sobota, 29 sierpnia 2020

Jest, a jakoby go nie było.




 To nie "wymyślony" rzekomo covid, a organizacja zabezpieczania się przed zachorowaniem jest do niczego. Ten wirus od początku zachowuje się inaczej niż dotychczas znane wirusy, dlatego lekarzom trudno go opanować. Większość państw, na wiosnę, została zaskoczona skalą zachorowań, więc reakcje były takie, a nie inne- zamykanie, ograniczanie, narzucanie masek i innych form ochrony. Nam się teraz, po prawie pół roku, dobrze gada, bo dużo rzeczy już o chorobie wiemy, ale na początku, mało kto zadawał sobie sprawę, z czym przyjdzie się wszystkim zmierzyć. Wyśmiano nawet robienie zapasów papieru toaletowego na początku pandemii w Polsce. No sorry- ktoś zapomniał, że my, Polacy przeżyliśmy już takie czasy, że papieru brakowało. Ja się nie dziwię, że robiono duże zapasy. Nie ma nic do śmiechu i durnowatych żartach o pos… gaciach ze strachu. To teraz dopiero wiemy, że niepotrzebne to było. Maseczki powinno się nosić, określone maseczki. Kto pamięta teraz, że na początku epidemiolodzy postulowali, jakie maseczki mają być- dwuwarstwowe najmniej i do tego wkład w środku. Maseczki materiałowe należy nosić najwyżej godzinę, potem zmienić, potem wyprać, wyprasować. Kto to pamięta? Noszą brudne maseczki i dziwią się, że łapią infekcje. Golf, komin, ewentualnie podciągnięta koszulka, to tylko półśrodek, kiedy trzeba spotkać się twarzą w twarz na parę minut, a zapomniało się maseczki. To jest środek zapobiegawczy, ale na krótko. Rękawiczki i płyny dezynfekujące- kto teraz nosi rękawiczki w sklepie? I chociaż płyny stoją przy wejściu do każdego sklepu, ludzie mijają je obojętnie. I tak mogę wymieniać. Czy maseczka zniewala człowieka? Ogranicza jego „bycie sobą”, narzuca „kaganiec”. Na myśl by mi nie przeszło takie skojarzenie, ale innym już tak. Kobietom w Arabii każą zasłaniać twarz, by czuły się zniewolone- tak twierdzi pewna pani, wprowadzając czytelnika w błąd**. I nas też tak, ponoć, chcą, przez maseczki zniewolić. Naprawdę? Jeżeli ludzie nie otworzą oczu i nie skorzystają ze swojego rozumu i nie zaczną się chronić oraz chronić innych, to naprawdę będzie źle. A tak nawiasem- ludzie buntują się przeciw noszeniu maseczek, twierdzą, że się w nich duszą, a ja bardzo często widzę stojące w sklepie osoby- spotkały się na zakupach- pytlujące w tych maseczka prawie 15 minut i więcej jeszcze przed sklepem. U nas też klienci przyjeżdżają bez, potem niechętnie zakładają, robią zakupy a potem jeszcze mają ochotę pogadać. No i tak gadają nierzadko po pół godziny- w tej maseczce. To jak to jest, pytam- duszą się, czy są leniwi i nie chce im się zakładać maseczki?
Powiem jeszcze o odporności i zachorowaniu na covid. Już lekarze dowiedli, że bardzo dobra odporność przy tej chorobie jest niekorzystna. Kiedy wirus rozwinie się w organizmie, do obrony ruszają przeciwciała, które wytwarzają szkodliwe dla organizmu toksyny. Kiedy tych toksyn wyprodukują za dużo, zatrują cały organizm i ten umiera. Taki sobie paradoks, ja sama nie wiem, co z tą informacją zrobić, bo uważam się za bardzo odporną na infekcje. A teraz mogę właśnie z tego powodu paść jak kawka. Dlatego chronię się jak mogę przed wirusem.*


