środa, 31 sierpnia 2022

Ooooooooo, ja cierpię dolę, czyli "schowaj te "cycory"- o slut-shamingu oraz bodyshamingu.

 

 Przeczytałam artykuł i poczułam się dziwnie. Po chwili dotarło do mnie- przecież przez całe życie doznawałam tego, o czym mówią autorki, tylko, że nie miało to w mojej świadomości oraz w ogólnym obiegu takich nazw. Wtedy mówiło się, że to "końskie zaloty", "tani podryw", "chamskie zachowanie". Tak się wtedy wychowywało dziewczynki- reżym w stosunku do siebie oraz chłopców- luz w stosunku do płci odmiennej. I krążyło w świadomości społecznej, że faceci "tak mają", a ty kobieto "po prostu przetrzymaj to". 

Oczywiście, że te zjawiska dotyczyły również chłopców/mężczyzn, ale jestem pewna, że w  dużo mniejszym stopniu.

"Spoliczkowałam mężczyznę w autobusie, gdy skomentował mój biust"

Termin slut-shaming pojawił się w języku w roku 2018. Właśnie wtedy doszło do włamania na zamknięte grupy kobiece na Facebooku. Tajemniczy ambasador patriarchatu zrobił screeny i upublicznił rozmowy kobiet o ich miesiączce, życiu seksualnym, fantazjach, a także związkach.

Właśnie ta próba zawstydzenia kobiet ich seksualnością zainspirowała autorki książki "Dziwki, zdziry, szmaty" do zdefiniowania zjawiska. Kamila Raczyńska-Chomyn, Paulina Klepacz i Aleksandra Nowak stworzyły w książce przestrzeń do opowieści kobiet i dziewczynek, które od lat mierzą się ze slut-shamingiem. Ostatnio sama doświadczyłam tego zjawiska, a ta książka dodała mi mnóstwo energii oraz solidarności do przekucia mojego doświadczenia w coś bardziej konstruktywnego niż łzy i spięcia psychosomatyczne szyi.

Slut-shaming, co to takiego?

Slut-shaming, jak wyjaśniają autorki książki, to termin relatywnie nowy, dlatego nie ma jeszcze polskiego odpowiednika. Nie doczekał się także wielu badań i publikacji w literaturze polskiej. Należy jednak podkreślić, że nie jest to zjawisko nowe, gdyż istnieje w naszej kulturze od wieków.

To zjawisko polega na zawstydzaniu, najczęściej kobiet, ze względu na ich seksualność i może przybierać najróżniejsze formy. Często kobietom, które z różnych powodów nie wpisują się w sztywny zestaw wymogów dla swojej płci, przypina się metkę "dz***i". To negatywne odwołanie się do naszej seksualności ma najczęściej na celu upokorzenie nas i zdyscyplinowanie, aby zamknąć nam usta. Czasem slut-shaming może być brutalny, a co za tym idzie, bardzo łatwy do zidentyfikowania lub może być nam zaadaptowany za pomocą "dobrej rady".

Schowaj te "cycory"

Wracałam z koleżanką autobusem do domu. Była po zabiegu okulistycznym, więc widząc spory tłum w autobusie, szybko położyłam torebkę obok mnie, kiedy poszła kupić bilet. Kiedy jedna pasażerka chciała usiąść na tym miejscu, przeprosiłam ją i powiedziałam, że niestety tutaj siedzi moja koleżanka, tylko w tym momencie kupuje bilet. To nie spodobało się innemu pasażerowi, mężczyźnie, który ignorując moje słowa, usiadł na tym miejscu, informując mnie, że to nie jest pociąg, żebym sobie zajmowała miejsca. A poza tym, jeśli jestem taka młoda, to mogę sobie wziąć taksówkę lub jeździć samochodem.

Biorąc pod uwagę brak związku przyczynowo – skutkowego między jego zarzutami, odpowiedziałam mu, że on również wygląda młodo i że to on ma jakiś problem, więc może sam powinien pomyśleć o wybraniu innego środka transportu. W tym momencie mężczyzna zaatakował mnie zdaniem: "A weź lepiej schowaj te cycory".

Zszokowana, w pierwszym odruchu spoliczkowałam go i zwymyślałam od szowinistów. Pasażer, który chciał mnie upokorzyć tym, że w letni, gorący dzień miałam na sobie sukienkę z dekoltem, był zaskoczony moją reakcją. Szybko wyszedł z autobusu. Wtedy zaczęłam histerycznie płakać i wyjaśniać zdezorientowanej koleżance, która nie widziała, opisanej sytuacji, co się właściwie stało. Mimo że nie od razu połączyłam jego zachowanie ze znajomym mi terminem slut-shamingu, szybko sobie uświadomiłam, że to właśnie mnie spotkało.


