wtorek, 27 grudnia 2022

Wzgardziły


Śnieg już prawie zszedł. Tym razem obyło się bez zalania piwnicy, chociaż od północy zwały śniegu, przy drodze, zagrażały mnóstwem wody płynącej w dół (czytaj, do naszej piwnicy). Nawet trawniki są twarde, nie podsiąknięte. Widać, woda miała dobre ujście, bo nie stoi w ogrodzie. Straty w tujach okazały się mniejsze. Niemniej jedna, złamana w pół, już została odcięta (zostawiliśmy dół, może się górą zakrzewi). W niektórych pozostałych, nadwyrężonych, trzeba odciąć czuby, bo już nie wyprostują się. Tu też liczymy, że pozostawione „doły’ zaokrąglą  się górą, z czasem, na zielono. Są tuje (3), które trzeba całe wyciąć. Inne straty to dwie sosny, którym złamały się wierzchołki i ogromny jałowiec, wyłamany u podstaw pod ciężarem śniegu. Na szczęście wszystkie cisy i krzewy powoli się prostują i wracają do poprzednich kształtów. 

 

Po pierwszych opadach, a przed „wielkim śniegiem”, wystawiłam karmnik pod katalpę, napełniłam ziarnem i wysypałam pod nim pokrojone jabłka.

Ze zdziwieniem obserwowałam, że przez te dni ziarno zostało nienaruszone, a jabłka nietknięte, chociaż je odgrzebywałam  spod śniegu. Jedynym amatorem ziarna pod karmnikiem, był bażant.

Małe ptaszki pojawiły się dopiero, kiedy puścił mróz i przestał padać śnieg, ale ziaren nie tknęły. Natomiast tajemnica nie zjedzonych jabłek, wydała się szybko. Kosy wzgardziły jabłkami, bo miały inną, bardziej atrakcyjną wyżerkę. 

I tu jest dla mnie zagwozdka. Na spacerach miedzami, obok sadów ( już wyciętych, ale nazwa mi została), mijam ogromne krzaki ligustru, obsypane dorodnymi owocami, trzymającymi się na krzewach do późnej wiosny. Nie ma na nie amatorów. Przeczytałam, że te owoce jedzą głównie jemiołuszki. Nie widziałam ich tutaj. I tu nagle, na ogrodowym ligustrze, żerują kosy, które wzgardziły tamtym ligustrem, mają jabłka pod karmnikiem oraz owoce jarząbów?  


W okresie „wielkiego śniegu”, zjadały owoce ligustru, aż się krzaczysko ruszało, teraz ich tam nie uświadczysz. Pozostało jeszcze sporo granatowych kulek na krzewie.


 

Nie widuję wiewiórek. I pomyśleć, że były lata, kiedy wokół domu kręciło się ich sporo. Łaziły po tarasach, ścianach, mieszkały na strychu i miały gniazdo w wywietrzniku, przy oknie sypialni. Rozgrzebywały ziemię w donicach, zagrzebywały orzechy na grządkach (potem orzechy „wyrastały” i zachwaszczały ogród). Goniły się wokół pnia, popiskując oraz „przekrzykując” się po rudasowemu. Obżerały owoce z morwy, wyjadały czerwone orzechy laskowe, nie dając mi szans na jakikolwiek ich zbiór. Wszędzie rudasów było pełno. A teraz dwie gdzieś na dole ogrodu czasem się pokażą. Trochę mi smutno, bo wygląda na to, że już takich tłumów rudych pięknotek w ogrodzie nie będzie.  


 

 

poniedziałek, 26 grudnia 2022

Ooooo... ja cierpię dolę, już tylko uśmiechąć się mogę:)

Post ten jest  nawiązaniem do posta na blogu Świechny**. Uznałam, że warto przytoczyć cały tekst Hartmana nie tylko ze względu na jego świetną ripostę do wypowiedzi Matczaka. Tekst Hartmana jest sam w sobie wartościowy - podaje wiedzę o ateistach, pokazaną z punktu wiedzenia współczesnego filozofa.

"Jak nam ksiądz Matczak święta urządził

No nie. Myślałem, że opowieści o wypranym z ducha, jałowym, egoistycznym i samotnym życiu zagubionego współczesnego bezbożnika, goniącego za płochymi przyjemnościami i podnietami, jest domeną zakompleksionych i zacofanych, za to napompowanych pychą prowincjonalnych księży. A tu się okazuje, że na lep tej zgranej taniochy złapał się nasz cudownie niejednoznaczny, zaskakujący, zawsze niezależny profesor Marcin Matczak. Przywalił mi, ateiście, z liścia i świątecznie, a potem poszedł sobie pośpiewać kolędy. Dobra robota! Są zasięgi – prowokacja się udała. Jak widać, nawet Hartman zaszczekał w odpowiedzi!