A nasz rząd? Tu tez tkwi przyczyna lekceważenie przez Polaków zagrożenia. Gdyby od początku rząd wydawał mądre decyzje. Gdyby te decyzje były jednoznaczne, wyraźne, zrozumiałe, to ludzie podeszliby poważniej do problemu. Pewnie też nie było by takich durnych filmików, które zawierają wykłady, rzekomych specjalistów, na temat pandemii. Wystarczy, że ktoś ma przed nazwiskiem prof. I ludziom wydaje się, że to mędrzec nad mędrcami. Może być, ale pewnie z innej dziedziny,  filmik sobie kręci, bo wydaje mu się, że jest znawcą od wszystkiego, dlatego ma coś „ważnego” do powiedzenia. A ludzie, jak to ludzie, kiedy czegoś nie wiedzą, czegoś się boją, to chętnie wysłuchają i szarlatanów. Łatwiej wysłuchać wykładziku niż pomyśleć i logicznie poskładać różne fakty na dany temat. Rzekomi profesorowie tym łatwiej manipulują odbiorcami, im bardziej znają metody oddziaływania na mózgi ludzkie. Ponieważ nie jesteśmy w stanie pokojarzyć wielu rzeczy z ich wykładów, bo nie mamy takiej wiedzy, przyjmujemy ich wywody, wygłaszane płynnie, w doskonałym języku naukowym,  za pewnik. I tak dajemy wpuszczać się w maliny.
Ludzie szukają jakiejś „podpórki” psychicznej, by nie dać się zwariować- w ten sposób wpadają  w jakieś paranoiczne teorie, zaprzeczające istnieniu pandemii, wirusa, choroby.
A nasz rząd miota się i tak naprawdę, to niezbyt się całą sytuacją epidemiczną przejmuje. I to pomaga w szerzeniu się tych bzdurnych teorii wśród ludzi- tu mają jakiś konkret i chociaż mało z tego, o czym ci profesorowie mówią, rozumieją, to i tak dla nich brzmi to lepiej niż rządowy bełkot.
Ze szkołami tak samo- całe wakacje mieli na stworzenie platformy edukacyjnej, to nie, to teraz na dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku szkolnego nagle panika i kombinacje, co robić.
Ale ktoś napisze- bzdury, nie ma wirusa, oni to wiedzą, dlatego tak to olewają? Przekonuje Was to? Mnie nie- wirus jest i to groźny, a rządy nadal nie potrafią opanować różnych sytuacji w społeczeństwach. Ktoś podał przykład Macrona i buntu żółtych kamizelek. Macron nie potrafił sobie z buntem poradzić i oto pojawia się świetna okazja- virus- Macron zamyka Francuzów w domach, bunt się wygasza. Niby tak, ale… niekoniecznie jest to spisek Macrona  z kim? No nie wiem, z wirusem? Przecież to po prostu zbieg okoliczności. W tym samym czasie Włochy, Hiszpania, Portugalia, Niemcy i inne kraje zastosowały lock down. Polska też. A gdzie były jeszcze jakieś bunty do stłumienia? W którym z tych krajów? Ale w świat leci, że Macron wykorzystał wirusa, choć ten podobno nie istnieje. Naiwności ludzka, kto zakłada, że wtedy Macron myślał o żółtych kamizelkach, kiedy pół Europy ogarnęła epidemia, ten nie ma pojęcia o polityce, a tylko węszy teorie spiskowe przeciw ludzkości.
 Ludzie "na własne żądanie" biorą udział w weselach, wycieczkach grupowych, a potem płaczą, że muszą być na kwarantannie i pracodawca nie zapłaci  im z to "wolne". Obwiniają wszystkich tylko nie siebie za tę lekkomyślność
Wbrew przepisom spotykają się całymi rodzinami, grupami, bez maseczek, bo jak się śmiać, jak dyskutować w maseczce na twarzy?  I co się dzieje- są środowiska, w których nikt nie zachorował i są środowiska, które prawie całe są na kwarantannie. No i teraz niech sobie każdy wybierze- zwolennik teorii spiskowych powie: „Nie ma wirusa. Przez całe lato ludzie grillowali i nikt nie zachorował”. Ktoś taki, jak ja, czyli wierzący w istnienie wirusa i bojący się go powie: „Co ci ludzie wyprawiają? Przecież tyle ludzi choruje, tak łatwo się zakazić, a oni imprezują”. To, że ludzie spotykają się w grupach i nie chorują, nie znaczy wcale, że nie ma wirusa i że oni go nie noszą w sobie. Po prostu nie zachorowali teraz. Mieli więcej szczęścia niż rozumu. Ale nie wiemy, czy po miesiącu wirus się w nich nie uaktywni lub  nie złapią go i nie zachorują. I nie znaczy, że nie złapią wirusa w innym środowisku. Dla mnie to nie jest wcale dowód, że wirusa ktoś sobie wymyślił dla swoich politycznych interesów, a ludzi się specjalnie oszukuje. Bo i takie są opinie. Ktoś chce zawładnąć ludzkością (KTO?), mieć nad nią władzę, kontrolę a przy okazji wzbogacić się. Pytam te wszystkie osoby wyśmiewające istnienie pandemii, wirusa, i tym samym lekceważący chorujących i zmarłych na Covid, KTO chce ludzkością zawładnąć? Soros. WHO? No nie rozśmieszajcie mnie. Czy ludzie naprawdę wierzą w te durnowate przekazy. Przecież, jeżeli ktoś chce zawładnąć światem, to na pewno ma lepsze metody niż czipowanie ludzi przy okazji przymusowego szczepienia, jak ogłaszają wszem i wobec zwolennicy teorii spiskowych. I czy naprawdę wierzycie, że tak jawnie ktoś będzie przejmować władzę nad Światem, przy tylu chorujących, umierających, przy tylu podejmowanych badaniach przez lekarzy, epidemiologowi itp. Naprawdę wierzycie, że „ludzkość” na to pozwoli? Nie, nie durnym gadaniem, że szczepionki są BE, nie- nie lekceważeniem przepisów epidemicznych, nie- nie przekazywaniem sobie tych kłamliwych filmików. My powinniśmy się bronić przed wirusem tak, jak to zalecają. Zorganizować się, zmobilizować, zrobić wszystko, by ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa, a tym samym liczbę zachorowań. Czyli powinniśmy robić odwrotnie niż to, z czego śmieją się takie głupawe istoty, mówiąc, że wirus jest wymysłem.
 A już naprawdę nieodpowiedzialnym jest to bezmyślne przekazywanie sobie, w Internecie, filmików z pseudonaukowcami, wygłaszającymi bzdury, że wirusa nie ma, oraz zachęcanie  do kretyńskiego bojkotu noszenia maseczek i do bojkotu przestrzegania reżimu sanitarnego.
PS. Coraz więcej naszych  klientów mówi, że chorowało na Covid. Piszę  o tym, dlatego, że na blogach i na  fejsie krąży pytanie czy ktoś zna osobę, która była chora. I stwierdzają- nie spotkałem takiej osoby, po czym szereg komentarzy mówi- ja też nie. I to ma być według nich dowód, że wirusa nie ma. A my już tutaj takie mamy. A liczba zachorowań wzrasta. Ludzie ogarnijcie się i zacznijcie traktować epidemię poważnie.