 

Body shaming i slut-shaming to przemoc

Nie potrafię wyjaśnić tego, co poczułam, kiedy tak intymna część mojego ciała została przywołana przez obcego mi mężczyznę, podczas rozmowy w autobusie. Dodatkowo mój biust został nazwany przez niego "cycorami" – co od razu sugeruje bardzo negatywny wydźwięk. Mój rozmówca był na mnie zły, bo było dość gorąco i chciał usiąść na miejscu, które zajęłam dla koleżanki. Być może nie spodobało mu się moje zachowanie. Jednak ani przez moment nie próbował rozmawiać ze mną rzeczowo. Kiedy nie udało mu się mnie zawstydzić moim wiekiem: "taka młoda, a chce siedzieć", to spróbował zamknąć mi usta, zawstydzając mnie moim wyglądem.

Niestety bardzo źle trafił, bo jako aktorka, która od 15. roku życia współpracowała z różnymi teatrami, wielokrotnie byłam narażona na róże formy przemocy psychicznej, seksualnej, a bodyshamingu i slut-shamingu doświadczyłam już w gimnazjum. Dzięki przepracowaniu tych doświadczeń na terapii, wielu cennym książkom i podcastom polskich oraz zagranicznych feministek i edukatorek seksualnych, potrafiłam zareagować z poziomu złości i niezgody na przemoc. Niestety wciąż jestem w mniejszości, a moje zachowanie nie bez powodu zaskoczyło agresora. Myślę, że większość moich koleżanek by zamilkła i chciała jak najszybciej odejść od niemiłego pasażera. Kobiety rzadko pozwalają sobie na wyrażanie złości, nawet jeśli silna reakcja jest uzasadniona. "Grzeczne dziewczynki" mogą się rozpłakać, ale nie mogą nawrzeszczeć, czy uderzyć agresora – to przecie nieładnie.

Okładka wspomnianej książki
 

Zawstydzanie kobiet, każda to zna

Zjawisko jest powszechne. Razem z moimi przyjaciółkami pamiętamy dokładnie zawstydzania z powodu wyglądu w szkole oraz pogwizdywania budowlańców, gdy latem ubrałyśmy sukienki lub krótkie spodenki.

Wiele historii zgromadzonych jest w książce. Oto dwie z nich:

Nauczyciele w ogóle nie reagowali na nasze skargi, że chłopcy wchodzą do damskiej przebieralni i nas podglądają. Z czasem przestałyśmy do nich chodzić z prośbą o pomoc, bo czułyśmy, że to nie ma sensu. Kiedy zauważyłam, że w okresie dojrzewania moje ciało się zmieniło, kolejne klepnięcia w tyłek oraz teksty o "skromnym" ubiorze, "cnotach niewieścich", sprawiły, że przestałam czuć się komfortowo ze swoim ciałem i chciałam je ukryć. W okresie dojrzewania przestałam patrzeć w lustro, a kiedy dostałam pierwszą miesiączkę, byłam wściekła i powiedziałam swoim zszokowanym rodzicom, że to wszystko ich wina i że chciałabym być chłopcem.

Niektórym moim koleżankom podobały się "końskie zaloty", ale to była raczej mniejszość. Szybko zrozumiałam, że jeśli nie podoba mi się to, co robią, to muszę ich sama zmusić, żeby przestali, gdyż dorośli najwyraźniej to akceptują. Nie dziwię się trzynastoletniej mnie, że tak mocno się buntowałam przeciwko regułom panującym w szkole. Dopiero teraz zaczęto mówić głośno o podwójnych standardach, którym muszą się podporządkować dziewczynki w szkole tj. "skromny strój" – jeśli masz długie nogi lub większy biust to nie możesz nosić krótkich spodenek oraz topów, gdyż "prowokujesz" chłopców itp.

Autorki książki opisują też takie zdarzenia:

Dziewczyna dzwoni pod numer 11611 i zadaje konsultantce pytanie: "Co jest ze mną nie tak, że nie umiem być wdzięczna?". Po krótkiej rozmowie okazuje się, że dziewczynka została nazwana "niewdzięczną" przez pedagożkę szkolną, gdy zgłosiła, że nie podobają jej się zaczepki kolegi z klasy. Ich zachowanie miało wyraźny podtekst seksualny. Było to łapanie za pasek od stanika, ocieranie się, cmokanie, a nawet przyciskanie dziewczynki całym ciałem do ściany i obłapianie. Dziewczynka powiedziała, że po rozmowie ze szkolną pedagog ma poczucie winy i jest skołowana.

Dziewczynka wróciła po wakacjach do szkoły. Jej ciało bardzo się zmieniło: powiększyły się piersi, w ogóle urosła i wydoroślała. Nauczycielka zdecydowała, że szorty, które uchodziły jej jako dziewczynce przed wakacjami, teraz są powodem do wstydu. Nauczycielka postanowiła powiedzieć nastolatce, jak ocenia jej strój. Zaprosiła ją pod tablicę, tak aby mogła pokazać, jak niestosownie wysoko, według niej, zaczynają się spodenki nad kolanami nastolatki… Przed całą milczącą klasą. W międzyczasie (już dyskretniej) dodała, że nic dziwnego, że chłopcy się za nią oglądają. Teraz tak już będzie, skoro od wakacji wyraźnie urosły jej piersi.

