czwartek, 26 maja 2022

"Nie widzisz, ile dla was robię?"

"Kruszeje pomnik Matki Polki. Dorosłe dzieci obalają ideał matki idealnej

Matka, mama, matrona. Ta, która poświęca się wychowaniu dzieci, która dba o ciepło rodzinnego domu, która zaciśnie zęby i dla dobra swoich dzieci poświęci własne szczęście. Matka idealna. Matka perfekcyjna. Matka Polka, na której pomniku dziś dorosłe jej dzieci dostrzegają liczne skazy, z którymi mierzą się w wygodnych fotelach gabinetów psychoterapeutycznych.

Od wielu lat Polki walczą o obalenie mitu Matki Polki. Usilnie chcą zrzucić ją z piedestału, zastępując ją Matką Wystarczająco Dobrą, Matką Nie-perefekcyjną, Matką Nie-idealną. Pokazując, że może im się nie chcieć ugotować obiadu, że nie chce im się posprzątać mieszkania, założyć seksownej bielizny wieczorem dla męża, po całym dniu spędzonym z gorączkującym dzieckiem, że chce im się wrócić do pracy i wyjechać na weekend z przyjaciółkami, żeby złapać oddech od rodziny i (o matko!) dzieci. Ale dopóki będą stawiać się w kontrze do archetypu Matki Polki, nigdy stereotypu myślenia o macierzyństwie pełnym wyrzeczeń się nie pozbędą.

Bo co chcemy dziś udowodnić? Że jesteśmy lepsze niż nasze matki, że nie chcemy być jak one? Że nie mamy zamiaru się poświęcać, rezygnować z realizacji własnych celów i marzeń?

Przez większość naszego macierzyństwa stajemy w kontrze do naszych matek, tych idealnych, tych Matek Polek, które stały w kolejkach za kawą, za papierem toaletowym, które po pięć lat siedziały z nami w domu, nim poszliśmy do przedszkola czy zerówki, a nierzadko zupełnie rezygnowały z pracy zawodowej, bo trzeba było ugotować, wyprać, posprzątać.

Bo nie można było liczyć na ojca dzieci, który pracował, a jak nie pracował, to odpoczywał, a jak nie odpoczywał, to lubił od czasu do czasu z kolegami zajrzeć do kieliszka. Ale był głową rodziny, jednym żywicielem, więc nawet jak pił, choć nie bił, ale zwyzywać potrafił, orgazmu nie dawał, zaspokajając w seksie tylko swoje potrzeby, to jednak był. A ojciec w życiu dzieci ważna postać — tak naszym matkom mówiły ich matki i jeszcze: "Gdzie ty lepszego chłopa znajdziesz, jak sama sobie z tymi dzieciakami poradzisz". Więc radziły sobie, jak mogły, jak potrafiły, jak ich matki je nauczyły. A ich matki sporo przeszły, bo wojnę przeżyły, bo głód i biedę, bo też same, bez mężów, co to Polskę odbudowywali, dzieci wychowywały i nie jak teraz po jednym czy dwojgu, ale i po dziewięcioro dzieci mieć potrafiły.

Nie narzekaj, ródź, wychowuj, to twój obowiązek dla kraju, dla ojczyzny, dla pokoleń. To przez wiele dekad wpajano kobietom, które biegły po dzieci do przedszkola, wystawały w kolejkach, spod lady kupowały sukienki dla córek, a dla chłopców szyły same garnitury na pierwszą komunię świętą. Gotowały najlepsze rosoły i pomidorówki, a sernik, jaki wychodził z ich kuchni, do dziś jest nie do podrobienia.

Matki idealne, matki poświęcające się, Matki Polki z osmarkanymi, trzymającymi się ich spódnicy dziećmi, dla których były całym światem, jedyną opoką, która dawała im poczucie bezpieczeństwa.

Dziś te zasmarkane dzieciaki siadają w gabinetach psychoterapeutów, bo życie je drapie, bo nie są szczęśliwe, choć wydaje im się, że powinny być, bo przecież wszystko mają. Dom, rodzinę, dzieci, męża, żonę.

A kiedy psychoterapeuta pyta: a jaka jest twoja mama, milkną. Bo przecież mama to ideał, bo przecież kocha się ją bezwarunkowo, bo trzeba czuć wdzięczność, będąc świadomym jej poświęceń. O mamie nie można mówić źle, nie można narzekać.

A jednak… Im głębiej zajrzymy i pozwolimy sobie poszperać we własnych wspomnieniach, tym częściej odzierany Matkę Polkę z jej boskości. Bo Matka Polka, ta której pomniki stawiano, do której nieustannie się dziś — my matki — porównujemy, to często matka nieobecna. Tyle się mówi o nieobecnych ojcach, ale matka? Przecież zawsze obiad w domu był, posprzątane było, ona była, włosy umyła, przypilnowała, czy lekcje odrobione.

Ale ta obecność fizyczna nierzadko daleka była od obecności emocjonalnej. Obsługowa miłość. Nakarmić, ubrać, posprzątać. W niedzielę zrobić obiad, wyjść na spacer uśmiechając się szeroko do sąsiadów.

I jeszcze pozory zachować, że choć syn coś w szkole zbroił, a córce jednak w szkole muzycznej nie idzie, to jednak obrazek szczęśliwej, czytaj bez problemów, rodziny musiał się zgadzać.

Dziś psychoterapeuci słyszą o Matkach Polkach, które zauważały swoje dzieci tylko wtedy, gdy mogły się ich osiągnięciami przed innymi pochwalić. Te dzieci mówią, że były przez matki krytykowane, rzadko chwalone ot po prostu, w czterech ścianach domu nie mówiono im, że są mądre, a mama jest z nich dumna. Zdarzało się, że słyszały, jak bardzo ich matki są zmęczone, a dzieci tego nie doceniały i były niewdzięczne. "Nie widzisz, ile dla was robię?" — mówiły i z miną męczennicy czekały na Dzień Matki, by znowu móc wyrzygać, że za mało się staramy, albo popłakać ten jeden raz, że jednak doceniamy ich nieludzki wysiłek utrzymania w całości pomnika Matki Polki, który budowały ich matki. W gabinetach terapeutycznych widzimy matki sfrustrowane, zmęczone, przewrażliwione, które swoją złość i niechęć często kierowały w stronę własnych dzieci.

Być może dlatego dziś pomnik Matki Polki kruszeje, córki tych matek rzucają w niego obelgami: nie będę idealna, nie będę sprzątać, nie będę gotować, nie chcę być z ich ojcem, nie chcę mieć dzieci, chcę wrócić do pracy, chcę odpocząć od dzieci!

