Nie jesteśmy
hipochondrykami, leczymy się tylko wtedy, kiedy naprawdę zachodzi potrzeba. W
ośrodku zdrowia jesteśmy średnio 2-3 razy w roku i to raczej w nagłych ostrych
przypadkach i po skierowania na badania. Ale na jesień musiałam pójść do
lekarza w związku z podejrzeniem o boreliozę. No i miałam okazję parę rzeczy
przeżyć oraz zweryfikować pracę naszego ośrodka. Jedną rozmowę telefoniczną z
recepcjonistką już opisałam (recepta). Nawiasem, na drzwiach ośrodka nadal wisi
taka informacja.
A mnie kazała ganiać do skrzynki w ośrodku.
I tak doszliśmy z Jaskółem
do momentu, kiedy postanowiliśmy pomniejszyć liczbę pacjentów tutejszego
ośrodka zdrowia.
Rzeczywistość
Dwie wsie- w każdej około
2,5 tysiąca mieszkańców.
Poradnie POZ (w naszym
przypadku niepubliczne).
Spółka NZOZ obejmuje dwa
ośrodki zdrowia- jeden w naszej wsi, drugi we wsi obok. Do pierwszego mamy 2
kilometry, do drugiego 6 kilometrów. W obu ośrodkach przyjmują ci sami lekarze.
W poniedziałek, we wtorek, w środę, w czwartek w naszym. Czyli w naszym jeden
lekarz przyjmuje codziennie 5 godzin (8-13). Jeszcze w poniedziałek i w środę
przyjmuje inny po 4 godziny. W piątek jeszcze inny internista przyjmuje, po
południu, 4 godziny. Łącznie lekarze tygodniowo poświęcają dorosłym pacjentom
32 pełne godziny. Ale nie jest tak różowo, bo zadysponowano, że na wizytę
przeznacza się 15 minut i na takie godziny rejestruje się pacjentów- co 15
minut.
Statystyka
32 pełne godziny pomnożyć razy 4- 15 minut na pacjenta,
wychodzi, że lekarze mogą
tygodniowo przyjąć 128 dorosłych pacjentów.
U dzieci wygląda to jeszcze
gorzej- łącznie do ich dyspozycji jest 16 pełnych godzin (łącznie z tymi
przeznaczonymi na szczepienia). Stosuje się tę samą zasadę, co 15 minut pacjent, zatem, tygodniowo
przyjmuje się w tym ośrodku 80. dzieci.
Jak w tym drugim ośrodku, nie
wiem, ale też nieciekawie, bo przecież ci sami lekarze tam przyjmują, a liczby
mieszkańców obu wsi są zbliżone.
Jeżeli sprawa pilna albo jedna recepcja, albo
druga, w danym dniu, odsyłają do drugiego ośrodka, a tam najnormalniej w
świecie informują, że w tym dniu już nie ma wolnego miejsca. ZONK
A teraz to się jeszcze
bardziej nieciekawie porobiło, ale to w dalszej części.
Lekarze
Jest pięciu lekarzy- kierownik spółki, moja
kiedyś przyjaciółka, teraz kontakty są luźne, która jest pediatrą- od paru lat
przyjmuje tylko dzieci i to w okrojonym czasie. Dorosłych, chociaż składaliśmy
deklarację na nią jako lekarza rodzinnego, przyjmuje niechętnie. Kiedyś leczyła
wszystkich jak leci, teraz trzeba najpierw wykłócić się w recepcji (pani doktor
kategorycznie zakazała rejestrować dorosłych do siebie), by łaskawie nas wpisano
do niej. Jest jeszcze jedna pani pediatra, ale ona przyjmuje 2 godziny w piątek,
po południu. Jak ma wolne miejsce, to dorosłych też. Drugim udziałowcem w
spółce jest siostra pani kierownik, nauczycielka muzyki. Nie mam nic przeciw nauczycielkom muzyki i spółkom rodzinnym, ale
gdyby współudziałowcem był drugi lekarz, to pewnie bardziej zależało by mu na
porządnej działalności, nie mówiąc o tym, że byłby to dodatkowy lekarz w obu
ośrodkach- pracowałby na swoim.