Slut-shaming w Polsce

Takich opowieści jest wiele. Co gorsza, nie tylko mężczyźni są odpowiedzialni za zawstydzanie kobiet. Nierzadko robimy to sobie nawzajem, na przykład oceniając kobietę ubraną w sposób, który nam się nie podoba, lub nazywając "puszczalską" koleżankę, która ma bardziej liberalne podejście do swojej seksualności niż my.

Bodyshaming oraz slut-shaming niestety mają się w Polsce bardzo dobrze, ale ten problem nie dotyczy tylko naszego kraju. Świadczy o tym choćby akcja #sitlikeagirl, zapoczątkowana przez ukraińskie internautki, po fali krytyki, jaka spłynęła na Pierwszą Damę Ołenę Zełenską, która na okładce amerykańskiego "Vogue'a" usiadła w wygodnym rozkroku. Podobnie jak autorki wspomnianej wyżej książki chciałabym, aby żadnej z nas nie dało się zawstydzić naszą seksualnością. Musimy pokazać agresorom, że nazywanie nas "puszczalskimi", "cnotkami" oraz innymi etykietkami, nie zamknie nam już więcej ust i nie pozbawi kontroli nad naszym ciałem oraz prawem do decydowania o swojej seksualności."

Źródło: Miasto Kobiet

https://www.onet.pl/styl-zycia/miasto-kobiet/spoliczkowalam-mezczyzne-w-autobusie-gdy-skomentowal-moj-biust/l6hsly4,30bc1058

 


Inne artykuły mówiące o tych zjawiskach.

https://kobieta.wp.pl/cyber-slut-shaming-czyli-jak-zniszczyc-mloda-kobiete-6337510521017985a

https://www.glamour.pl/artykul/body-shaming-w-najgorszej-postaci-ten-post-stal-sie-viralem-i-doskonale-pokazuje-ze-ponizanie-innych-z-powodu-wygladu-nigdy-nie-bylo-i-nie-bedzie-ok-190303083535

https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,163229,25996154,zawstydzanie-nasze-codzienne.html?disableRedirects=true

Wśród  bardzo wielu dotyczących kobiet, znalazłam zaledwie jeden , który opisuje to zjawisko, dotyczące mężczyzn.

https://kobieta.wp.pl/meski-body-shaming-slipy-przejda-tylko-u-greckich-bogow-6544045988727360a

 


 Ten mem rozśmieszył mnie chociaż jest raczej "nie na temat", ale z drugiej strony....

 

Wszystkie memy z Internetu

 

poniedziałek, 29 sierpnia 2022

Jeszcze wakacyjnie- wycieczka nad zalew

Dzisiaj po południu pojechaliśmy w nasze ulubione miejsce- w dzicz nad Zalewem Goczałkowickim.

Jest to najbardziej oddalona na południe cześć zalewu. Dzisiaj było tam zupełnie bezludnie. Byliśmy tylko my i Beza, no i cały wodny świat. Jeszcze parę lat temu, rzadko kto tam przyjeżdżał, a potem pandemia spowodowała, że na wale, nad zalewem, zaroiło się od rowerzystów oraz pieszych. Teraz w sobotę oraz w niedzielę nie ma sensu tam jechać, bo przyjemność spacerowania zakłóca ciągła konieczność schodzenia ze ścieżki i ustępowania miejsca rowerom. A gdy ma się jeszcze psa na smyczy, to jest to bardziej uciążliwe. Ale dzisiaj było cudnie pusto. Beza mogła sobie swobodnie chodzić- odpięliśmy smycz, kiedy tylko weszliśmy na wał.


 

 Ostatni raz byliśmy tam rok temu i wody było sporo. Dzisiaj przeżyłam szok- jezioro wygląda jak zaniedbany staw. Bardzo mało wody sprawia, że jest ona porośnięta rzęsą oraz  trzciną i innym wodnym zielskiem. 

Naprawdę żal patrzeć- parę lat i woda odeszła od wału na kilkanaście metrów.

 

Szliśmy w stronę miejsca, w którym do zalewu wpada lokalna rzeczka Bajerka. Daleko, po lewej stronie widać zakole- jeszcze trochę zalewu (w prawo) i potem ujście rzeczki.

Rozrosły się też mocno rosnące na dole wału, nad samą wodą i w wodzie krzaki łozy. Dwa lata temu, w tej części, było dobrze widać kawał jeziora. Teraz, co kawałek, widok na wodę przysłaniają krzaki. To jest teren „Natura 2000” i tu człowiek nie może ingerować. Wskutek tego, za dwa lata z wału nie będzie jeziora w ogóle widać. Tak już jest w innej części, gdzie łozy, dzikie wierzby i inne drzewka, rosną w szerokim nabrzeżnym pasie na dole wału. Po prostu zalew zarasta w straszliwym tempie. 