**„W Koranie nigdzie nie ma informacji na temat tego, czy kobiety mają obowiązek zakrywania twarzy i/lub całego ciała. Kobiety powinny chować jednak to, co je zdobi. W świecie arabskim takim elementem są włosy. Jest to bardzo intymna kwestia i mężczyźni często proszą swoje żony, by zakrywały włosy. Kobiety godzą się na to, bo tak zostały wychowane. Natomiast to, czy zdecydują się zakryć całą twarz, zakładając nikab, czador lub burkę, jest już ich decyzją i odpowiedzią na pytanie: czy chcą być oglądane przez kogoś innego niż męża.(…)
Wraz z rosnącym zagrożeniem terrorystycznym oraz licznymi atakami, niektóre kraje zakazują zasłaniania twarzy muzułmankom. Pierwszym krajem, który zakazał noszenia burki była Francja. Za nią poszły kolejne państwa. Obecnie zakaz obowiązuje w Belgii, Holandii, Czadzie, Kamerunie, Kongo i częściowo w Hiszpanii. Podobny plan mają Niemcy i Szwajcaria.”
https://businessinsider.com.pl/lifestyle/burka-hidzab-dlaczego-kobiety-w-islamie-zakrywaja-twarz/xwk78t3

środa, 19 sierpnia 2020

"O jeden zmarnowany zachód słońca za dużo..."


Tyle było już pięknych zachodów słońca, a ja nie zdążyłam uwiecznić nawet połowy z nich. Za szybko przemijają. Szkoda.
Taki mam wieczorny widok z dużego tarasu- na ogród siostry




A taki na wieczorne lipy z tarasu wschodniego

I jeszcze na południowy zachód, na dole ogrodu







wtorek, 18 sierpnia 2020

Sensowne do posłuchania

Wysłuchałam piosenki "Dziś pójdę późno spać" zespołu "Kwiat jabłoni" i.... nie chcę się wyzłośliwiać. Jeżeli to ma być przekaz roku 2020, jak twierdzi moja synowa, to albo z tą jabłonią coś nie tak, albo z moją synową. Pomijam warsztat muzyczny zespołu i głos wokalistki ( powinna popracować nad dykcją i wzmocnić głos)
Musiałam odbić w stronę czegoś wartościowego ( przynajmniej dla mnie), z sensem. Posłuchałam niezawodnego Kaczmarskiego. 



niedziela, 16 sierpnia 2020

Dziś o liliowcach i tygrysówce


Liliowce to moje ulubione kwiaty. Jakieś 15 lat temu zwiedziłam w Starej Pomarańczarni w  warszawskich Łazienkach wystawę lilii i liliowców.  Obejrzałam multum bukietów, utworzonych z  różnych gatunków lilii i mnóstwo bukietów, utworzonych z różnych gatunków liliowców. Lilie piękne, ale z nimi jest kłopot- wymagają sporo pracy przy uprawie:  sadzenie, wysadzanie, zimowanie, otulanie itp. A w dodatku, w naszym ogrodzie, gdzie mieszka spore towarzystwo myszy i nornic, nie miałyby szans. Przepracowałam to z cebulami tulipanów oraz innych wiosennych kwiatów. Lilii zresztą też. Ostały się tylko lilie złotogłowy, których myszy nie tykają. Wracając do wystawy-  byli na niej również ogrodnicy, którzy zachęcali do kupna swoich roślin. Od jednego z nich wzięłam folder z ofertą i zaczęło się. Pierwsze parę kupiłam za straszne ceny- jeden kosztował 50 złotych, ale był bardzo oryginalny- beżowy z ciemnofioletowym środkiem.  Za inny zapłaciłam 30 złotych- kremowy z bardzo karbowanymi płatkami. Teraz te gatunki spowszedniały i nie są takie drogie, a te bardziej pospolite można kupić i za 10 złotych.
Przez niemal 15 lat uzupełniałam gatunki i takim sposobem doszłam do momentu, kiedy mam w ogrodzie prawie 20 rodzajów tych kwiatów. Zdjęcia  większości pokazałam  w tym poście.
Dwa lata temu zaplanowałam przeorganizowanie ogrodu kwiatowego. Postanowiłam, że będą w nim tylko byliny i to takie, które nie wymagają dużego nakładu pracy. Właśnie liliowce są takimi roślinami. Wtedy też kupiłam trzy nowe odmiany. Niestety, tylko jeden z nich zakwitł, co opisałam w poście o liliowcach- czyste oszustwo, bo kupiłam odmianę pełną, a okazała się liliowcem pustym i w dodatku takim samym, jaki już mam. W tym roku zakwitł następny i znowu coś w opisie pokręcili, bo napisali, że ma być śnieżnobiały, a jest kremowy z żółtym środkiem. I liliowiec w ofercie na zdjęciu był śnieżno biały- nie ma mowy o przekłamaniu kolorów. Jest prześliczny, ale ja chciałam mieć białego liliowca, śnieżnobiałego, takiego, jaki był w ofercie.

 Zakwitł też inny liliowiec, który kupiłam wcześniej- pełny czerownoceglastożłóty.

