza nie może trafić do piekła, a ponieważ pozostaje jeszcze tylko niebo, dowodzi to też istnienia Osoby Boskiej, co z kolei tłumaczy, dlaczego Sandra cały wczorajszy wieczór krzyczała: "O, Boże!".

Student otrzymał ocenę '"Bardzo dobry '”



http://www.google.pl/search?q=Piekło&hl=en&prmd=imvns&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=rWChULOfO8retAao8IHICQ&ved=0CDQQsAQ&biw=1247&bih=912#hl=en

 

poniedziałek, 24 stycznia 2022

Ooooo, ja cierpię dolę 1 (Recepta)*

 

Dzwonię do ośrodka zdrowia w tutejszej wsi, ponieważ skończyły się Jaskółowi lekarstwa, potrzebna mu nowa recepta.

Odsłuchałam katarynkę o nagrywaniu, potem przez trzy minuty sygnał łączenia- jest… Przedstawiam się i mówię, że chciałabym receptę dla męża na następne tabletki.

- Niestety, nie zapisujemy zapotrzebowań na receptę. Musi pani osobiście przyjść i wrzucić karteczkę do skrzynki przy drzwiach.

- No dobrze, ale dotychczas mimo tej skrzynki, można było uzyskać receptę telefonicznie. Dzwonię, pani zapisuje i po sprawie- mówię.

- Ale teraz musi pani przyjść z karteczką osobiście- nie ustępuje rejestratorka.

-  W czym problem, przecież rozmawiamy, podam nazwę lekarstwa, pani zapisze na karteczce i poda lekarzowi.- jestem zdziwiona, bo wydawało mi się, że kiedy znów szaleje pandemia, lepiej do ośrodka niepotrzebnie nie chodzić.

- Nie mogę tego zrobić, bo lekarze denerwują się, że nieczytelne są nazwy lekarstw i nie wiadomo o jakie chodzi.- pani jest nieugięta. Aż się mi ciśnie uwaga, że może napisać czytelnie, wręcz drukowanymi wielkimi literami. Nadal nie widzę problemu.

- Ale to lekarstwo jest już w kartotece, chodzi o następne opakowania- dalej próbuję- Lekarz wypisze, wklepie kod w komputer i my tu sobie ten kod odbierzemy na aplikacji- podsuwam jej szybkie rozwiązanie.

- Pani musi, wie pani, napisać nazwę na karteczce, przyjść do ośrodka, wie pani, przy wejściu jest taka skrzynka, pani tę karteczkę do niej wrzuci- rejestratorka a’piać swoje.

- Naprawdę pani nie może tego napisać i podać lekarzowi?- jestem coraz bardziej zdziwiona

- Nie mogę, teraz tylko wrzuca się karteczki do skrzynki, bo pacjenci się skarżą, że  ludzie dzwonią, linia jest zablokowana i nie mogą dodzwonić się do rejestracji, wie pani…

Zamurowało mnie, przecież dzwoniłam jako pacjent, a nie kuma na towarzyskie ploteczki. Ale tego już nie powiedziałam, bo uświadomiłam sobie absurd całej sytuacji.

Rozmowa, w takim stylu, trwała ponad 10 minut, z łączeniem 15 minut. Pani, co najmniej, pięć razy napisałaby nazwę leku, a ja nie musiałabym ganiać ekstra do ośrodka z karteczkami .

I nie poleciałam. Jaskół zadzwonił do lekarza specjalisty, od którego miał pierwszą receptę. Rejestratorka zapisała nazwę leku- przedtem zajrzała do kartoteki i upewniła się czy jest właściwy i wieczorem mieliśmy kod recepty w aplikacji telefonicznej.

Dwie przychodnie, dwa światy.


 * Tytuł należy czytać jednym tchem:):)

Można "cierpieć" z różnych przyczyn, mnie "cierpienie" sprawiają absurdy oraz "oporna materia" życia codziennego. Mam zamiar je spisywać. Może kiedyś  nie będzie przerażonego, zdziwionego, zaskoczonego, niedowierzającego "jaciepierdolę", a kupa śmiechu?

 

czwartek, 20 stycznia 2022

Ale była zadyma

 Do południa było słonecznie, pięknie. Tylko silny zachodni wiatr  dawał się we znaki.

A w południe zrobiło się tak

I tak

Po dwóch godzinach pokazało się słońce.



