piątek, 30 września 2016
Po prostu DIO (wersja łagodna)
Strasznie przygnębia mnie "dyktatura' i głupota pisiurów. Kiedy stres, kiedy przygnębienie, wtedy rock.
Szaleńcy przeciw kobietom- nowy projekt w Sejmie
"Podczas
gdy kobiety w całej Polsce szykują się do protestu przeciwko
zmuszeniu ich do rodzenia za wszelką cenę, do Sejmu wpłynął
kolejny projekt. Jego autorzy powołują się na Watykan i postulują
zmiany w prawie, które w praktyce odetną kobietom dostęp do
antykoncepcji.
Projekt jest już w Sejmie - został złożony w trybie petycji, więc nie wymagał 100 tys. podpisów. Podpisało się pod nim 86 organizacji dążących do delegalizacji przerywania ciąży i ograniczenia lub odebrania kobietom dostępu do antykoncepcji. O sprawie napisała na Twitterze Agnieszka Rogal, reporterka Radia TOK FM.
Projekt
ten również zakłada zmuszenie do donoszenia ciąży kobiet
zgwałconych, chorych umierających i w innych przypadkach ciąży
powikłanej, ale oprócz tego postuluje taką zmianę prawa, która w
praktyce zdelegalizuje antykoncepcję.
„Art.
154a. Kto wytwarza, wprowadza do obrotu, reklamuje, zbywa lub
nieodpłatnie udostępnia środek o działaniu poronnym lub
antynidacyjnym, podlega karze ograniczenia wolności lub pozbawienia
wolności do lat 2.”
Jak
podkreśla dr Grzegorz Południewski, medycyna nie zna pojęcia
"środka antynidacyjnego", ale to enigmatyczne
sformułowanie, odnoszące się prawdopodobnie do zapobieżenia
niechcianej ciąży, jeśli zostanie przegłosowane, w efekcie
doprowadzi do tego, że lekarze będą mogli pójść do więzienia
za wypisanie kobietom pigułek antykoncepcyjnych (zarówno
klasycznych jak i awaryjnych, zażywanych w przypadku np. pęknięcia
prezerwatywy lub gwałtu).
W
sobotę 1
października pod Sejmem odbędzie się protest przeciwko
odrzuceniu projektu obywatelskiego Ratujmy Kobiety. W poniedziałek 3
października odbędzie się Ogólnopolski Strajk Kobiet przeciwko
pracom Sejmu nad zaostrzeniem przepisów ws. przerywania ciąży.
Strajk zainicjowała Marta
Lempart z Wrocławia, ale poszczególne wydarzenia są
organizowane indywidualnie przez mieszkanki/-ców poszczególnych
miejscowości"
Więcej o projekcie można przeczytać tu http://www.gazetacz.com.pl/artykul.php?idm=741&id=19533
Włos na głowie staje:(
niedziela, 25 września 2016
niedziela, 18 września 2016
sobota, 17 września 2016
W pełni się zgadzam- po konferencji kłamczuszki- krętaczki
"Doczekałam
się. Wreszcie minister Zalewska raczyła wystąpić publicznie i
przekazać informacje na temat reformy edukacji. Wprawdzie wciąż
jeszcze nie wyszłam z mgły smoleńskiej, jaką mi wczoraj
zafundował Macierewicz, jednak dałam radę. Nieźle podskoczyło
moje ego, bo pisowski język okazał się płynny i zrozumiały,
dzięki czemu wiem, co i jak z tą reformą. Będzie wspaniale,
będzie sielsko i anielsko, a szkoły polskie wreszcie wypełnią się
dobrymi nauczycielami, dobrymi uczniami, dobrymi programami. Alleluja
i do przodu… ku chwale Ojczyzny.
Pani
minister nie wspomniała nawet jednym słowem, że cała reforma
opiera się na powrocie do systemu sprzed 1999 roku, czyli 8-klasowa
szkoła podstawowa, 4-letnie liceum, 5-letnie technikum i
dwustopniowa szkoła zawodowa. Tak więc mamy odgrzewany kotlet, a
nie żadną nowość. Czy można więc traktować to jako swój,
pisowski, sukces?