Dziś my — matki i nie-matki Matek Polek, wykrzykujemy wszystko to, czego one nie wykrzyczały, wykrzyczeć nie chciały, nie wiedziały, że mogą, bo tak skupione były na realizacji macierzyństwa poświęcającego, a chwilami wręcz męczeńskiego, wpojonego im z mlekiem ich matki. Rodzina była najważniejsza, choćby się waliło, paliło, trzeba było ją utrzymać za wszelką cenę, za cenę siebie samej, bo przecież tylko bycie matką mogło je wtedy

Więc dziś, krzyczymy, że nie chcemy być idealne, że nie chcemy być perfekcyjne, walczymy o swoje prawa do równego traktowania w miejscu pracy, o partnerski związek, w którym ojciec zajmuje się dziećmi i bierze na siebie współodpowiedzialność za ich wychowanie. Dziś mówimy, że nie będziemy myć okien przed świętami, stać w garach, że na weekend wyjedziemy z przyjaciółkami, że olewamy sprzątanie, a w kuchni nie jesteśmy mistrzyniami i że dosyć mamy wyrzutów sumienia, jak zmęczone zasypiamy, nie robiąc dzieciom kolacji.

Tylko może, zamiast tak krzyczeć, tak demonstrować jak inne jesteśmy, czy chcemy być od naszych matek, powiedzieć im:

mamo kocham cię, choć nie byłaś idealna, byłaś mamą na miarę swoich możliwości, która mnie raniła, pewnie często nieświadomie, która popełniła wiele błędów, więc pozwalaj mi na moje, nie oceniaj mnie, tak jak ja nie oceniałam jako dziecko ciebie, tylko mnie kochaj, bezwarunkowo, tak ja ciebie.

Tym, jak wychowuję swoje dzieci, chcę ci pokazać, jak chciałam być przez ciebie wychowywana, tym, jak nie chcę mieć dzieci, pokazuję, jak bardzo nie chcę być matką taką jak ty, jak bardzo się boję, że powielę twój schemat macierzyństwa. Ale kocham cię, bo jesteś moją mamą taką, jaką potrafiłaś być, dziś nie mam już o to do ciebie pretensji, ani do siebie.

 

Ewa Raczyńska"

https://www.onet.pl/styl-zycia/onetkobieta/dzien-matki-kruszeje-pomnik-matki-polki-dzis-widzimy-na-nim-wiele-skaz/q1dy7tg,2b83378a

Wszystkim matkom najlepszego


 


 

środa, 25 maja 2022

Nie będzie wygranych...



 

"Spójrz na mnie chłopcze!". Sieriebriennikow napisał o wojnie w Ukrainie

 

„Reżyser Kiriłł Sieriebriennikow napisał tekst o wojnie zatytułowany "Czerwony lakier". Jest to nawiązanie do zdjęcia z Buczy, na którym widać rękę zamordowanej kobiety ze zrobionym manicure.

Codziennie oglądam zdjęcia z wojny. Patrzę, patrzę. Zniszczone miasta, spalone samochody, martwi ludzie. Czerwony lakier na paznokciach na martwej ręce. Każdego dnia, gdziekolwiek jestem, wydaje mi się, że to nade mną przelatują samoloty, że to ja muszę biec do schronu przeciwbombowego. Moi przyjaciele, ci, którzy wyjechali i ci, którzy zostali, od tygodni płaczą — mężczyźni, kobiety. Z jakiegoś powodu nie płaczę. Coś się we mnie buzuje, ale nie ma ujścia.

John Maxwell Coetzee miał dobrą powieść "Czekając na barbarzyńców". Barbarzyńcy, na których bohater czekał w twierdzy, byli wewnątrz. Czekaliśmy na nadejście nowego barbarzyństwa. Dla barbarzyńców drugi człowiek jest tylko zdobyczą. Ciało i środki. Włosy. Skóra. Czaszka. Praca niewolnicza. Czasami szczególnie wyrafinowani barbarzyńcy robili abażury ze skóry, kubki z czaszek, poduszki wypchane włosami. Barbarzyńcy idą na pocztę, aby wysłać swoje łupy do domu. W paczkach znajdują się włosy, czaszki, skóra i pomalowane na czerwono paznokcie. Barbarzyńcy są pewni siebie. Wojna szybko odczłowiecza, a żadna kultura nie jest w stanie ocalić z najgorszej zbrodni, jeśli prawo do niej daje państwo.

Niemcy uświadomili sobie coś na temat wojny dopiero wtedy, gdy pokazano im zwłoki więźniów Auschwitz i Buchenwaldu. I kiedy zmuszono ich do grzebania tych zwłok własnymi rękami, bez rękawic. I po trybunale norymberskim. I tak przed 1945 r. mówiono o "de-żydowskości", o tym, że "nie ma takiego kraju, nie ma takich ludzi" i pytano "co robiliście, kiedy zabijaliście Niemców w Sudetach...".

To dziwny sen. Jestem dzieckiem w kamuflażu, które zostało zmuszone do czytania książki martwej Ukraince w trumnie. To dzieje się teraz, w czasie tej wojny. Nie mogę czytać, granice się zacierają, ale nie mogę też patrzeć na dziewczynę. Mruczę coś pod nosem. Dziewczynka ma na dłoniach czerwony lakier do paznokci.

Kultura w Rosji jest zawsze na przekór, wbrew państwu. Czasami za pieniądze państwa, ale zawsze — nie w jego imieniu i nie dla niego. Państwo i polityka w Rosji zabijają i dzielą. Niszczą rodziny. Niszczą życie. Kultura ocala i podnosi to, co ludzkość ma jeszcze w sobie. W Rosji istniało wiele grup, wszystkie miały charakter kanibalistyczny. Te rzadkie lata, kiedy władza w Rosji nie pochłaniała ludzi, nazywano odwilżami. Władza po prostu odpoczywała. By zacząć od nowa zjadać ludzi.

W kulturze zawsze chodzi o to, co państwa nie obchodzi. O miłosierdziu dla upadłych. O współczuciu. O głębokościach i wysokościach ludzkiego ducha. O rozpacz. O samotności. O tym, co śmieszne, małe, nędzne, niechciane, przedwczesne. O mniejszości. Z tego powodu kultura rosyjska była mało szanowana przez państwo i prawie nie kochano jej. Zmuszeni do zdawania egzaminów w szkole, czytaliśmy te nieciekawe książki. Oglądaliśmy te niezrozumiałe filmy. Słuchaliśmy tej dziwnej muzyki. Wzruszaliśmy ramionami. Ale czytaliśmy, oglądaliśmy i słuchaliśmy. Bo nie było nic innego. Nie było w tym nic utalentowanego i szczerego, jeśli chodzi o władzę, "która jest od Boga", o to, że "możemy to powtórzyć", o dumę i wielkość imperium. A raczej czasami państwo nakazywało i zmuszało do pisania, filmowania, śpiewania i recytowania takich rzeczy. Do czytania, oglądania i słuchania. I prawie zawsze wychodziły z tego bzdury.

