poniedziałek, 28 lutego 2022

Pomoc potrzebującym

Wahałam się, czy robić zdjęcia i pokazać, co zawieźliśmy do punktu zbiórki darów dla uchodźców ukraińskich, ale po przeczytaniu na pewnym blogu paskudnych słów i podobnych na portalu lokalnym, postanowiłam pokazać- dać dowód tego, że nie ściemniamy z Jaskółem-  pomagamy.

Jakie to były słowa? Ano brzmiały one mniej, więcej tak: „Tak ludziska się przechwalają, że wpłacają, zbierają dary, a ciekawe, ile z nich tak naprawdę to robi?”

Nie powinnam się takimi słowami przejmować i robić swoje, a z drugiej strony pomyślałam sobie: ”Czemu nie, przecież nic w tym zdrożnego, jak zamieszczę zdjęcia na dowód tego, że pomagamy”.

 Czy się chwalę? Nie jest to w mojej naturze- pomagam i przechodzę do następnych spraw. A nawet gdybym tym razem się pochwaliła, to przecież chwalę się w dobrej sprawie. Zresztą niebawem opiszę naszą wizytę z darami w przytulisku dla zwierząt. Jedno i drugie "darowanie" niczym się nie różnią przecież.

Tak, czy siak, to zawieźliśmy do punktu zbiórki

Dwie pary butów przejściowych i kurtka zimowa. Dodatkowo koszula nocna, trochę bielizny damskiej i 3 pary skarpeteczek dla trzylatka. Wszystkie rzeczy nowe z metkami. Od czasu do czasu zdarza mi się kupić w Internecie rzeczy nietrafione rozmiarowo. Odkładam je do szafy i kiedy ich trochę więcej się nazbiera, zawożę do kontenera PCK.

Tym razem jak znalazł, przydadzą się potrzebującym uchodźcom.
 

Jaskół przywiózł z hurtowni zgrzewki słoików z pasztetami, smalcem i puszki z mielonką, a do tego kupił całe pudło czekolady (22 tabliczki).

To było kupowane na żywioł, resztę rzeczy kupiłam po uzgodnieniu z szefową zbiórki, co jest jeszcze potrzebne.

Latarki z dołożonymi 2 kompletami baterii do każdej.
 

Grzebienie, szczotki do włosów, podpaski, chusteczki nawilżające dla dzieci komplety sztućców, szampony, mydła w płynie, owsianki instant- małe porcje, plaster w rolkach, zupy "gorący kubek", zupy instant.

Tabletki przeciwbólowe, mleko zagęszczane, szczoteczki do zębów dla dzieci i dorosłych, pasty do zębów, chusteczki higieniczne, płatki owsiane i kasza jaglana instant.


 Wszystko zapakowałam w worki strunówki według asortymentu i wpakowałam w skrzynki.

Przed zakupami miałam przygotowaną listę, ale wierzcie mi, chodziłam między półkami z towarem i widziałam, że jeszcze to, jeszcze to i jeszcze to przydało by się dołożyć.

 Ze sklepu wyszłam paskudnie sfrustrowana. Człowiek chciałby, ale ma ograniczone możliwości.

 Już wiem, że jeszcze coś dołożę. Potrzebne są kremy (z cynkiem) na odparzenia pieluchowe, bo podobno dzieciaczki wiele godzin w jednym pampersie podróżowały. Jest taki krem "Sudokrem" i ten kupię, dołożę- w czwartek jest zbiórka w remizie naszej OSP.

I to  by było na tyle. 


Dzisiaj 01.03.2022

To należy przeczytać koniecznie

https://natemat.pl/399485,przejscie-graniczne-z-ukraina-korczowa-krakowiec-pomoc-dla-uchodzcow

 

Czytam, że ludzie pomagający to hipokryci, no bo jak wierzyć w szczerą pomoc ludziom, którzy besztali innych za brak maseczki w sklepie, którzy kazali się innym szczepić.... wiecie co jest przerażające u antyszczepionkowców? To, że wszystko łączą z plandemią, "segregacją sanitarną" i czepionkami.

I tak, napiszę to, bo wierzyć mi się nie chce w takie słowa: "I mam nadzieję, że nie sprowadzają ich tu po to, by zaszczepić, bo w polskich magazynach zalegają szczepionki".

One się będą teraz temu przyglądać... one... strażniczki przyzwoitości...będą się przyglądać tym hipokrytom pomagającym Ukraińcom., będą się przyglądać, bo czują dysharmonię... a niech je... Czy cieszyć się, że w ogóle coś czują? 

Wiedziałam, że na wiele podłego te baby stać, ale że coś takiego wymyślą?

I o jest uderzenie we wszystkich pomagających oraz podważanie ich wysiłku.Taki to kolejny nędzny obraz antyszczepionkowców się wyłonił.

 

Noż.... piesa krwia.... jaki jest stan umysłu tych bab?

Napisałam to ja, pomagająca potrzebującym hipokrytka, złoszcząca się, gdy ktoś nie nosi maseczki, zwolenniczka szczepień i ciągle wierząca w pandemię i jej straszne skutki

 


czwartek, 10 lutego 2022

Przedwiośnie

 Dzisiaj w południe +13 stopni ciepła i pięknie świeci słońce. Od paru dni mamy dosyć wysokie temperatury, ale słońce przygrzało dopiero dzisiaj. Zaczęło się przedwiośnie. Wśród ptaków, jak w piosence, wielkie poruszenie. Wiewióry szaleją na drzewach, trawniku, tarasach. Wszelaka zielenina pojawia się nagle wśród kopców krecich, zbutwiałych liści  oraz zmiędlonej trawy.

W niedzielę poszłam w ogród poszukać oznak wiosny i zrobiłam kilka zdjęć na dowód, ze coś się w przyrodzie ruszyło.

Od  tygodnia kwitnie oczar. Ma już 15 lat i wyrósł na dosyć spory krzew. Pamiętam, że kiedy go przesadzałam z miejsca, w którym nie chciał rosnąć, ojciec powiedział, iż mu zaszkodzę tym przesadzaniem. Nie zmogło go przesadzenie, wybudowanie obok kopca rozsączającego oraz kilkakrotne porządne zalanie wodą. Ma się dobrze i każdego roku, w lutym, zakwita obficie. Pierwsze kwiaty są śliczne, ale jeszcze ładniejsze są kwiaty pod koniec kwitnienia, kiedy wśród żółtych płatków, pojawia się wiśniowa rozetka.

