Post jest obszerny, ale polecam z całego
serca jego przeczytanie. Jest to solidna recenzja podręcznika, który już stał
się „HiTem”, chociaż jeszcze się dzieciaki z niego nie uczą.
Najlepiej czytać, kiedy pod ręka ma się
jakieś „procenty”, bo „bez pał litra nie udierżisz”.
W każdym razie, mnie podczas czytania,
robiło się coraz bardzie mdło na myśl, że coś takiego wyszło spod pióra „profesora”
i , że taki gniot pod każdym względem, chce się dzieciom serwować.
Już samo to, że podręcznik zawiera 500
stron i ogrom treści straszliwie ze sobą pomieszanych, co i rusz mówiących na
tematy, które same w sobie już są obszerne i wymagają solidnego omówienia jako
odrębne, jest nie do przyjęcia. Żaden 15-16 latek nie jest w stanie nie tylko
zrozumieć tych treści, ale też ich opanować w ciągu roku. No i nie znam
nauczyciela, który by też tak obszerny zakres treści miał opanowany, pomijając
już jego ideologiczne nastawienie do w ten sposób
zobrazowanej historii współczesnej.
Zastanawiam się też nad recenzentami- to
przecież niemożliwe, żeby dwóch recenzentów coś tak skandalicznego puściło.
Albo są tak zakłamani, albo są kompletnymi ignorantami, albo są bezwzględnymi
karierowiczami, albo po prostu nie mają zielonego pojęcia, co puścili i jakie będą
skutki tego.
Sam Roszkowski to do cna zły człowiek.
Doskonale zdaje sobie sprawę z tego co i jak napisał. I zdaje sobie sprawę, dlaczego taki
podręcznik jest skierowany do nastolatków. Jeszcze nigdy nie czytałam tak zakłamanej i zmanipulowanej historii współczesnej (a dosyć sporo pozycji o historii Polski i różnych państw przeczytałam). Najgorszy typ naukowca, który „dla
sławy” wszystko zrobi, wszystko, nie bacząc na etykę pracy naukowej, czy zwykłą
uczciwość ludzką.
Jego działanie jest jeszcze bardziej
obrzydliwe, kiedy weźmie się pod uwagę adresata treści, zawartych w jego podręczniku-
nastolatek, który nie ma szans obronić się przed zalewem kłamstwa i
manipulacji, którego będzie się z przyswojenia tych treści rozliczać.
Powiem kolokwialnie- rzygać mi się chce,
kiedy widzę Roszkowskiego i kiedy tylko myślę, co nawyczyniał.
„Przeczytaliśmy cały podręcznik do HiT. Obszerna lista
czarnych charakterów
Polska jako ofiara
Już w pierwszym rozdziale dostajemy bardzo
jednoznaczny przekaz: "Skutki II wojny światowej. Polska największą
ofiarą". Samo stwierdzenie tego faktu nie jest specjalnie dyskusyjne, bez
wątpienia Polska była jednym z najbardziej poszkodowanych podczas II wojny
państw świata. Ale w rozdziale wymienione są różne nacje uczestniczące w
konflikcie (od Niemców i Francuzów przez Brytyjczyków i Amerykanów do Finów), i
o każdej w kontekście jej postaw w latach 1939-1945 jest napisane coś
negatywnego, po czym następuje prosty wniosek, że największą ofiarą II wojny
była Polska i że mamy najwięcej
Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Żadnego kontekstu antysemityzmu
w Europie, ani liczby Żydów na ziemiach polskich, w tej części nie ma.
Powojenne migracje "dotknęły oczywiście także inne kraje, lecz w mniejszym
stopniu niż Polskę".
Słuszne stwierdzenie, że większość społeczeństw
Zachodu nie zna skali terroru panującego w Polsce w czasie okupacji, jest od
razu okraszone komentarzem, że "mogliby w tej sprawie wiele dobrego
uczynić Niemcy, gdyby chcieli przedstawić prawdę o sobie tamtych lat, ale
wybrali inną politykę: skrywania i pomniejszania swoich win". Do
antyniemieckości jeszcze wrócimy.
Kościół kontra reszta świata
Niezrozumiałą konstrukcję ma drugi rozdział pt.
"Ideologie i nazizm". Na początku autor wymienia kilka
"najbardziej popularnych obecnie ideologii: socjalizm, liberalizm,
feminizm i ideologię gender,
współczesną chadecję, czyli chrześcijańską demokrację, której jednak nie należy
utożsamiać z chadecją sprzed 40 lat i więcej".