Pozostała trójka lekarzy to
interniści. Jednego pana znam tylko z badań przed szczepieniami (on przyjmuje 4
godziny tylko w piątek po południu). Drugi lekarz, przyjęty zaraz po studiach,
to mój były uczeń. Kilka razy byłam u niego, ale sytuacja zawsze była do tego
stopnia niezręczna, że zrezygnowałam. Poza tym, jak był świetnym uczniem, to
lekarzem okazał się przeciętnym ze wskazaniem w dół- nie tylko moja opinia, ale
i Jaskóła, którego potraktował lekceważąco i
w sumie dopiero wymuszenie skierowania (koniecznego w Jaskóła przypadku)
podniesionym głosem, odniosło skutek oraz jest to też opinia innych mieszkańców.
Mnie leczył paracetamolem i struł do tego stopnia, że wyniki wątroby miałam jak
stary pijak. Innym razem, po zaleceniu ssania tabletek na gardło i nic poza
tym, wyhodował u mnie super anginę, co
skończyło się antybiotykiem. Nie pomagało tłumaczenie, co mi szkodzi, co
uczula, na co ma zwrócić uwagę- jak grochem o ścianę. Teraz wymyślił sobie, że
nie będzie przyjmował pacjenta, dopóki ten nie zrobi testu- odsyła do
testowania, do apteki i od razu wpisuje w
rejestr taki fakt, niezależnie, czy test okaże się pozytywny, czy
negatywny. To wiąże się z automatycznym wysłaniem pacjenta na kwarantannę.
Przepis mówi, że lekarz może odmówić leczenie osobie, która nie wykona testu,
ale równocześnie musi wskazać lekarza, który na pewno tę osobę przyjmie i
będzie leczył.
Zaczęłam się leczyć u pani
doktor internistki, która była już wyborem z konieczności. I jakoś się to
kulało ze trzy lata, mimo ewidentnych potknięć kompetencyjnych pani doktor. Ja
jestem cierpliwa i wszystko mogę znieść, ale kiedy muszę pani doktor przypominać, że
sama mówiła, iż trzeba podleczyć wątrobę, a potem okazuje się, że na
skierowaniu na badanie krwi nie wpisała najważniejszych- cholesterol, próby
wątrobowe, a po odczytaniu wyników, które nie są tragiczne, tylko lekko
odbiegające od normy, zapomniała, że trzeba wypisać lekarstwo, to chyba coś
jest nie tak.
Mówię jej, że biorę od dwóch
lat lekarstwo, które powinno się brać maksimum 14 dni, a potem zrobić długą
przerwę. Lekarstwo jest na zgagę, refluksy itp. Hamuje wydzielanie soków
trawiennych i musiałam je brać, by mi gardła nie wypaliło. Wszystkie te objawy
brały się ze stresu. Za każdym razem mówiłam jej, że biorę to lekarstwo i czy
może jest zamiennik. Za każdym razem pani omijała temat zgrabnie i przechodziła
do następnego tematu wizyty oraz zapisywała następne opakowania tego leku.
Próbowałam przestać go brać, ale ognie piekielne w przełyku zmuszały mnie do
ponownego sięgnięcie po tabletkę. Wszystkie doraźne metody nie pomagały. Dodatkowego
smaczku dodaje fakt, że te tabletki też rąbią wątrobę. Czyli, pani doktor
widzi, że wyniki wątroby są nieciekawe, ale dalej przepisuje lekarstwo, które
ją niszczy, równocześnie zapominając przepisać lekarstwo, które mogło by ją
odbudować.
Sytuacja z tutejszymi
lekarzami zaczynała zmierzać do stwierdzenia ”pacjencie lecz się sam” albo bardzo pilnuj, by lekarz naprawdę
leczył to, co trzeba, a nie to, co mu da profity z przepisanego lekarstwa, albo
da oszczędność dla poradni.
Taka sytuacja- pani doktor
zakręcona jest na punkcie statyn, robi mi wykład, że w moim wieku trzeba statyny
brać, bo może grozić mi zawał serca. Ok.
Zapisuje mi Roswerę, którą
dwa lata temu odstawiłam. Pani patrzy w kartotekę i stwierdza
- O pani już ją miała i
odstawiła, dlaczego?
- Nie wiem odpowiadam- bo nie przypominam sobie- Pewnie mi szkodziła, bo jak mi lekarstwo
szkodzi to odstawiam- odpowiadam.