Martwa dziewczyna wstaje z trumny. Podchodzi do mruczącego mnie. Nie patrzę. Nie patrzę. Podchodzi, chce spojrzeć mi w oczy. Skupiam się na książce. Nagle mówi do mnie: "Cicho". Nie mogąc powstrzymać się od czytania, mamroczę coś po rosyjsku. "Cicho. Chcę być cicho. Chcę być cicho". Jestem tak przerażony, że przestaję mówić. Nie mogę podnieść wzroku. Mówi do mnie: "Spójrz na mnie".

Żołnierze mojego kraju wkroczyli do innego kraju i zaczęli go niszczyć. Zabijają ludzi. Niszczą domy. Z Ukrainy do Rosji przyjeżdżają trumny i kradziony sprzęt AGD. Wracają kaleki i nienawiść. Te bomby powracającej nienawiści, o sile kilku Hiroszim, rozbijają na kawałki życia mojej ojczyzny. Wydobyli przyszłość każdego człowieka, każdej rodziny. Ta nienawiść niszczy wszelką nadzieję na dobrobyt i wolność. Życie w strachu i nienawiści — oto co czeka nas, świadków, uczestników i ofiary tej wojny. Nawet jeśli jesteśmy temu przeciwni.

Państwo wszczyna wojny, aby zwiększyć liczbę własnych "świętych" — potrzebuje wzorów do naśladowania i fascynujących apokryfów. Nikogo nie obchodzą martwi żołnierze leżący bezładnie na polach, zastrzeleni cywile porzuceni przy drogach. Są marnotrawstwem zasobów, psują statystyki obchodów, nie ma ich. Sztuka myśli o tych porzuconych zmarłych, o ich ostatnich słowach, marzeniach, nienarodzonych dzieciach. Niepochowani zmarli są bohaterami prawdziwej literatury, uczciwego kina, szczerego teatru.

Milczę. Martwa ukraińska piękność milczy. Następuje przerwa. Patrzy na mnie. Patrzę na jej dłonie z jaskrawoczerwonym manicure. Chcę narysować kredą koło. Szepcze: "Nie pomagaj mi, chłopcze. To nic nie da". Wiem, że to nie pomoże. Chcę jednak przerwać rozpacz, która mnie przygniata. Nawet ze skrzypieniem kredy. Z dźwiękiem mojego serca. Na szczęście wszystko ucichło.

Ci, którzy rozpoczynają wojnę, zawsze przegrywają. Ci, którzy gwałcą, mordują i torturują ludność cywilną, są zbrodniarzami wojennymi. Podobnie jak ci, którzy ją usprawiedliwiają. Nie można sympatyzować z sadystami i mordercami. Współczuję tym, którzy nieświadomie zostali wciągnięci w straszliwą zbrodnię wojny. Ci, którzy jeszcze nie mają na rękach krwi niewinnych.

Przypominam sobie opowieść Olega Tabakowa o tym, jak jego babcia kazała mu zanosić chleb niemieckim więźniom, których po wojnie pędzono przez Saratów. "Oni są wrogami!". — Oleg był urażony. "To są istoty ludzkie. Teraz jest im źle" — powiedziała babcia. Oleg zaniósł chleb młodemu Niemcowi, który rozpłakał się. Tabakow zapamiętał to do końca życia i opowiedział mi o tym.

Aż strach sobie wyobrazić, co dzieje się w głowie żołnierza, który znalazł się w obcym kraju wbrew swojej woli i wykonuje rozkaz "Zabij!", tylko po to, by zostać "pozostawionym w tyle". Z drżeniem wyobrażam sobie rodziców, którzy najpierw popierają "operację specjalną", a potem otrzymują dokumenty z fałszywymi informacjami o śmierci ich dziecka "w wyniku wypadku". Boję się i cierpię z ich powodu. Boję się o tych, którzy dali się zwieść propagandzie. Prędzej czy później zdadzą sobie sprawę, gdzie się znaleźli. Nie mogę zrezygnować z nich — oszukanych, zamordowanych i potępionych.

Kobieta z Buczy uczyła się przed wojną, jak robić manicure. W ten sposób miała czerwone paznokcie. A potem przyszli moi rodacy — ludzie, którzy mówią tym samym językiem co ja — i zabili ją. Może uznali ten kolor za zbyt prowokujący.

Trzymam w rękach książkę napisaną w języku rosyjskim. Listy są martwe. Moje usta są suche. Stoi przede mną martwa ukraińska dziewczyna i pyta: "Spójrz na mnie, chłopcze. Spójrz". Myślę sobie: "Nie mogę, nie mogę". "Trzeba, chłopcze, trzeba". Nie mówię ani słowa, nie wiem, co robić. Szepcze: "Bachish?". Mówię: "Nie". Śmieje się: "A ty, pchaj się! Nie bój się". Mówię cicho: "To podnieś moje powieki". Ktoś podnosi mi powieki, każe patrzeć. Boję się, ale patrzę. Patrzę. Jest wojna.

Tekst został opublikowany w kanale Telegram Kiriłła Sieriebriennikowa

Kiriłł Sieriebriennikow

Źródło:The Moscow Times

Data utworzenia: Dzisiaj, 14:22”

 

https://www.onet.pl/kultura/onetkultura/inwazja-rosji-na-ukraine-kirill-sieriebriennikow-napisal-o-wojnie-w-ukrainie/snb04l5,681c1dfa

 

niedziela, 22 maja 2022

Oooooo.. ja cierpię dolę- żerujący mówi o żerowaniu

 


 To, że Morawiecki kłamczuch, krętacz, kombinator, to chyba już wszyscy wiedzą, ale  że potrafi tak manipulować, to nawet chyba największym jego znawcom nie przyszło do głowy.

"Nadmiarowe zyski Norwegii z ropy i z gazu przekroczą sto miliardów euro. To jest pośrednie żerowanie na wywołanej przez Putina wojnie. To niesprawiedliwe, powinni się podzielić - powiedział w sobotę premier Mateusz Morawiecki na spotkaniu z młodzieżą. Zaapelował do młodych, by "pisali do swoich przyjaciół w Norwegii" w tej sprawie.