Nie udało mi się zrobić zdjęcia całego krzaka, bo ciągle coś nieładnego wchodziło w tło ( magazyny, kopiec, zbiornik na wodę, garaż- cała część gospodarcza ). Pod spodem tymczasowe poidło dla ptaków, ale i wiewióra pije z niego wodę.


A i tak widać garaż sąsiada. Na szczęście krzewy i drzewa rozbijają optycznie nieładną bryłę.

Leszczyny pospolite też już kwitną. Niestety, większości z nich nie można sfotografować, bo przysłaniają je gałęzie drzew oraz  innych krzewów. Leszczyna czerwona ma jeszcze mocno zwinięte pąki kwiatowe. Ona kwitnie dopiero w marcu.

Ta rośnie na początku alei sosnowej.

Pierwsze śnieżyczki


 


 I wychodzące narcyzy


 Smutna? Absolutnie...


 Kombinuje


 Miłego dnia

 

 

 

piątek, 4 lutego 2022

Ooo, ja cierpię dolę 4 (Ośrodki zdrowia- szukanie normalności)

 


Nie jesteśmy hipochondrykami, leczymy się tylko wtedy, kiedy naprawdę zachodzi potrzeba. W ośrodku zdrowia jesteśmy średnio 2-3 razy w roku i to raczej w nagłych ostrych przypadkach i po skierowania na badania. Ale na jesień musiałam pójść do lekarza w związku z podejrzeniem o boreliozę. No i miałam okazję parę rzeczy przeżyć oraz zweryfikować pracę naszego ośrodka. Jedną rozmowę telefoniczną z recepcjonistką już opisałam (recepta). Nawiasem, na drzwiach ośrodka nadal wisi taka informacja.

A mnie kazała ganiać do skrzynki w ośrodku.
 

I tak doszliśmy z Jaskółem do momentu, kiedy postanowiliśmy pomniejszyć liczbę pacjentów tutejszego ośrodka zdrowia.

Rzeczywistość

Dwie wsie- w każdej około 2,5 tysiąca mieszkańców.

Poradnie POZ (w naszym przypadku niepubliczne).

Spółka NZOZ obejmuje dwa ośrodki zdrowia- jeden w naszej wsi, drugi we wsi obok. Do pierwszego mamy 2 kilometry, do drugiego 6 kilometrów. W obu ośrodkach przyjmują ci sami lekarze. W poniedziałek, we wtorek, w środę, w czwartek w naszym. Czyli w naszym jeden lekarz przyjmuje codziennie 5 godzin (8-13). Jeszcze w poniedziałek i w środę przyjmuje inny po 4 godziny. W piątek jeszcze inny internista przyjmuje, po południu, 4 godziny. Łącznie lekarze tygodniowo poświęcają dorosłym pacjentom 32 pełne godziny. Ale nie jest tak różowo, bo zadysponowano, że na wizytę przeznacza się 15 minut i na takie godziny rejestruje się pacjentów- co 15 minut.

Statystyka

32 pełne godziny pomnożyć razy 4- 15 minut na pacjenta,

wychodzi, że lekarze mogą tygodniowo przyjąć  128 dorosłych pacjentów.

U dzieci wygląda to jeszcze gorzej- łącznie do ich dyspozycji jest 16 pełnych godzin (łącznie z tymi przeznaczonymi na szczepienia). Stosuje się tę samą zasadę, co 15 minut pacjent, zatem, tygodniowo przyjmuje się w tym ośrodku 80. dzieci.

Jak w tym drugim ośrodku, nie wiem, ale też nieciekawie, bo przecież ci sami lekarze tam przyjmują, a liczby mieszkańców obu wsi są zbliżone.

 Jeżeli sprawa pilna albo jedna recepcja, albo druga, w danym dniu, odsyłają do drugiego ośrodka, a tam najnormalniej w świecie informują, że w tym dniu już nie ma wolnego miejsca. ZONK

A teraz to się jeszcze bardziej nieciekawie porobiło, ale to w dalszej części.

Lekarze

 Jest pięciu lekarzy- kierownik spółki, moja kiedyś przyjaciółka, teraz kontakty są luźne, która jest pediatrą- od paru lat przyjmuje tylko dzieci i to w okrojonym czasie. Dorosłych, chociaż składaliśmy deklarację na nią jako lekarza rodzinnego, przyjmuje niechętnie. Kiedyś leczyła wszystkich jak leci, teraz trzeba najpierw wykłócić się w recepcji (pani doktor kategorycznie zakazała rejestrować dorosłych do siebie), by łaskawie nas wpisano do niej. Jest jeszcze jedna pani pediatra, ale ona przyjmuje 2 godziny w piątek, po południu. Jak ma wolne miejsce, to dorosłych też. Drugim udziałowcem w spółce jest siostra pani kierownik, nauczycielka muzyki. Nie mam nic przeciw  nauczycielkom muzyki i spółkom rodzinnym, ale gdyby współudziałowcem był drugi lekarz, to pewnie bardziej zależało by mu na porządnej działalności, nie mówiąc o tym, że byłby to dodatkowy lekarz w obu ośrodkach- pracowałby na swoim.

Pozostała trójka lekarzy to interniści. Jednego pana znam tylko z badań przed szczepieniami (on przyjmuje 4 godziny tylko w piątek po południu). Drugi lekarz, przyjęty zaraz po studiach, to mój były uczeń. Kilka razy byłam u niego, ale sytuacja zawsze była do tego stopnia niezręczna, że zrezygnowałam. Poza tym, jak był świetnym uczniem, to lekarzem okazał się przeciętnym ze wskazaniem w dół- nie tylko moja opinia, ale i Jaskóła, którego potraktował lekceważąco i  w sumie dopiero wymuszenie skierowania (koniecznego w Jaskóła przypadku) podniesionym głosem, odniosło skutek oraz jest to też opinia innych mieszkańców. Mnie leczył paracetamolem i struł do tego stopnia, że wyniki wątroby miałam jak stary pijak. Innym razem, po zaleceniu ssania tabletek na gardło i nic poza tym, wyhodował u mnie  super anginę, co skończyło się antybiotykiem. Nie pomagało tłumaczenie, co mi szkodzi, co uczula, na co ma zwrócić uwagę- jak grochem o ścianę. Teraz wymyślił sobie, że nie będzie przyjmował pacjenta, dopóki ten nie zrobi testu- odsyła do testowania, do apteki i od razu wpisuje w  rejestr taki fakt, niezależnie, czy test okaże się pozytywny, czy negatywny. To wiąże się z automatycznym wysłaniem pacjenta na kwarantannę. Przepis mówi, że lekarz może odmówić leczenie osobie, która nie wykona testu, ale równocześnie musi wskazać lekarza, który na pewno tę osobę przyjmie i będzie leczył.