Po tym akapicie następuje natomiast kilkustronicowy
wykład o nazizmie, jego źródłach (od Nietzschego do George’a Bernarda Shawa), o
dojściu Hitlera do władzy i o tym, żeby nie utożsamiać nazizmu ze skrajną
prawicą. Skąd tyle miejsca dla nazizmu, skoro podręcznik obejmuje lata
1945-1979? I przede wszystkim, co miało na celu zestawienie feminizmu, chadecji
i socjalizmu z tymże nazizmem?
W tym momencie, już w drugim podrozdziale, łatwo
można rozpoznać jasną linię ideową podręcznika. Autor zresztą wcale jej nie
ukrywa. Otóż jedynym słusznym i
niepodlegającym krytyce systemem wartości, jest konserwatywna wersja
chrześcijaństwa realizująca się w państwie narodowym.
Jakiekolwiek odbieganie od patriotycznego katolicyzmu, spotyka się z krytyką
profesora. Często bardzo jednoznaczną.
Na przykład w rozdziale o komunizmie pada zdanie:
"Przy założeniu istnienia Boga – a przecież nie ma żadnego dowodu, poza
spekulacjami myślowymi, że Go nie ma – wszystkie kombinacje intelektualne
marksistów i neomarksistów tracą jakikolwiek sens". Ten fundamentalny błąd
logiczny uzasadniający istnienie Boga (ciężar dowodu w logice zawsze spoczywa
na tym, kto chce udowodnić istnienie czegoś, a nie czegoś nieistnienie)
profesor powtarza też kilkadziesiąt stron dalej.
W liczącym pięć stron podrozdziale "Świat
powojenny" na jednej stronie dostajemy trochę statystyk dotyczących
gospodarki światowej, a na kolejnych czterech obronę chrześcijaństwa.
"Mimo zła, które niektórzy ludzie czynią w Kościele, jest on stale wielką
szansą, gdyż opiera się na nauce, która jest wiecznie żywa, i na jej
przestrzeganiu przez większość wierzących. Warto się temu bliżej przyjrzeć,
zamiast ulegać mistyfikacjom popularnych mediów wydawanych najczęściej przez
ośrodki ateistyczne. (…) Mimo czasami grzesznych postaw niektórych
reprezentantów Kościoła, którzy przecież są jak wszyscy inni wystawieni na
pokusy i mogą błądzić, Kościół łagodzi i normuje stosunki pomiędzy ludźmi i
narodami".
W dalszej części Dekalogowi jest przeciwstawione
stanowisko "róbta co chceta", a wszystko to jest podsumowane
stwierdzeniem, że ateizm jest takim samym dogmatem, jak chrześcijaństwo, bo
"logicznie rzecz biorąc, nie można przecież udowodnić, że czegoś nie ma.
Ateiści są więc ludźmi wierzącymi, tyle że wierzą w nieistnienie Boga".
Z tego samego założenia wyszli kilkanaście lat temu
twórcy Kościoła
Latającego Potwora Spaghetti, którzy także argumentowali (przed sądem), że
nie można udowodnić, że świat nie został przez takowego potwora stworzony. Tyle
że oni robili to w żartach, a prof. Roszkowski pisze poważny podręcznik.
Lewica: czarny charakter
Przyjrzyjmy się bliżej czarnym charakterom
podręcznika, czyli zjawiskom przedstawionym w książce w jednoznacznie
negatywnym kontekście. Jednym z najbardziej rzucających się w oczy jest lewica.
Nie pojawia się właściwie w żadnym fragmencie w neutralnym kontekście. Źli są
lewicowi artyści i intelektualiści Zachodu, zła jest opanowana przez lewicę
Unia Europejska, nawet chadecja jest krytykowana za przejęcie lewicowej agendy,
choćby od partii Zielonych (w czym podkreślona jest rola Angeli
Merkel).
Marksizm nie jest niczym więcej jak tylko preludium
totalitarnego ZSRR. O tym, że wyrastał z obserwacji koszmarnych warunków pracy
podczas rewolucji przemysłowej, także kilkunastogodzinnej pracy małych dzieci
przez siedem dni w tygodniu, w rozdziale o komunizmie nie przeczytamy.
Przeczytamy natomiast zdanie: "Pojęcie pożyteczny idiota trzeba koniecznie
zapamiętać, bowiem takich osobników nie brakuje i dziś", zestawione ze
zdjęciem Jeana Claude’a Junckera, który przemawia w katedrze w Trewirze z
okazji 200.
rocznicy urodzin Marksa, "ateistycznego filozofa, prekursora zbrodniczego
systemu komunistycznego".