Szef rządu uczestniczył w sobotę w sesji pytań i odpowiedzi podczas Ogólnopolskiego Kongresu Dialogu Młodzieżowego. Powiedział, że nadmiarowe - przekraczające średnią roczną z ostatnich lat - zyski z ropy i gazu "małego pięciomilionowego państwa, jakim jest Norwegia, przekroczą sto miliardów euro".

- My się wszyscy oburzamy na Rosję, i słusznie. Bandycki napad, bandyci, zbrodniarze i tak dalej, ale szanowni państwo, młodzi ludzie, coś jest nie tak. Piszcie do waszych młodych przyjaciół w Norwegii. Oni powinni się podzielić tym nadmiarowym, gigantycznym zyskiem - zaapelował premier.

Zwrócił się też do "drogich norweskich przyjaciół". - To nie jest normalne. To nie jest sprawiedliwe. To jest również żerowanie - niechcący oczywiście, bo to nie jest wina przecież Norwegii, ta wojna na Ukrainie - ale to jest pośrednie żerowanie na tym, co się dzieje. Na wywołanej przez Putina wojnie - stwierdził Morawiecki.

- Oni się powinni tym błyskawicznie podzielić. Nie mówię, że koniecznie dla Polski. Dla Ukrainy, dla tych, którzy najbardziej ucierpieli na skutek tej wojny. Czyż to nie jest normalne? - dodał."

 https://tvn24.pl/polska/mateusz-morawiecki-o-norwegii-posrednio-zeruje-na-wywolanej-przez-putina-wojnie-to-niesprawiedliwe-powinni-sie-podzielic-5720535

 

 


Jasne, jasne, panie Morawiecki,  już Ci wierzymy- podzielić się z Ukrainą? No niech nas pan nie rozśmiesza- płaszczyk z Ukrainy ma podziałać? My już dobrze wiemy, że to w polskiej kieszeni jest tylko płótno i komu tragicznie brakuje forsy na te wszystkie pincetplusy.

Szujstwo i gnidostwo w wykonaniu rządowych ma się dobrze i wręcz kwitnie

 

PS.

Pod poprzednim postem zrobiłam dopisek. To tak dla ogólnej informacji, dotyczącej uchodźców z Ukrainy                                              



sobota, 21 maja 2022

Piękny maj, trudny maj.


 

We wtorek, po raz kolejny, zawiozłam rzeczy dla Uchodźców. W punkcie, tym razem, pusto. Podobno były dwie panie i na tym się skończyło.

Słucham relacji z Ukrainy w radio Onet. Straszne. Za oknem słońce, ptaki zanoszą się śpiewem, robi się ciepło. Siedzę i słucham- rakiety, masowe groby, ranni, bestialstwa w wykonaniu Rosjan, obóz koncentracyjny, Mariupol, Odessa…. Nagle zdaję sobie sprawę, że kolejny maj mija. Maj piękny, słoneczny, rozpachniony, rozśpiewany, a w tyle mojej głowy mrok, W zeszłym roku królowała tam pandemia i strach oraz pytanie: „Jak długo jeszcze?” W tym roku siedzi wojna w Ukrainie, uchodźcy i to samo pytanie: ”Jak długo jeszcze?”.

Nie da się uciec od tego, po prostu nie da. I chyba wolę wiedzieć, niż od tego uciekać. Niewiedza dla mnie jest gorsza od najgorszej wiedzy.

W zeszłym tygodniu również zawiozłam dary. W punkcie wpadłam wprost w roześmiany, rozgadany tłumek. Spotkanie integracyjne dla darczyńców i Ukrainek. Połowicznie spontaniczne, bo jednak parę ciast Polki upiekły. Stoły, ławy, bawiące się obok, na placu zabaw, dzieci. Sielanka chciało by się powiedzieć. Ale ta podświadomość ciągle daje o sobie znać. Siadam, rozglądam się, słońce praży, herbata w kubku i ciacho, robi się bardzo miło. Przysiada się Ukrainka, która uciekła (przyjechała?) z Odessy. Pani (około 45lat) zadbana, paznokcie pięknie zrobione. Mówi językiem mieszanym- ukraiński, rosyjski i polski przeplatają się w płynnym potoku słów. Opowiada, jacy to Polacy są dobrzy, jak o nich dbają, z jakim dobrym sercem tu się spotkała. Tak normalnie o tym mówi, bez emfazy, bez patosu, bez ekstra uniesienia. Ona mówi o dobroci Polaków, a ja myślę o tym straszliwym hejcie, o tych narzekaniach na zwyczaje Ukraińców, o tym wytykaniu ich „bogactwa”…- „pomagamy, pomagamy, ale….”. Nie odzywam się, nie zaprzeczam, nie prostuję, zostawiam te niemiłe, moje spostrzeżenia dla siebie. Ma dwóch synów, starszy uzdolniony muzycznie musiał zostawić akordeon w Ukrainie. Opowiedziała o tym gospodyni, u której mieszka. I, tu się głos Ukraince załamał trochę, ta pani w ciągu tygodnia zorganizowała chłopcu instrument. Nie, nie używany, nówka przyjechała z Niemiec. Potem Ukrainka pokazuje w telefonie syna grającego na akordeonie. Naprawdę pięknie gra. I jeszcze toczy się rozmowa o dobroci Polaków, o pogodzie, o dzieciach… ani słowa o wojnie… ani słowa… i w tym wszystkim, w tym opowiadaniu, w tym ukraińskim szczęściu, nawet nie zapytałam, jak jej na imię. Przyjechała z Ustronia odwiedzić tutaj koleżankę. Nie sądzę, bym kiedykolwiek ją jeszcze spotkała. Trochę szkoda.

Tutejsze Ukrainki mają śniadą cerę, czarne włosy. Koleżanka twierdzi, że to ukraińskie Romki. Nieważne, w oczach smutek, niby zainteresowane, ale przygaszone.

We wtorek opowiadały dziewczyny o uchodźcach w innych miejscowościach. Wiadomości od rodziny, znajomych. Wychodzi na to, że w miastach zostali ci bogatsi, pewnie „mieszczuchy”, a na wieś wywędrowali „wiejscy”. A wszyscy mają potrzeby, których nie mogą, nie potrafią zaspokoić. Trzeba pomagać. Jednak z tym pomaganiem jest coraz gorzej. Zaczyna brakować wolontariuszy. Nie ma kto pracować w punktach. Państwo nadal  ma to w nosie. W Jastrzębiu likwiduje się duży punkt, bo tamtejsi wolontariusze nie dają już rady.