Bardzo
podobało mi się odwołanie do szerokich konsultacji z rodzicami,
nauczycielami, samorządami czy związkami zawodowymi. Mając tyle
lat, ile mam, może już demencja się u mnie odzywa, ale pamiętam,
że z tym konsultowaniem nie było tak różowo, jak to przedstawia
Zalewska. Coś tam się działo, były jakieś spędy nauczycieli.
Czasami tylko pani minister nie dojechała, czasami powiedziała, co
chciała i szybko się ewakuowała. A co z głosem pół miliona
osób, które podpisały się pod apelem o pozostawienie gimnazjów?
Tego wołania nie uznaje się za społeczną konsultację, albo
inaczej, tak właśnie te konsultacje wyglądały. Niby MEN
rozmawiał, niby słuchał, ale i tak zrobił, co chciał. Tak samo
trudno mi uwierzyć w euforię samorządów, które poniosą koszty
tej zmiany. Jeżeli uświadomimy sobie, w czyich rękach są
samorządy, to jasne się staje, kto będzie obarczony winą za
każdą, najmniejszą nawet wpadkę organizacyjną czy edukacyjną.
Oczywiście – PO.
Reforma
obejmuje tegorocznych pierwszoklasistów i w przyszłym roku szkolnym
czwartoklasistów oraz uczniów klas siódmych. Zupełnie nie
potrafię zrozumieć, jak można wprowadzać zmiany, kiedy wciąż
brak bazy. To jak oddać pacjenta w ręce osoby, która jest na
pierwszym roku studiów medycznych, a ma przeprowadzić operację.
Taką bazą jest podstawa programowa, która pokazuje nauczycielowi
kierunek edukacji, poziom umiejętności i zakres wiedzy, niezbędną
dla rozwoju ucznia na danym etapie. Opracowanie podstawy wymaga
wielkiej wiedzy, doświadczenia zawodowego i przede wszystkim czasu.
Kiedy usłyszałam słowa ministerki, że nauczyciele teraz mają
pełną dowolność edukacyjną, mogą sobie być sami sterem,
żeglarzem, okrętem, bo dopiero potem dostaną fragmenty podstawy
programowej, to wcisnęło mnie w fotel. Tak powiedzieć może tylko
ktoś, kto nie ma pojęcia, czym jest podstawa. Kto nie rozumie, że
podstawa programowa obejmuje cały cykl edukacyjny. Kobieto, z
choinki się urwałaś? Fragment tu, fragment tam, a potem to się
jakoś połączy w jeden cykl nauczania i będzie dobrze? Oj nie, nie
będzie. A co z podręcznikami? Już teraz powinien funkcjonować
podręcznik dla klasy pierwszej, a do czerwca powinny pojawić się
podręczniki dla klasy czwartej i siódmej. Tylko jak zacząć prace
nad nim, jeśli nie ma podstawy programowej? Praca nad podręcznikiem
to olbrzymi wysiłek zespołu ludzi, to też czas dla recenzentów,
czas na konsultacje, poprawki, uzupełnienia. To się nie da tak, hop
siup i jest. Nierealne.
Kolejnym,
„miłym” dla mojego ucha stwierdzeniem, była pewność pani
minister, że nikt nie straci pracy w szkole, że ilość klas będzie
taka jak powinna, więc nie trzeba obawiać się nauki na dwie
zmiany, że 14-latek nie będzie stanowił zagrożenia dla 7-latka.
Piękna wizja, której jednak nawet moja wybujała wyobraźnia nie
ogarnia. Spójrzmy realnie. Mamy niż demograficzny, mamy nauczycieli
w szkołach podstawowych i liceach, którzy pracują w niepełnym
wymiarze godzin bądź łączą pracę w dwóch szkołach, by wyrobić
etat. Dodajmy do tego koszty utrzymania szkół, co obciąża głównie
samorządy, te, niezbyt obecnie lubiane przez władzę. No i wychodzi
nam na to, że po pierwsze klasy będą bardzo liczne, bo to mniej
kosztuje. Po drugie – szkoły będą pracowały pełną parą od
świtu do wieczora, bo to też taniej niż inwestycja w budynki,
które nie będą czasowo wypełnione uczniami. Przepełnione szkoły,
przepełnione klasy to zdecydowanie niższy poziom nauczania, brak
szans na indywidualizację edukacji, a co za tym idzie, planowana
jakość nie ma szans. Po trzecie, szybciej mi kaktus wyrośnie niż
uwierzę, że wielu nauczycieli nie poleci na zieloną trawkę.