środa, 12 stycznia 2022

wtorek, 11 stycznia 2022

Słodki chrust

Nie jestem miłośniczką przesiadywania w kuchni ani miłośniczką gotowania tudzież pieczenia. Jedzenie traktuję jako potrzebę, by przeżyć i nie rozczulam się nad ekstra potrawami, chociaż od czasu do czasu, lubię zjeść coś nowego. Zawsze bardziej lubiłam piec ciasta, niż gotować. A gotować zaczęłam, kiedy miałam 12 lat. Gosposia wyszła za mąż, następne bywały krótko, jednak ponoć „się nie nadawały’” (jakkolwiek by to zrozumieć), mama pracowała (ach te spotkania rodzicielskie, dyżury oraz konferencje) i studiowała, starsza siostra więcej przesiadywała u ciotki, bo była w liceum i „musiała mieć spokój”, dlatego większość gotowania spadła na mnie.

Uczyłam się gotować na zasadzie: jutro ugotujesz to i to, przepis znajdziesz w książce. Koniec, kropka. Ponieważ od małego dziecka uczono nas podchodzić do problemów zadaniowo, toteż sama główkowałam, jak to ugotować, by zadanie wykonać dobrze. Jakoś szło do przodu, chociaż niekiedy ojciec krzywił się i sarkał, że breji jeść nie będzie- należy to wywalić do wiadra z żarciem dla świniaków. Nieraz się poryczałam, buntowałam, wrzeszczałam, że mogą sobie sami gotować, jak się nie podoba, niemniej robiłam to dalej z większym zaparciem, że ja im jeszcze ugotuję (z podtekstem- dosypię trutki na szczury), jak to zbuntowana smarkula miewa w zwyczaju. Ojciec bardziej dokuczał matce, że sobie studiuje, a on musi takie obiady jadać, ale na zwolnienie mnie z gotowania nie miało to wpływu. Matka wzruszała ramionami i kwitowała krótko- „Poradzi sobie”, albo „Przyzwyczaisz się”.

No to gotowałam zaraz po przyjściu ze szkoły. Najczęściej były to obiady jednodaniowe, proste, ponieważ ja też miałam jeszcze inne obowiązki- ćwiczenie na lekcje pianina, zadania domowe oraz prace około domowe, które nam ojciec przydzielał.

Najpierw nauczyłam się gotować zupy proste, zabielane śmietaną z mąką. Potem te ze zasmażkami. Te pierwsze najczęściej bywały za rzadkie, te drugie często były mączną breją. Cholerne zasmażki do dzisiaj mi nie wychodzą i jak nie muszę, to nie robię z nimi dań. No taki mam feler, że nie trafiam z proporcją zasmażkową. Potem nauczyłam się piec mięso. Owszem, rolady śląskie  też wtedy zaczęłam robić, ale to był hit mojej mamy i ona sama się nimi bawiła. Tych wszystkich surówek, mizerii, sałatek nauczyłam się „po drodze”, a nie było z nich zwolnienia, bo u nas do każdego drugiego dania obowiązkowo była jakaś „zielenina’  i kompot. No i bigos, bigos, który lubię robić, a który też rewelacyjnie przyrządzała moja mama. Ona  robiła prawdziwe myśliwskie bigosy, bo miała do dyspozycji dziczyznę różnego rodzaju.

Ja takich możliwości już nie mam, ale kiedy gotuję bigos trzymam się jej wskazówek: więcej kiszonej kapusty niż surowej, szklanka wytrawnego czerwonego wina na koniec gotowania, dużo suszonych grzybów szlachetnych, dużo zmiażdżonych  owoców jałowca, co najmniej trzy różne gatunki mięs (wołowina, wieprzowina, drób a jak się da, to dziczyzna), dwa gatunki kiełbas (tych bardziej szlachetnych), boczek i słonina (przesmażone w kostce), niezbyt dużo przecieru pomidorowego (by bigos nie był zbyt słodki), pieprz, sól i to wszystko przez cały tydzień, po kilka godzin, przegotowywać na wolnym ogniu pilnując, aby się nie przypaliło. To tak w skrócie o bigosie. Tak, torty i bigos moja mama robiła rewelacyjne.

Ciasta zaczęłam piec również w, mniej więcej, tym samym czasie. Tego nauczyła mnie też ona. Mogę o matce różne rzeczy pisać, ale jedno muszę przyznać- piekła ciasta genialne, a jej torty robiły furorę. Potem ja piekłam torty dla całej rodziny, a teraz torty piecze Młoda i  też ma do tego talent.

Przez wszystkie lata moich kulinarnych zmagań, korzystałam głównie z jednej starej książki kucharskiej. Kiedy wyprowadziłam się do "swoich domów", wyprosiłam tę książkę od mamy i towarzyszy mi ona do teraz.