No i jeszcze jedna rzecz mnie zdziwiła. Okazało się, że w Jastrzębiu, Ukrainiec, który potrzebuje pomocy, musi zaliczyć MOPS. Dostaje stamtąd karteczkę i dopiero z nią może udać się do punktu pomocy.

I tu się wściekłam- MOPS- instytucja państwowa, narzuca i decyduje, kto z uciekinierów może dostać pomoc w punkcie, którzy utworzyli ludzie, ludzie dobrej woli i gdzie ludzie znoszą rzeczy z własnej chęci. MOPS decyduje o tym, komu ja mogę pomagać? A sam MOPS wydaje tylko karteczki? Jakim prawem? MOPS stwarza trudności, generuje kolejki, rządzi i dzieli, ale nie pomaga. To chore.

Coraz więcej Polaków narzeka na Uchodźców, a oni różnie- jedni chcą jechać dalej, inni wracają, a jeszcze inni powoli zadomawiają się w Polsce. Przeciętni Polacy są już zmęczeni całą sytuacją. Pomogli, ile mieli sił, na ile było ich stać. Końca nie widać. Problem polega głównie na braku mieszkań, braku lokali dla Uchodźców. Rząd tworzy nowe dziady, obiecując, mamiąc, kłamiąc. Co ma zrobić Polak, który użyczył pokoju, mieszkania czy nawet domu na „już”, z myślą, że najwyżej na miesiąc, a tu nagle Ukraińcy chcą pozostać, ale nie mają innego mieszkania? Sytuacja patowa.

Byłam w hurtowni, by kupić żywność dla Uchodźców- tak najtaniej. Zaskoczona patrzyłam na puste miejscami półki i na wysokie ceny. Na hurtowniach teraz ceny są minimalnie niższe, niż w niektórych sklepach. I wybór mały. Trudna rzecz- pomóc na miarę swoich możliwości, a dać potrzebne rzeczy.

Dzisiaj kolejny upalny dzień, deszczu spadło mało, o wiele za mało. Jak to u nas bywa- burze przeszły dołem (Czechy) i górą  (Jastrzębie, Pszczyna) U nas nawet nie zagrzmiało. Susza dalej ma się dobrze.

Przepraszam- wyłączam komentarze. Temat Ukrainy, darów, pomocy jest tak wałkowany, że nie mam już sił czytać różnych argumentów oraz nie mam sił na nie odpowiadać, bo ja jestem ciągle za pomaganiem, za zrozumieniem, współczuję uciekinierom i biorę pod uwagę, że stamtąd uciekli różni ludzie- wygodniccy, roszczeniowi oraz przestępcy również.

Miłego dnia

PS. Kiedy dowiedziałam się, pokazując pierwsze dary dla uchodźców, że jestem hipokrytką, twardo postanowiłam, że będę pokazywać następne, czy to się komuś podoba, czy nie, czy jestem według niektórych hipokrytką, czy nie, czy wyjdę na chwalipiętę, czy nie, - będę zamieszczała to, co darujemy uchodźcom. A reszta przestała mnie obchodzić.

Buty- wydawało by się, że dziwne, np. te z pszczołą, a właśnie te buty, zostały na samym początku przymierzone i zabrane- poparte szczęśliwym uśmiechem na buzi ukraińskiej nastolatki. Potem te różowe tenisówki. Obok pudełek jest bielizna. Dodałyśmy jeszcze dwie torby ciuchów- kupionych, przymierzonych i włożonych do szafy, jako nieudany zakup. Niektóre jeszcze z metkami.


 To zawiozłam we wtorek. Dołożyłam trochę chemii.


Bonus dla cierpliwie czytających. Świat jest nadal piękny:)



Miłego dnia

PS 2

 Jeżeli ktoś jeszcze czyta ten post- wkurwia mnie, że Polki mają za  złe Ukrainkom wypielęgnowane paznokcie, ładny makijaż i dobry ubiór. W komentarzach,

dotyczących Ukrainek przeważnie to wysuwa się na pierwsze miejsce. O…… one nie mogą być zadbane, bo one przecież uciekły przed wojną. One powinny być złachmanione, potargane, bez makijażu i z połamanymi paznokciami. No i koniecznie powinny od razu wziąć się do roboty. Nie będą im przecież Polki „usługiwały”. Cholerny polski narodek nie potrafi zrozumieć, że człowiek ma różne etapy wydolności psychicznej. I nie potrafi zrozumieć, że często, by nie pokazać po sobie załamania (te kobiety mają przy sobie dzieci, które też muszą podtrzymać na duchu), człowiek stara się wyglądać dobrze, zmusza się do uśmiechu, nie pokazuje, co go gnębi. Większość Polaków tak ma, ale przecież nie mogą tak mieć Ukrainki. O nie. One muszą zachowywać się zgodnie ze schematem, wyrobionym w umysłach Polaków- jak wojna, to tragiczny wygląd, to szloch nieopanowany, to załamka na całej linii, deprecha. To musi być na zewnątrz u Ukrainek, bo Polak musi poczuć się super bohaterem, który pomaga i podpiera. Dobry wygląd Ukrainek, budzi w kobietach polskich złość, odbiera im poczucie misji, wywołuje „kompleksy” – one takie piękne, a ja zapracowana jak łachmaniara, szara, bura, bez uśmiechu. I te komentujące Polki jakby nie zdawały sobie sprawy, że właśnie tworzą nagonkę na uciekinierów, wzmacniają ją opisami uchodźców z własnego podwórka- opisy dotyczące rzekomej  „roszczeniowości” Ukraińców. Niedobrze się robi- mądre skądinąd  kobiety, piszą tak, jakby nie chciały zrozumieć sytuacji tych ludzi, jakby nie wiedziały, że sytuacja każdej osoby jest inna, że charakter każdej osoby jest inny, że trzeba czasu, by to wszystko poukładać, ułagodzić.

Czytam takie komentarze i jestem zażenowania niskim poziomem zrozumienia, bo nie powiem empatii. Wychodzi jak zawsze- „Jak nie toczy się po mojej myśli, to  wszystko jest BE, czyli moja racja najmojsza, moja sytuacja najtragiczniejsza, a wszystko inne robi mi na złość i wysysa ze mnie moje siły- cały świat się na mnie uwziął”.

Już zapomniano, jak przed pandemią to właśnie Ukrainki przyjeżdżały tutaj do Polski by sprzątać  Polakom? By Polakom podcierać tyłki w domach pomocy, by zatrudniać się na najniżej płatnych stanowiskach, byle pracować? Zapomniało się, że Ukraińcy przyjeżdżali do pracy i brali każdą, by pracować i zarabiać na rodzinę w Ukrainie?  