W zeszłym roku kupiłam następne trzy nowe gatunki. Wszystkie miały mieć pełne kwiaty. Dwa zakwitły, jeden nie. Trzeba poczekać do następnego roku i zobaczyć, czy posłano mi gatunek zgodny z zamówieniem.
Dwa nowe pełne liliowce. Czerwony
Jasnoliliowy
 Zakochałam się nim. Wyobrażam sobie całą kępę tych prześlicznych kwiatów.
 A tu pozostałe pełne liliowce, jakie rosną w naszym ogrodzie.
Żółte- zakwitają najwcześniej ze wszystkich liliowców i bardzo długo kwitną. Z kępy wyrastają nowe łodygi z pączkami, co u innych raczej nie występuje. Na ogół, w liliowcach,  wszystkie łodygi wyrastają w tym samym  czasie, a rośliny kwitną tak długo, aż wszystkie pąki się rozwiną. Jedna kępa kwitnie około dwóch, trzech tygodni- potem wycinam łodygi.


Pomarańczowy- najwyższy ze wszystkich liliowców. Bardo łatwo się rozmnaża, bo młode rośliny wyrastają obok kępy, a kępa nie jest zbyt zwarta. Są liliowce, których nie da się podzielić bez uszkodzenia kępy. To te bardziej "szlachetne" gatunki. Ten pomarańczowy liliowiec kwitnie bardzo obficie i bardzo długo. Jest to mój ulubieniec. Rozsadziłam go w różne miejsca w ogrodzie, gdzie tworzy bardzo dekoracyjne akcenty.

Na ogół dostaję to, co zamówiłam. I nawet więcej. W jednym sklepie, do zamówionych roślin, dołączono gratis 5 cebul irysów. Pewnie chciano zrobić mi przyjemność lub pozbyć się nadmiaru cebul. Nieważne. Narobiono mi kłopotu. Po pierwsze, te irysy trzeba wykopywać po przekwitnięciu i sadzić na jesień do ziemi. Po drugie trzeba je okrywać na zimę, bo lubią przemarzać. A ja właśnie teraz unikam takich roślin, ponieważ nie chcę już bawić się w te wszystkie wykopywania, opatulania i na nowo sadzenia. Po drugie nie mam miejsca na nowe rośliny tego typu. Chcę rośliny wsadzić do ziemi i niech tam latami rosną bez kłopotu dla mnie. Nie sadzę już roślin jednorocznych, te mam tylko na rabacie wzdłuż chodnika na parking- kilka  dziwaczków oraz aksamitek. Jednoroczne sadzę w donicach na tarasach. A i tak to jest kilkanaście donic do obsadzenia. W tym roku nawet tygrysówka jest posadzona w donicach- o dziwo pięknie zakwitła. Te cebule irysów potraktuję na wiosnę tak samo- wsadzę do dużych donic i zobaczymy. Teraz przechowuję je w małych doniczkach- wypuściły kilka listków i „przekwitły”- zasuszam je w ziemi. Na zimę pójdą razem z tygrysówką do piwnicy, a wiosną do donic.

Cebule tygrysówki kupiłam 4 lata temu w Biedronce. Zaciekawiły mnie jej oryginalne kwiaty na zdjęciu, na opakowaniu i wzięłam na próbę dwie paczuszki. Posadziłam zgodnie z instrukcją. Wyrosły, pięknie zakwitły. W następnym roku tak samo. Ale w zeszłym roku był z nimi problem. Tygrysówka musi być sadzona za każdym razem w nowym miejscu, a ja likwidowałam grządki z kwiatami- posadziłam ją na tym samym miejscu, co rok przedtem. Zakwitła bardzo obficie. W tym roku nie miałam już w ogóle dla niej miejsca w ogrodzie, a żal mi było wyrzucać piękne cebule. 


Posadziłam do donic i znów pięknie zakwitła.  To też kwiat jednego dnia. Na jednej łodydze ma ich kilka, zakwitających sukcesywnie. Jak zakwitła na początku lipca, tak kwitnie cały czas. Mam trzy kolory- czerwony, liliowy/malinowy (?) i żółty- tych  jest najwięcej cebul. Po przekwitnięciu zaschną liście, a jesienią zaniosę cebule do piwnicy na przezimowanie. I jeszcze jedno- donice nie są duże, ustawione są w pełnym słońcu, a podlewam rośliny ciepłą, odstaną wodą, dwa razy dziennie, w południe i wieczorem tak, by lać prosto na ziemię w donicy.
 Marzy mi się jeszcze liliowiec, który mocno pachnie cytryną. Przymierzałam się do kupna i jakoś zleciało. Teraz jeszcze muszę zastanowić się, zanim go kupię, gdzie  go posadzić.

czwartek, 13 sierpnia 2020

Ciotki


Jest lato, jest kanikuła i jest  czas na lekturę, a ponieważ Teatru uśmiała się  z określenia "ciotka rewolucji", więc podaję krótką charakterystykę onych ciotek.
 