Oddajmy głos klasykowi z konkurencyjnych łamów:

„Święto jest wspólnotowym rytuałem religijnym, mówi Han”. Gdy już podnieśliśmy się po tym ciosie w szczękę, wymierzonym przez profesorską spółkę koreańsko-francusko-polską, ogłuszył nas prawy sierpowy zadany pięścią mocarnych słów: „Ateistyczne święta to samooszukiwanie się człowieka zagubionego w sekularnym do cna świecie. To nędzna proteza prawdziwego świętowania, które prawdopodobnie nie jest już możliwe”. I jeszcze kopniak na odchodne: „Biedne wypalone maszyny do pracowania w dni robocze i konsumowania w święta”.

Artykuł Matczaka to w większości streszczenie poglądów francuskiego autora koreańskiego pochodzenia Byung-Chul Hana, epatującego publiczność konserwatywnym przesłaniem o zatracie wyższych wartości w rozkojarzonym, narcystycznym społeczeństwie współczesnym, pozbawionym zdolności tworzenia autentycznej wspólnoty oraz autentycznego odniesienia do transcendencji i w ogóle spraw ostatecznych. W takim społeczeństwie zanika zdolność do przeżywania rytuałów i prawdziwego świętowania. Ci nieszczęśni ateiści pojawili się w artykule Matczaka niejako przypadkiem – zapewne nawinęli się jako najbardziej zjadliwa odmiana zagubionego i osamotnionego człowieka naszych czasów. I nie zajmowałbym się tą napuszoną i arogancką logoreą Hana-Matczaka, toczka w toczkę powtarzającą sączone z kościelnych ambon kalumnie i pomówienia, gdyby nie dotknął mnie osobiście. Dlatego postanowiłem odpowiedzieć. Jestem bowiem ateistą, a jednocześnie filozofem o wyostrzonym słuchu metafizycznym, a przypadkiem również (jak wielu innych) teoretykiem tzw. nowoczesności. Miałem też przyjemność napisać książkę o wspólnocie („Pochwała litości”), więc temat żywo mnie interesuje."

Kto nie lubi "filozofowania', może spokojnie ten fragment ominąć. Ale radzę przeczytać, bo to kawał świetnego tekstu i informacji sporo.

"Otóż jedną z cech nowoczesności, trwającej już pół tysiąca lat, a więc dość leciwej formacji, jest umasowienie autonomicznego (wyemancypowanego) i refleksyjnego sposobu bycia. Większość ludzi, a przynajmniej mieszczan, z biegiem stuleci została wyposażona w jakąś zdolność samodzielnego, indywidualnego osądu i formułowania przekonań (najczęściej zupełnie nieoryginalnych, za to „własnych”) w sprawach kulturowych i społecznych, aspirując do indywidualnie, osobiście praktykowanej racjonalności. Po prostu ludzie nauczyli się mądrzyć i sobie to cenią. A skoro tak się mądrzą, to siłą rzeczy nie mogą już tak samo bezrefleksyjnie i spontanicznie uczestniczyć w rytuałach od wieków konsolidujących ich społeczności. Z czasem zatraca się w nich intuicyjne rozumienie symboli i obrzędów, a mity i wierzenia coraz bardziej zdają się wytworami ludzkiej wyobraźni, przez co tracą w ich oczach swą magiczną moc.

Ten proces kulturowej emancypacji i sekularyzacji przebiegał równolegle z procesem emancypacji klasowej i politycznej. Jedno i drugie bardzo się nie podobało klasom uprzywilejowanym, które dla powstrzymania modernizacji wytworzyły aparat ideologiczny zwany reakcją. Jednym z jego elementów jest krytyka tej aroganckiej przemądrzałości, czyli (jak mówimy w filozofii) zapośredniczenia, które niesie ze sobą emancypacja jednostki.

