„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway

środa, 16 lipca 2025

To też jest historia, polska historia.

 

Mój ojciec był w Wehrmachcie. Miał 19 lat kiedy go przymusowo do niego wcielono. Wybór był taki- idziesz do wojska, albo cała rodzina ląduje w obozie zagłady. Niemcy przydzielali rodzinom volkslisty. Kiedy ojca brali do wojska, numer listy już się nie liczył, trzeba było wzmocnić wschodni front to brali wszystkich, kto się tylko nadawał.

Wcielili i powieźli młodego chłopaka na Ukrainę, aż na Krym. Ojciec nie chciał opowiadać o tych czasach, ale trochę jednak powiedział. Podobno uciekł i został tłumaczem w obozie jenieckim. Nie mam pojęcia jakim, co komu tłumaczył, ale myślę, że trochę inaczej do wyglądało. Miał dwie blizny po lewej stronie przy obojczyku. Dostał postrzał, przeżył. Może wtedy go znaleźli i wsadzili do obozu?

Matka mówiła, że jeszcze długo po wojnie, podczas snu, jęczał i krzyczał.

Nigdy nie przyszło mi na myśl stawiać ojcu zarzuty z powodu, że walczył w niemieckim wojsku. Przerażenie mnie ogarniało i jeszcze ogarnia, kiedy myślę, że w sumie nie miał żadnego wyboru i musiał do tego wojska pójść. Podobna sytuacja była w rodzinie mojej matki, gdzie do Wehrmachtu wcielono dwóch jej nastoletnich wujków. 

Nie mam zamiaru przemilczać losów członków mojej rodziny, nie mam zamiaru wstydzić się za cokolwiek, co dotyczyło ich dziejów, nie mam zamiaru wstydzić się ojca, czy się jego wyrzekać. Tak się wtedy historia działa, a mój ojciec nie miał na nią wpływu tak samo, jak tysiące jemu podobnych chłopaków.

Ogarnia mnie wściekłość na „patriotyczne karczycha”, na te pisowskie głąby, na te pisowskie szmaty, kiedy ośmielają się podważać nawet takie historie w ramach ich wydumanej „polskości”.  

 Przeczytajcie bardzo wyważoną wypowiedź na ten temat- na temat "przymusowego" udziału młodych mężczyzn w różnych wojskach podczas II wojny światowej.  

 

"[ Niekomentarz. Kilka zdań użytecznych dla odpowiedniej komplikacji myślenia o historii oraz historiach]

To ja może korzystając z tego, że ktoś mnie tu obserwuje i czasem czyta powiem tylko, że historia Polski, Polaków oraz obywateli Polski, którzy Polakami się nie czuli, bo byli na przykład Ukraińcami, Białorusinami, Niemcami, Ślązakami oraz obywateli innych państw - na przykład Niemiec czy ZSRR, którzy czuli się Polakami, będąc obywatelami innych - jak wspomniałem państw - jest złożona i skomplikowana oraz pełna nieciągłości i zdumiewających wolt i zmian frontów.

Już samo to zdanie wstępne jest zdaniem wielokrotnie złożonym i ono jest takie specjalnie.

A szczególnie że mówimy o wojnie, która spadła na państwo w którym na ten przykład poziom analfabetyzmu w 1931 roku wynosił 23%, co ma pewne znaczenie, jeżeli uznamy, że jedną z form autoidentyfikacji narodowej jest używanie języka ojczystego.

Chociażby zatem z tego powodu, że nie wszyscy obywatele II R.P. - mówię tutaj o terminie prawnym - czuli się kulturowo, etnicznie, historycznie, emocjonalnie Polakami oraz z tego powodu, że nie wszyscy obywatele III Rzeszy czuli się Niemcami - trudno jest mówić używając nośnych, emocjonalnych kwantyfikatorów o wyborach, a nader często - braku wyboru życiowej drogi w latach 1939-45.

Wystarczy powiedzieć, że liczebność polskiego podziemia w roku największego jego wysiłku organizacyjnego i zbrojnego czyli w roku 1944 oscylowała wokół 500.000 ludzi.

Bardzo upraszczając, bo znowu wpadamy w pułapkę co to znaczy liczebność organizacji zbrojnego podziemia i jak ją szacować.