W
kolejnym rozdziale Roszkowski spory akapit poświęcił socjalistom.
"Współcześni socjaliści daleko odeszli od pierwotnych ideałów. Ich wizja
doskonałego ustroju nie polega już na wyzwoleniu człowieka od wyzysku ekonomicznego,
ale na wyzwoleniu człowieka od wszelkich ograniczeń, nawet wynikających z zasad
przyzwoitości. Wystarczy przypomnieć sobie wszystkie marsze równości i ordynarne hasła niesione przez
współczesnych socjalistów razem z feministkami i zwolennikami ideologii gender. Współcześni socjaliści są
niejednokrotnie częścią elity rządzącej i finansowej, weszli w bliską
współpracę z najbogatszymi ludźmi świata, korzystając z ich funduszy. Kapitał
ich już nie mierzi, żyją w luksusach. O dyskryminacji i wykluczeniach mówią już
tylko w kontekście obyczajowym, a nie w kontekście nierówności społecznych.
Można by zastanowić się, dlaczego ciągle zyskują głosy wyborcze. (…). Jedną z
przyczyn jest na pewno to, że politycy ci korzystają z tego, iż w szkołach,
nauczając o początkach ruchów socjalistycznych i wielu ówczesnych szlachetnych
zamierzeniach, przemilcza się koniunkturalną przemianę, jaka dokonała się w ruchu
socjalistycznym w ostatnich 40-50 latach".
Po
tym fragmencie następuje powrót do przerwanej na ten jeden akapit narracji o
Stalinie i początkach zimnej wojny. To
częsty zabieg stosowany przez autora. W prowadzoną logicznie i
sensownie opowieść nagle wrzucany jest całkowicie nieuzasadniony fragment
mający na celu zakodowanie połączenia dwóch bardzo odległych od siebie pojęć. W
tym wypadku realne potworności stalinowskiego reżimu są połączone z marszami
równości, gender i feminizmem. O tym, że politycy wszystkich możliwych opcji są
częścią elity rządzącej i finansowej, i socjaliści nie są tu żadnym wyjątkiem,
się nie dowiemy.
Ten sam zabieg widać także w kolejnym fragmencie.
Rozdział o stalinizmie kończy się takim akapitem: "Dlatego oburzenie muszą
wywoływać próby przedstawiania już w XXI w., także w Europie Zachodniej i USA,
sowieckiej polityki narodowościowej jako promocji etnicznej różnorodności. Równie oburzające jest
twierdzenie, że przymusowe migracje były udaną
próbą pomieszania przez państwo pojęć języka i kultury z biurokracją napędzaną
systemem kwotowym (Y. Slezkine, amerykańsko-żydowski badacz)".
Wrzucenie tego niszowego cytatu miało chyba na celu tylko napisanie kolejnego
zdania: "Jeśli takie stwierdzenia byłyby prawdą, to trzeba uznać Lenina i
Stalina za prekursorów ruchu społecznego określanego mianem multi-kulti". I już czytelnik ma
zasiany ciąg logiczny pomiędzy
Stalinem i wielokulturowością.
Cytatów o lewicy można znaleźć znacznie więcej.
"Lewicowanie stało się na Zachodzie modne jako wyraz postępu, którego
szczytowym osiągnięciem miał być oczywiście komunizm. Wielu myśli tak do
dziś…". Kto konkretnie myśli dziś, że komunizm ma być szczytowym
osiągnięciem czegokolwiek? Nie wiadomo.
Przy okazji rozważań o początkach integracji
europejskiej czytamy: "Jedność chrześcijańskiej Europy wspierał też papież
Pius XII. Nie przypuszczał jednak na pewno, że znajdą się za niespełna pół
wieku tacy, którzy postanowili zintegrować Europę na bazie ideologii lewicowych
z odrzuceniem Boga". Tutaj również nie dowiadujemy się, kogo profesor ma
na myśli.
Niemcy to wciąż wróg
Przez całą książkę przewija się wyraźnie dyskurs
antyniemiecki. W rozdziale o konsolidacji Zachodu mamy na przykład taki
fragment: "W traktatach założycielskich Unii Europejskiej nie przewidziano
przekształcenia się jej w federację zarządzającą wszystkimi państwami. Taka
koncepcja została zaakceptowana przez wszystkie państwa członkowskie
jednomyślnie. Są jednak takie państwa, jak Republika Federalna Niemiec, które
nie zważając na traktaty, prą z całych sił do zamiany Unii w jedno państwo:
świadczy to niestety o złych intencjach. Poza tym trzeba zapytać: po co taka
federacja. Czyżby miała służyć tylko Niemcom?" To nie jest zdanie, które
powinno znaleźć się w podręczniku. To najczystsza polityczna publicystyka
autora.