Ta krytyka trwa już tak długo, że wytworzyła własną mitologię, w myśl której w dawnych, złotych czasach naturalnej religijności i naturalnych hierarchii panowała harmonijna wspólnota, a ludzka egzystencja miała pełne nadziei odniesienie do sił wyższych, podczas gdy obecnie panują pycha, chciwość, anarchia i rozpacz. Takie rzeczy pisał wprawdzie już Platon, lecz naprawdę w dużej skali formacja reakcyjna, identyfikująca się od dwustu lat jako „konserwatyści”, ukonstytuowała się na tle wielkiej debaty o znaczeniu rewolucji francuskiej. Niestety, konserwatyści również są formacją na wskroś nowoczesną, wyrastającą z aspiracji do autonomicznej i racjonalnej oceny całokształtu kultury. Niby tęsknią za prostotą i spontanicznością, lecz przecież nie wyrzekliby się dla niej swojej refleksyjnej autonomii. Dużo więc gadają o pięknie mitów i wspólnoty, lecz ani nie chcą, ani nie potrafią wejść w buty przodków i oddać się tym mitom i tej wspólnocie. Przy wigilijnym stole są dokładnie w tym samym położeniu co wszelkiej maści progresywiści, z ateistami włącznie. Inaczej mówiąc, od kilkuset lat tysięczne Hany i Matczaki biadolą w swoich książkach i gazetach z powodu upadku starych dobrych obyczajów oraz panującego wszędy zepsucia, lecz biadoląc w ten sposób, sami wykazują się postawą krytyczną i refleksyjną. Nie ma od niej ucieczki. Czym bardziej chcą być naturalni, wspólnotowi, autentyczni i wierzący, tym bardziej są „przerażeni upadkiem” i „kultywujący tradycję”. Jadą na tym samym wózku nowoczesności, tylko udają, że ich tam trochę jakby na tym wózku nie ma. Ani to poważne, ani uczciwe. A na pewno bardzo narcystyczne.

Co do konserwatywnych diagnoz to generalnie są po prostu zbiorem uprzedzeń, pomówień i niczym nieuzasadnionych wyższościowych pretensji. Cały świat nurza się w rozpuście (w wersji współczesnej: w konsumpcjonizmie), ugania za coraz to nowymi pokusami i pozornymi rozkoszami, zapominając o zbawieniu (w wersji współczesnej: o sensie naszej egzystencji), podczas gdy mądry konserwatysta zachowuje powściągliwość i dobre obyczaje, a w dodatku kultywuje tradycję. On to umie świętować! On to umie tak tę wspólnotę przy tym wigilijnym stole zawiązywać, że hej! Mówi: jesteśmy wspólnotą, zachowujemy tradycje przodków, czujemy obecność Dzieciątka! I wszyscy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jednoczą się ze sobą przy tym polskim stole, a takoż i z przodkami, i z Panem Bogiem, pozostawiając żałosnych modernistów i lewaków za drzwiami.

Wszystko to są głupstwa. Mówienie ludziom niewierzącym, że ich świętowanie jest bez sensu, jest jak wmawianie kochankom, że ich seks z antykoncepcją jest tylko atrapą miłości. To już raczej owo konserwatywne zapewnianie się wzajemne o „kultywowaniu” i „radości Bożego Narodzenia” wyraża bezradność i wyjałowienie duchowe. Ma to tyle wspólnego z archaicznym, prenowoczesnym świętowaniem (będącym zresztą jedynie mitem konserwatywnej neomitologii) co nabożne płodzenie z namiętnością. Natomiast co do meritum to jest bardzo możliwe, że rozmaite zjawiska natury psychologicznej i społecznej z różnym nasileniem występują w różnych epokach i w różnych społecznościach. Na przykład kompulsywne poszukiwanie aprobaty innych ludzi, manifestowanie swojej obecności, naśladowanie popularnych i akceptowanych zachowań, rozmaite przejawy narcyzmu bądź regresji (infantylizmu) być może występują dziś częściej niż pół wieku temu albo sto lat temu. Nie możemy tego wiedzieć, bo bada się te sprawy dopiero od niedawna. Wyobrażenia, jakie mają na ten temat księża, prof. Han i prof. Matczak, są wyłącznie wyobrażeniami. I to podszytymi idiosynkrazją. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby okazało się, że w XIV-wiecznych miastach Europy Południowej młodzież miała większą niż dziś skłonność do popisywania się przed rówieśnikami, częściej doświadczała poczucia osamotnienia i smutku, częściej oddawała się niewyszukanym przyjemnościom, za to mało myślała o życiu wiecznym. Niestety, nie możemy tego sprawdzić."

Poniżej trochę wiedzy dla tych, którzy ateistów uważają za upośledzonych duchowo, ludzi wybrakowanych, prawie dzikie zwierzęta, bo nie uznają żadnego boga, a przecież bóg, bóg, bóg ponad wszystko....