"Takim wyrażeniem lekceważąco i z pobłażliwością nazywane bywają kobiety nazbyt oddane pewnej idei, niespełnione w życiu osobistym.
Nie wiadomo, kto wymyślił ten frazeologizm. Rozpropagował go natomiast Tadeusz Konwicki, który w opublikowanym w połowie lat 80-stych quasi-pamiętniku "Nowy Świat i okolice" zanotował:
"W latach pięćdziesiątych Polską rządziły ciotki rewolucji. Proszę mnie nie poprawiać. Ja wiem, że w szkołach uczą, iż władzę sprawowali wtedy Bierut, Cyrankiewicz albo Różański. Ale naprawdę wszyscyśmy podlegali bezapelacyjnie ciotkom rewolucji.
Były to panie w średnim wieku, ale jeszcze nie stare, choć zdarzały się śród nich i staruchy pamiętające jeszcze Lenina, na ogół niezbyt urodziwe, choć bywały i niebrzydkie, a nawet z pewnymi skromnymi pretensjami męsko-damskimi.
Były zazwyczaj czarniawe, przy kości, krótko ostrzyżone, energiczne, zdecydowane w odruchach, rozkochane w marksizmie-leninizmie i fanatycznie oddane władzy ludowej. W większości pochodziły z plutokratycznych domów żydowskich i miały już za sobą pewien staż w przedwojennej partii komunistycznej.
Każdy z nas musiał się zetknąć swego czasu z taką działaczką. Siedziały one w gabinetach Komitetu Centralnego, w zakątkach Ministerstwa Bezpieczeństwa, w salkach kolaudacyjnych kinematografii, a także w skromnych pokoikach wydawniczych czy redakcyjnych.
Nie wiem, jak inni, ale ja odczuwałem jakiś ożywczy niepokój, kiedy moje drogi skrzyżowały się z drogą takiej towarzyszki dyrektorki czy redaktorki. Wiem, że wielu ludzi uciekało przed nimi jak przed zarazą, ale chyba niesłusznie.
Otóż ja znajdowałem przyjemność w nieznacznym i długofalowym demoralizowaniu tych towarzyszek. Ich pryncypialność, ich męskie maniery i bezpłciowe mózgi działały na mnie jak czerwone płachty na flegmatycznego byka. To znaczy, nie rzucałem się do boju, jak nie przymierzając Roman Bratny, który wiele towarzyszek uprowadził z drogi cnoty. A tymi bezkompromisowymi funkcjonariuszkami, uwiedzionymi przez owego prozaika, można by było obsadzić dobrych kilka województw.
Ja nie, ja deprawowałem z wolna, oddziaływając zresztą na umysłowość ofiary, podsuwając jej różne pokusy ziemskie, wprowadzając ją permanentnie w stan niepewności ideowej.
Szczególny opór stawiała pewna wybitna towarzyszka ze sfer wydawniczych. Na seks już była niepodatna, na erozję ideologiczną zbyt zatwardziała, więc rada w radę postanowiliśmy z kilku oddanymi ludźmi skruszyć ją obyczajowo.
Otóż pewnej soboty, a może niedzieli, zwabiliśmy ją pod Warszawę pod pretekstem imienin jakiejś jej pracownicy. Rzeczywiście czarna Wołga podwiozła osobę urzędową i pełną pryncypialnej łaskawości, która wkroczyła do walącej się, przedwojennej willi z nieprzekupnym uśmieszkiem i gdyby ten uśmieszek mógł dźwięczeć, dźwięczałby dźwiękiem stali.
Tak, stawiała nam opór, walczyła jak lwica, przywołała na pomoc sobie i cytaty, i autorytety wodzów, i surowe wspomnienia z lat walki. A my nic, a ja nic, wytrzeszczałem na nią swoje poczciwe, ufne oczy litewskie i ciągle dolewałem do kieliszka. A to za to, a to za tamto, a to za tego, co tu, a to za tego, co tam czuwa i nas prowadzi. Nie mogła odmówić, nie mogła okazać miękkości nam, dwuznacznym typom, niejasnym klasowo. Więc drewnianym ruchem ujmowała szklanicę powiadając: no cóż, towarzysze, wypijemy.
Co było potem, strach powiedzieć. Całowała się i piła na ty z członkami byłych reakcyjnych organizacji, rwała się do tańca na stole i zadzierała spódnicę o surowym kroju spódnic fizylierek, a później zbladła, zachwiała się i pojechała do pewnego miasta portowego nad Bałtykiem. Litościwe współpracownice wywlokły ją gdzieś na powietrze i cuciły do rana.
I rano ocknął się inny człowiek, nowy człowiek płci żeńskiej. Razem z tą straszną nocą, z tą dziwną próbą charakteru, odeszły w niepamięć pryncypialność, tubalny głos, zamaszyste ruchy i wspaniała zręczność w posługiwaniu się cytatami.
Parę dni później na schodach spotkałem miłą fertyczna czarnulkę, co wiercąc kuperkiem pędziła spóźniona mocno i z obłędem w oczach na jakąś odprawę, którą miała prowadzić dla aktywu. To była nasza ciotka rewolucji.
Dziś już ich nie ma, prawie nie ma. Lawina różnych dziwnych wydarzeń historycznych, trzęsienia ziemi w sferze moralnej, niepewność wszelkich pewników, to wszystko rozpędziło ciotki rewolucji, zagnało je do mysich dziur, zmusiło do podcierania i hojdania wnuków. Niektóre oparły się aż w kościołach i cienkimi głosami klepią pacierze.

