„Teraz nie czas myśleć o tym, czego nie masz. Myśl, co potrafisz zrobić z tym, co masz.” – Ernest Hemingway

24 października 2025

Żadne kocyki...herbatki...

 

To jest jakiś obłęd po prostu. Robota ciągle się koci, w ilości przyrostu geometrycznego. Na razie nie ma nic z jesiennego: ”kocyk, herbatka, książka i błogie jesienne lenistwo”. Kompletnie nic. Książkę czytam wieczorem, a herbatę piję w przelocie. No może jeszcze wieczorami coś tam potkam, czy wyhaftuje, a w tak zwanym międzyczasie, przelecę się po Necie i coś skrobnę do bloga.

Dostałam na Dzień Matki. Nie wiem, jak ją przezimować. W gruncie może zamarznąć, w piwnicy zmarnować się, w domu nie mam gdzie postawić, by miała światło.
 

Spraw do załatwienia przed zimą jest wiele, prac do zrobienia tyleż samo. Zmiana opon na zimowe w dwóch samochodach- terminy trzeba umawiać. W listopadzie odwieźć Szerszenia na zimowe leże (do kumpla- 60 km w jedną stronę).

Zrobiliśmy kompleksowe badania krwi, wyniki w Necie, ale trzeba teraz pojechać odebrać wyniki na papierze. Powinnam zmienić okulary (do czytania i do jazdy- widzę dobrze, ale wbite w prawo jazdy i muszą być na nosie, kiedy prowadzę), Jaskół musi ratować kolana. Należałoby znowu zrobić inne badania, ale odrzuca mnie załatwienie terminów no i te dojazdy wszędzie. W dodatku boję się teraz latać po przychodniach, bo okres grypowy, a ludziska maseczki nie założą, choćby mieli zapluć cała poczekalnie. Taka to mentalność.

Porządki na cmentarzu, zawiezienie papierów do księgowego, załatwienie ubezpieczenia (tym razem nie przez Internet), zawiezienie jaskółowego kompa do modernizacji, zakup nowego telefonu dla mnie- no tak musiałam kupić nowy, bo w starym bateria siadła. 

A jeżeli już mówię o telefonie, to szlag człowieka może trafić podczas przerzucania wszystkiego co było w starym. Wszędzie zabezpieczenia, hasła, piny, kody....jaciepierdole. Miało być szybko, prosto, bezproblemowo. Dobrze, że mam ten sam model, co stary, tylko nowocześniejszy i poruszanie się po nim mam już opanowane. Ja lubię zgłębiać nowinki techniczne, ale telefon ma być od razu użyteczny i już. Bez majstrowania godzinnego.

 Te wszystkie sprawy wiążą się z częstymi wyjazdami poza wieś, a tu wokół drogi remontują na potęgę- tu zdarta nawierzchnia, na powiatówce robią nowy most, bo modernizują tory pod szybką kolej (remont, czyli zamknięcie drogi ma trwać 2 lata), gdzie indziej sypią pobocza, albo kładą chodniki. Gdzie się nie obrócisz tam pierdylion objazdów, wahadłowa mijanka, światła, ruch jednym pasem, korki, korki, korki. I żeby było weselej, ruszyły jesienne roboty polowe, na drogach ogromne traktory, ciągniki z dopinanymi elementami tnącymi- nożami (bardzo długie- teraz przód kombajnu musi być zdjęty, bo zajmował prawie dwa pasy, to wożą to dopinane lub na naczepach) Cały cyrk z drogami przypomina mi sytuację sprzed kilkunastu lat, kiedy na wskutek bardzo intensywnych ulew, zostały zalane wszystkie drogi wyjazdowe ze wsi oprócz dwóch wąskich przez pola. Teraz też trzeba codzienne sprawdzać w Necie, które drogi są w miarę szybko przejezdne.