 

Zarzuca się, że Ukrainki nie nauczyły się jeszcze mówić po polsku, a ja się pytam, która z komentującycn nauczyła się języka obcego w ciągu dwóch miesięcy? Pracując, albo nie i w warunkach odbiegających od ich domowych? Dlaczego nie mówicie w języku obcym płynnie, kiedy pierwszy raz jesteście w obcym kraju? Bo często macie zahamowania. No, ale Ukrainki nie mogą ich mieć przecież, one nie. To że dzieci nauczyły się ogólnych zwrotów to oczywiste- dzieci szybciej łapią język no i uczą się go teraz na bieżąco w szkole.

Zarzuca się Ukrainkom lenistwo

i roszczeniowość? Szkoda gadać .                      

                                                                                 

 

 

wtorek, 17 maja 2022

W naszym ogrodzie w maju- konwalie i czosnek

 Blog traktuję jako pamiętnik, dziennik,  staram się tu zamieścić to, co u nas się dzieje, to co robimy, dlatego dużo tu naszego ogrodu. 

Nie zawsze udaje mi się pisać według chronologii zdarzeń. Często mieszam posty. W jednych piszę to, co było, w innych to, co teraz. Mimo wszystko, staram się opisywać dosyć dokładnie, by potem, czytając "przeszłość", mieć pełniejszy jej obraz.

Każdego roku wydaje się, że  maj w naszym ogrodzie jest taki sam,jak w poprzednich latach, a jednak, kiedy czytam stare majowe  posty, widać różnice. 

Pewnie wynikają z mojej różnej częstotliwości zamieszczania postów, a może z tego, że jednak ogród się zmienia, a czas kwitnienia roślin nie zawsze jest ten sam. 

W tym roku wszystko kwitnie o czasie, ale z powodu suszy bardzo szybko przekwita. 

Konwalie.

 Trzy lata temu,  pod płot graniczący z "sadem" (sadu już nie ma, ale jest to nasze określenie miejsca, które się na stałe przyjęło- południowa granica ogrodu, za laskiem, na dole), przesadziłam konwalie majowe. Świetna roślina do zadarniana. U nas rozrasta się jak chwast. Gdziekolwiek konwalie posadzę i w dodatku byle jak, zawsze się przyjmują, a potem rosną jak głupie. 

Na dole posadziłam konwalie w trzech miejscach i już rozrastają się w duże kępy. W tym roku, ze zdziwieniem spostrzegłam, że przy jednej kępie wyrosły kokoryczki, których absolutnie tam nie sadziłam. Jedna mizerna kokoryczka wyrosła w lasku (też nie wiem skąd) i to było wszystko. I ta jedna tam została. A teraz następne wyrosły pod płotem.


Kokoryczka zawsze kojarzyła mi się z lasem liściastym, rosnąca na dziko. A tu niespodzianka- pojawiła się w naszym ogrodzie. Ucieszyłam się, bo bardzo mi się podobają nieco bajkowe dzwoneczki tej rośliny. No i przywołuje ona wspomnienia z bukowego lasu Kopców Cieszyńskich.

Więcej o kokoryczce tu https://www.bilscy.info/blog/kokoryczka-w-ogrodzie


Konwalia majowa została posadzona w naszym ogrodzie 30 lat temu. Od tego czasu była wielokrotnie przesadzana, rozsadzana i zawsze przyjmowała to z godnością, czyli nie obrażała się, tylko szybko rozrastała,

Doczekaliśmy się takiego pięknego łanu konwalii


Jest też dosyć spora rabata konwaliowa przy tarasie, jednak nie wyczyściłam jej jeszcze z podagrycznika, dlatego nie robiłam zdjęcia. Konwalie bardzo trudno ładnie sfotografować, bo kiedy kwitną, mają już spore, szerokie liście, które otulają kwiaty, tym samym je zasłaniając.


Ale udało mi się troszkę zdjęć zrobić tak, by widać było całą urodę tego delikatnego kwiatka.

W słoneczne gorące południe, a potem wieczorem, z daleka czuć ich słodki zapach.

Zarówno kokoryczka, jak i konwalia majowa, są bardzo trujące. Wszystkie ich części trują, a najbardziej owoce- jagody.

Więcej o konwaliach tu https://www.urzadzamy.pl/rosliny/byliny/konwalia-majowa-aa-PZ1c-fLN9-89wd.html

Czosnek niedźwiedzi- roślina znana i lubiana. Dosłownie lubiana, bo ma wielu amatorów  zjadania jej zielonych listków. Lecznicza, nadaje się na sałatki no i bardzo dekoracyjna.

Czosnek niedźwiedzi, na Ziemi Cieszyńskiej, rośnie niemal w każdym zalesionym kawałku ziemi. Pokryte są nim Kopce Cieszyńskie, pokryte są nim kopce przed Skoczowem, rośnie w lasach i zagajnikach. 

W naszym ogrodzie pojawił się parę lat temu. Bardzo chciałam go mieć, ze względów sentymentalnych głównie. Lubię jego zapach, który przypomina mi lata licealne- lata burz i naporów, kiedy ganiałam po Kopcach Cieszyńskich, brodząc po łydki w czosnkowej gęstwinie. Mogłam pójść do lasu i wykopać parę sadzonek, jak to zrobiła  moja siostra. Wyrosły  z nich, w jej ogrodzie, spore połacie czosnku. Też chciałam mieć, ale ja nie potrafię iść do lasu i wykopać. No nie. Tym sposobem nie mam przylaszczek, zawilców, a też podobały by mi się w naszym lasku. Poszukałam w internecie i w sklepie ogrodniczym kupiłam parę sztuk czosnku.  Dostałam przesyłkę, otwieram, a tu paczuszki z nasionami. No cóż, szczęśliwa, że udało mi się czosnek namierzyć w Internecie, nie spojrzałam, że oferta dotyczy nasion, a nie sadzonek. W dodatku to nie był czas wysiewu. Zdegustowana schowałam paczki do szafki i zapomniałam. Znalazłam je jesienią, kiedy znów nie był czas na wysiew. Schowałam. Zostało na tym, że wysiałam je w lipcu, bo znów się na nie natknęłam. Wóz, albo przewóz, wysiałam w lasku i zapomniałam. A wiosną.... a wiosną wykiełkowały cztery malutkie kępki czosnku. Bardzo pionowałam, by ich nic nie zniszczyło. Po paru latach doczekaliśmy się takich kęp.