Widok na zalew w stronę zapory w Goczałkowicach (jest po prawej stronie, ale z tego miejsca jej nie widać)

Robiliśmy zdjęcia, ja nakręciłam film z łabędziami, a Beza? Beza postanowiła zejść na dół i zobaczyć, co tam takiego może być.

Całe szczęście, że beton z wżerami, porośnięty mchem i łobuz mógł swobodnie wdrapać się na górę.

 

Mimo, a może właśnie dzięki niskiemu poziomowi wody, ptactwa wodnego było mnóstwo.

Na drugim brzegu duże stada łabędzi.


Na wodzie sporo kaczek i rybitw. Te było trudniej sfotografować, bo słońce odbijało się w tafli.
 
Lepiej wychodziły zdjęcia łabędzi- wielkie ptaki bardziej widoczne i odcinające się od wody.





Było też dużo młodych "brzydkich kaczątek".


I zdjęcia dzikich kaczek "Krzyżówek" na gnieździe.


Kiedy dwa młode łabędzie podpłynęły do gniazda (?) i zaczęły robić toaletę, nakręciłam film.

Dzisiaj robiłam zdjęcia i kręciłam film aparatem, pożyczonym od Jaskóła. To  duży, ciężki aparat- źle mi się kręciło ten film. Trudno było utrzymać aparat tak długo na poziomie oczu. Ale mały dokument z wycieczki powstał.
 Zrobiłam też trochę zdjęć roślinek, jednak to już innym razem pokażę.

Przeszliśmy koroną wału jakieś 300 metrów (przedtem zaliczyliśmy jeszcze kawał duktu leśnego) i stwierdziliśmy, że nie ma sensu iść dalej, bo i tak nic już nie zobaczymy na wodzie. Zresztą było nam bardzo gorąco- słońce jeszcze mocno świeci, a na wale nie ma ni grama cienia. Beza też nagle zawróciła i ruszyła w stronę, skąd przyszliśmy. 

Jeszcze tylko kilka łyków wody i do domu.


 

 

 

sobota, 27 sierpnia 2022

A tymczasem... dzieciom dziękujemy, czyli o lokalach nie dla dzieci.

 

Jakiś czas temu czytałam artykuł na temat wesel, na które nie zaprasza się dzieci. Oburzenie ze strony zapraszanych i komentujących było ogromne. No jak to? Bez dzieci wesele? Taka impreza rodzinna i bez dzieci?

Od niedawna jest coraz więcej lokali, do których zapraszani są tylko dorośli. Są to lokale, do których dzieci „nie mają wstępu”. No i znowu oburzenie: „To nie można do lokalu pójść z dziećmi? Naprawdę?”

Mam mieszane uczucia jeżeli chodzi o wesela- faktycznie taka impreza rodzinna bez dzieci wydaje się jakby „mniej rodzinną”. Natomiast lokale „bez dzieci”. Jestem za i nawet nie przeciw.

A dlaczego? Ładnie to uzasadnia właścicielka jednego z takich lokali i ja się z nią jak najbardziej zgadzam.

„Nastrojowa kawiarnia dla dorosłych. Dzieciom wstęp wzbroniony

Kawiarnia "Cafe" w nadbałtyckim Niechorzu jest miejscem, w którym czas mogą spędzać tylko dorośli. W tej strefie ciszy odpoczywają od wszędobylskich, hałaśliwych i nieokiełznanych dzieci. — Najbardziej zbulwersowane zakazem są babcie, które potrafią pytać właścicielkę: "Co, burdel tu pani prowadzi?".

– "Czy tu jest burdel, że się dzieci nie wpuszcza? Pewnie nigdy pani matką nie była, dlatego nienawidzi maluszków!". Nieustannie słyszę takie słowa od ludzi. Po kilka, kilkanaście razy na dzień. Mam do czynienia z niesamowitym hejtem – opowiada Iwona Gmiter, właścicielka kawiarni "Cafe" w Niechorzu.

Wszystko przez to, że do jej lokalu mają wstęp osoby dorosłe oraz te, które ukończyły 13. rok życia. Jej kafejka to bodaj jedyne takie miejsce na Wybrzeżu Rewalskim, w okolicy takich nadbałtyckich miejscowości jak Rewal czy Pobierowo.

Nocniki, pieluchy i inne atrakcje

Decyzję o tym, żeby do swojego lokalu nie wpuszczać małych dzieci, pani Iwona podjęła w tym sezonie. — Swoją działalność prowadzę od trzynastu lat, przy czym przez ostatnie trzy kawiarnia była "strefą ciszy". Co oznaczało, że gdy dzieci za bardzo dokazywały, to grzecznie prosiłam, by opiekunowie je ujarzmili. Jednak nie było to skuteczne, a prośby trafiały w próżnię - wspomina.