"Nowy Świat i okolice" 1986”
Źródło: http://niniwa22.cba.pl/ciotki_rewolucji.htm
 http://www.edusens.pl/edusensownik/ciotki-rewolucji

 Choć Konwicki twierdzi, że takich osób już nie ma, to ja się będę upierała, iż są,  istnieją oraz mają się dobrze, a  określenie „Ciotki rewolucji” lub „Córy rewolucji” nadal jest w obiegu i bardzo dużo różnych pań można tym mianem określić- zarówno panie z lewicy, jak i z prawicy, panie niewierzące oraz bardzo wierzące. Może charakterologicznie są ciut zmodyfikowane, bardziej dopasowane do naszych czasów i ich wymogów,  niemniej każdy może w swoim otoczeniu takie ciotki lub córy zauważyć.  Działają one w obszarze, który ich zdaniem trzeba "zrewolucjonizować", czyli albo utrzymać miejsce w okopach tradycji, a najlepiej tej katolickiej- to ciotki fanatycznie wierzące, albo iść z postępem- to ciotki bardziej nowoczesne, które popychają ten gnuśny świat do przodu, ku nowemu.

wtorek, 11 sierpnia 2020

Solidaryzuję się



Czytam i słyszę:
- Nie mam nic przeciwko gejom, ale  po co zaraz to manifestować?
- Ja tam panie nie czepiam się, ale nie lubię, jak latają z tymi tęczowymi flagami i wszędzie się wciskają
- Mnie oni nie przeszkadzają, tylko po co tak się obnosić z tym?

No to szanowni państwo, ja mogę też powiedzieć: 
Ja nie mam nic przeciwko katolikom, tylko po co tak od razu latają z tymi baldachimami po ulicach, sypią kwiatami i śmiecą. Mnie tam oni nie przeszkadzają, tylko dlaczego tak manifestują swoją wiarę, łażąc w pielgrzymkach i tarasując drogi oraz dewastując miejsca noclegów? Mnie tam te dewoty katolickie nie ziębią ani grzeją, tylko dlaczego napuszczają na innych ludzi i szczują, a w dodatku usprawiedliwiają i bronią pedofilów w sutannach? Ja tam się nie wtrącam do katolickich obrzędów, tylko dlaczego te cholerne dzwony nie dają mi spać rano i hałasują w południe? Och, niech sobie ci katolicy modlą się w kościołach, tylko dlaczego naruszają przestrzeń publiczną (w tym moją) i stawiają wszędzie krzyże oraz kapliczki? Nie mam nic przeciw katolikom, tylko dlaczego uważają się za lepszych z powodu swej wiary i namolnie ciągle chcą mnie nawracać? Zupełnie jak ci, co twierdzą, że homoseksualizm jest chorobą i da się go wyleczyć. Jak nie wierzę, to nie uwierzę, to tak se ne da pstryk i już. A już na pewno nie "uwierzę" pod wpływem argumentów katolików oraz patrząc na ich zachowania i te w świeckim życiu, i te dotyczące ich życia według  ich religii. Zbyt mało jest tych normalnych, porządnych, naprawdę wierzących i stosujących się do reguł wiary. A wyjątki mnie jakoś nie przekonują. Nie w tym przypadku.
Dlatego nie mam nic przeciw katolikom, ale....

Nie sądzę, by miła oczom i przyjazna, mimo wszystko,  tęcza, była większym naruszeniem uczuć religijnych, niż epatujący swą nagością i cierpieniem, ukrzyżowany człowiek w ciernistej koronie, naruszający moje uczucia choćby estetyczne i uczucia spokoju oraz harmonii. Jak tęcza cieszy moje oko, tak widok Jezusa na krzyżu, odbieram jako przemoc psychiczną, bo muszę patrzeć na cierpienie. Tym bardziej odczuwam to jako przemoc, ponieważ spotykam taki „obrazek’ bardzo często, „atakuje” mnie w wielu miejscach poza obszarami kultu, miejscach publicznych, należących do niewierzacych, wierzących, innowierców itp. a zaprotestować nie mogę, bo katolicy gotowi mnie są za to ukrzyżować.

Ale wracając do wypowiedzi na temat gejów. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że LGBTQ protestują, a nie manifestują. Protestują przeciw napiętnowaniu ich, przeciw krzywdzącym o nich opiniom, przeciw ich odczłowieczaniu. Dla przeciętnego człowieka „latanie z flagami” i wieszanie tęczowych flag na pomnikach, to afiszowanie się na złość hetero. W dodatku na ludzi solidaryzujących się z LGBTQ i popierających te akcje protestacyjnie, patrzy się jak na przestępców, w najlepszym razie dziwaków.
Nie przekonują mnie słowa, które tutaj napisała pani Kloszard, że ona jako lesbijka nie życzy sobie akcji LGBTQ. Coś tam w rozumowaniu szwankuje, skoro też uważa, że to błazenada, wygłupy na złość hetero i złośliwe manifestowanie swojej orientacji seksualnej. Ale pani Kloszard nie jest jedyną taką osobą, której walka o równość i zrozumienie LGBTQ nie podoba się. Takich LGBTQ jest więcej. Czyli okazało się, że tak samo jak w społeczności hetero, tak samo w społeczności LGBTQ są osoby zachowawcze, oportunistyczne, egoistyczne, nie rozumiejące ważności problemu oraz ważności tych protestów. Pani Kloszard przeoczyła zmianę, jak nastąpiła w podejściu społeczeństwa hetero na LGBT- i tę dobrą, kiedy hetero solidaryzuje się z LGBTQ, i tę straszną, kiedy hetero piętnują, szczują, odmawiają praw LGBTQ. Dla pani Kloszard i jej podobnych, świat się zatrzymał, nie widzi, że jak nie zareaguje, to jej przebudzenie będzie bardzo bolesne. Już jest dla wielu LGBTQ bolesne. Jeszcze bardziej bolesne od tego życia, jakie dotąd „w ukryciu”, w strachu i niepewności wiedli. Dotąd mieli nadzieję, że nadejdą czasy, kiedy ich coming out będzie przyjęty ze zrozumieniem. Teraz ta nadzieja została przez pisiurów, pisiuropodobnych i przez pisuarowską policję brutalnie dobita.