Teoria swoje, ale życie to życie.
Sporo
czasu poświęciła pani minister zmianom w nauczaniu, dotyczącym
głównie korelacji historii WOS-u i j. polskiego, ale jak ona to
widzi, nie wiadomo. Tak jak nie wiadomo, jakie będą treści w
nauczaniu historii, szczególnie tej najnowszej. Na czym będzie
polegało wychowanie patriotyczne? Jaką rolę będzie odgrywał
Centralny Rejestr Dyscyplinarny dla nauczycieli? W jakim zakresie
będzie zmienione prawo oświatowe i zasady finansowania szkół?
Potok słów, konkretów mało, a ja obawiam się jednego. To już
nie będzie szkoła wolna od polityki, szkoła kształcąca wolne
umysły, mająca apolitycznych nauczycieli. To będzie szkoła PiS-u,
przygotowująca wyborców tej jedynej, słusznej partii. Obym się
myliła.
Tamara Olszewska"
I Jeszcze
"
„Wracamy
do modelu szkoły rodem z PRL-u, tak znienawidzonego przez PiS. To,
co budowaliśmy w szkole przez ostatnie niemal 20 lat, PiS
rozmontowuje dziś jednym pstryknięciem. Centralizuje edukację –
na negatywnych emocjach i pod narodową nutę.
Ministra
edukacji Anna Zalewska przypieczętowała w piątek likwidację
gimnazjów, powrót 4-letnich liceów i 5-letnich techników oraz
wcześniej już przeprowadzone wycofanie 6-latków ze szkół.
Podczas prezentacji założeń nowej ustawy Prawo Oświatowe
powtarzała wielokrotnie sformułowanie: „po raz pierwszy w
historii”.
Po raz
pierwszy rządzący słuchają głosu rodziców, po raz pierwszy
zadbają o nauczycieli, po raz pierwszy zatroszczą się o dzieci, po
raz pierwszy uporządkują prawo oświatowe – słowem: wreszcie
ktoś się zabrał za porządki w szkole.
To
oczywiście nieprawda. Cokolwiek PiS robi w edukacji, nie jest to
żadna "pierwszyzna".
Reforma według politycznego rachunku
Popularny
na świecie edukator i autor bestselerów o szkole Ken Robinson
napisał: Jednym z
najpoważniejszych moich zmartwień jest, że choć systemy na całym
świecie są poddawane reformom, to w wielu z nich reformy są
przeprowadzane z motywów politycznych i komercyjnych
(Ken Robinson, "Kreatywne szkoły", wyd. Element, 2015 r.).
Nie inaczej jest z reformą PiS.
Wracamy
bowiem do modelu szkoły rodem z PRL-u, tak znienawidzonego przez tę
partię. Niewiarygodne zresztą, że PiS sam się w te buty chętnie
pakuje. Przyczyna jakże banalna: każda zmiana w edukacji
wprowadzana przez rząd Beaty Szydło jest prostą i szybką
odpowiedzią na postulaty rozgoryczonego elektoratu. Rodzice od lat
narzekają na gimnazja? Zlikwidujmy. Nauczycielom (sic!) nie
wystarcza 3-letnie liceum? Wydłużmy. Egzaminy bolą? Wycofajmy.
Takie populistyczne "mówisz – masz" ma zapewnić PiS-owi
polityczny spokój i następną kadencję. Nikt nie może narzekać,
że ten rząd nie słucha ludzi.
– Reforma
z 1999 r. (czyli wprowadzenie gimnazjów) nie sprawdziła się, czas
podjąć decyzję – mówi twardo Anna Zalewska.