Kobieta miała do czynienia różnymi przykrymi sytuacjami. W ogrodowej części urządziła małą zjeżdżalnię i piaskownicę, więc "bąbelki" stawiały babki z piasku na kawiarnianych stolikach.

Rodzice nie reagowali. Inna para pewnego razu przyszła z piątką małych pociech. Wyjęli z plecaka nocnik i posadzili na nim najmłodszą z nich. Przy gościach. Byli bardzo zdziwieni, gdy zwróciłam uwagę, że to niestosowne zachowanie. Matka tłumaczyła się: »Przecież to maleństwo, jeszcze nie umie korzystać z toalety«

— mówi właścicielka lokalu.

Normą było ostentacyjne przewijanie niemowlaków, mycie im pupy mokrymi chusteczkami i zostawianie zużytych pieluch przy stoliku. Pewien mężczyzna natomiast wszedł tu przed północą ze swoim trzyletnim dzieckiem i, już dobrze podchmielony, zażądał drinka. Kiedy Iwona odmówiła podania alkoholu, zaczął się awanturować.

Strefa bez dzieci równoznaczne ze strefą egoistów?

W Polsce kwestia stref "wolnych od dzieci" wciąż bulwersuje. W sieci można trafić na rozmaite, niezwykle emocjonalne fora dyskusyjne, gdzie hotele, restauracje czy kawiarnie tylko dla dorosłych krytykuje się jako dyskryminujące, segregujące czy wręcz gwałcące prawa obywatelskie. Nazywane są też "strefami egoistów".

— Nie rozumiem tych argumentów. Wystarczy popatrzeć na każdy deptak, lodziarnię, pizzerię, smażalnię, plażę czy parki. Wszystkie są pełne dzieci, które krzyczą, piszczą, podskakują, wchodzą pod stoły, ciągną rodziców za ubranie i wręcz żądają, by kupić im loda, gofra czy zakręconych frytek na patyku.

W każdej takiej wczasowej miejscowości jak nasze Niechorze, jest przecież naprawdę ogromny wybór wszelkich atrakcji z trampolinami, automatami do gier, dmuchańcami. Każda knajpa ma menu dla dzieci, więc rodzice nie muszą wchodzić akurat do mnie. Ja i moi goście cenimy sobie przede wszystkim spokój. Tu ludzie przychodzą się relaksować, poczytać, swobodnie spędzić randkę, spotkać się z przyjaciółmi, wypić drinka i pogawędzić

— tłumaczy właścicielka niechorskiej "Cafe".

Chillout z zakręconym drinkiem

Do lokalu wchodzi małżeństwo. Para jowialnie wita się z panią Iwoną, bo Niechorze to dla tych turystów stały punkt wakacyjnego przystanku. "Cafe" urzeka ich dobrą kawą oraz urokliwym ogrodem pełnym kameralnych zakamarków pełnych świec, ziół, owocowych drzew i kwiatów.

— Nigdzie indziej nie posłuchamy tak dobrej muzyki, jak tu. Jest wybór dobrych win, które przyjemnie się sączy w towarzystwie piosenek Edith Piaf, zespołu ABBA czy Dire Straits – podkreślają wczasowicze ze Śląska. A inni stali goście, tym razem z Wałcza, zamawiają swój stały zestaw.

— Dla mojej ukochanej Hani Iwonka robi najbardziej zakręcony i kolorowy drink. Dla mnie przyrządza lodowy puchar, bo jestem kierowcą. Mamy swój ulubiony stolik w kąciku, ten na końcu ogrodu, z głębokimi fotelami — podkreśla pan Władysław.

Styl kawiarni "Cafe" jest nieco eklektyczny: trochę mebli rodem ze znów dziś modnego PRL-u, trochę art déco. Przytulności dodają stylowe lampy i kinkiety. Nietypowy wystrój przyciąga uwagę wielu spacerowiczów, bo wyróżnia się od innych, krzyczących jaskrawymi neonami.

— Wiele krzeseł, foteli stolików i dostałam od stałych bywalców, którzy mieszkają w okolicy. Zachodniopomorskie to ziemie należące przed II wojną światową do Niemiec, więc po byłych mieszkańcach zostało sporo sprzętów. W tym Singer, ta przepiękna maszyna do szycia. Goście przynoszą mi też serwisy kawowe odziedziczone po babciach, mam też całą kolekcję dzbanuszków do mleka — uśmiecha się pani Iwona.

Cukier na stół i puszczanie płazem

— Oprócz młodych mam najbardziej agresywne są babcie. W ogóle nie zwracają uwagi na wyraźny napis, który umieściłam przy wejściu: "Strefa ciszy. Dla dorosłych i 13+". Kiedy uprzejmie informuję, że bardzo mi przykro, ale dzieci nie są tu mile widziane, wpadają w złość — słyszymy od właścicielki. — Mówią: "A w czym dziecko przeszkadza? Przecież tylko sobie pobiega. Chyba nie ma pani własnych, dlatego tak dyskryminuje wszystkie dzieci". Jestem matką, wychowałam dwóch synów. Ale oni zawsze byli grzeczni, posłuszni, podobnie jak moje wnuki — dodaje.