Książka bardzo sfatygowana. Matka pewnie używała jej wiele razy. Sama przyznawała, że kiedy wychodziła za mąż, umiała tylko parzyć kawę. Nie ma się co dziwić, bo wychodziła za mąż, mając 18 lat, zaraz po maturze, a w domu moich dziadków zawsze była pomoc domowa, która zajmowała się gotowaniem i innymi prozaicznymi domowymi czynnościami. Skąd, zatem, miała umieć gotować?

Tę książkę dostała, kiedy była już 7 lat mężatką, ale i w jej domu, jak to bywało na leśniczówkach, miała do pomocy gosposię oraz gajowego. Książka jest nagrodą za zagospodarowanie obejścia leśniczówki. O tak, takie rzeczy moja mama uwielbiała- remontować, urządzać, zakładać ogrody. Leśniczówkę tę, dostał mój tata, zaraz po ślubie z mamą (1950 rok). Budynek byl do remontu, a obejście zaniedbane.

Cały czas trzymam w książce różne karteczki i opakowania. Te są po proszku do pieczenia. Nie mam pojęcia, skąd mama miała niemiecki proszek w czasach głębokiego stalinizmu w Polsce. Może od wujka z Niemiec, który słał paczki „biednym” krewnym? Matka biegle władała językiem niemieckim, ale tej umiejętności już nam nie przekazała. Szkoda.

Są też kartki z przepisami na ciasta, pisane ręcznie przez mamę. Ten jest na fajne ciasto orzechowe

I przepis, z którego korzystam, aby upiec chrust- chrust, nie faworki, bo u nas mówi się na ten rodzaj ciastek chrust.

Tak podaje się, według autora książki, chrust ( jedno z nielicznych zdjęć zamieszczonych w książce)


 
Zawsze ściśle trzymam proporcje i zawsze używam do ciasta spirytusu 90%.

Robię ciasto, a potem tłukę je dosyć długo wałkiem do ciasta. Moja mama robiła ciasto, formowała je w wałek, chwytała za koniec i tłukła ciastem o stół bardzo mocno. Wszystko po to, by je napowietrzyć. Im dłużej i mocniej się tłucze, tym bardzie kruche wychodzą ciastka.

Potem ciasto wałkuję na bardzo cienki plaster (na 2/3 milimetry), kroję paski- 2 cm szerokości, te paski kroję na części– wychodzą paseczki pięciocentymetrowe ( ostatnio mniej przykładam wagi do tych wszystkich długości i szerokości, byle nie były zbyt duże), w środku każdego robię nacięcie i przewlekam róg przez to nacięcie.

Smażę na bardzo gorącym oleju rzepakowym (moja mama smażyła na smalcu wieprzowym lub na Ceresie- kto pamięta Ceres?). Ciastka wrzucam małymi partiami, smażę krótko z jednej strony (złoty kolor), potem szpikulcem przewracam na drugą stronę, bardzo krótko trzymam i cedzakiem wyjmuję na talerz. Posypuję jeszcze gorące cukrem pudrem.

Tak wyszły w Sylwestra- tradycyjnie piekę chrust w Sylwestra oraz w Tłusty Czwartek

Bukiet goździków to nasza tegoroczna choinka. Goździki kupiłam, przed B.N. i jeszcze się pięknie (3. tydzień) trzymają w wazonie.


 A takie śliczne pierniczki otrzymaliśmy od wnuków z Anglii. Syn z synową pozwalają swoim chłopakom uczestniczyć we wszelkich pracach kuchennych, głównie w gotowaniu oraz pieczeniu. Super sprawa.


 

 

Miłego dnia.



 

 

 

poniedziałek, 10 stycznia 2022

Pytanie

Najbardziej mnie zastanawia, bo nie bawi, stwierdzenie- nie byłam na twoim blogu, nie czytam twoich postów, ale pewnie piszesz tam tak samo głupio, jak tu, dlatego cię nie lubię.

 Słowa skierowano do mnie

Zapytam- głupio? To znaczy jak?

 

P.S. Czyż nie jest rozczulający taki sposób budowania opinii o danej osobie- nie znam cię, ale cię nie lubię?

P.S.2 A może ja się czepiam?  Może powinnam z pokorą przyjąć taką ocenę mojej osoby? Wszak stwierdzenie- głupio piszesz ma bardzo szeroki zakres, a piszący może cię obrazić z niewinną minką i nic się nie stało, Polsko, nic się nie stało.

Może mi jakiś mądry troll wytłumaczy mechanizm takich wpisów? Tylko niech sobie tytułowanie daruje, już wszyscy wiedzą, nie trzeba ciągle podkreślać tego.