Uzasadnienia,
jakich na potrzeby konferencji i wypowiedzi medialnych szuka ministra
Zalewska, to tylko przyszywanie liczb do tez. Nie wytrzymują one
jednak testu na logiczną argumentację. W jaki sposób np. MEN
wydedukowało, że widoczny zwłaszcza w gimnazjach problem przemocy
rówieśniczej, szkolnego rozwarstwienia, nadmiaru zajęć i
ciśnienia na wynik rozwiąże właśnie prosta rezygnacja z tego
elementu edukacji? Skąd pomysł, że wydłużenie nauki w liceach
akurat o rok pozwoli uczniom na lepsze przygotowanie do studiów i
pracy?
Stąd
tylko, że to wszystko już było i… jakoś działało. W
PRL-owskiej szkole, którą pamięta z osobistych doświadczeń każdy
dorosły, każdy w rządzie PiS. Wystarczy szkołę zorganizować
według starego przepisu i problemy się skończą?
Szkoły łączymy, nauczycieli nie wyrzucamy?
MEN
obiecuje, że zadba o bezpieczeństwo nauczycieli, którym grozi
bezrobocie, z powodu reformy. Związek Nauczycielstwa Polskiego
obliczył, że pracę może stracić aż 36 tys. nauczycieli. W
piątek Zalewska temu przeczyła. MEN proponuje w nowej ustawie,
żeby nauczycieli, dla których w pierwszych latach reformy zabraknie
pracy, przenosić w tzw. stan nieczynny. Dostawaliby wtedy pensję
zasadniczą (ok. 75 proc. tego, co normalnie), mieliby też
pierwszeństwo w staraniach o nową pracę, gdyby pojawiały się
takie miejsca w szkołach, które będą się przekształcały. Sęk
w tym, że te zasady dotyczą nauczycieli mianowanych – to trzeci
stopień awansu zawodowego, dostępny po ok. pięciu latach pracy
szkole.
W
podobny sposób nie będą więc chronieni nauczyciele z krótszym
stażem pracy. Skoro dopuszcza się łączenie szkół w
zespoły, likwiduje gimnazja, a do przedszkoli już przeniesione są
6-latki, należy się spodziewać zwolnień właśnie wśród młodej
kadry. Może to spowodować za kilka lat lukę pokoleniową wśród
nauczycieli – w szkołach pozostaną tylko najstarsi, a kiedy
odejdą na emerytury, nie będzie kogo zatrudnić. Zwłaszcza po
latach zniechęcania kandydatów do tego zawodu. Podobny problem
miały niektóre stany USA, kiedy uciekli im ze szkół młodzi
nauczyciele przedmiotów przyrodniczych, zniechęceni obniżoną
liczbą godzin i niskimi pensjami.
Szkoła na pasku
Prognoza,
że szkolna PiS-reforma spowoduje wielki chaos, nie jest oczywiście
odkrywcza. Proszę sobie wyobrazić dwie klasy pierwsze w liceum, w
których w tym samym 2019 roku uczą ci sami nauczyciele. Z tym, że
w jednej klasie siedzą absolwenci gimnazjów, a w drugiej – ci z
„nowych” podstawówek. Otóż będą się uczyli czegoś innego i
będą zdawali kiedy indziej oraz całkiem inną maturę - ci pierwsi
po trzech latach, pozostali: po czterech i według nowych zasad. A to
tylko malutka część problemu.”
A może kaczy gniot tym razem ma rację?
czwartek, 8 września 2016
Gorzka prawda o opozycji
„Zbigniew Hołdys - Mój ruch oporu
Dziś
felieton Zbigniewa Hołdysa "Mój ruch oporu". Skopiowany w
całości, bez przeróbek. Zamieszczam, gdyż moim zdaniem tekst
warty przemyślenia.
Szóstego września prezydent Gdańska Paweł Adamowicz umieścił na twitterze dość bezradny wpis: „Stało się #MKIDN łączy od 1grudnia muzeum IIWś i Muzeum Westerplatte, to nie jest #dobrazmiana :(”. Odpowiedziało mu kilka kwęknięć w rodzaju „To niech zapłacą za działkę w takim razie” i to wszystko. Protest. Nikt nie napisał (sorki, ja w końcu napisałem) „Nie ma co biadolić tylko zapowiedzieć ponowne rozdzielenie, gdy stracą władzę. Połączenie nazwać chwilowym.” Kropka.