Z doświadczenia wie, że kiedy kawiarnia była ogólnodostępna, miała same kłopoty: dzieci brudziły tapicerkę kupionymi po sąsiedzku goframi z bitą śmietaną i smażonymi rybami, bez pozwolenia zrywały kwiaty w ogrodzie. Zawsze oburza ją, że opiekunowie niesfornych dzieci nie zwracają im uwagi.

— Nie tłumaczą, że wysypywanie zawartości cukierniczki na stół, szuranie krzesłami, mlaskanie jest niestosowne. Bezstresowe wychowanie, puszczanie wszystkiego płazem wcale mi się nie podoba — analizuje energiczna brunetka.

Roszczeniowe, głośne

Pytam parę z Legnicy, dlaczego na wieczorny relaks wybrali lokal dla dorosłych. — Przecież to jasne: bo w "Cafe" dzieci się nie uświadczy. Nie to, że ich nie lubimy — zastrzegają wczasowicze ze Szczecina. — Wychowaliśmy dwójkę własnych i wystarczy. Niestety, dziś niemal na każdym kroku widzimy, że młodzi rodzice pozwalają swojej latorośli dosłownie na wszystko. Trudno się potem dziwić, że dzieci są roszczeniowe, głośne. Jak ma być inaczej, skoro od swojej mamy słyszą wrzaskliwie wypowiedziane prośby, by się uspokoiły? — zastanawiają się.

Para uważa, że kiedy dzieci okazują swoją frustrację, złość i histerię i w domu, to będą zachowywać się tak wszędzie indziej. — Rodzicom może to i nie przeszkadza. Ale zapominają, że osoby w otoczeniu mogą nie mieć ochoty być świadkami dziecięcych humorów i płaczu — kwitują.

Gości nie przekonuje argument o potencjalnych konsekwencjach powstawania stref bez dzieci. — Przecież nie grozi nam masowy wysyp takich miejsc. Nie nazwalibyśmy tego zjawiska segregującym. Tak jak my nigdy nie pchamy się tam, gdzie przeważają dzieci, więc i one niech nie mają wstępu wszędzie tam, gdzie chcą ich rodzice — wyjaśniają swoje stanowisko.

Przy dzieciach nie wypada "rzucać mięsem"

Właścicielka lokalu sama piecze większość ciast, przyrządza desery. Jest tak szybka, że trudno ją sfotografować. Także dlatego, że ma sporo gości, zwłaszcza wieczorami. Swojej decyzji o zmianie charakteru biznesu nie żałuje.

— Jestem przeszczęśliwa, że mogłam stworzyć klimatyczny lokal, gdzie dorośli, a zwłaszcza seniorzy, mogą wypoczywać na własnych warunkach. Swobodnie opowiadać dowcipy, nie raz i nie dwa okraszone przekleństwami, które, jak wiadomo, dodają pieprzyka kawałom. Przy dzieciach nie wypada im "rzucać mięsem" — stwierdza.

Pani Iwona ma stałych, zadowolonych gości, nowi dziękują i wracają. — Jako społeczeństwo zapomnieliśmy o prostej zasadzie, że przy dzieciach nie jest wskazane picie alkoholu i palenie papierosów. I o tym, że rodzice powinni stawiać swoim pociechom granice oraz wychowywać, a nie wrzeszczeć i karać. A do swojej kawiarni w Niechorzu zapraszam dorosłych przez cały rok — kończy pani Iwona.”

https://www.onet.pl/styl-zycia/onetkobieta/nastrojowa-kawiarnia-dla-doroslych-dzieciom-wstep-wzbroniony/11pxgb7,2b83378a


 

 Istnieje o wiele więcej restauracji i kawiarenek, które „są przyjazne” dla rodzin (dzieci) – popatrzcie jak to brzmi, tak jakby właściciele lokali, do których nie są zapraszane dzieci, byli im nieprzyjaźni- gdzie rodzice spędzą ze swoimi dziećmi przyjemnie czas.

Mam problem z określeniem lokali „bez dzieci”. Bo jak to napisać- „lokal nie dla dzieci?”, „Lokal, do którego nie wpuszcza się dzieci”?, „Lokal tylko dla dorosłych”? To ostatnie budzi pewne skojarzenia i nie brzmi dobrze.

Tak, czy siak, takich lokali powstaje coraz więcej i zaczynają się cieszyć coraz większą popularnością.


 

PS. Fragment tekstu z artykułu, w którym podany jest wykaz lokali dla rodziców z dziećmi. Tekst pisany z przekazem, że w restauracjach sekuje się rodziny z dziećmi. Odebrałam go jako tendencyjny i niesprawiedliwy. chodzi mi o zastosowane słownictwo.