Zaczęłam się leczyć u pani doktor internistki, która była już wyborem z konieczności. I jakoś się to kulało ze trzy lata, mimo ewidentnych potknięć kompetencyjnych pani doktor. Ja jestem cierpliwa i wszystko mogę znieść, ale kiedy muszę pani doktor przypominać, że sama mówiła, iż trzeba podleczyć wątrobę, a potem okazuje się, że na skierowaniu na badanie krwi nie wpisała najważniejszych- cholesterol, próby wątrobowe, a po odczytaniu wyników, które nie są tragiczne, tylko lekko odbiegające od normy, zapomniała, że trzeba wypisać lekarstwo, to chyba coś jest nie tak.

Mówię jej, że biorę od dwóch lat lekarstwo, które powinno się brać maksimum 14 dni, a potem zrobić długą przerwę. Lekarstwo jest na zgagę, refluksy itp. Hamuje wydzielanie soków trawiennych i musiałam je brać, by mi gardła nie wypaliło. Wszystkie te objawy brały się ze stresu. Za każdym razem mówiłam jej, że biorę to lekarstwo i czy może jest zamiennik. Za każdym razem pani omijała temat zgrabnie i przechodziła do następnego tematu wizyty oraz zapisywała następne opakowania tego leku. Próbowałam przestać go brać, ale ognie piekielne w przełyku zmuszały mnie do ponownego sięgnięcie po tabletkę. Wszystkie doraźne metody nie pomagały. Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że te tabletki też rąbią wątrobę. Czyli, pani doktor widzi, że wyniki wątroby są nieciekawe, ale dalej przepisuje lekarstwo, które ją niszczy, równocześnie zapominając przepisać lekarstwo, które mogło by ją odbudować.

Sytuacja z tutejszymi lekarzami zaczynała zmierzać do stwierdzenia ”pacjencie lecz się  sam” albo bardzo pilnuj, by lekarz naprawdę leczył to, co trzeba, a nie to, co mu da profity z przepisanego lekarstwa, albo da oszczędność dla poradni.

Taka sytuacja- pani doktor zakręcona jest na punkcie statyn, robi mi wykład, że w moim wieku trzeba statyny brać, bo może grozić mi zawał serca. Ok.

Zapisuje mi Roswerę, którą dwa lata temu odstawiłam. Pani patrzy w kartotekę i stwierdza

- O pani już ją miała i odstawiła, dlaczego?

- Nie wiem odpowiadam-  bo nie przypominam sobie-  Pewnie mi szkodziła, bo jak mi lekarstwo szkodzi to odstawiam- odpowiadam.

Pani doktor puszcza mimo uszu moją uwagę i zapisuje Roswerę jednocześnie instruując

- Jak pani nie będzie się dobrze czuła, to proszę zadzwonić, zmienimy na coś innego. Ale wie pani, trzeba to dłużej brać, bo organizm musi się przyzwyczaić. 

Dobra, wykupiłam Roswerę, dałam jej szansę, by zmusiła organizm do przyzwyczajenia się do niej.  Po dwóch tygodniach musiałam zamówić teleporadę- po 4 dniach od rejestracji, miałam JUŻ konsultację- by zmienić Roswerę na coś innego. Przez dwa tygodnie myślałam, że mi żołądek wywróci na nice (nie mówiąc o innych skutkach ubocznych lekarstwa), bo „organizm musi się przyzwyczaić” zdaniem pani doktor.

Albo to- otrzymuję skierowanie na badania krwi, na wszystkie możliwe wskaźniki, badanie hormonów wykupuję sama, bo nie przysługuje na NFZ. Skierowanie leży w recepcji, umawiam się na pobranie krwi- wszystko telefonicznie. Przychodzę do ambulatorium i proszę pielęgniarkę, by mi pokazała skierowanie i co na nim jest. Pytam, czy jest badanie na cholesterol i na próby wątrobowe, bo to było najważniejsze. Pani patrzy na skierowanie, po czym stwierdza, że nic tam takiego nie ma. I znowu przeżywam coś w rodzaju szoku. Jak to nie ma? Proszę o wykonanie tych badań, choćby na mój koszt,

- Ja pani dopiszę to badanie na skierowaniu, ale pani doktor będzie niezadowolona- mówi pielęgniarka, widząc moje zaskoczenie i determinację- Pani doktor bardzo nie lubi, jak coś się dopisuje.

Milczę, potem płacę za badanie hormonów, dziękuję i wychodzę. Po pięciu dniach odbieram wyniki. Wszystkie OK. oprócz tych dwóch.

 

I jeszcze rzeczywistość

 

W grudniu, wyglądało to  tak- dzwoniłam w poniedziałek, by zapisać się na teleporadę i termin otrzymywałam w piątek. Nie w tym samym dniu, nie dwa dni później, ale pięć dni musiałam czekać na poradę lekarza. To jest niezgodne z przepisami, ale nie wiedziałam wtedy o tym, a poza tym, co by to zmieniło?

OK. W końcu dostałam lekarstwa ze wskazaniem, że jak minie półtora miesiąca, mam się zgłosić po skierowanie na badanie krwi, by zobaczyć, czy lekarstwa zadziałały.

I nadszedł czas zgłoszenia się  po skierowania.

Poniedziałek

Dzwonię do ośrodka, by zamówić teleporadę.

W słuchawce słyszę

- Niestety wszystkie wizyty mamy wstrzymane do otrzymania  wytycznych w związku z covidem.

- To znaczy, że nie zapisujecie na teleporady?- upewniam się.

- Dzisiaj nie, dzisiaj czekamy na wytyczne, może po południu będzie już coś wiadomo- mówi recepcjonistka,

- Dobrze, to ja zadzwonię jutro do południa i zamówię teleporadę-  odpowiadam i równocześnie główkuję, co jest grane. Pani nie odsyła mnie nawet do drugiego ośrodka, to znaczy, że oba są chyba zamknięte, ale już nie pytam.

Nie daje mi to spokoju. Grzebię w Internecie w poszukiwaniu Ustaw, Rozporządzeń covidowych, ale nic w nich nie ma o ośrodkach, czy wstrzymaniu porad z tego tytułu. Wręcz przeciwnie, lekarze POZ mają teraz obowiązek wizytować chorych 60+ na covid w domach.