 

P.S.3 Nawet jak to odbieracie jako przewrażliwienie, to coś je spowodowało. Nikt nie jest przewrażliwiony ot tak sobie i nikt nie będzie mówił, że nie, och nie, na pewno nie, jak ono istnieje. 

Nie będę hipokrytką, jak mnie coś boli, to boli, jak czuję się obrażona, to jestem obrażona ( w tym przypadku nie o obrażenie chodzi- nie jestem obrażona), jak chcę coś zrozumie to dążę do tego (tę sytuację/wpis chcę zrozumieć) i nie owijam w bawełnę.

niedziela, 9 stycznia 2022

Pierwiosnek wcale nie wiosenny

Polowałam na sikorki, które stadkiem pojawiły się na magnolii. Posiedziały chwilę, zerwały się i poleciały w głąb ogrodu. Zostały dwa ptaszki. Jednym z nich była sikorka i tej zrobiłam parę zdjęć, zanim też odleciała. 



Na krzaku czarnego bzu, który jest bzem ozdobnym, a nie dzikim (kwitnie różowymi baldachami), uwijał się ptaszek. 


 

Nie był wróblem, ani sikorką. Robiłam mu zdjęcia, a potem poszukałam w przewodnikach i w Internecie zdjęć oraz informacji, by dowiedzieć się, jakiego to mamy gościa lub domownika ogrodowego.


 

Braliśmy pod uwagę trzy ptaszki- świstunkę leśną, piecuszka i pierwiosnka. Wszystkie są bardzo podobne do siebie, ale różni je śpiew. Świstunka leśna odlatuje we wrześniu, a zdjęcia robiłam później. Odpadła. Pozostało rozstrzygnąć, czy ptaszek na zdjęciu to piecuszek, czy pierwiosnek.  Posłuchaliśmy nagrań ze śpiewem tych ptaków i to przeważyło na stronę pierwiosnka. Taki śpiew słyszymy latem w ogrodzie.

„Pierwiosnek do złudzenia przypomina piecuszka, a niewielkie różnice w ubarwieniu często są niezauważalne podczas obserwacji w naturze. Spód ciała wydaje się bardziej szarawy, a nogi mają na ogół ciemny kolor. Długość ciała wynosi 10-11cm, rozpiętość skrzydeł 18cm, waga ok.8g.

Biotop

Gatunek ten jest typowym mieszkańcem gąszczu krzewów, w którym potrafi poruszać się z zadziwiającą zręcznością. Zasiedla świetliste lasy liściaste, tam gdzie występuje dobrze rozwinięte runo i podszyt, a także zagajniki śródpolne i ogrody, szczególnie na terenach wilgotnych.

Występowanie

Obszar występowania pierwiosnka to prawie cała Eurazja, bez skrajnej północy, południa i Dalekiego Wschodu. Zimuje w północno -wschodniej Afryce, w Indiach i krajach śródziemnomorskich. W Polsce występuje w całym kraju jako liczny i bardzo liczny gatunek lęgowy.

Lęgi

Wyprowadza 2 lęgi w roku, od połowy maja do połowy lipca. Gniazdo buduje z suchych traw i liści wyścielając je liśćmi traw poprzeplatanymi włóknami roślinnymi i łykiem. Budulec zbiera w najbliższym otoczeniu, tak więc gniazdo doskonale się w nie wtapia. Umiejscowione jest ono w niskim krzewie, czasami w gęstym jagodowym runie. Jaj jest od 5 do 7. Wysiadywanie trwa ok. 2 tygodni, po takim samym czasie młode opuszczają gniazdo.

Pokarm

Pierwiosnek odżywia się wyłącznie owadami i ich larwami.”

https://www.ekologia.pl/wiedza/zwierzeta/pierwiosnek

Tak nam śpiewa pierwiosnek latem.


 PS- Teraz w jeszcze jednym przewodniku przeczytałam, że w Polsce nie zimuje, odlatuje na zimę.Przylatuje już w marcu, a zimuje w północnych rejonach Afryki.

piątek, 7 stycznia 2022

"Odwiedziny" uszatki

A ja dalej o ogrodzie i jego mieszkańcach. W niedzielę przed B.N. usiadła na jarząbie, przed oknem kuchennym, sowa. Taka szczuplutka młoda sowa.  Byliśmy po obiedzie i Jaskół szykował herbatę (domowy zwyczaj- po obiedzie herbata w pokoju na miękkich fortelach- chwila wytchnienia przed dalszą pracą). Odgłosy jego krzątaniny słychać na filmie. Oczywiście, że nie odmówiłam sobie nakręcenia filmu z uszatką w roli głównej. Sówka widziała, że coś się dzieje, bo kilka razy pochyliła głowę i spojrzała w kierunku okna. Jednak nie spłoszyła się, siedziała na gałęzi może ze dwie godziny. Potem odleciała. Przez jakiś czas jej nie było. Ponownie zobaczyłam ją już o zmroku. Siedziała w tym samym miejscu.