"A teraz o ateistach. Otóż, panowie Han i Matczak, ateista to nie jest duchowy kaleka, biedaczek, któremu czegoś brakuje – dajmy na to jakiegoś „wymiaru”. Taki półgłówek, który po prostu „pewnych rzeczy nie rozumie”… A wspólnota to nie jest żadna magia ani cudowność ateiście niedostępna. Ateista to po prostu człowiek, który nie uważa za mądre ani poważne wyjaśnianie istnienia świata przez odwołanie do wyobrażenia pewnej osoby, która istnieje odwiecznie i mocą swej wyobraźni oraz woli świat ten powołała do istnienia. Tylko tyle. Nie znaczy to, że ma jakąś zubożoną zdolność do przeżyć metafizycznych, a nawet religijnych. Poczucie świętości i odświętności, potrzeba rytuału, egzystencjalna trwoga, podobnie jak nadzieja oraz więź z przodkami nie są żadną specjalnością wyznawców Boga, Atona, Jahwe, Zeusa czy innego Allaha. Nie ma to w ogóle nic wspólnego z wiarą w Wielką Osobę. Można nie wierzyć w Boga ani Ahura Mazdę (prof. Matczak zapewne nie wierzy w tego ostatniego) i mieć wielką skłonność do świątecznej egzaltacji i chętnie oddawać się metafizycznym medytacjom, a można też być pobożnym muzułmaninem o bardzo przytępionej zdolności do wzruszeń wspólnotowych i doświadczania mysterium tremendum. To jest kwestia indywidualnych predyspozycji, a nie stosunku do takich czy innych mitów.

Do mitów mamy zresztą stosunek co najwyżej sentymentalny, a w każdym razie protekcjonalny. Katolicy siadający do wigilii i śpiewający kolędy nawet nie myślą, aby rozważyć potraktowanie na serio ewentualności, że jakieś żydowskie dziecko urodzone dwa tysiące lat temu było wcieleniem żydowskiego bóstwa zwanego Jahwe i wyrosło na męczennika, który złożył samego siebie w ofierze samemu sobie, ażeby zbawić swych wiernych. Katolicy ani nikt inny na serio nie uczestniczą w mitologicznym misterium ani nie poddają się magicznym obrzędom, bo są to przywileje wspólnot plemiennych, które pozostawiliśmy za sobą razem z całym przednowoczesnym światem. Prof. Matczak, choćby nie wiedzieć, jak się wysilał, nie zaśpiewa kolędy z sercem czystym a naiwnym jak jaka staropolska chłopka. Z czystością mu zresztą tak samo do twarzy jak mnie.

Święta nie wykluczają. Święta nie obrażają. Ateiści mają takie samo prawo ubierać choinki i jeść karpia jak wszyscy inni. Koniec roku i początek nowego, przybywanie dnia i odwieczne świętowanie w tym czasie przez wszystkie ludy północnej półkuli jest ważne dla prawie wszystkich i wszyscy mają prawo w tym uczestniczyć. Na własnych warunkach. Nikt nie ma monopolu na świętowanie. Katolicy weszli na arenę dziejów całkiem niedawno, lecz zdążyli przez te 1700 lat zdusić wszelkie inne tradycje i mity, między innymi te związane z przesileniem zimowym. Nie mogą więc narzekać, że inni im teraz ich obrzędy podkradają. Po prostu nie znają innych. Za obchodzenie szczodrych godów zabijano.

Prof. Matczak, zasłaniając się francuskim ekscentrykiem, naobrażał, naurągał i poszedł do domu. Najważniejsze, że oddał na czas swój świąteczny felieton. Wbił kij w mrowisko, zrobił zasięgi i teraz może spokojnie zasiąść do barszczyku. A więc smacznego barszczyku i cudownych zasięgów w tym nowym roku!"

 https://hartman.blog.polityka.pl/2022/12/24/jak-nam-ksiadz-matczak-swieta-urzadzil/?fbclid=IwAR2VM-k0XVihyxHndprxuRWI4t0vH6pmRZio6FiFDB5tB9BcLeBep5RvgFE

 ** https://swiechna.blogspot.com/2022/12/swieta-ateistyczne.html

 


niedziela, 25 grudnia 2022

Jesień w Rudach Raciborskich, bo

 za dużo o tych szczodrych i o tych bożych. Albo przegięcie w jedną, albo przegięcie w drugą, tymczasem człowiek ma swoje tradycje rodzinne, tudzież przemyślenia i tak zrobi po swojemu. A jednak, zauważyłam, że przeleciało przez blogi coś w rodzaju tłumaczenia (się ?), dlaczego tak, a nie inaczej.

I na jedno wychodzi po obu stronach: BO TAK!

Dzisiaj jesień w Rudach Raciborskich, do których dotarliśmy po obejrzeniu pałacu w Krzyżanowicach. 

Nie będę zanudzała Was opisem kompleksu klasztornego. Mimo, że ma ciekawą historię, to mnie klasztory nie ciągną i nie mam do nich melodii. 