Nadużyciem jest też na przykład określenie
pierwszego przewodniczącego Komisji Europejskiej Waltera Hallsteina mianem
"byłego nazisty". Hallstein (rocznik 1901) był przede wszystkim
niezwykle uzdolnionym prawnikiem, który tytuł profesora otrzymał w wieku 29
lat, na trzy lata przed dojściem Hitlera do władzy. Nie był członkiem NSDAP ani
SA, badacze gabinetu kanclerza Konrada Adenauera ocenili, że próbował raczej
się od ideologii nazistowskiej dystansować. Nie było też bynajmniej tak, że
jego przeszłość nie budziła wątpliwości w latach 40. i 50. Budziła, ale zostały
rozstrzygnięte na jego korzyść.
Wojciech Roszkowski sporo miejsca poświęcił również
na omówienie relacji polsko-niemieckich po II wojnie światowej. Już na wstępie
wygłasza nie do końca prawdziwą tezę, że "zaledwie kilka lat po
zakończeniu wojny (...) przestano się obawiać odrodzenia się tam nacjonalizmu,
i to w skrajnym wydaniu". Dyskusje o ponownym zjednoczeniu Niemiec i
odrodzeniu się zagrożenia dla Europy trwały dekadami, a przed
niebezpieczeństwem przestrzegał choćby Henri Ménudier jeszcze w latach 80.
Do
kwestii niemieckiej autor wraca w rozdziale
poświęconym nacjonalizmom, napisanym wyraźnie na potrzeby uzasadnienia linii
obecnej władzy. Na początku czytelnik dowiaduje się, że
dzisiejsza Europa Środkowo-Wschodnia niesłusznie uznawana jest za
"siedlisko nacjonalizmów". Profesor bardzo szybko przypomina, że to
ten region starego kontynentu padł pierwszą ofiarą niemieckiego nacjonalizmu, a
"silna identyfikacja narodowa jest typowym odruchem po uwolnieniu się z
jarzma, w tym przypadku sowieckiego". Potem następuje dość długa analiza
różnicy między nacjonalizmem a patriotyzmem, do której na koniec wpleciony
został wątek Nord
Stream
Podręcznik jako pomnik dla PiS
W podręczniku znajdziemy więcej przykładów naginania
rzeczywistości pod uzasadnianie działań rządu Zjednoczonej Prawicy. Na przykład
w podrozdziale o wyborach znajduje się dziwne zdanie, wrzucone właściwie bez
kontekstu: "Mamy wiele przykładów
w historii, kiedy za praworządność uchodziło respektowanie złego, nawet
okrutnego prawa". O czym zaś był cały fragment? O tym, że
wybory w czasach sowieckich były fałszowane i że w demokracjach także na
wyborców czają się różne pułapki. Trudno uzasadnić to zdanie czymś innym niż
chęcią przemycenia uwagi, że Polska
w sporze z UE o praworządność tak naprawdę ma rację.
Starając się wyjaśnić zjawisko populizmu, autor
posłużył się przykładem znienawidzonych przez PiS elit. "Zdrowy kontakt
między rządzącymi a rządzonymi musi opierać się na minimum wzajemnego
zrozumienia, a tego w przypadku elit często brakuje. Na ogół lekceważą one
opinię tak zwanego szarego obywatela (...). W tym sensie elitaryzm elit staje
się aktywnym populizmem. »Populizm« jest więc słowem służącym często do
zamykania ust jednym, a otwierania drugim" — czytamy.
Nie
zabrakło także wycieczki pod adresem arcywroga polskiego obozu rządzącego,
czyli Donalda Tuska. Na początku jednego z rozdziałów autor rozwodzi się nad
dobrem wspólnym i zainteresowaniem sprawami publicznymi, po czym dochodzi do
wniosku, że Platforma Obywatelska chciała zniechęcić Polaków do śledzenia
polityki. Roszkowski nawiązał do słynnego hasła wyborczego z 2010 r., czyli
"Nie róbmy polityki. Budujmy mosty". "Był to slogan bardzo
popularny, ale czy chodziło w nim o dobro wspólne? Mosty trzeba budować,
oczywiście, ale nie powinno się zniechęcać ludzi do głębszego zainteresowania
się polityką, ponieważ to oznacza zarazem brak zainteresowania dla własnego
państwa, dla jego losów" — wyjaśnia historyk.