To największa, w głębi lasku.


Te są mniejsze, na skraju lasku. Jest ich jeszcze parę i każdego roku są większe. Sam się rozsiewa i sam się rozrasta z cebulek.


Kwiaty czosnku pachną czosnkowo- słodko, a sam czosnek czuć już z daleka, zwłaszcza jak jest go dużo.

Nie wolno jeść kwiatów, bo szkodzą, natomiast liście są lecznicze. Czosnek niedźwiedzi jest pod ochroną częściową.

Więcej o czosnku tu

 https://pl.wikipedia.org/wiki/Czosnek_nied%C5%BAwiedzi

Ornitologicznie- od tygodnia w ogrodzie śpiewa wilga. W tym roku przyleciały (skrzek samicy też słychać) do ogrodu wcześnie. Zastanawiałam się, czy w lipcu, jak zawsze, się pokażą, czy w ogóle się pokażą, a tu taka niespodzianka.

Miłego dnia


niedziela, 15 maja 2022

Wielkanoc 2022- Zamek w Ostrawie Śląskiej cz. 1

Rzadko się to zdarza, ale tym razem się tak stało. Zawsze, kiedy jedziemy coś zwiedzać, robię internetowe rozeznanie i już z jakąś wiedzą jadę na miejsce. Tym razem  nic na temat zamku w Ostrawie nie wiedziałam.

A trzeba było jednak zajrzeć do Internetu, by dowiedzieć się, że:

"Zamek w Ostrawie ( zwanej polską lub śląską ) został wzniesiony w połowie XIII wieku przez piastowskich  książąt opolskich. Strzegł on granicy śląsko-morawskiej chronił także brodu na rzece Ostrawicy oraz szlaku handlowego z Opawy przez Hlucin i Cieszyn do Krakowa. Po podziale Księstwa Opolskiego i powstaniu Księstwa Cieszyńskiego w 1290 roku prawobrzeżna Ostrawa stała się własnością książąt cieszyńskich. Z tego okresu pochodzi pierwsza pisemna wzmianka o zamku. Wspomina o nim dokument z 2 sierpnia 1297 dotyczący sporu granicznego  księcia cieszyńskiego Mieszka i ołomunieckiego biskupa Dětřicha z Hradce wynikłego z częstych zmian koryta granicznej rzeki Ostrawicy powodowanych powodziami. W 1327 roku książę cieszyński Kazimierz I, złożył w Opawie hołd lenny królowi czeskiemu Janowi Luksemburskiemu co spowodowało że zamek stracił funkcję granicznej warowni.

Pierwotny gotycki zamek powstał na planie zbliżonym do trapezu na wzniesieniu przy ujściu rzeki Luciny do Ostrawicy. Północny bok miał 25m południowy 31m zachodni  20m a wschodni 18m. Otoczony był kamiennym murem którego grubość miała 2,5m a wysokość ponad 4m. W płd-wsch narożniku do muru obronnego dostawiony był dwuizbowy trójkondygnacyjny budynek mieszkalny. Naprzeciw w płn-wch narożniku znajdowała się co najmniej trzykondygnacyjna wieża. Pomiędzy budynkami umiejscowiona była brama wjazdowa mająca początkowo formę prostego przejścia w murze. Pozostała zabudowa zamku składała się z drewnianych budynków o charakterze gospodarczym. Całość otaczała nawodniona fosa.

W 1380 roku książę cieszyński Przemysław I Noszak wymienił zamek w Polskiej Ostrawie za dziedziczne wójtostwo w Cieszynie z synem wójta Petra z Warty. W roku 1391 po śmierci Pawła syna Petra książę Przemysław oddał zamek w lenno Milotovi z Tvorkova. W rękach przedstawicieli tego rodu pozostał on do 1438 roku. W czasie wojen husyckich właścicielem Ostrawy zarówno części morawskiej i śląskiej oraz zamku Hukwaldy stał się Jan Čapek z Sán, jeden z przywódców tzw. Sierotek. Po jego śmierci w roku 1452 zamek stał się własnością jego zięcia Jana Talafusa z Ostrova. Ten potrzebując pieniędzy zastawił go u Jana Trsicky z Doloplaz a w roku 1455 sprzedał księciu cieszyńskiemu Przemkowi II. W roku 1478 Śląską Ostrawę kupił Vaclav Hrivnac z Heraltic. Kolejni właściciele rozbudowywali ostrawski zamek przekształcając go w trzyskrzydłowe założenie z murem kurtynowym od północy. Wjazd został wzmocniony wieżą bramną.

W roku 1508 właścicielem zamku zostaje Jan Sedlnicky z Choltic. W latach 1534-48 dokonał on renesansowej przebudowy przekształcając gotycką warownię w okazałą rezydencję. Powstały nowe budynki w kształcie litery „L” łączące się z zamkiem w narożniku płd-wsch. Mimo przebudowy mającej zwiększyć walory reprezentacyjne obiektu nie pozbawiono go cech obronnych a nawet je ulepszono. Po zachodniej stronie zbudowano sporych rozmiarów baszty armatnie. W wyniku rozbudowy powstał nowy dziedziniec. Wjazd prowadził od płn-wsch przez czterokondygnacyjną bramę zwieńczoną namiotowym dachem. Wiek XVI to lata świetności zamku. Sprzyjało temu pełnienie przez Jana Sedlenickiego ważnych funkcji na dworze księcia cieszyńskiego. W roku 1592 na zamku gościła arcyksiężna Anna Habsburg podczas swej podróży z Wiednia do Krakowa na ślub z królem Polski Zygmuntem III Wazą. Ostatnim z ostrawskiej gałęzi rodu Sedlenickich był Krystof który zmarł bezpotomnie w roku 1620. Wdowa po min Magdalena dwa lata później wyszła ponownie za mąż za Bedricha z Gellhorun.

Kres świetności zamku przyniosła wojna trzydziestoletnia 1618-48. W 1621 zamek i miasto złupiły wojska neapolitańskie, w 1626 duńskie, a w 1628 armia Albrechta von Wallensteina. W 1637 zamek ponownie gościł przyszłą królową Polski. Zatrzymała się w nim arcyksiężna Cecylia Renata, siostra cesarza Ferdynand III Habsburg, podróżującą do Polski na ślub z królem Władysławem IV Wazą. W kolejnej dekadzie wojny, w latach 1642-1649 zamek i Ostrawę obsadzili Szwedzi. Spowodowane przez nich zniszczenia doprowadziły wspaniałą magnacką rezydencję do ruiny. Około roku 1660 rząd wiedeński w obliczu zagrożenia najazdem tureckim rozważał koncepcję przekształcenia ostrawskiego zamku w twierdzę. Pomysł jednak nie doczekał się realizacji.