Dzwonię do ośrodka zdrowia w trzeciej wsi

- Chciałam się zapytać, czy zapisujecie na teleporady?- pytam, nie przedstawiając się nawet

- Oczywiście, mogę teraz panią połączyć z lekarzem.

- Nie, dziękuje, chciałam tylko wiedzieć, czy jest to u was możliwe.

- Tak, to co łączyć panią?- recepcjonistka nie dziwi się niczemu, jest spokojna i chętna do współpracy

- Nie, chciałam tylko jeszcze zapytać czy można do was tak normalnie przyjść na wizytę- Sprawdzam, jak to jest w innych ośrodkach z podtekstem, że coś nasze tutaj kombinują

- Oczywiście, kiedy pani chce, przyjmujemy codziennie.

Podziękowałam lekko zszokowana.

Wtorek

Dzwonię do naszej poradni, bo chcę się jednak zarejestrować na teleporadę. Niech mnie prowadząca przynajmniej doprowadzi do momentu, kiedy odbiorę wyniki badań krwi. Nie chcę mieszać w leczeniu.

- Dzień dobry, chciałam się zapisać na teleporadę do doktor…..-  jestem przekonana, że w środę porozmawiam z lekarzem.

- Mogę panią zapisać na poniedziałek- mówi recepcjonistka (teraz wiem, że w piątek  moja pani doktor już od lutego nie przyjmuje, ale o tym recepcjonistka nie raczyła mnie poinformować)

-Jak to na poniedziałek?- Jestem zdziwiona. To oczekiwanie siedmiodniowe w głowie mi się nie mieści.

- Może się pani zapisać do innego lekarza- podsuwa recepcjonistka. Czy ona nie wie, że jak się ktoś dłużej leczy, to powinien leczyć się u tego samego lekarza, a przynajmniej doprowadzić leczenie do odpowiedniego etapu, by ten następny miał ogląd na całość? Zresztą  nie ma wyboru, bo do „ucznia” nie pójdę przecież, a tylko on pozostał „do wyboru”.

- No nie bardzo, wolę jak będzie mnie nadal leczyć doktor…..- protestuję

- To może pani zadzwonić do (pada nazwa drugiej wsi) i tam próbować- stara śpiewka brzmi znajomo. Tam próbować, prawda?

- Wolę u nas – nie zamierzam rezygnować.

- A czy to coś pilnego- w końcu zaczyna myśleć ta po drugiej stronie linii.

- Czy pilne nie wiem, ale potrzebuję receptę i skierowania- mówię zdecydowanie

Po drugiej stronie milczenie.

- Wie pani co? Ja to „zapotrzebowanie” napiszę na kartkach, włożę do koperty i córka po południu wrzuci tę kopertę do skrzynki. Może tak być?- podsuwam jej wyjście pokojowe, bo mogłam zrobić w końcu awanturę. Rozumiem czekać na teleporadę nawet 4 dni, ale nie siedem. Mogłam też z premedytacją nakłamać i w ten sposób wymusić szybszą wizytę, ale nie chcę robić zadymy.

- Dobrze, niech pani tak zrobi, ale wie pani, że będzie pani czekać 5 dni na recepty i na to skierowanie. W końcu nasi lekarze nie mają czasu, by recepty wypisywać- buńczuczność recepcjonistki wraca.

No normalnie zatkało mnie. Nie dlatego, że następne 5 dni czekania, ale tłumaczenie dlaczego tak długo, dobiło mnie.

Odkładam słuchawkę i cała chodzę. Dawno nie wyprowadzono mnie tak mocno z równowagi.

Piszę SMSa do Młodej- „Wrzuć kopertę do skrzynki”.

Równocześnie dzielę się tym, co mnie spotkało, z Jaskółem.

On sięga po telefon, dzwoni do ośrodka w trzeciej wsi, po czym oznajmia mi, że można tam się przenieść, tylko trzeba wypełnić deklarację. Można to zrobić w każdym momencie. Nie ma problemu. On jest zdecydowany.

Jeszcze się waham. On już nie.

Po południu wraca Młoda i mówi, że nie wrzuciła koperty do skrzynki, bo ośrodek był zamknięty . Skrzynka w środku.

Wtorek wieczorem

Wraca Jaskół z hurtowni i zahacza o nasz ośrodek. Czyta wywieszone na drzwiach dwa nowe ogłoszenia.

Takie

Prawda, jakie słodziutkie? Odbiera się pacjentom codziennie dwie godziny dostępu do lekarza z i tak małej liczby godzin, powołując się na jakieś rozporządzenie (nie podają numeru, daty i tytułu), a w razie wątpliwości to dzwoń sobie "jeleniu" do Ministerstwa.

I takie


 

Proszę, proszę, trzeba sobie jeszcze alibi na swoją nieudolność albo pazerność przedstawić i prosić pacjentów o wyrozumiałość. 

Teraz widzę, że ja przez ostatnie, co najmniej, 10  lat miałam w sobie wiele wyrozumiałości do lekarzy tutejszego ośrodka i lojalności wobec koleżanki lekarki jako pacjent jej ośrodka, za "leczenie" którego zbierała forsę

To wszystko spowodowało, że się zdecydowałam. Nie chcę mieć nic wspólnego z tutejszymi lekarzami, z tutejszym ośrodkiem, NEVER!

Środa

Jaskół  był w ośrodku w trzeciej wsi, złożył deklarację, po czym dowiedział się, że może już zaraz wejść do gabinetu.

KOSMOS.

Czwartek

Decyduję się zajechać do trzeciej wsi i również złożyć deklarację.

Wchodzę do poczekalni. Dosyć sporo ludzi, wszyscy w maseczkach, dystansu zero. Podchodzę do recepcji i mówię, że chciałabym złożyć deklarację, by się leczyć u nich w ośrodku. Nie ma sprawy, dowód, PESEL. Deklarację wypełnia recepcjonistka, ja podpisuję wszystkie- biorę cały pakiet usług. Pani pyta, czy chcę od razu do lekarza. Patrzę na tłum ludzi.

- A nie, oni tylko do szczepienia- wejdą, doktor podpisze dokument, to trwa trzy minuty.- recepcjonistka rozwiewa moje wątpliwości.

- Dobrze, to ja pójdę do pani doktor, proszę mnie zarejestrować.

Czas oczekiwania na wejście do gabinetu- 30 minut (trzy osoby do leczenia, parę do szczepienia).