W jednym z rozdziałów poświęconym PRL autor sporo
miejsca poświęcił krytyce gospodarki centralnie planowanej, która przynosiła
straty i rujnowała z trudem odbudowujące się państwo polskie. Chwilę później
zauważył jednak, że istnieją państwowe firmy, które rozwijają się prężnie i
dzięki właściwemu zarządzaniu przynoszą krajowi dochód. Jako przykład takiej
firmy został dwukrotnie wymieniony Orlen.
Zadziwiające jest to, jak wiele razy autor wplótł
krytykę niepopularnych w środowisku PiS postaw, często wtrącając takie wątki w
najmniej spodziewany momencie. Analizując protesty czarnoskórych mieszkańców
USA w latach 60., prof. Roszkowski nawiązał do protestów Strajku Kobiet w
Polsce. Historyk ubolewa, że "dziś, w XXI w., uznaje się słowo »Murzyn« za
obelżywe", a "podczas skrajnie lewicujących, neomarksistowskich
manifestacji rzucane są pod adresem ludzi o tradycyjnych poglądach takie hasła
jak np. »wyp...dalać!«, albo jeszcze gorsze (...) Wyobraźmy sobie, że ksiądz
skierowałby do kogoś z ambony takie słowo — oburzenie nie miałoby granic"
— czytamy.
Media cenzurowane prawie jak w PRL
Edukacja medialna umożliwiająca chociażby
rozróżnianie fake newsów od rzetelnych informacji, to jedno z kluczowych wyzwań
współczesności. Roszkowski napisał ciekawy fragment o znaczeniu
Facebooka w demokracji, słusznie zwracając uwagę na to, że algorytmy mediów
społecznościowych mają potężną moc i pozostają poza jakąkolwiek społeczną
kontrolą. Przy okazji natomiast dostaje się także mediom tradycyjnym.
"Dziś faktycznie nie ma w mediach ingerencji
cenzorskich w dawnym stylu, poza takimi krajami jak Chiny, Korea Północna czy
Kuba. Jednak cenzura istnieje nadal i choć wygląda to zupełnie inaczej, to
zawsze chodzi w niej o to samo: spełnienie życzeń i nakazów właściciela i
mocodawcy (pracodawcy). Bez różnicy, czy jest to komitet centralny partii
komunistycznej czy właściciel np. niemieckiego koncernu Springer (koncern Axel
Springer jest jednym z głównych udziałowców Ringier Axel Springer Polska,
właściciela Onetu – red.), czy też Mark Zuckerberg – skądinąd wiadomo, że
zdeklarowany ateista" – analizuje autor.
Ta część jest zilustrowana grafiką Sejmu Koronnego z
1570 r., podpisaną "Instytucje demokratyczne istniały w Rzeczypospolitej
już w XV w., czym niektóre kraje Zachodu chcące uczyć Polskę dziś demokracji,
nie mogą się pochwalić".
W
innej części podręcznika autor konstatuje, że dzisiejsza sytuacja mediów
niewiele różni się od tej w czasach PRL. "Choć środki przekazu są dziś
niebywale rozbudowane w stosunku do sytuacji sprzed kilkudziesięciu lat —
samych rozgłośni radiowych działa 297, a dawniej tylko kilka — to znajdują się
one w rękach zagranicznych właścicieli. Czy można np. oczekiwać, że prywatna
firma skupiająca 37 stacji radiowych będzie akceptować w nich różnorodność
światopoglądową i polityczną? W żadnym wypadku" — twierdzi prof.
Roszkowski.
Koszulka z napisem "Żadnych zasad"
Sporo miejsca Roszkowski poświęca analizie kultury.
To bardzo dobrze. W programie szkolnym wiedza o kulturze współczesnej jest
serwowana w bardzo ograniczonym stopniu, a nauczyciele nie mają nieraz nie
tylko narzędzi do prowadzenia takich lekcji ani nawet języka do rozmawiania z
uczniami np. o muzyce rockowej albo o kinie. U Roszkowskiego samo to, że padają
w podręczniku nazwiska chociażby reżyserów włoskiego neorealizmu Vittorio de
Siki i Roberto Rosseliniego czy też Ingrid Bergman i Humphreya Bogarta, stanowi
pewną wartość. Za próbę szerokiego włączenia kultury do podręcznika o historii
należą się zdecydowanie Roszkowskiemu słowa uznania.