Natomiast volkslistę podpisało lub - co warto rozróżnić - zostało na nią wpisanych około 3 milionów obywateli II R.P. Z tego około pół miliona służyło w różnych formacjach niemieckich w czasie drugiej wojny światowej. Na Pomorzu, na Śląsku jest to doświadczenie biograficzne w rodzinach dość powszechne, a wśród asów U-bootwaffe czy Luftwaffe jest wiele dziwnie znajomo polskobrzmiących nazwisk.

Ale żeby było trudniej - bycie wpisanym na volkslistę, czasem z automatu, tak jak na Pomorzu, gdzie nikt nikogo nie pytał tylko gauleiter Forster po prostu "wpisał" wszystkich mieszkańców gau - nie wykluczało np. udziału w strukturach państwa podziemnego.

Nie wykluczało też udziału w innych formach polskiego wysiłku zbrojnego. Niezależnie od tego warto też zmierzyć się z takim zdaniem, że w sytuacjach skrajnych większość ludzi próbuje przetrwać i to jest pierwszym i najbardziej naturalnym odruchem człowieka. Przetrwać, chronić rodzinę i tyle.

W tym samym czasie - w latach 1939-45 setki tysięcy Polaków - czy to z terenów zagarniętych przez ZSRR czy to mieszkających przed wojną na terenie ZSRR zostało wcielonych do Armii czerwonej i często walczyło w niej nie mając możliwości "przepisania się" do Andersa czy później do Berlinga.

Bo wojna, szczególnie pod totalitarnym butem to nie jest taniec z gwiazdami czy gra w zbijaka na szkolnym boisku, w której można sobie decydować o współudziale, sukience, stroju i drużynie w której się gra. No nie.

Ale kiedy czytam dzisiaj kolejne wzmożenia ludzi, w tym osób publicznych, grzmiących, stękających, pokrzykujących w związku z pewną wystawą na Pomorzu, to myślę że warto te liczby przypomnieć.

Może kilku dorosłych facetów wyleczy się w ten sposób z taniej, infantylnej sakralizacji pojęcia "narodu" i "państwa". Nie ma świętych państw ani narodów, nawet jeżeli się w świętość wierzy jako pewien byt realny, bo się na przykład jest chrześcijaninem. Nawet wtedy święte to mogą być jednostki a nie zbiorowości.

Pół miliona Polaków w armii niemieckiej, kolejne pół miliona w Armii Czerwonej, około trzech milionów wpisanych na volkslistę, pół miliona w ruchu oporu w momencie największego wysiłku, 200 tysięcy w formacjach polskiego wojska na Zachodzie, podległego rządowi z Londynu i około 400 tysięcy w Wojsku Polskim idącym z Armią Czerwoną na Berlin i to w momencie największej rozbudowy tych sił czyli wiosna 1945 roku.

W tej ostatniej liczbie należy uwzględnić tysiące żołnierzy polskiego podziemia, którzy dostali wybór - albo Berling albo białe misie.

Tak te zbiory miał też - dla pełni komplikacji - podzbiory wspólne, a były nawet przypadki jednostkowe, gdzie ktoś z Armii Czerwonej przez Wehrmacht zdążył do Andersa. Tak to szło Piotr Korczyński czy coś pomieszałem?

Jakie to były wybory i czym obciążone pisał kiedyś Marcin Ogdowski, kiedy wspominał jaka bywała cena ucieczki wcielonych do Wehrmachtu Polaków do swoich, na froncie zachodnim. Że oznaczało to na przykład konieczność zamordowania swoich kolegów z załogi czołgu, bo gdyby któryś z kolegów doniósł, że dwóch wcielonych Polaków z volkslisty zwiało, to rodziny tych Polaków trafiłby z automatu do Stutthofu.

Pomyślcie tylko, jest was piątka i dwóch musi zabić tych trzech, z którymi razem je, śpi, pije, nadstawia dupy, żeby uciec do swoich.

Co to wtedy w ogóle znaczy "do swoich"?

Oburzające w tym wzmożeniu sakro-nacjonalistycznym jest to, że odmawia się ogromnej rzeszy ludzi prawa do swojej opowieści oraz pamięci, na przykład o swojej rodzinie, która ma gdzieś swoich bliskich w nieoznaczonych grobach pod Orłem czy Tułą. Grobach nieomodlonych i nieopłakanych.