Wizyta w gabinecie- rzeczowa rozmowa, bez zbędnych długich wykładów na temat cudowności danego leku, skierowanie na niezbędne badania. Wszystko. Miałam również okazję poznać trochę panią doktor, ponieważ odebrała telefon i sposób rozmowy wiele mi o niej powiedział. Najważniejsze, że wysłuchała mnie do końca, wzięła pod uwagę moje sugestie  (to ja siebie obserwuję, znam swój organizm i moje obserwacje są tu ważne).

Potem poszłam do zabiegówki umówić termin pobrania krwi. Następne zaskoczenie- dwie młode sympatyczne pielęgniarki. 

W tutejszym pielęgniarka jest jedna, wspomaga recepcjonistkę- trzeba było ciągle czekać, by się człowiekiem zajęła. 

W nowym- trzy recepcjonistki, dwaj przyjmujący równolegle lekarze interniści i dwie pielęgniarki do dyspozycji. 

W tutejszym- rejestrowanie się na określoną godzinę, nieważne czy wizyta w ośrodku, czy teleporada. Na pacjenta 15 minut, co powoduje duże poślizgi, bo jednemu starczy 10 minut, inny potrzebuje nawet 20. minut. Przychodziłam na 10., a wchodziłam o 10. 30, albo 10. 45, do gabinetu. Ta sama ekipa pielęgniarek i lekarzy obsługuje dwa ośrodki, tylko recepcjonistki są, po jednej, w tym i tamtym.


Moja dotychczasowa pani doktor pracuje w tutejszym ośrodku w poniedziałki, środy od 8- 13, a teraz obcięto jej godziny przyjmowania o dwie covidowe, czyli miałam dostępu do  mojego lekarza w sumie 6 godzin. I nie miałam innego wyboru- większość godzin zapełnia  „były uczeń”, który jest po prostu mało kompetentny i sporo ludzi nie chce się u niego leczyć, w tym ja. Nie zanosi się też na zmianę tego lekarza- to swój, tutejszy i pewnie spolegliwy wobec władz NZOZ. Takich tu potrzebują, a pacjent się przecież dostosuje. To on ma potrzebę, nie lekarz.

Czy to nie absurd?

 

W nowym przychodzisz, kiedy chcesz (czas pracy 8- 15) rejestrujesz się i czekasz tyle czasu, ile potrzebują pacjenci przed tobą. Wizyty domowe w czasie pracy i chyba jak są umówione. Po południu widocznie nie trzeba przedłużać pracy, bo ośrodek pracuje od poniedziałku do piątku i pracują dwaj lekarze- każdy pacjent idzie do swojego i nie ma wielkich kolejek, rejestrowania na 7 dni przed wizytą lub odsyłania do drugiego ośrodka, jak w przypadku tutejszego  NZOZ.

 

Długi ten post, jednak ulało mi się, bo miałam już serdecznie dosyć tego lawirowania i niepewności, co znowu wykombinują, bym miała jakieś utrudnienie z możliwością leczenia się.

W nowym ośrodku czułam się, jak dawniej, kiedy dostęp do lekarza był dużo łatwiejszy. To są początki, mam nadzieje, że dobre wrażenie będzie mi towarzyszyć przez cały czas. Nie jestem super wymagająca. Wystarczy mi, by lekarz był dostępny, kiedy go potrzebuję i by mnie wysłuchał, a nie mądrzył się.

 

PS. Jaskół zadzwonił do NFZ i zapytał, jakie warunki powinien mieć ośrodek, by leczył covidowców. Coś mi się wydaje, że tutejszy NZOZ będzie miał kłopoty. Raz, że nie spełnia warunków sanitarnych, potrzebnych do tego typu działalności, dwa, że powołuje się na jakieś przepisy, ale nie podaje dokładnie jakie, trzy- ludzie się szybko zorientują, że im odcięto i  tak trudną drogę do lekarza.]

A to wszystko Kasa- BUBU- kasa…..

Szukałam, nie znalazłam ani w rozporządzeniach, ani w Ustawie informacji o jakichś godzinach covidowych. A zresztą, zamknęłam ten rozdział.

Uspokoiłam i będę się teraz przyglądać, jak cwaniactwo idzie na dno.

 

I jeszcze taka ciekawostka- być może to wiąże się z tzw. godzinami covidowymi w tutejszej poradni i nachalnym kierowaniem pacjentów na testy, bez ich przebadania najpierw.

 

„Ile otrzyma lekarz za kwalifikację pacjentów z COVID-19 do Domowej Opieki Medycznej?

49,58 zł - tyle otrzyma lekarz za kwalifikację pacjenta do programu Domowej Opieki Medycznej i jego monitoring w nim. NFZ opublikował zarządzenie, które wprowadza nowy produkt rozliczeniowy. Nowa regulacja obowiązuje od piątku, 4 lutego.

Chodzi o zarządzenie prezesa NFZ w sprawie zasad sprawozdawania oraz warunków rozliczania świadczeń opieki zdrowotnej związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19.

Dokument wprowadza nowy produkt rozliczeniowy, którego wycena została sporządzona przez Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji.

Jak czytamy w uzasadnieniu zarządzenia, wprowadzona zmiana ma na celu zapewnienie wsparcia i usprawnienie procesu leczenia zakażonych wirusem SARS-CoV-2, zakwalifikowanych do programu Domowej Opieki Medycznej (DOM). Wsparcie to polega na zachęceniu do włączenia i czynnego udziału poprzez regularny monitoring stanu zdrowia pacjentów biorących udział w programie (za pomocą danych uzyskiwanych są z pulsoksymetrów otrzymanych w ramach programu).

Zasady rozliczania nowego produktu rozliczeniowego

Za kwalifikacje do programu DOM i monitorowanie w nim pacjenta medyk otrzyma blisko 50 zł (49,58 zł). Warunek! Pacjent przez co najmniej 5 z 7 następujących po sobie dni w okresie izolacji, co najmniej dwa razy dziennie, dokona pomiaru za pośrednictwem pulsoksymetru otrzymanego w ramach programu DOM i wprowadzi dane do aplikacji DOM Doctor.

Wartość produktu obejmuje również: rejestrację pacjenta w programie, instrukcję dotyczącą konieczności badania pulsoksymetrem przez kolejnych 7 dni, a także sprawdzanie każdego dnia aktywności w aplikacji i ewentualną rozmowę z pacjentem w celu przypomnienia o dokonaniu badania pulsoksymetrem.

Przypomnijmy, pogram DOM ma na celu zdalne monitorowanie stanu zdrowia pacjentów. Program wykorzystuje pulsoksymetr jako narzędzie diagnostyczne i aplikację Domowa Opieka Medyczna do przekazywania i monitoringu danych pacjentów. 