Jeżeli kogoś interesuje, tu znajdzie trochę informacji:https://rudy-opactwo.pl/historia/

 Powiem tyle- obeszliśmy budynek z trzech stron i poszliśmy w głąb parku, bo ten nas bardziej zainteresował, niż kolejny neoklasycystyczny obiekt.

Park jest dosyć dziki, a jedynymi ingerencjami człowieka są: utwardzenie alejek żwirkiem, zamontowanie oświetlenia i ławeczek, przerzucenie mostków przez rowy, dopływy do stawów oraz Rudę. Reszta taka, jak w lesie. Nawet wykroty i powalone drzewa były nietknięte ręką człowieka. O, takie to ja lubię, nawet bardzo lubię. 

Pogoda była cudna- słoneczna późnojesienna. Sami popatrzcie, jaki piękny kawałek świata zobaczyliśmy.





















 Dodaję jeszcze to.




 

piątek, 23 grudnia 2022

Czas radości, czas oddechu....

Wszystkim odwiedzającym mój blog- tym, którzy świętują Szczodre Gody i tym, którzy obchodzą Święta Bożego Narodzenia oraz tym, którzy traktują ten czas, jako wolny od pracy, przeznaczony na odpoczynek, w nadchodzących dniach, życzę dużo miłości, radości, pogody ducha oraz  wspaniałego zdrowia.


 

 

czwartek, 22 grudnia 2022

A ty mnie całuj pod kiścią zieloną, czyli rzecz o jemiole.



Pamiętam stojące, na placu przy leśniczówce, rzędy dorodnych zielonych jodeł i świerków. Choinki wycinano w młodnikach- niech nikt nie myśli, że to było bezmyślne niszczenie lasu. Corocznie w młodnikach robi się przecinkę, dając innym drzewkom dać szansę wyrośnięcia na dorodne drzewo. Choinki przywożono na plac kilka dni przed Bożym Narodzeniem, by ludzie  ze wsi mogli sobie spokojnie jedną wybrać i kupić. Wtedy kupowano choinki u leśniczego, nie było we wsi bazarów i innych miejsc sprzedaży choinek. Oprócz drzewek, przywożono i zwalano na ziemię wielką stertę gałązek zielonej jemioły. Te zielone cudności mogli brać ludzie do woli za darmo.

W domu wieszaliśmy jemiołę w holu, na lampie z poroży jeleni oraz na pozostałych, wiszących na ścianach porożach. Było ich sporo. To były ojcowskie pamiątki z lasów pszczyńskich, kiedy do leśniczówki, zaraz po wojnie, przyjeżdżały różne osobistości na wielkie polowania. Zielona jemioła pięknie pachnie taką świeżością, surowością. Cały dom wtedy tak pachniał. No i świeżą choinką, którą ojciec przynosił  do domu w Wigilię. Zawsze jodłę i zawsze od podłogi do sufitu. Do zapachu jemioły, dochodził zapach świeżego igliwia.

Dekoracje z jemioły wisiały tak długo, aż się zeschły. Wtedy je wyrzucaliśmy.

Twierdzi się, że zwyczaj wieszania jemioły przywędrował do nas z Anglii, gdzie panował od XVII wieku. Anglicy, prawdopodobnie, zaczerpnęli ten pomysł od Celtów, którzy kiedyś zamieszkiwali tereny Brytanii. I tu się zastanawiam, bo przecież Celtowie zamieszkiwali również ziemie słowiańskie. Wydaje mi się, że nastąpiło gdzieś przekłamanie- jemiołę u nas wieszało się od czasów słowiańskich, a zwyczaj całowania pod jemiołą przyszedł z Anglii.



Zgodnie ze zwyczajem, który rozpropagowali Anglicy, kiedy mężczyzna całował pod jemiołą, po każdym pocałunku miał zrywać jeden owoc. Jeżeli udało mu się zerwać również ostatni owoc, posiadł wówczas dar płodności. Prawdopodobnie lepki sok z owoców jemioły kojarzył się z boskim nasieniem.


 

Jemioła w czasach pogańskich symbolizowała słońce oraz księżyc i ten symbol wywodzi się, prawdopodobnie, ze zwyczajów  celtyckich, kiedy to druidzi, przy pomocy złotego sierpa,  ścinali pęki jemioły z dębów.

Jemioła jest też symbolem życia- jest wiecznie zielona, co sugeruje wieczne życie, oraz jest symbolem płodności. Jemioła miała również chronić Celtów przed demonami i złymi mocami. Napar z jemioły służył im jako odtrutka.

Zgodnie ze zwyczajem celtyckim, gałązki jemioły powinny zawisnąć nad świątecznym stołem,  nad kuchnią i nad frontowymi drzwiami. Jemiołę wiesza się przed pierwszą gwiazdką  w Wigilię. Po ususzeniu, gałązek jemioły nie należy wyrzucać, ale przechować do następnej Wigilii. Jej magiczna moc ma działać przez cały następny rok.