PIS okłada Polskę bejbzolem propagandy, Kukiz tańczy mu w rytm jak pajacyk na sznurkach, a opozycja bezradnie rozkłada ręce. Za chwilę Macierewicz każe odczytać apel „poległych w Smoleńsku” u wrót krematorium w Auschwitz – i nie będzie żadnej mocnej reakcji, poza wyrażonym niesmakiem na ekranach telewizji. Wkurza mnie to od wielu tygodni. Chyba od chwili nocnego gwałtu na sejmie w wykonaniu komunisty Piotrowicza, który nie obcyndalając się zbytnio rechotał, olewał głosy opozycji, rozdawał klapsy, manipulował pracami, odmawiał prawa wygłaszania zastrzeżeń, a gdy padały pytania o wyjaśnienie, mówił „Koniec dyskusji, przechodzimy do głosowania”. Tyle. Gdy raz głosowanie wyśliznęło mu się z rąk, uznał je za sfałszowane i wbrew prawu je powtórzył, a posłowie opozycji karnie wzięli w nim udział. Jak te biedne owce w „Milczeniu owiec”, które nie kwękając szły na rzeź. Nikt nie powiedział: „To, co robicie, jest nielegalne” i nie odmówił wzięcia udziału w farsie. Odwrotnie – wszyscy obecni ją przyklepali.
Opozycja kwili. Nie walczy. Nie ma programu. Nie szturmuje. Ba, nawet nie ma odpowiedzi, ani utalentowanych mówców-specjalistów od ripost, ani wspaniałych nośnych argumentów, które popłynęłyby samodzielnie w stronę społeczeństwa i stanowiły zasiew pod ruch oporu. Opozycja jest obijanym workiem bokserskim, w który wali byle kto, w rękawicach lub bez, a ona tylko dynda na sznurze i czasem się bujnie z wgniecionym nosem. Obita wydusza z siebie niczym wągra żałosne hasło „Zasługujecie na więcej”, po czym wyśmiana chowa je pod fartuszkiem (i słusznie, bo denne).
Walka to jest walka, a nie pokorne przyjmowanie wszystkich ciosów i akceptowanie fauli. To, że pisiści chcą strącić sędziów z boiska i zmienić przepisy gry, wymaga twardego odporu, a tu okazuje się, że tylko Nadzwyczajny Kongres Sędziów i niezmordowani prezesi – Pani Gersdorf, Panowie Stępień, Zoll, Safjan i Rzepliński – go okazali. Bezwzględny, mądry, taktowny, nie do obalenia. A teraz, gdy zaczyna się ich kompromitowanie – opozycja milczy. Żadna partia nie podjęła uchwały stającej naprzeciw szkalowaniu sędziów. Tak, jakby losy Trybunału były zadaniem tych paru sędziów, a nie członków opozycji i jakby nie chodziło o obronę demokracji w Polsce. Nikt nie wydał komunikatu: „Gdy dojdziemy do władzy, odwrócimy wszystkie nielegalnie podjęte przez PIS uchwały i ustawy, przywrócimy godność sponiewieranym ludziom. Unieważnimy podejmowane dziś decyzje, ich autorów postawimy przed sądem, przywrócimy prawdę i szacunek.”
W uroczystościach rocznicy Sierpnia Szydło nie wspomina ani słowem nazwiska Lecha Wałęsy. Dlaczego opozycja nie zorganizowała masowych pokazów filmu „Robotnicy ‘80”, gdzie z ekranu bije prawda o przebiegu strajku w 1980? Tam widać rolę Wałęsy, znakomite wystąpienia Andrzeja Gwiazdy i Anny Walentynowicz, Bogdana Lisa – i nie widać Kaczyńskich, bo ich tam nie było. Nie macie sal w miastach? Gdy zalinkowałem ten film w internecie, obejrzało go półtora tysiąca ludzi w dwa dni, z czego większość była zszokowana – są tak młodzi, że o jego istnieniu nie wiedzieli. A przecież to dokument historyczny! Dlaczego opozycja nie zawalczyła o prawdę przy pomocy tak bezdyskusyjnego i ośmieszającego pisowskich propagandystów dowodu?