Tęcza z przekazem:)


niedziela, 9 sierpnia 2020

Co mnie irytuje


Nie chcę mówić o  tym, co się dzieje w Warszawie. Wiecie, komentujecie. Facebook pełen informacji. Cierpię na jej nadmiar, cierpię, bo są bolesne, nie do pojęcia, nie do ogarnięcia.
Urodziłam się 11 lat po zakończeniu wojny. Dużo działo się wtedy i później w Polsce.  Jednak czasy „z ciepłą  wodą w kranie”, zaliczam do najspokojniejszych. Żal tylko, że ten spokój zaprzepaszczono głupią pychą i niezrozumieniem wszystkich warstw społecznych w narodzie. A teraz doczekałam się narodzin faszyzmu w Polsce, doczekałam się zomowskiej policji, doczekałam się niekompetentnego, nienawidzącego Polaków „polskiego rządu”, doczekałam się durnego, smarkaczowskiego, nieodpowiedzialnego prezydenta.
W dodatku żyję w regionie, gdzie jest "ludek spolegliwy", durnowaty i  też nieodpowiedzialny. Bardzo  zadufany w sobie, bo jest  stela. A jak jest się stela, to jest się półbogiem  wśród innych mieszkańców. Jest się lepsiejszym od ludzi napływowych. Na tyle lepsiejszym, że można tymi drugimi pogardzać. Ludek, co to nigdy nie zaznał zaboru, co to , w miarę spokojnie (poza paroma tragicznymi epizodami), przeżył dwie wojny i czasy stalinowskie. Jest to ludek, który widzi tylko swój koniuszek nosa, a "mądrość" jego przejawia się tylko w tym, by nie mieszać się do niczego, co jest poza ogrodzeniem posesji. „On wie lepiej” no i mamy, co mamy- żółty alert, a w sąsiednim powiecie czerwony.
Ku mojej paskudnej, złośliwej radości, koronawirus zaatakował tutejszą szkołę. I czekam, kiedy samozwańczy dyrektor dostanie tak po doopie, że mu nosem wyjdzie to dyrektorowanie. I żeby było jasne, nauczycieli w tej szkole też mi nie żal. Dostaje się takiego dyrektora  "w nagrodę" za brak odpowiednich reakcji w odpowiednim czasie. A trzeba było te naście lat temu postąpić po ludzku, to przez następne lata byliby traktowani lepiej.
Wiecie co jest przerażające? Wklejam na Facebooku informacje o rosnącej liczbie zakażeń. Wklejam informacje  o faszystowskich działaniach policji. Wklejam informacje o głupich pomysłach rządowych, wklejam informacje o prześladowaniach ludzi w Polsce…. Zero reakcji. W zamian dostaję wklejki z plaż w Chorwacji, jakieś przepisy na ciasteczka, serduszka z durnowatymi  sloganami, zdjątka z Energylandu (w tych czasach, czasach  pandemii) gdzie rodzinka bez maseczek szczerzy zębiska do obiektywu, na tle takiego samego, bez maseczek tłumu, kobietkę, która prowadzi jakiś program i codziennie atakuje nowymi daniami oraz reklamuje kapsułki energii. I multum „dobrych” rad w postaci rameczek. Czy naprawdę mam wokół siebie taki płytki naród?
Otwieram TVN24, gdzie chcę przeczytać o przebiegu zajść w Warszawie i wkręca mi się nachalnie reklama typu: „O nie, znowu ten wielki brzuch i opuchnięte kostki”. Albo z zasmarkanym facetem, który prawie umiera, bo kropelki nie te zastosował. No kurcze, dramat.
Nie dość, że poziom reklam w naszych mediach jest na żenująco, infantylnym poziomie, a  ich tematyka kręci się głównie wokół tłuszczu na udach, tabletek na ból głowy, środków czystości, żarcia dla psów, kotów i bobasów, tamponów oraz podpasek i ewentualnie banków, to jeszcze wchodzą one dosłownie wszędzie. Szkoda, że dziennikarze zgadzają się na wsadzanie takich reklam przed dramatycznymi informacjami.
Jedyne, co mogę zrobić, to wyłączyć głos i tak robię. Ale wkurzenie się już pozostaje. Do tego dochodzi straszna informacja. I jak tu cieszyć się pięknym latem?
Jedyne, dosłownie jedyne radio, w którym nie ma reklam, to radio Nowy Świat.
 Nie o to chodzi, by ludzie przestali żyć tak, jak chcą, jednak taki tumiwisizm?