A raczej należałyby się, gdyby nie fakt, że
fragmenty poświęcone kulturze są najsłabszymi elementami całego podręcznika,
ocierającymi się nieraz o śmieszność. Roszkowski kulturoznawcą nie jest i we
fragmentach o Bobie Dylanie i Pink Floyd najbardziej widać konserwatywny i
katolicki światopogląd autora i braki w wiedzy.
Zdaniem autora największym zagrożeniem dla
cywilizacji zachodniej jest "tak zwany bunt barbarzyńców".
"Ktoś, kto niesie torbę z napisem »No Rules« (»Nie ma zasad«), jest
wrogiem cywilizacji — nawet jeśli sam nie zdaje sobie z tego sprawy — i
naprawdę nie wiadomo, czego można się po nim (lub po niej spodziewać)".
Podobnie jak w przypadku części poświęconych
polityce, fragmenty interesujące i rzetelnie opisujące dane zjawisko kulturowe,
bez jego oceniania ("w powieściach przedstawiano brak komunikacji między
ludźmi, w sztukach Ionesco lub Becketta bohaterowie zachowywali się jak
automaty bez uczuć") są przeplatane ideologicznymi wstawkami w stylu:
"niezwykle wówczas popularny pisarz amerykański Ernest Hemingway
proponował dość iluzoryczne poczucie sensu życia", a poza tym był
"skompromitowany współpracą z wywiadem sowieckim w czasie wojny domowej w
Hiszpanii".
Feminizm, gender i rozkład rodziny
Pojęciem, które Roszkowski regularnie umieszcza w
negatywnym kontekście, jest feminizm i ideologia
gender. Na przykład pisząc
tak: "Wraz z postępem medycznym i ofensywą ideologii gender wiek XXI przyniósł dalszy rozkład
instytucji rodziny. Lansowany obecnie inkluzywny
model rodziny zakłada tworzenie dowolnych grup ludzi czasem o tej samej płci,
którzy będą przywodzić dzieci na świat w oderwaniu od naturalnego związku
mężczyzny i kobiety, najchętniej w laboratorium. Coraz bardziej wyrafinowane
metody odrywania seksu od miłości i płodności prowadzą do traktowania sfery
seksu jako rozrywki, a sfery płodności jako produkcji ludzi, można powiedzieć
hodowli. Skłania to do postawienia zasadniczego pytania: kto będzie kochał
wyprodukowane w ten sposób dzieci?"
Ten fragment naprawdę trudno skomentować. Żadne
dzieci nie przychodzą na świat w laboratoriach, tam może co najwyżej dojść do
zapłodnienia komórki jajowej w ramach znanej od lat 70. metody in vitro. Nikt
nie chce dzieci produkować ani hodować. Mnóstwo nieheteronormatywnych osób chce
mieć rodzinę, nie chce jedynie, żeby wyglądała ona dokładnie tak, jak widzi ją
Kościół katolicki.
Początkowi rozdziału o kontrkulturze lat 60.
towarzyszy zdjęcie ludzi palących marihuanę. Rzeczowe zdania o rewolucji
edukacyjnej i stojącym w tle ekonomicznym dobrobycie Zachodu lat 60. są jednak
w kolejnych akapitach połączone z… rewolucją proletariacką w Chinach.
Roszkowski pisze wprost: "Młodzież stawała się chwilami – pod wpływem
przenoszonych z marksismu-leninizmu idei – żywiołem niszczycielskim".
Fragment o narodzinach rock and rolla zwieńczony podpisem pod zdjęciem
przedstawiającym tańczącą parę: "Taniec do tej pory nie traci na
popularności, mimo iż w latach 60. często łączono go z modą na alkohol,
narkotyki i ryzykowne zachowania seksualne".
W
dalszych rozważaniach, nie po raz pierwszy, okazuje się, że jedyną słuszną
drogą życiową, jest droga z chrześcijańskim Bogiem. Roszkowski wychodzi od
fascynującego przecież zagadnienia wolności "od" i wolności
"do", wokół którego można młodzież zaangażować do wielogodzinnej
dyskusji i jeszcze na tej samej stronie wnioskuje, że to, że "Bóg szuka
człowieka, że doń naprawdę przemówił w postaci Jezusa Chrystusa i odtąd często
przemawia, przekracza zupełnie horyzont myślowy współczesnych racjonalistów, którzy uwierzą we
wszystko, tylko nie w dobrego Boga, który czasem się do nas odzywa".