Zamek w Śląskiej Ostrawie należał do rodu Sedlenickich przez ponad 200 lat. W roku 1714 jego nowym właścicielem został Jindřich Vilém hrabia Vlček ( Wilczek ) z Dobre Zemnice. W rękach tej zamożnej rodziny pozostawał do roku 1945. Nowi właściciele bardzo rzadko przebywali na zamku stał się on siedzibą administratora ich dóbr śląskoostrawskich. Podczas wojen śląskich w roku 1741 zamek okupowali żołnierze pruscy. Jedynymi inwestycjami nowych właścicieli był barokowa przebudowa wieży bramnej i budowa browaru w zachodniej części zamku. Opisy z połowy XIX wieku przedstawiają zamek jako niezamieszkała ruinę wspominają że wykorzystywane są jedynie budynki przedzamcza.. Dalsze zniszczenia przyniósł potężny pożar który wybuchł 30 listopada 1872.

Ogromne znaczenie dla historii zamku miało odkrycie w jego okolicy złóż węgla kamiennego. Hrabia František Josef w roku 1787 rozpoczął jego wydobycie stając się wkrótce największym właścicielem kopalń w całej monarchii. Prowadzona pod zamkiem przez wiele lat intensywna eksploatacja złóż doprowadziła do obniżenia terenu o prawie 11m. Spowodowało to liczne pęknięcia ścian i uszkodzenie budynków. Zamek ucierpiał także w czasie II wojny światowej szczególnie 17 listopada 1944 podczas bombardowania. Po wojnie zamek przeszedł na własność państwa. W latach 50-tych XX wieku były pomysły rozbiórki ruin na szczęście ni zostały one zrealizowane. Niewiele pomogło wpisanie zamku w roku 1963 do rejestru zabytków. Służył jako teren pozyskiwania darmowego materiału budowlanego. W roku 1965 zniszczono jedyną zachowaną gotycką basztę.

Dopiero gdy w roku 2001 zamkowe ruiny kupiło miasto Ostrawa rozpoczęto prace konserwacyjne. Uroczystego otwarcia odbudowanego zamku dokonano w roku 2004. Obecnie mieści się w nim muzeum służy także do organizowania imprez kulturalnych. Najlepiej zachowanym obiektem jest renesansowa wieża bramna. Z pierwotnego gotyckiego zamku do naszych czasów przetrwały jedynie niewielkie fragmenty murów.”

https://zamkiobronne.pl/zamek/ostrawa/

No, ale nie zajrzałam, nie przeczytałam, nie oglądnęłam nawet zdjęć tego zamku w Internecie, pojechałam "w ciemno" i szczerze mówiąc, przeżyłam porządne rozczarowanie.

W dodatku tablice, zamontowane przed wieżą zamkową,  zawierają informacje tylko w języku czeskim. Prawdę mówiąc nie rozumiem, dlaczego tylko w czeskim- Ostrawę zamieszkuje dużo Polaków i na wycieczki do niej przyjeżdża drugie tyle. Dotychczas wszystkie tablice informacyjne, z jakimi przyszło mi się zetknąć w pasie przygranicznym szerokości około 30 km, po czeskiej stronie, zawierały informacje w języku czeskim i w języku polskim. 

To mogliśmy przeczytać na tablicach przed zamkiem.


Historycznie Ostrawa dzieli się na Ostrawę Śląską, nazywaną kiedyś Wendyjską (słowiańską) oraz Ostrawę Morawską (niemiecką). Granica przebiegała na rzece Ostrawicy.

Tak wyglądał zamek w czasach swej świetności (zdjęcie z Internetu).

Zamek, to dla mnie zamek, ruiny zamku, to ruiny, a tymczasem....

Z parkingu widać było to:
 

I to


No dobra, wieża jeszcze przypominała stare budowle, ale ten wielki zadaszony taras? No i gdzie ruiny, a może jakieś zabudowania zamkowe? 

Podeszliśmy bliżej- ukazała nam się wieża z wejściem do zamku. Nie zrobiłam zdjęcia wieży od zewnątrz, bo byłam tak zdegustowana tymi tablicami, że od razu weszłam do środka. Ale jest ona po obu stronach jednakowa. Typowa brama wjazdowa do zamku z nadbudowaną wieżą.

 Od strony dziedzińca wygląda tak


 W bramie znajduje się kasa. Na ścianach, pod sufitem wiszą namalowane na drewnie herby wszystkich posiadaczy zamku. Jest też plansza z herbami. Zrobiłam zdjęcia tych, które mnie interesowały z racji powiązań właścicieli zamku z Cieszynem i Śląskiem Cieszyńskim. W zasadzie ta ziemia właściwie bardziej była związana historycznie z Czechami niż z Polską.






Obok kasy znajdowało się wejście na wieże, podobno jest tam taras widokowy. Było w tym dniu zamknięte. W ogóle, może dlatego, że były święta, całość robiła wrażenie smętne, chociaż ludzi było trochę. W przejściu znajduje się też plan obiektu. Zaznaczone są na nim tylko główne budynki i "sceny". Poza tym żadnej informacji o wystawach, salach muzealnych itp. Dlatego, po powrocie do domu i poszukaniu w Internecie informacji o zamku, ze zdziwieniem dowiedziałam się, że są w nim wystawy rzeźby, malarstwa, a w podziemiach "sala diabłów i czarownic", czy coś w tym stylu, kaplica, w której ponoć i ślubów się udziela. Nic podobnego nie znaleźliśmy. Jak już wspomniałam, tabliczek z informacjami było jak na lekarstwo, a te, na jakie natrafiliśmy były w stylu komiksowym. na przykład taka tabliczka była umieszczona na stojaku pod poniżej postaci Białej Damy, która stała sobie na belce stropowej na górnym tarasie. 

Biała dama ( wykonana chyba z gipsu lub papieru)

I tabliczka z informacją (a raczej z brakiem informacji, co to z tą damą na zamku było)

Może się czepiam, ale jeżeli jest jakaś legenda związana z zamkiem, to fajnie było by poinformować o niej w bardziej czytelnej formie ( choćby i po czesku).

Chodziłam po tych "szczątkach" zamku z bardzo mieszanymi odczuciami i raczej zdziwiona, że tak naprawdę, to niezbyt to wszystko przypomina zamek, który  i ma jakąś historię.

C.d.n.