Jedna uszatka, a jakoś radośniej mi się zrobiło w ponure, grudniowe popołudnie.

Filmy i zdjęcia robione przez szybę.



 

Więcej o sowach i ich zwyczajach tu, a o sowach w naszym ogrodzie można znaleźć klikając w etykietę "sowy".

 

 

środa, 5 stycznia 2022

Serdeczna prośba motłochu polskiego

 Jak trzymać pion, kiedy tyle draństwa wokoło? Ano, same pchają mi się takie perełeczki, które trochę humor poprawiają. Na początku memy mnie denerwowały. Teraz są coraz lepsze, coraz trafniejsze i faktycznie można się przy nich  pośmiać. 

Muszę przyznać, że ich twórcy nie marnują czasu, działają błyskawicznie i tworzą memy jakże aktualne, na zasadzie- "wczoraj pytanie, dziś odpowiedź"

Z Facebooka



sobota, 1 stycznia 2022

Noworoczne uszczelnianie

Nowy rok zaczął się od uszczelniania. Rudas widać poczuł potrzebę, by swoje gniazdo naprawić i przygotować do ewentualnych mrozów. Pocieszna jest ta wiewióreczka, kiedy tak pracowicie upycha kłęby trawy w pyszczku, a przecież to dla niej bardzo poważna czynność- zabrać jak najwięcej materiału, by nie ganiać nadmiernie.

Nagrałam filmiki i jak zawsze nie są one doskonałej jakości, ale chyba nie o to chodzi. Nie jestem zawodowym operatorem kamery, łapię takie sceny w przelocie i często filmuję przez szybę. W dodatku nagrywają się odgłosy z domu.

Ale chcę się z Wami podzielić kawałkiem naszego ogrodowego świata, w którym mnóstwo fajnych rzeczy się dzieje, a które to często nie są przez nas zauważone. To niech chociaż te filmy coś z niego pokażą.

***

Zaczęło się jak zawsze banalnie. Lubię podchodzić, od czasu do czasu, do okna lub drzwi balkonowych, by sobie popatrzeć na ogród. Nie ukrywam, że szczególnie wypatruję rudasów, które często się blisko domu kręcą.

Tym razem też tak było. Zauważyłam ją na kopcu rozsączającym. Drapała łapkami ziemię. Myślałam, że albo wykopuje, albo zakopuje orzech. No to łap za aparat i nagrywam. A ona zaczyna wyszarpywać sucha trawę i upychać ją sobie w pyszczorku. 

Napchała pełen pyszczek trawy i pobiegła do gniazda. Wiedziałam, że chodzi o uszczelnianie  lub budowę gniazda, bo akcję z korą na gniazdo już przerabialiśmy. Wtedy ospałowała z kory parę gałęzi lipy. Mżna sobie obejrzeć filmik i zdjęcia w tym poście

Tym razem padło na trawę. Postanowiła uszczelnić gniazdo, ale które? W pobliżu domu jest ich kilka. Poczekałam na jej powrót. Zaczęłam filmować i.... aparat się rozładował. OK, odczekałam następną rundę rwania trawy, galopek w stronę któregoś gniazda i sfilmowałam ją, starym aparatem,  w kolejnej akcji (jak to dobrze, że zawsze pod ręką jest jeden z nich).


Na tym filmie widać, że namierzyłam gdzie to gniazdo się znajduje. Nie przyszło by mi do głowy, iż wybierze takie miejsce. No cóż, ona wie lepiej, gdzie jej bezpiecznie.

Na trzecim filmie wdrapuje się na krzak dzikiego bzu, rosnący przed tarasem i namiętnie coś wyszarpuje. To resztki opuszczonego gniazda ptasiego. Zmyślny rudas nawet takie suchelce potrafi wykorzystać.

Nakręciłam te trzy filmy i doszłam do wniosku, że wystarczy. Zresztą nie pojawiła się więcej, chociaż czekałam już bez zamiaru filmowania.

Pięknie rozpoczął się ten rok- od takich fajnych, spokojnych obrazków, w pogodnym nastroju, kojąco. Cokolwiek się na świecie poza ogrodem dzieje, wiewiórki i tak robią swoje, dostarczając nam radości.

Wszystkiego dobrego w nowym roku i dużo wspaniałego zdrowia, a reszta sama się ułoży.