Przepisy zarządzenia stosuje się do rozliczania świadczeń udzielanych od dnia 1 lutego 2022 r.”

Źródło: Puls Medycyny

https://pulsmedycyny.pl/lekarze-beda-wynagradzani-za-kwalifikacje-pacjentow-z-covid-19-do-domowej-opieki-medycznej-1140406


 

 

 

 

 

 

 

 

wtorek, 1 lutego 2022

Rodzinne życie wiewiórek

Mam sporo tematów do działu "Ooooo ja cierpię....", właśnie dwa nowe się wykluły, ale potrzebuję trochę czasu by ochłonąć i jakoś sensownie sklecić posty. 

 Wiecie, że ptaki i rudasy to mój bzik. Rudasy mogłabym godzinami obserwować,  robić im zdjęcia, kręcić z nimi filmiki. Jednak wiedzy na ich temat ciągle mam niewystarczającą ilość. 

 A tu nagle znalazłam interesujący artykuł na temat wiewiórek.

Wklejam cały, jak leci



Rodzinne życie wiewiórek

Widok wiewiórki pospolitej wywołuje w nas najczęściej pozytywne emocje. Widok młodej, małej wiewiórki często rozczula nas jeszcze bardziej. Jak dużo wiemy o rozwoju młodych wiewiórek? Jak wyglądają zaloty wiewiórek i kto zajmuje się wychowaniem potomstwa? W poniższym tekście znajdują się odpowiedzi na te pytania oraz wiele informacji na temat macierzyństwa i rozwoju młodych wiewiórek

Jak wiewiórki dobierają się w pary?

Wiewiórki to z reguły samotniki. Mają swój areał osobniczy, czyli teren, na którym znajdują pożywienie i mają swoje miejsca schronień. Zazwyczaj żyją same, choć zdarza się, że dzielą swoje gniazda z innymi osobnikami i tolerują obecność pobratymców na swoim terenie. Jak samica wiewiórki oznajmia, że jest gotowa na potomstwo? Poprzez substancje zapachowe. W obrębie swojego areału zostawia ślady zapachowe, które są informacją dla samca, że w pobliżu znajduje się samica gotowa do rozrodu. Samiec, a najczęściej kilka samców, czując atrakcyjny zapach, zbliża się do areału samicy. W wyniku badań przeprowadzonych w Anglii stwierdzono, że samce mogą przemierzać ponad kilometr by dotrzeć do samicy, która zostawiła zapach informujący o gotowości do rozrodu.

Zaloty to przede wszystkim gonitwy samic przez samce, które mogą trwać nawet kilka godzin. Co ciekawe, by odnaleźć odpowiednią partnerkę, która go zaakceptuje, samiec wiewiórki wybiera jedną z trzech taktyk: 1) samiec lider (ang. protective leader) , 2) zawzięty samiec (ang. persistent male) i 3) przebiegły samiec (ang. sneaker male). W większości przypadków spotykamy samce, które wybierają taktykę lidera (około 80% samców). Strategia ta polega na tym, że samiec wytrwale, nawet przez wiele godzin goni samicę, aż ta go zaakceptuje. Samiec zawzięty charakteryzuje się tym, że sam nie goni bezpośrednio przyszłej partnerki, tylko dołącza na końcu do gonitwy samca lidera i w momencie, gdy konkurent opadnie z sił i zaprzestanie ganiania, wykorzystuje okazję. Samiec przebiegły to taki, który śledzi przebieg gonitwy, sam bezpośrednio nie biorąc w niej udziału. W momencie, gdy wygrany samiec, którego zaakceptowała samica, jest zajęty przeganianiem innych konkurentów, samiec przebiegły korzysta z okazji i zbliża się do samicy, która najczęściej go akceptuje. Na powodzenie w zalotach samców duży wpływ ma pozycja socjalna – zwierzęta bardziej dominujące, starsze oraz cięższe mają większe szanse na potomstwo.

 


Jak rozpoznać, że obserwujemy zaloty wiewiórek a nie zwykłą gonitwę? Cechą charakterystyczną jest zachowanie świadczące o podekscytowaniu. Zarówno samce i samice zachowują się podczas gonitwy nieco inaczej niż zwykle. Możemy na przykład zaobserwować specyficzne podskakiwanie wiewiórki na drzewie jednocześnie uderzającej głośno pazurami o korę gałęzi. Podskokom towarzyszy charakterystyczny dźwięk, podobny do popiskiwania oraz rytmiczne poruszanie ogonem na boki. Kiedy wiewiórka się zatrzymuje, przesuwa swój ogon nad grzbiet, układając go w kształcie litery S, po czym idąc dalej, ogon znowu ułożony jest z tyłu ciała. Intensywność wokalizacji (czyli wydania dźwięków) oraz ruchów ogona świadczą o poziomie ekscytacji – im wyższy poziom, tym silniejsza wokalizacja oraz szybsze machanie ogonem. Dodatkowo podczas ganiania samicy, samiec często się zatrzymuje i demonstracyjne głośnio stuka zębami.

Podczas łagodnej zimy, pierwsze zaloty wiewiórek można zaobserwować już pod koniec grudnia lub na początku stycznia. W przypadku mroźniejszej zimy oraz w krajach na północy Europy, początek okresu rozrodczego może przypadać nawet na luty. Zaloty mogą odbywać się dwa razy w roku, dlatego w sprzyjających warunkach zaloty można obserwować nawet do końca sierpnia. Nie wiemy bardzo dokładnie, kiedy zaczynają i kończą się gody wiewiórek, ponieważ jest to zależne od wielu czynników, między innymi środowiska życia, dostępności pokarmu oraz warunków atmosferycznych. Czas zalotów może się też zmieniać z roku na rok.

Wiewiórki nie są wierne swoim partnerom i nie tworzą stałych związków. Co więcej, zarówno samice jak i samce mogą się łączyć w pary z więcej niż jednym osobnikiem. Opiekę nad młodymi sprawuje jedynie wiewiórcza matka, która nie może liczyć na wsparcie samca lub innych samic.


 

Kiedy wiewiórcza samica może zostać matką?

Samice wiewiórek są gotowe na posiadania potomstwa zanim ukończą pierwszy rok życia, czyli już w 9-11 miesiącu życia. W pierwszym roku wiewiórcze matki mają zazwyczaj jeden raz młode – latem. Starsze samice, które już wcześniej rodziły, mogą mieć od jednego do dwóch miotów rocznie: pierwszy miot ma wiosną, a kolejny latem.