Uroki życia na wsi- wszędzie trzeba dojechać- zakupy, lekarz, sprawy urzędowe (do UG mamy 15 kilometrów, do powiatu również tyle). I jeżeli ktoś myśli, że to można załatwić mailowo, to jest w tak zwanym mylnym błędzie. Jak nie mam podpisu elektronicznego, to możesz sobie posyłać maile "na Berdyczów", a i tak musisz papier z podpisem zawieźć. Nie mamy takiego podpisu i raczej się nie spieszę, by go załatwiać. Ale ganiają nas corocznie z rachunkami- czy oddajemy śmieci firmowe, czy opróżniamy oczyszczalnię i w ten deseń.  

Cały ranek kursowała, nosząc w pyszczorku orzechy z ogrodu pod cis, rosnący przy tarasie. Latała po tarasie w te i we wte, od czasu do czasu przystając i zaglądając przez drzwi balkonowe do pokoju. Udało mi się sfotografować jej końcówkę.
 

Przypomniała mi się historia z wycinką bożodrzewu, rosnącego przy głównej przy bramie, który usychał. Pani przyjechała na wizję, wzięła ode mnie pełnomocnictwa współwłaścicieli działki- moich dzieci, spojrzała na nie i kategorycznym głosem stwierdziła, że podpis syna jest sfałszowany. Zatkało mnie, zapytałam po czym poznała. Odpowiedź- Bo pani syn mieszka w Anglii.

Bidula założyła, że skoro mieszka w Anglii, to nie mógł złożyć podpisu, a on go złożył wtedy, kiedy był w Polsce, ponieważ już wtedy te papierzyska zbierałam. No, ale pani wiedziała lepiej. Wydarłam się, bo zarzucenie mi fałszerstwa to jest ten moment, kiedy mnie nie zatyka z oburzenia, tylko od razu reaguję. Wycofała się. Zgodę otrzymaliśmy, ale przy wizji, dotyczącej wycinki schnącej wierzby zgody nie dała, bo: „Tu rośnie bluszcz, a on jest pod ochroną”. Na to mówię, że ten bluszcz delikatnie z korty zdejmę i nic mu się nie stanie. Nie, no NIE. Parę lat wierzba schła, bluszcz rósł pod nią i dopiero w tym roku, innym paniom, bluszcz nie przeszkadzał, wydały zgodę.

Z ta upierdliwą mieliśmy trzy razy do czynienia. Przy trzeciej wizji- pochylony mocno nad grządkami świerk, groził zwaleniem się- przybyła z młodzieńcem, który miał za zadanie sfotografować obiekt do wydania zgody. Stoimy przy świerku, ona z zadumą go ogląda, milczy, coś tam w łepetynie układa, a młody fotografuje. Fotografuje, ale nie świerka, tylko sobie cały ogród cyka. Jak to zobaczyłam, to we mnie zawrzało:

- Co pan robi, kto panu pozwolił?

Zmieszał się, opuścił aparat.

- Pan tu przyszedł na wizję, czy na przeszpiegi- Tym razem nie miałam ochoty być uprzejma. Pani się zaczerwieniła, coś tam bąknęła typu- weź ten aparat, On się zaczerwienił, odwrócili się i poszli w stronę bramki. Nie wiem nawet, czy zdążył zrobić zdjęcie świerka. Zgodę uzyskaliśmy.

No więc tak to jest z papierami, podpisami i urzędnikami urzędów niższego stopnia.

Zatem jesienny nawał prac i spraw do załatwiania trwa sobie w najlepsze (natężenie ruchu w sklepie wzrasta, skończy się dopiero po świętach BN).

Dzień ponury i deszczowy, zabieram się do szycia. A wieczorem może jakaś cieszyńska klimatyczna knajpka?

Miny Kobuszewskiego bezcenne.


 PS. Narzekam na te dojazdy, ale i tak to wolę, niż miejskie wystawanie na przystankach w oparach spalin, jazdę w zatłoczonych tramwajach, autobusach albo stanie w korkach, kiedy ma się samochód. Przerabiałam, dlatego te wiejskie dojazdy uważam, mimo wszystko, za mniej uciążliwe. Biorę pod uwagę, że samochód się psuje, dlatego mamy dwa. No i dwa dają nam większą swobodę. Więcej samochodów w wiejskim gospodarstwie to teraz konieczność, a nie luksus.