Po premierze filmu „Smoleńsk” ministerka, która nie wie gdzie leży Jedwabne, zapowiada, że film powinna obejrzeć młodzież szkolna. Czytaj „należy jej wbić do głów, że był zamach i że Tusk maczał w tym palce”. Dlaczego opozycja nie zorganizuje w całej Polsce otwartych pokazów filmu „National Geographic” o katastrofie smoleńskiej, gdzie są pokazane dowody na jej przebieg? Dlaczego nie ustanowi Dnia Filmów Prawdy? Dyskusji nad nimi?
Przygotowywany jest program reformy edukacji, który nie ma nóg i rąk, chwilami zahacza o szaleństwo indoktrynacyjne, jego zapowiedzi demolują intelektualną siłę nowego pokolenia, wszczepia się jakieś nieokreślone idee patriotyczne, za którymi kryje się kłamstwo; tysiące nauczycieli wylecą na bruk, ci co zostaną, nie wiedzą czego będą uczyć i pod jaką polityczną presją. Co będzie teraz lekturą obowiązkową w szkołach? Książki Wildsteina? Czym będzie Okrągły Stół? Stołem zdrady? Dlaczego opozycja miauczy i biernie się przygląda skutkom tej mentalnej dintojry? Dlaczego jedynie odwarkuje, że "to jest nieprzygotowane"? Dlaczego nie podejmuje uchwały i deklaracji w brzmieniu: „Gdy dojdziemy do władzy przywrócimy z powrotem właściwy system edukacyjny, a ten narzucany dziś siłą chory eksperyment zlikwidujemy na pewno. Damy szansę młodzieży, by dołączyła szybko do reszty świata”
KOD był nadzieją wielu ludzi. Wędruje ulicami coraz mniejszymi grupami, niekiedy w niejasnym celu, dla samego protestu bez tytułu, ktoś przemawia na placach o konieczności obony demokracji, chwilami wydaje się, że ruch KOD jest coraz bardziej wątły, a na pewno nie ma żadnej projekcji na przyszłość. Obrona demokracji to dość ogólne hasło. Dla niektórych aktywność w tym względzie sprowadza się do klikania lajków w internecie, dla innych zaledwie do czytania tam treści, śmielsi coś wystukają na twitterze. Tyle. Kiedy ma miejsce protest w Teatrze Polskim we Wrocławiu, gdzie zachodzi podejrzenie poważnego naruszenia zasad demokracji – nie słychać, żeby zjawił się tam obserwator KOD, który by przyjrzał się protestowi, zbadał atmosferę, przekazywał obiektywne raporty reszcie społeczeństwa i ewentualnie zaapelował do centrali KOD o wsparcie. Żeby aktorzy wiedzieli, że mają to wsparcie, żeby społeczeństwo wiedziało, że KOD wykonuje pracę na jego rzecz. Że w ramach obrony demokracji broni praw pracowniczych i twórczych innych ludzi, a nie jedynie zaprasza ich na kolejne manifestacje. Kiedy powstał praojciec KOD-u, KOR (Komitet Obrony Robotników), jego wysłannicy jeździli na procesy protestujących robotników Radomia i Ursusa, obserwowali je, zdawali stamtąd relacje (ryzykując aresztowania), na tej podstawie wysyłano znakomitych adwokatów-społeczników, zbierano fundusze na zapomogi dla rodzin ludzi osadzonych w więzieniach. Tak zaczynał Ludwik Dorn, świeżo upieczony długowłosy maturzysta czy 25-letni instruktor harcerstwa Andrzej Celiński. Wydawano biuletyny o prześladowaniach, ludzie je sobie przekazywali z rąk do rąk. Nawet dziś chętnie bym dostał zadrukowaną kartkę papieru z opisami tego, co się w Polsce złego dzieje i co KOD dobrego robi, internet jest zbyt rozproszony, a na dodatek natychmiast jest kontrowany zniewagami, zarzutami o kłamstwo. Papier to papier. Dziś jedynie frunie komunikat „Spotykamy się pod siedzibą Trybunału w niedzielę” - to wszystko. To nie jest praca u podstaw. Nie tak ją sobie wyobrażałem. Nie chodzę na marsze KOD.