I jest w tym odmowa rozmowy i chęć zakrzyczenia różnorodności ludzkich losów jakimiś sloganami. A nie da się rozmawiać pojedynczymi sylabami.

Żeby sprawę skomplikować do imentu - latem 1944 roku II Korpus Polski po ciężkich stratach pod Monte Cassino i pod Ankoną został wycofany do rezerwy.

Problemem Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie było to, że brakowało im ludzkich rezerw. Nie było ich skąd brać.

Problemem dodatkowym był niski poziom jakości tych rezerw i to niski pod każdym względem. Szczególnie u Andersa. Bo to przecież bardzo często byli łagiernicy, wyniszczeni gułagiem i drogą z gułagu do własnej armii. A dodatkowym problemem było i to, że ci żołnierze często nie mieli umiejętności potrzebnych w nowoczesnej wojnie - było za mało artylerzystów, łącznościowców, kierowców, mechaników, elektryków i tak dalej. I latem 1944 roku podobno rozważano nawet rozwiązanie II Korpusu.

Sytuację uratowali, podobnie jak u generała Maczka w 1 Dywizji Pancernej dezerterzy z Wehrmachtu, których były najpierw dziesiątki i setki, a potem tysiące. I co więcej, co można znaleźć w wielu relacjach - wojsko, szczególnie to wojsko na czołgach i samochodach, ceniło sobie tych Ślązaków, Pomorzan, Wielkopolan - bo oni właśnie byli obyci z techniką, umieli wiele rzeczy, których rekrut z kresów musiał się uczyć. Dlatego między innymi II Korpus Polski zaczynał kampanię włoską mając około 45 tysięcy ludzi na stanie, a skończył , mimo krwawych strat ze stanem ponad 90 tysięcy.

To też jeden z odprysków tych setek tysięcy, niejednoznacznych historii. I wszystkie one są naszym, zatem także moim i Twoim dziedzictwem.

No, chyba że Polska ma być ogrodzonym ze wszystkich stron polami minowymi i drutem kolczastym rezerwatem dla kilkudziesięciu tysięcy najgłośniej krzyczących głupców.

Tylko nie wiem co miałbym jeszcze z taką Polską wspólnego.

Historię mamy złożoną, ciekawą, dramatyczną, w wielu miejscach chwalebną, w wielu - haniebną, a pomiędzy tymi wielkimi przymiotnikami - pełną milionów ludzi, którzy próbowali po prostu normalnie żyć, unikać cierpienia, dążyć do możliwego w ich czasach szczęścia i bezpieczeństwa.

Zarówno heroizm jak i podłość jest domeną jednostek.

Może pora w końcu to zrozumieć?

Może pora wreszcie dorosnąć?

Radek Wiśniewski"

 https://www.facebook.com/profile.php?id=1288511654

Zdjęcie z artykułu.
 

PS. Na Ukrainie mój ojciec nauczył się tańczyć hopaka z figurami, prisiudami i grać na łyżkach. Czasem odstawiał koncerty. Taka historia. 

 


4 komentarze:

  1. To jest oczywiste dla tych, którzy podobne historie znają ze swojego otoczenia lub z rodzinnych opowieści. Nie wiem, skąd biorą się ci , którzy tą polskością i patriotyzmem wycierają sobie gęby, a być może w ich żyłach płynie żydowska, niemiecka czy jaka tam krew...
    Jak najwięcej podobnych opowieści, zawsze warto!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam i czuję, jak bardzo ta historia jest ważna – Twoja, osobista, głęboka. Bez upiększeń, bez fałszywego patosu, za to z godnością i prawdą, której dziś tak bardzo brakuje w przestrzeni publicznej.
    To jest właśnie polska historia – taka, jaką była: skomplikowana, tragiczna, pełna dramatów, w których ludzie często nie mieli żadnego wyboru.
    I właśnie dlatego trzeba o tym mówić. Trzeba dać głos pamięci, rodzinom, pojedynczym biografiom, które nie mieszczą się w ciasnych, narodowych ramkach z tanim patriotyzmem. Bo dopóki nie zrozumiemy, że heroizm i podłość mogą dotyczyć każdego człowieka niezależnie od munduru, dopóty będziemy błądzić w uproszczonych narracjach, które krzywdzą i zapominają.

    OdpowiedzUsuń