„Rodzice z dziećmi nie muszą już być wykluczeni z życia towarzyskiego. Oczywiście wszyscy wiedzą, że maluchy mają swoje wymagania – płaczą, biegają, trzeba je przewinąć i nakarmić. Wybierając miejsca przyjazne rodzinom goście muszą liczyć się z tym, że czasami zrobi się głośniej, a zamieszanie może być większe. Są lokale, w których bawiące się albo raczkujące obok stolika dziecko nie jest chcianym i standardowym widokiem, ale wybierając odpowiednie kawiarnie lub restauracje można czuć się swobodnie z własną pociechą. W takich miejscach znaczenie ma nie tylko jakość jedzenia, ale także kącik dający chwilę wytchnienia oraz spokoju mamom i tatom. Wyjście z dzieckiem do lokalu może być przyjemne dla obu stron, trzeba tylko dobrze wybrać.”

https://prestizszczecin.pl/dodatek/6/kulinaria/brzdac-w-restauracji

 


Zdziwił mnie w tekście ten fragment „Rodzice z dziećmi nie muszą już być wykluczeni z życia towarzyskiego”. Dotychczas odnosiłam wrażenie, że to właśnie rodzice z małymi dziećmi „terroryzują” resztę gości w lokalu swoim zachowaniem wobec swoich dzieci oraz przyzwalając im na  zachowania, które nie powinny w publicznych lokalach zaistnieć. Te biegające po wszystkich pomieszczeniach, bez kontroli, dzieciaki, te wrzaski, te głośne upominania, harmider, rwetes, bałagan, jaki robią dzieciaki, rozbabrane jedzenie...

„Wykluczeni”….

I tu jeszcze na ten temat

https://www.edziecko.pl/rodzice/7,79361,28696258,dzieci-w-restauracjach-nie-wytrzymalam-kiedy-z-krzykiem-wbiegly.html

Wszystkie zdjęcia i memy z Internetu.

środa, 24 sierpnia 2022

Woda, woda, woda i kawałek ogrodu.

Trwa odliczanie do końca wakacji. Wprawdzie na naszej ulicy coraz mniej dzieciaków, które robią harmider, ale jednak rok szkolny bardziej je dyscyplinuje, niż wakacje i już mi się bardzo chce, by przestały rozbijać się na ulicy- turkotać rowerkami, wrotkami i niewiadomoczym ciągniętym po nierównym asfalcie oraz  wrzeszczeć o każdej porze dnia.

Wczoraj zlikwidowałyśmy punkt pomocy dla Ukraińców. Przez ostatnie tygodnie Ukrainki przychodziły pojedynczo, czasem nikt się nie zjawiał. Wczoraj sołtys przywiózł jeszcze dwie, by sobie wybrały rzeczy i doszła jeszcze jedna- wiedziała, że likwidujemy punkt. Ukrainki poszły do pracy, urządziły się, oswoiły, inne wyjechały do ojczyzny, jeszcze inne pojechały na zachód.

Zostało sporo ubrań, butów, jedzenia, środków czystości. Wszystko zostało rozparcelowane- część weźmie sołtys do MOPSu, ubrania zawieziemy do punktu pomocy Ukraińcom w Cieszynie. Wszystko zapakowałyśmy w pudła.

Nadźwigałam się okrutnie tych pudeł z ciuchami, ponieważ zawiozłyśmy je na przechowanie do koleżanki- wniosłyśmy, w trójkę, wszystkie (5 ogromnych i parę mniejszych) na strych.

W piwnicy, po ogromnych ulewach z poniedziałku na wtorek i we wcześniejszych dniach, ukazała się woda we wszystkich pomieszczeniach. Szlag może trafić, ale i tak uważam, że moje uszczelnianie długo wytrzymało. Bez niego pewnie szuflowalibyśmy rano i wieczorem, a tak odbyło się tylko jedno- beczek z wypompowaną wodą było o wiele mniej. No i siadła na wstępie pompa, ale Jaskół coś tam pomajstrował- poszło. Trzeba kupić nową, ta ma 10 lat. To pompa pływakowa, musi być zanurzona, dlatego szuflujemy wodę do wiader, z wiader przelewamy  do beczki, w której jest zanurzona  ta pompa. Ostatnio na rynku pokazały się pompy, które można postawić w wodzie (nie ma pływaka) i one ciągną wodę nawet bardzo płytką. Kupiliśmy taką, ma przyjść dzisiaj. Marzę, by się sprawdziła. Postawię pompę w wodzie i ona wyciągnie wodę  do podłogi, bez szuflowania oraz przelewania.

W ogrodzie, mimo takiej strasznej ilości wody, która spadła z nieba w ciągu ostatnich 4 dni- nie chlupocze, ale woda poszła już głęboko, ziemia jest nasycona. Przez te cztery dni musiałam dwa razy spuszczać wodę (po 150 litrów) z pojemnika na deszczówkę (jego pojemność 1000 litrów), bo za każdym razem opady były tak obfite, iż napełniał się pod sam górny korek. Hmmmmmm…. Przy powszechnym braku wody, żal było ją wylewać, ale jak mus, to mus.