Tyle o zwyczajach celtyckich. Podobne wierzenia i zwyczaje, związane z jemiołą pojawiają się również u Germanów i Skandynawów.

U Słowian, jako ozdoba, jemioła pojawiała się prawdopodobnie na Jare gody, ponieważ symbolizowała odrodzone życie. Ale wieszano ją również w Szczodre Gody, ponieważ kojarzono ją z boginią/ bogiem nowego światła. Złociste barwy, jakie przybierały listki jemioły, miały symbolizować moc słońca- dawcy urodzaju i życia.

Jemiołę uznawano za świętą roślinę, dlatego już samo jej ścinanie, było obwarowane nakazami- chłop musiał wejść na drzewo i nie ściąć, a uwalić obuchem siekiery, krzak jemioły. Potem musiał jemiołę zrzucić na dół w taki sposób, by stojąca pod drzewem osoba, chwyciła krzaczek w locie. Jemioła nie mogła dotknąć ziemi, bo stałaby się wtedy bezużyteczna. Jako wyraz szacunku dla tego ziela, owijano ją w białe płótno.

Słowianie, generalnie uznawali jemiołę za symbol powodzenia, dostatku, obfitych plonów i bogactwa. Wkładano gałązki jemioły do uli, by uzyskać obfite zbiory miodu. Była (i jest nadal) ona również symbolem miłości.  Jemiołę wtykano w weselny korowaj, co miało zapewnić nowożeńcom pomyślność i dostatek. By uchronić młodą parę przed nocnymi koszmarami, zatykano gałązki jemioły nad drzwiami sypialni. Gałązkami jemioły uderzano krowy, by zwiększyć ich płodność i mleczność. Słowianie używali jemioły w celach leczniczych, na przykład dodawali jemiołę do kąpieli, by wzmocnić odporność dzieci. U Słowian napar z jemioły również uznawano za antidotum na zatrucia oraz lek na epilepsję. Zalecano ją, by leczyć bóle głowy, przeziębienia, choroby żołądka. 

W domostwach Słowian, jemiołę należało wieszać nad stołem biesiadnym i nad frontowymi drzwiami, i nie należało jej wyrzucać, a zachować do następnego przesilenia zimowego- wtedy zapewniała domowi dobrobyt oraz szczęście.


 Źródła:

https://polki.pl/rodzina/uroczystosci-rodzinne,symbolika-galazki-jemioly-co-symbolizuje-ten-krzew,10178750,artykul.html

https://blog.slowianskibestiariusz.pl/zycie-slowian/zielnik/jemiola/

https://zwrot.cz/2019/04/jemiola-jak-jej-nie-znacie/


„Co do zastosowania w medycynie Michalik wspomina o leczeniu chorób serca, układu krążenia. – Jemioła to jedno z niewielu ziół, które skutecznie leczy miażdżycę, zapobiegając tym samym zawałom serca i mózgu. Jednocześnie wzmacnia mięsień sercowy i poprawia krążenie krwi. Ma też zastosowanie w leczeniu raka, w problemach towarzyszących klimakterium, w padaczce, usuwa uderzenia krwi, uczucie strachu i nerwowości. Jemioła leczy również choroby tarczycy, stymuluje układ odpornościowy, pomaga niepłodności kobiet i mężczyzn. Zatrzymuje krwawienie – wylicza Michalik.

I oczywiście również podkreśla, że z ziołami, jak i z każdym lekiem, należy obchodzić się ostrożnie. Zwłaszcza, że jemioła jest trująca. – A ponadto znaczenie ma tutaj, z jakiego drzewa się jemiołę zebrało. Nie należy zbierać jej z topoli, gdyż rosnąca na tym drzewie jest toksyczna. Najlepszym lekiem jest zaś ta zebrana z jabłoni – mówi Michalik.”

https://zwrot.cz/2019/04/jemiola-jak-jej-nie-znacie/

Miłego całowania pod świąteczną jemiołą 😁

 

 

 

środa, 21 grudnia 2022

I znów światłość zwyciężyła



Dzisiaj jest najkrótszy dzień w roku.  Od jutra będzie dnia przybywać. Jest to przesilenie zimowe, które Słowianie hucznie świętowali.

 


W słowiańszczyźnie wyraz „god” znaczyło „rok”, a godami nazywano okres przejściowy między starym, a nowym rokiem.

Wyraz „gody” używano do XVIII wieku, a na niektórych terenach używa się go do dzisiaj. Słowianie używali również innej nazwy: Święto Zimowego Staniasłońca

Słowiańskie Szczodre Gody, związane są z kultem solarnym. 