Na to, czy wiewiórki będą aktywne płciowo i czy będą mogły mieć potomstwo, ma wpływ kilka czynników. Przede wszystkim jest to dobra kondycja ciała przyszłej matki, która musi osiągnąć odpowiednią masę, czyli mówiąc wprost, nie być za chuda. Według badań prowadzonych w Europie zauważono, że samice muszą ważyć co najmniej 300 g, żeby móc przystąpić do rozrodu. Kolejnym czynnikiem są odpowiednie warunku środowiska, czyli  musi znajdować się odpowiednia ilość pokarmu oraz miejsca, w których będzie można bezpiecznie założyć gniazdo. Dodatkowym czynnikiem jest oczywiście obecność odpowiedniego partnera w okolicy

Ciąża i miot

Ciąża u wiewiórek trwa około 38 dni. W jednym miocie samica może mieć od 1 do 7 młodych, średnio zazwyczaj ma 4 młode. Jeśli warunki środowiska na to pozwolą, samica może rodzić dwa razy w roku, co daje od 2 aż do 14 młodych wiewiórek rocznie. Wiewiórki urodzone wiosną zazwyczaj są mniejsze, ponieważ dostępność pokarmu w tej porze roku jest zwykle mniejsza niż latem. Masa ciała osesków jest związana z masą ciała matki – im jest ona cięższa, tym młode również ważą więcej.

Samica wychowuje swoje potomstwo zupełnie sama. Młode rodzą się nagie oraz ślepe i w zupełności zależne od matki. W momencie narodzin, młoda wiewiórka waży około 15-18 gramów, czyli dla porównania tyle, co około 4 orzechy laskowe w łupinie. Matki opiekują się swoimi młodymi przez około 8-10 tygodni. W tym czasie młode, podobnie jak inne ssaki, żywią się mlekiem matki.

Gdzie się rodzą wiewiórki?

Wiewiórki rodzą się w gniazdach. Gniazdo może być zlokalizowanie w koronie drzew lub też w dziupli. Gniazda są mniej więcej okrągłe, o średnicy około 25-45 cm. Zazwyczaj są zlokalizowanie w koronach drzew, niedaleko pnia, na wysokości od około 2 do 18 metrów. Wiewiórki rzadko budują gniazda na pojedynczych, samotnych drzewach, ponieważ to uniemożliwia zwinne przemieszczanie się między koronami i ucieczkę w razie konieczności. Co interesujące, wiewiórki oprócz gniazd letnich i zimowych, budują specjalnie gniazda rozrodcze, gdzie będą rodzić oraz opiekować się swoimi młodymi. Są one większe od zwykłych gniazd i dodatkowo wyściełane dokładnie miękkim materiałem, na przykład suchą trawą. Wejście do takiego gniazda jest bardzo dobrze ukryte, dlatego ciężko jest je zauważyć gołym okiem. Dzięki temu gniazda są mniej narażone na ataki drapieżników.

 

Z naszych badań przeprowadzonych w Łazienkach Królewskich w Warszawie wynika, że część wiewiórczych samic ma gniazda poza parkiem, a po pokarm przychodzi do parku. Czasem gniazdo może być oddalone nawet o kilometr od miejsca, gdzie wiewiórka znajduje pokarm w ciągu dnia!

Wiewiórki mają w obrębie swojego areału kilka gniazd, z których korzystają, zazwyczaj od dwóch do ośmiu. Również świeżo upieczona wiewiórcza matka ma kilka gniazd. W przypadku, gdy matka poczuje się zagrożona, może przenieść swoje młode z jednego gniazda do drugiego.

Rozwój młodych

Narodziny

Natychmiast po urodzeniu, oseski odruchowo szukają pokarmu zapewnianego przez matkę. Mimo, że po narodzinach są ślepe oraz głuche, mają już wykształcone włosy czuciowe – tak zwane wibrysy (podobne do tych, które mają nasze koty domowe). Są one wrażliwe na dotyk i znajdują się na pyszczku w okolicy policzków oraz pod łapkami. Oseski już od urodzenia mają na wszystkich łapkach wykształcone pazurki, w pyszczku natomiast nie mają widocznych zębów, które pojawiają się później. Od urodzenia śpią zwinięte w charakterystyczną kulkę.


 


Pierwszy miesiąc życia

Czwartego lub piątego dnia życia młode zaczynają wydawać pierwsze dźwięki, podobne do „fi-fi-fi”. Dźwięki są używane przez młode, by nawiązać kontakt z matką oraz by sygnalizować głód lub stres. Wiewiórki w ciągu pierwszych dni życia zaczynają przejawiać takie zachowania jak drapanie i rozciąganie się. Na pyszczku i ciele pojawia się pierwsza sierść.

W drugim tygodniu pojawia się sierść na całym ciele wiewiórczego oseska. Młode ma wtedy już dobrze rozwinięty węch.

W trzecim tygodniu życia sierść na ogonie jest już dość gęsta, gęstsza niż ta pokrywająca ciało. Od 21 dnia życia widoczne stają się charakterystyczne pędzelki, czyli dłuższe włosy na szczycie uszu. W tym czasie oseski zaczynają konkurować między sobą i przepychać się, by dostać się do pokarmu matki.

W czwartym tygodniu życia młode zaczynają reagować wzdrygnięciem na nieznany im hałas i zaczynają oddalać się od nieznanego bodźca. Widoczne już są dolne siekacze oraz ogon jest już gęsty i puszysty.

Drugi miesiąc życia


 

Na początku piątego tygodnia życia młode wiewiórki zaczynają widzieć, zazwyczaj w 29-33 dniu swojego życia. Od tego momentu również zaczynają być bardziej płochliwe i w ramach obrony zaczynają gryźć. Od około 35 dnia życia wiewiórki zaczynają eksplorować i poznawać wnętrze gniazda i ostrożnie z niego wyglądać.

W wieku sześciu tygodni są bardzo żywotne i ruchliwe. Zaczynają więcej wokalizować i próbować stawać na swoich tylnych łapkach. Podejmują też pierwsze próby samodzielnego czyszczenia futerka. Wtedy zaczynają się też zabawy z rodzeństwem i udawane walki. W pyszczku pokazują się górne siekacze. W tym czasie po raz pierwszy samodzielnie opuszczają gniazdo i zaczynają poznawać świat zewnętrzny. Nie odchodzą jednak zbyt daleko – oddalają się co najwyżej na odległość 30 cm. W tym wieku potrafią już skakać na odległość około 15 cm.