Wiewiórki buszują dalej od domu. To nowe pokolenie, nie mam pojęcia, czy będzie chciało zimować na strychu. Na razie na to  nie zapowiada się. Wilgi ucichły, może odleciały?  Koniec sierpnia to  pora na ich odlot. Ogród przypomina pobojowisko- zachwaszczony- najpierw upały, teraz ulewy- przekwitłe kwiaty nie wycięte….

Czas przycinać krzewy, a tu znowu jakieś straszliwe gorąco zapowiadane. No i jeszcze taras do remontu w październiku. Pan zwlekał, zwlekał, w końcu przyjechał, obejrzał, zapowiedział się w tym tygodniu na pomiary i wyznaczył termin na październik. Nie możemy marudzić, bo jeszcze jest nam do kilku spraw remontowych potrzebny. Ale to już w przyszłym roku.

Wiązówka pięknie kwitnie w lipcu. Teraz nabiera sił do przezimowania.

Taki fioletowy irys dostał mi się jako bonus. Nie znoszę bonusów - dodatków do zakupów roślin. Najczęściej sprawiają one tylko kłopot. Kilka razy dostałam rośliny, które przestałam uprawiać, bo są dla mnie kłopotliwe- najczęściej to cebulkowe, które trzeba na zimę wykopywać. Od dawna się w to nie bawię. No i te bonusy to bardziej pospolite "odrzuty", wiem, wiem... darowanemu... ale nawet jak poprosiłam, by mi nie przysyłać, to i tak dostałam. I tak trafił się granatowy gladiol. Dwa inne to właśnie pospolite różowe. Wykopię, wsadzę do piwnicy i zobaczymy wiosną.

A tu oset. Nawet ładnie w kępach wyglądają. Rozsiewają się same i trzeba je potem wycinać nożem. Fajne do suchych bukietów, tylko bardzo kłują.

Krążyły nad ogrodem i darły dzioby.  Żal było nie strzelić im fotki.
Czerwona borówka amerykańska. W tym roku miała już sporo owoców. Co ciekawe, domownicy podeszli do niej z nieufnością. Namawiałam, by sobie zerwali owoce i spróbowali, ale nie...wolą te granatowe. No to ich strata, bo owoce tej czerwonej mają smak  bogatszy o nutę cytrynową. Nie , to nie, sama zjadłam większość, dopiero kiedy zostało kilka, młoda stwierdziła, że powinnam jeszcze jeden krzak kupić, bo faktycznie borówki są smaczne.

Takie orzechy były w lipcu na czerwonej leszczynie. Teraz zostało ich malutko, rudasy zabrały się do roboty.
Ciekawostka ogrodowa- karagana. To drzewo w środku.

Zasadził ją, 30 lat temu, mój ojciec. Zapytał, czy chcę przy płocie takie trochę egzotyczne drzewo. Chciałam. Miała kwitnąć żółtymi kiściami, podobnymi do kwiatów akacji lub złotokapu. No to tym bardziej chciałam. Karagana wyrosła, ale jakoś tych pięknych kwiatów nie widziałam. Ojciec twierdził, że jeszcze nie osiągnęła wieku, by zakwitnąć. Potem wydawało mi się, że nie trafiam w okres kwitnienia, bo akacje kwitły, a ona nie. Poza tym, teraz jest odsłonięta, ale przez 15 lat zasłaniały ją sosny i nie było jej widać, dlatego uznałam, że po prostu nie widzę, jak kwitnie. Ale sosny wycięliśmy (powalił je mokry śnieg) i karagana się odsłoniła, a tu kwiatów, jak nie widzę, tak nie widzę. Trzy lata temu wypatrywałam na sąsiednim świerku sowy, przy okazji przepatrywałam gałęzie karagany i.... nie do wiary, to miały być te "piękne kiście żółtych kwiatów"? Nic dziwnego, że ich nie widziałam, bo moja wyobraźnia szukała czego piękniejszego niż to, co zobaczyłam.

Kwitnąca karagana


 
Nie wiem, czy ojciec wtedy w ogóle wiedział, o czym mówi i czy widział kiedykolwiek kwitnącą karaganę. Nie było Internetu, wierzyło się w ciemno. Gdybym wtedy wiedziała to, co dziś, posadziłabym bardziej dekoracyjne drzewo. Ale jest jeszcze druga strona medalu- może ojciec dostał zupełnie inną sadzonkę niż mu obiecano, bo faktycznie karagana jest krzewem, kwitnącym żółtymi kiściami.

To jest karagana syberyjska.

Zdjęcie z Internetu

Nasiona naszej karagany.


O karaganie- to krzew lub nieduże drzewo, dochodzące do 6 m. No to nasza karagana wyraźnie odstaje od opisu, bo jest dorodna i ma raz tyle wysokości.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Karagana_syberyjska

A na koniec Bezka w pędzie radosnym