Swaróg wraz z synem i swym ptasim podopiecznym, Rarogiem. Autor: Sukharev  

Ponieważ od momentu przesilenia zimowego, dzień staje się dłuższy, w mitologii słowiańskiej mówi się o narodzinach syna boga słońca- Swarożyca (nazywanego też Dażbogiem lub  Dadźbogiem). Celem świętowania w tym czasie, było zjednanie sobie boga. Obfita uczta, jaką wyprawiano w Wigilię Szczodrych Godów (21 grudnia), miała zapewnić boską opiekę na domownikami i domostwem. Uczta składała się z 12 potraw, tylu, ile jest miesięcy w roku. Świętowano kolejne 12 dni, a każdy dzień był wróżbą na nadchodzące 12 miesięcy. W tym czasie spotykano się z bliskimi, z rodziną, biesiadowano, śpiewano pieśni na cześć Boga Słońca.

Prawie wszystkie chrześcijańskie bożonarodzeniowe tradycje mają swoje źródła w pogańskich zwyczajach obchodzenia Szczodrych Godów. 

Bardzo dużą rolę, w słowiańskich czasach, przykładano do wróżb, dlatego ważnym bogiem w tym okresie był Weles- opiekun wiedzy, bogactwa i magii oraz bóg zaświatów i pasterz bydła. Wróżby miały, przede wszystkim, zapewnić zdrowie oraz dobrobyt. Stąd zwyczaj dzielenia się chlebem, czy kładzenie siana pod talerzami. Ze słomy lub siana wróżono pomyślność- wyciągano po słomce i im ona była dłuższa, tym większy dobrobyt miał być w nadchodzącym roku.

Dzieci, w Wigilię szczodrych Godów, czyli w Szczodry Wieczór, były obdarowywane drobnymi podarunkami. Najczęściej były to jabłka, orzechy, drożdżowe placuszki- szczodraki. Placuszki miały kształt, rogalików, bułeczek, precli lub zwierząt, albo lalek.



 

W słowiańszczyźnie nie było choinki w takiej postaci, jaką znamy obecnie. W kącie chaty stawiano snop zboża- diducha, a na niektórych terenach wieszano u sufitu podłaźniczki. Ziarna diducha wiosną rozsiewano w polu- miało to zapewnić obfite plony. Diduch (diduch oznacza dziadek- przodek) był także symbolem zaproszenia dusz zmarłych przodków na wieczerzę.

Zwyczaj stawiania dodatkowego nakrycia na stole wigilijnym, również pochodzi z czasów słowiańskich. Dawne Szczodre Gody były silnie związane z pamięcią po zmarłych przodkach. Wierzono, że duchy zmarłych przybywają w tym okresie na ziemię, by się ogrzać.

Początkowo, aby im to zapewnić, spotykano się na cmentarzach, gdzie palono ogniska, organizowano rytualne uczty. Z czasem zwyczaj spotykania się z duchami zmarłych przeniesiono do domostw. Odtąd dla zmarłego, stawiano dodatkowy talerz na stole biesiadnym. Obecnie tłumaczy się, że to talerz dla wędrowca lub niespodziewanego gościa. Z kultem przodków wiąże się jedna z potraw wigilijnych- kutia. Gotowano ją podczas Dziadów, oraz słowiańskich obrzędów pogrzebowych, które nazywano tryzmami.

W porozumiewaniu się ze zmarłymi, miały pomóc także zwierzęta. Wierzono, że w tym czasie przemawiają one głosem przodków. Stąd przekonanie, że w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem.

Pogańskim jest również zwyczaj chodzenia po kolędzie. Wówczas była to koliada. Kolędnicy chodzili od chaty do chaty z wielką gwiazdą, która symbolizowała zwycięstwo dnia nad nocą, światła nad ciemnością oraz z życzeniami dla mieszkańców. Domownicy wyglądali kolędników, ponieważ ich przybycie zapowiadało obfitość plonów i szczęście.

 Podczas koliady chodzono także z turoniem, którego cucenie alkoholem zwiastowało pomyślny nowy rok wegetacyjny.

Koliada to nie tylko chodzenie po kolędzie, ale cały okres świętowania, czyli w pewnym sensie współczesny Karnawał. Bawiono się przy ogniskach, tworzono roztańczone, rozśpiewane procesje- spotykano się, by wspólnie  cieszyć się z coraz dłuższych, coraz jaśniejszych i cieplejszych dni. 