Dyskusji nie ma, jest dogmat.
Wiemy, jaką muzykę lubi prof. Roszkowski
W dalszej części dowiadujemy się, że za młodzieżową
rewoltą lat 60. stały, a jakże, "poprzednie pokolenia lewicy".
Wielowymiarowe (to oczywiste, że nie zawsze pozytywne) i odczuwalne do dziś
skutki całej kontrkultury tamtego okresu są jednoznacznie ocenione jako "w
dużej mierze opłakane".
Negatywnych bohaterów tej rewolucji Roszkowski
wymienia wielu. Choćby Bob
Dylan jako autor "katastroficznej pieśni ludowej The times they are
A-changin" (Czasy się zmieniają). Trudno powiedzieć, co
katastroficznego znalazł prof. Roszkowski w Dylanowskim klasyku mówiącym o
całkowicie naturalnym procesie zastępowania starego nowym.
W rolach czarnych charakterów wystąpili także The
Beatles, The Doors, Janis Joplin, The Rolling Stones, Jimi Hendrix, którzy
zostali wrzuceni do jednego worka jako "manipulujący warstwą tekstową
używaniem coraz dosadniejszych słów".
A także studenci z najsilniej objętego prądami
hipisowskimi uniwersytetu w Berkeley w Kalifornii. Musical
"Hair" "popularyzujący anarchistyczną ideologię
hipisowską". O festiwalu
Woodstock, jednym z najważniejszych wydarzeń kultury masowej w jej historii
Roszkowski ma do powiedzenia tyle, że "podczas festiwalu doszło do
licznych przestępstw, jedna osoba zmarła po przedawkowaniu narkotyków, druga
zginęła pod kołami traktora, a trzecia spadając ze sceny".
Roszkowski wydobywa nawet zupełnie trzeciorzędną w
pokaźnej dyskografii zespołu piosenkę "Why don’t we do it in the
road" Beatlesów z 1968 r., podając ją jako przykład
"przekraczania granic wstydu" i całkowicie pomijając ironię i
pastiszowość śpiewanego przez Paula McCartneya utworu.
Ostatecznym dowodem na to, że Roszkowski nie umie
czytać metafor (albo że czyta je wyłącznie przez swój katolicko-konserwatywny
pryzmat) jest interpretacja "Another brick in the wall" Pink Floyd.
Będąca częścią monumentalnego concept-albumu o zagubieniu jednostki w
społecznych i kulturowych oczekiwaniach piosenka ze słynną frazą:
"Nauczyciele! Zostawcie dzieciaki w spokoju" spotyka się z
dramatycznym pytaniem profesora: "Czy jednak ktoś chciałby, żeby dzieci
uczyły dorosłych? A jeśli tak, to czy same dzieci nie straciłyby poczucia
bezpieczeństwa?".
Co
ciekawe w jednym szeregu obok Pink Floydów Roszkowski stawia punk rocka,
całkowicie już myląc pojęcia i nurty. Pink Floyd byli dla punkrockowców
obiektem drwin, nosili koszulki z napisem "Nienawidzę Pink Floyd", bo
zespół ten był dla nich całkowicie oderwany od ich ponurej rzeczywistości
brytyjskich czy amerykańskich przemysłowo-robotniczych dzielnic. Hasło "No
future" wyrażające autentyczną atmosferę i obawę braku perspektyw dla
młodzieży dorastającej w pogrążonej wówczas w kryzysie Wielkiej Brytanii,
Roszkowski kwituje "prymitywizmem i lekceważeniem wszelkiej normy".
Czy była jakaś muzyka, którą autor podręcznika
cenił? Owszem. "Gwoli sprawiedliwości, warto dodać, że oprócz prymitywnych
i wulgarnych nurtów punkowych rozkwit przeżywał rock symfoniczny, dużo jednak
ambitniejszy. Warto wymienić zespoły: Yes, Genesis, Emerson & Lake and
Palmer, King Crimson lub muzyka Mike’a Oldfielda, a z polskich zespołów: Budkę
Suflera, SBB, Exodus, Riverside, a nawet Skaldów (Krywań, Krywań)".