Podczas spotkania z młodymi ludźmi KOD zachęcałem ich do stworzenia występu parateatralnego, który by całą Polskę rzucił na kolana. Jak kiedyś Kaczmarski czy Kleyff i jak dziś ruch „Black Live Matters” (Czarne Życie Ma Znaczenie). Jęknęli z podziwu (pokazałem im jak protestuje młodzież w USA) i… wymiękli. Nie oddzwonili, woleli stanąć obok Mateusza na manifestacji i pomachać chorągiewką. Tak wygląda ich praca od postaw. Włożyć nieco trudu, stworzyć wiersz, pieśń, pantomimę, zgrabne hasło, wybębnić je i zaśpiewać je tak, by wzbudzić podziw milionów innych młodych Polaków, okazało się za trudne. Instruktorów w ich otoczeniu zabrakło. A to jest właśnie praca u podstaw. A wyzwanie dla młodych - postawienie nowej sceny na manifie i pokazanie jak walczy Generacja Y.
KOR i jego otoczenie stworzyło tzw. Latający Uniwersytet, a potem Towarzystwo Kursów Naukowych, przenoszone z mieszkania do mieszkania wykłady z rożnych dziedzin, spotkania z autorytetami na tematy merytoryczne; coś, co w jakimś sensie i ogromnej skali powtórzyłem jako Akademia Sztuk Przepięknych na Przystanku Woodstock. Na wykłady ASP przybywają tysiące – tak są spragnieni prawdy i wymiany myśli. Swoje niby „ASP” miał PIS w postaci Klubu Ronina, gdzie brednie i jad gromadziły tysiące ludzi – i tak tworzyły się kręgi aktywistów tej partii. Gdzie mają się spotkać dzisiejsi zagubieni? Nikt się nimi nie interesuje. Kto ich poprowadzi? Tych, co się nie godzą na PISowską ideologię kłamstwa, poszukiwacze prawdy i sprzeczności? Przywódców stada nie ma. Ani wykładowców, ani miejsca, choć tyle kawiarni powstało… Mógłbym tak klepać bez końca, ale nie chodzi o to, bym tu wrzucił katalog bezczynności – chodzi o to, by partie polityczne i ruchy protestu skumały, że klepanie treści w internecie to nie jest ruch oporu. Polityka i służba narodowi to nie jest udzielanie wywiadów. Udział w programie Olejnik czy Lisa to nie jest aktywność polityczna i działalność społeczna. Aktywność polityczna Kuronia zgodna była z jego hasłem „stawiajmy własne komitety”, wraz z przyjaciółmi tworzył świetnie zorganizowaną siatkę pomocy wszelkiej (był harcerzem, może tu tkwi przyczyna?), prawnej, informacyjnej, finansowej, organizacyjnej. Z tą wiedzą wspierali ludzi doraźnie, edukowali młodych robotników, którzy potem stanęli na czele strajków, a kiedy trzeba było zjechali do Stoczni Gdańskiej doradcy z kręgu KOR i świata nauki, tytani wiedzy – to oni uczynili protest robotników jednym najbardziej efektownych i efektywnych wydarzeń w historii ruchów oporu XX wieku.
Dziś w Polsce indoktrynacja ruszyła pełną parą. Żadna z grup opozycyjnych nie ma swoich oddziałów szybkiego reagowania. Od kilku miesięcy jesteśmy pojeni nową historią Polski. To takie zjawisko, jak przy oraniu ciężkimi pługami płytkiej gleby, gdzie pozostałości upraw, korzenie, resztki łodyg i rżyska po wywróceniu znajdują się pół metra pod ziemią, zmieszane z gliną i przestają być naturalnym nawozem. Tak powstaje ugór. Jeśli się go nie obsieje choćby łubinem, nic z tej ziemi nie zostanie i nic na niej nie urośnie. A chętnych do orki i siania nie ma. Kreacji - zero. Trwa ślizganie się od studia do studia. Opozycja jest chętna do zebrania plonów, ale nie do pracy od podstaw.
Zbigniew Hołdys”
A
ja z kolei skopiowałam go z tej strony
http://www.liiil.pl/1473353067,Zbigniew-Holdys-Moj-ruch-oporu.htm
Subskrybuj:
Posty (Atom)