A wracają do biesiady wigilijnej, powinna ona być obfita oraz kończyć się przejedzeniem, co z kolei symbolizuje ludzkie wsparcie- przekazanie energii dla słońca, walczącego z ciemnością w trakcie przesilenia.

Jednak najważniejszym spadkiem, po pogańskich przodkach, jest przekonanie, że podczas świąt należy się cieszyć i życzyć innym wszystkiego dobrego.

 

Źródła:

https://slavicdivision.com/module/smartblog/details?id_post=13

https://historiamniejznanaizapomniana.wordpress.com/2015/12/22/szczodre-gody-swieto-zimowego-staniaslonca/

https://www.slawoslaw.pl/boze-narodzenie-nowego-slonca-szczodre-gody/

 Szczodraki


"Największą furorę spośród podarków robiły jednak specjalne placki lub bułeczki o różnych kształtach, które zwano szczodrakami. Świąteczne ciasta kiedyś się kończą, przez co szczodraki w polskiej tradycji uchodziły za idealny wypiek na czas, gdy większość świątecznych przysmaków zostało już zjedzonych. Ich wykonanie jest proste i tanie, a same szczodraki są raczej przekąską bardzo sycącą. Przez to też idealną na rozbudzone świątecznym obżarstwem brzuchy. Wiele jest pomysłów na szczodraki. Zazwyczaj wykonywano je z drożdży, mleka, tłuszczu i śmietany. Można nadziać je serem, kapustą, mięsem lub owocami – w zależności od tego, na jaki smak ma się ochotę. Szczodraki miały najczęściej kształt rogalika, choć różnie z tym bywało. Mogły też mieć kształt podkowy, precelka bądź też okrągłej lub podłużnej bułeczki. Przygotowywano je w okresie, gdy było można spodziewać się kolędników. Były one idealnym podarkiem, gdyż z jednego kilograma mąki było można napiec szczodraków dla co najmniej paru grup kolędniczych. Fakt, że były sycące sprawiał z kolei, że nikt z gości przesadnie się nimi nie objadał. Szczodraki miały swoją symbolikę – pieczono je takie, jaki był miniony rok. Gdy rok był urodzajny, lepiono duże rogale z białej mąki nadziewane serem, farszem mięsnym lub kapustą z grzybami. Jeśli zaś rok był biedny, bułeczki były malutkie, z mieszanej mąki, często bez nadzienia. Zaklinanie rzeczywistości rzadko kiedy wychodziło człowiekowi na dobre, przez co usilne upychanie farszu do szczodraków wypieczonych po biednym roku często mogło skończyć się ich rozwalaniem, a w efekcie – kulinarnym niepowodzeniem.”

https://www.slawoslaw.pl/szczodry-dzien-i-szczodry-wieczor/


 

„Kruche szczodraki z kapustą, jabłkami i majerankiem
ciasto
2 szklanki mąki – tortowej i białej orkiszowej bio po połowie
50 g miękkiego masła
50 g gęsiego tłuszczu
2 łyżki kwaśnej śmietany
1 żółtko i 1 jajko
1 łyżeczka soli

nadzienie
500 g białej kapusty
3 kwaśne jabłka
majeranek
2 łyżki klarowanego masła
1/2 szklanki wody
sól i pieprz do smaku
migdał

Mąki przesiewamy do miski, dodajemy masło i gęsi tłuszcz. Siekamy nożem i łączymy tłuszcze z mąką. Dodajemy śmietanę, żółtko, jajko i sól. Szybko zagniatamy elastyczne ciasto. Zawijamy je w folię spożywczą i wkładamy do lodówki na kilka godzin – ja zostawiam je na całą noc.

Kapustę kroimy, przekładamy na sito, płuczemy. Do garnka wkładamy masło, dodajemy kapustę i trochę wody. Dusimy ją aż zmięknie. Jabłka obieramy, ścieramy na tarce i dodajemy do kapusty, doprawiamy solą i pieprzem, dodajemy majeranek, wlewamy wodę i dusimy razem kilka minut. Odstawiamy do przestygnięcia.
Piekarnik nagrzewamy do 200 st. C.
Na blacie podsypanym mąką cienko wałkujemy partiami ciasto, wykrawamy dowolny kształt, nadziewamy kapustą z jabłkami, sklejamy i układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Do jednego szczodraka wkładamy migdał. Smarujemy je mlekiem lub rozkłóconym jajkiem i pieczemy 20 minut. Są pyszne na ciepło i na zimno. Szczodrze częstujemy nimi bliskich i przyjaciół, sąsiadów i kolędników!”

https://www.kuchennymidrzwiami.pl/szczodraki-tradycyjne-wypieki-na-gody-i-trzech-kroli/

 Zdjęcia z Internetu oraz z podanych źródeł.