piątek, 7 sierpnia 2020

Lato trwa, zaraza trzyma się świetnie


Poprzedni temat się rozkręcił, ale ja wolę już go zamknąć. Samo czytanie tytułu posta bardzo mnie zniechęca.  Stwierdzam, że nie mam we krwi  inklinacji do popisywania się wulgarnym słownictwem.  Chciałam zaakcentować, że istnieje  takie zjawisko na blogach i tyle. Ale przyznam, że nie spodziewałam się tak fajnej i obszernej dyskusji.  Dziękuję za nią.
A u nas każdy dzień staje coraz bardziej napięty. W naszym powiecie wprowadza się 1. stopień alertu epidemicznego- alert żółty. Kilometr dalej jest granica powiatu, gdzie wprowadza się alert czerwony.  Liczna zakażeń rośnie i chyba coś do tych naszych przemądrzalców cieszyńskich dotarło- chodzą w maseczkach i już ich  nie „zapominają” w samochodzie.  Dzisiaj moja siostra stwierdziła odkrywczo: „Ludzie nieodpowiedzialni są” i powiem, że mnie lekko zamurowało, bo w sobotę, czyli niecały tydzień temu, urządzili ze szwagrem dżamprezę w ogrodzie. Był grill, była wódeczka, były głośne rozmowy i śmiechy. I było około 10 osób. Bez maseczek oczywiście. Mam ogromny dyskomfort, kiedy spotykamy się przypadkowo przy płocie lub na tarasie (duży taras przegrodzony ścianą i wspólne schody przegrodzone balustradą, jak to w bliźniaku). Staram się być w sporej odległości od niej, bo ona ciągle gdzieś kursuje do znajomych, albo znajomi ją odwiedzają. Raz nawet się prawie obraziła, kiedy jej ręką pokazałam „Halt” i zastopowałam ją w miejscu odległym ode mnie o 3 metry. No taki despekt, przecież jesteśmy rodziną. I nie wiem, czy ona naprawdę jest tak niekumata w sprawie epidemii, czy tylko mówi tak szpanersko, na wyrost.
Krogulce wyprowadziły młode w świat. Już nie słychać ich popiskiwania. Przez cały lipiec, kiedy przylatywały stara lub stary i młode były karmione, piszczały jak potępione, przelatując z jednego miejsca, w lasku, w drugie. Pewnie walczyły o miejsce do pełnego dzioba. Bardzo mnie te piski męczyły. Brzmiały tak, jakby młodym ktoś robił krzywdę. No, ale uspokoiło się. A teraz zaczęły odzywać się mniejsze ptaki i z powrotem „zaludniać” ogród. Wróciły również wilgi. Rano samiec melodyjnie pogwizdywał. Raz zaskrzeczała samica, nie zaskrzeczała powtórnie czyli deszczu nie będzie. I dobrze, bo nadal jest bardzo mokro w niektórych miejscach ogrodu. Za to mamy upał. O  godnie 11. na termometrze od północnej strony było +28 stopni. Niebo bezchmurne, żarówa i ciepły wiaterek. Lato, naprawdę przyzwoite lato. A ja dojrzewam do malowania stolarki. Trzeba pomalować wszystkie drzwi w mieszkaniu. Malowanie to moja domena i tak dojrzewam do akcji już drugi rok. A co, drzwi nie uciekną, a mój osobisty leń też, od czasu do czasu, musi poczuć się usatysfakcjonowany. Nie można go ciągle przeganiać od roboty do roboty. Farby są teraz fajne, szybko schną, nie kapią, nie cuchną, jakoś poleci, tylko zebrać się w sobie i zacząć jest najgorzej.  Jest sierpień,  trwamy w rozterce, jak co roku, jaki opał zamówić. Na pewno drewno, na pewno brykiety drzewne, ale czy domówić  tonę węgla? Mamy jeszcze półtorej tony w piwnicy. Zeszłej zimy paliłam głównie drewnem i brykietami. A kiedy było zimniej to dodawałam cztery łopaty węgla. Nawiasem, łatwiej i czyściej palić samym drewnem, ale nie wiadomo, jaka będzie zima i czy samo drewno nagrzeje tak duży dom. Cenowo wychodzi, mniej więcej, tak samo, a pracy też niewiele więcej przy układaniu drewna. No i ekologia, panie, ekologia., a my raczej tacy pro jesteśmy.

wtorek, 4 sierpnia 2020

????????................!!!!!!

Znikają znajomi z blogosfery, zniechęceni nowym interfejsem. Ja na razie nie mam zielonego pojęcia, co te zmiany mają znaczyć. Jeszcze się łapię w redagowaniu postów i nie widzę większej różnicy, ale jest komunikat  o zmianach i w ustawieniach też się coś zmienia. Dlatego nie wiem, co dalej. Wysilić się i przystosować do nowego, czy rąbnąć tym i dać sobie z blogowaniem spokój. Na blogerze  jestem, od początku- wszystko sama rozkminiałam. To już chyba 12 lat trwa. A teraz zechciało się komuś wszystko skopać. Ktoś chyba nie zna powiedzenia" Lepsze jest wrogiem dobrego" i miesza, i przestawia, kręci. Po co? Ludzie się skarżą na te nowości, ale nikt się tymi skargami nie przejmuje. Wszystko prze do zmiany, jak taran.
Po ostatnim przed-wy-powyborczym czasie, jestem blogiem przesycona. Już nawet polityka przestała mnie interesować. Ogród jest i nic się nie zmienia, zdjęcia...eh...wiewiórki, ptaki- wszystko to przefajne, ale tu, na miejscu. Żadne zdjęcie, żaden filmik nie odda tego, co widzę w realu.
Jakieś przesycenie, zmęczenie, zniechęcenie mnie ogrania. Może znajdę inne miejsce w Necie. Nie fejsa, bo ten też jest nudny, pełen agresji, dziwnych treści, albo przesłodzonych zdjątek rodzinek z dzieciaczkami, które wpływają na mnie jak przeżarcie się czekoladą na pusty żołądek.
Może znowu wyłączę komentarze? Może zmienię blog w pamiętnik? A może w blog- prowokatora, krytykującego wszystkich i wszystko?
Wszystko zależy od tych zmian. Jeżeli ogarnę, to może zmienię formułę, jeżeli nie, znikam.