W wieku siedmiu tygodni, młode zaczyna jeść inne rodzaje pożywienia. Pierwszym stałym pokarmem, która młoda wiewiórka weźmie do swojego pyszczka, mogą być na przykład nasiona słonecznika czy larwy mrówek. Wiewiórki zaczynają próbować również orzechy, które obracają w podobny sposób, jak robią to dorosłe osobniki. Zaczynają też coraz bardziej oddalać się od gniazda i uczą się zakopywać pokarm w ziemi. Pędzelki na uszach w tym wieku są wyraźnie widoczne.

W ósmym tygodniu życia młode coraz odważniej poznają świat zewnętrzny. Chodzą za matką i próbują różnych rodzajów pokarmu, które je matka. W tym czasie korzystają jeszcze z mleka matki, ale jednocześnie poznają różne rodzaje dostępnego pożywienia. Ósmy tydzień życia jest bardzo istotny. Zebrane w tym czasie doświadczenia będą miały wpływ na ważne aspekty życia, czyli jaki pokarm wybierać oraz jak unikać drapieżników.

Trzeci miesiąc życia i odłączenie od matki

W dziewiątym tygodniu życia pokarm stały stanowi większość diety młodej wiewiórki, choć wciąż matka pozwala na pobieranie mleka. Wtedy też młode uczą się same otwierać orzechy z łupiny i zaczynają walczyć z innymi pobratymcami o pokarm.

Dziesiąty tydzień życia jest ostatnim spędzonym u boku matki. Wtedy matka nie pozwala już na korzystanie z jej mleka. Toleruje jeszcze przez jakiś czas obecność swojego potomstwa, które się bawi ze sobą i miewa bójki. Młode znoszą różne przedmioty do gniazda, uczą się same budować schronienie.

Młode zyskuje samodzielność w wieku około 11-12 tygodni. Waży wtedy około 180 gramów. Płciowo dojrzewa w wieku około 19 tygodni. Młode wiewiórki możemy rozpoznać po tym, że są mniejsze, mają krótkie futro oraz cienki ogon porośnięty krótkimi i gęstymi włosami. Co ciekawe, młode wiewiórki nie linieją, gdy dorastają, ich sierść od razu przypomina dorosłą.

Wiewiórcza młodość


 

Po odłączeniu się od matki, młoda wiewiórka szuka dla siebie nowego miejsca. Rozchodzenie się młodych w celu poszukiwania swojego nowego domu nazywamy dyspersją. Dyspersja młodych urodzonych wiosną (w pierwszym miocie) ma miejsce latem, około czerwca-lipca. Młode urodzone w drugim miocie, czyli latem, rozchodzą się jesienią, od września do listopada. Szukając nowego domu, wiewiórki biorą pod uwagę dostępność pokarmu, zagęszczenie koron drzew, które zapewnia bezpieczeństwo oraz możliwość gniazdowania.

Według badań fińskich naukowców, których wyniki zostały opublikowanie w 2016 roku, w miastach ulice nie przeszkadzają wiewiórkom w sprawnym przemieszeniu się w poszukiwaniu swojego miejsca do życia. Mimo to, że wiewiórki pokonywały nawet bardzo ruchliwe ulice, rzadko ginęły pod kołami samochodów. W mieście zakładały swój areał średnio w odległości około 30 metrów od miejsca urodzenia.

Szacuje się, że tylko 1 na 4 urodzone wiewiórki dożywa do swoich pierwszych urodzin. Powodem takiej śmiertelności jest między brak możliwości wykarmienia przez matkę wszystkich młodych, czyhające niebezpieczeństwa podczas szukania nowego domu (dyspersji), drapieżnictwo, choroby czy konkurencja o pokarm z innymi wiewiórkami. Wiewiórki, która osiągną dorosłość, żyją około 3-4 lat, ale mogą dożywać nawet 7 lat.

Liczba odchowanych młodych wiewiórek zależy od wielu czynników, między innymi obecności innych samic w pobliżu oraz jakości środowiska, które zajmuje samica. Samice, które żyją w gorszych warunkach (na przykład tam, gdzie jest mniej dostępnych nasion lub orzechów), wychowują mniej młodych niż te zamieszkające obszary obfite w pokarm. Jeśli jakość środowiska jest niewystarczająca, nawet mniej niż 1 na 5 samic może zajść w ciążę i wychować młode. Nie każda wiewiórka, która zajdzie w ciążę zostanie matką. Jeśli dostępność pokarmu jest ograniczona (gdy nasion jest mało lub konkurencja między samicami duża, np. w populacjach o dużym zagęszczeniu), a samica nie ma wystarczających zapasów tłuszczu, dochodzi do resorpcji zarodków. Młodsze matki wychowują mniej młodych niż te bardziej doświadczone, co jest bezpośrednio związane z tym, że starsze osobniki bardziej efektywnie szukają pokarmu i robią lepsze zapasy.

 

Twardy orzech do zgryzienia również dla wiewiórki


 

Wiewiórki słyną między innymi z tego, że potrafią sobie poradzić z rozłupaniem nawet najtwardszych orzechów. Gryzonie te nie rodzą się jednak z tą zdolnością, muszą się tego nauczyć. Dorosłe wiewiórki potrafią otworzyć orzech włoski nawet w niecałą minutę, młodym może to zajmować nawet do 15 minut! Ucząc się otwierać orzechy, muszą podejmować wiele prób, często zakończonych niepowodzeniem, jednak każdy otwarty orzech sprawia, że robią to coraz lepiej.

Młode wiewiórki muszą się również nauczyć, jak wybierać najbardziej dorodne szyszki, które zawierają nasiona, zazwyczaj metodą prób i błędów. Niedoświadczone młode wiewiórki spędzają więcej czasu nad wyborem odpowiedniej szyszki i wyciąganiem z niej nasion. Optymalnego sposobu żerowania uczą się z czasem. Zebrane doświadczenie samice przekazują swoim młodym, gdy same zostaną matkami.

 

 


 

Kto chce zobaczyć filmiki z młodymi i więcej zdjęć, odsyłam do źródła:

https://www.primum.org.pl/rodzinne-zycie-wiewiorek/?fbclid=IwAR2rIhAvzZ-xuhc2qZF-HwoC_coMea5jDkgd1aVe45EwoXCh6yDELIlT89w 

 

Te zdjęcia zrobiłam sporo lat temu. Po raz pierwszy widziałam, jak wiewiórka przenosi młode z gniazda, w wywietrzniku, do gniazda w ogrodzie. 

Wszystko opisałam TU




Wszystkie zdjęcia, oprócz osesków wiewiórczych oraz jednej rudej wiewiórki, zamieszczone w poście, są moje.