Roszkowski zauważa oczywiście, jak gigantyczny wpływ
nie tylko na kulturę, ale także na naukę i politykę miała końcówka lat 60. I
nie ukrywa swojego negatywnego stosunku co do natury tego wpływu. Jako jeden z
produktów tamtych czasów Roszkowski uznaje poprawność polityczną, jedno z mniej
lubianych pojęć na polskiej prawicy. "Z pozoru postępowe slogany zatruły
naukę i szkolnictwo. Młodzież zaczęto głównie uczyć o nadużyciach cywilizacji
zachodniej, a nie o jej osiągnięciach. Całą winę na przykład za handel
niewolnikami zwalano na białych, zapominając o roli arabskich pośredników,
krytykowano krucjaty, nie wspominając o militarnej ekspansji islamu —w tym
opanowania Ziemi Świętej – w pierwszych jego wiekach, historię Kościoła
sprowadzano do inkwizycji, a nie wspominano o dużo surowszych sądach świeckich
tamtego okresu albo o zakonach i świętych, którzy torowali drogę kulturze,
nauce i gospodarce europejskiej. Taka postawa samobiczowania się Zachodu była
bardzo na rękę Moskwie".
Czego w podręczniku prof. Roszkowskiego nie ma albo prawie
nie ma?
Po pierwsze, postaci kobiecych. Trzeba przyznać, że
prof. w małym stopniu w ogóle skupia się na ludziach, a w znacznie większym na
procesach i zjawiskach. Ale fakt faktem, najmniejszych choćby prób zachowania
płciowej równowagi nie ma. Feminizm występuje z jednym wyjątkiem w negatywnym
kontekście, raz jest opisany w dość neutralny sposób.
Po drugie, praw człowieka. Powszechna Deklaracja
Praw Człowieka z 1948 r. skwitowana jest jednym zdaniem. Brak analizy jednego z
najbardziej fundamentalnych procesów, jaki zaszedł na świecie w drugiej poł
XX., jakim było zrównywanie praw wszystkich mieszkańców naszej planety. Mało
tego, są w książce fragmenty, w których profesor daje wyraz swojej dezaprobacie
wobec walki o prawa mniejszości rasowych w USA, dywagując o tym, że nie można
już używać słowa 'Murzyn'.
Po trzecie, równowagi i zniuansowania. Książka jest
wypełniona jaskrawymi i bardzo uproszczonymi ocenami skomplikowanych prądów
kulturowych, politycznych i społecznych XX w. Roszkowski nie próbuje nawet tych
prądów analizować, nie docieka ich przyczyn, nie stara się ich zrozumieć. Po
krótkim i zazwyczaj bardzo wybiórczym i nierzetelnym opisie następuje ocena.
Jednoznacznie nacechowana katolickim, konserwatywnym światopoglądem autora.
Na koniec chcieliśmy jeszcze zwrócić uwagę na
brutalność zdjęć pokazanych w podręczniku. Mamy osiem fotografii
przedstawiających martwe ciała, w tym zdjęcie powieszonych na haku mężczyzn (od
razu na drugiej stronie), zdjęcie żołnierza zmuszonego przez UB do pozowania z
ciałami dwóch zabitych towarzyszy, zdjęcie powykrzywianych, ustawionych w makabrycznej
pozie ciał zamordowanych żołnierzy oddziału Jana Malinowskiego
"Stryja", zdjęcie rekonstrukcji egzekucji w Katyniu, a także zdjęcie
zamordowanego przez terrorystów premiera Włoch Aldo Moro.
Podręcznik jest skierowany do uczniów klas I liceów
i techników, czyli do dzieci 15-16-letnich. To prawda, że wiele z nich ma już
za sobą oglądanie brutalnych i pełnych przemocy scen w filmach czy grach
komputerowych. Czym innym są jednak fikcyjne filmy i gry oparte na pewnych
konwencjach, a czym innym podręcznik ze zdjęciami prawdziwych ciał prawdziwych
ofiar. Nie wspominając o tym, że decyzję o oglądaniu danego filmu podejmują
same dzieci (wcześniej zapewne razem z rodzicami), a w podręczniku mowy o
żadnym wyborze nie ma. Naprawdę brutalne zdjęcia zobaczą wszyscy. Na koniec
pokazujemy ilustracyjnie tylko jedno z nich, zamazane.”
Piotr
Kozanecki, Paweł Czernich
https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/przeczytalismy-caly-podrecznik-do-hit-obszerna-lista-czarnych-charakterow/dz8heq0,79cfc278
I jeszcze artykuł dotyczący zamieszczonej w podręczniku treści - opisu relacji jednego z polityków z dziećmi, relacji pedofilskiej.
https://www.onet.pl/informacje/onetwiadomosci/burza-o-podrecznik-do-hit-komisja-ds-pedofilii-zwraca-sie-do-ministra-czarnka/b7t2ssn,79cfc278