Pani doktor puszcza mimo
uszu moją uwagę i zapisuje Roswerę jednocześnie instruując
- Jak pani nie będzie się
dobrze czuła, to proszę zadzwonić, zmienimy na coś innego. Ale wie pani, trzeba
to dłużej brać, bo organizm musi się przyzwyczaić.
Dobra, wykupiłam Roswerę,
dałam jej szansę, by zmusiła organizm do przyzwyczajenia się do niej. Po dwóch tygodniach musiałam zamówić
teleporadę- po 4 dniach od rejestracji, miałam JUŻ konsultację- by zmienić Roswerę
na coś innego. Przez dwa tygodnie myślałam, że mi żołądek wywróci na nice (nie
mówiąc o innych skutkach ubocznych lekarstwa), bo „organizm musi się
przyzwyczaić” zdaniem pani doktor.
Albo to- otrzymuję skierowanie
na badania krwi, na wszystkie możliwe wskaźniki, badanie hormonów wykupuję
sama, bo nie przysługuje na NFZ. Skierowanie leży w recepcji, umawiam się na
pobranie krwi- wszystko telefonicznie. Przychodzę do ambulatorium i proszę
pielęgniarkę, by mi pokazała skierowanie i co na nim jest. Pytam, czy jest
badanie na cholesterol i na próby wątrobowe, bo to było najważniejsze. Pani
patrzy na skierowanie, po czym stwierdza, że nic tam takiego nie ma. I znowu
przeżywam coś w rodzaju szoku. Jak to nie ma? Proszę o wykonanie tych badań,
choćby na mój koszt,
- Ja pani dopiszę to badanie
na skierowaniu, ale pani doktor będzie niezadowolona- mówi pielęgniarka, widząc
moje zaskoczenie i determinację- Pani doktor bardzo nie lubi, jak coś się
dopisuje.
Milczę, potem płacę za
badanie hormonów, dziękuję i wychodzę. Po pięciu dniach odbieram wyniki.
Wszystkie OK. oprócz tych dwóch.
I jeszcze rzeczywistość
W grudniu, wyglądało to tak- dzwoniłam w poniedziałek, by zapisać się
na teleporadę i termin otrzymywałam w piątek. Nie w tym samym dniu, nie dwa dni
później, ale pięć dni musiałam czekać na poradę lekarza. To jest niezgodne z przepisami, ale nie wiedziałam wtedy o tym, a poza tym, co by to zmieniło?
OK. W końcu dostałam
lekarstwa ze wskazaniem, że jak minie półtora miesiąca, mam się zgłosić po
skierowanie na badanie krwi, by zobaczyć, czy lekarstwa zadziałały.
I nadszedł czas zgłoszenia
się po skierowania.
Poniedziałek
Dzwonię do ośrodka, by
zamówić teleporadę.
W słuchawce słyszę
- Niestety wszystkie wizyty
mamy wstrzymane do otrzymania wytycznych w związku z covidem.
- To znaczy, że nie
zapisujecie na teleporady?- upewniam się.
- Dzisiaj nie, dzisiaj
czekamy na wytyczne, może po południu będzie już coś wiadomo- mówi
recepcjonistka,
- Dobrze, to ja zadzwonię
jutro do południa i zamówię teleporadę-
odpowiadam i równocześnie główkuję, co jest grane. Pani nie odsyła mnie
nawet do drugiego ośrodka, to znaczy, że oba są chyba zamknięte, ale już nie
pytam.
Nie daje mi to spokoju.
Grzebię w Internecie w poszukiwaniu Ustaw, Rozporządzeń covidowych, ale nic w
nich nie ma o ośrodkach, czy wstrzymaniu porad z tego tytułu. Wręcz przeciwnie,
lekarze POZ mają teraz obowiązek wizytować chorych 60+ na covid w domach.
Dzwonię do ośrodka zdrowia w
trzeciej wsi
- Chciałam się zapytać, czy
zapisujecie na teleporady?- pytam, nie przedstawiając się nawet
- Oczywiście, mogę teraz panią
połączyć z lekarzem.
- Nie, dziękuje, chciałam
tylko wiedzieć, czy jest to u was możliwe.
- Tak, to co łączyć panią?-
recepcjonistka nie dziwi się niczemu, jest spokojna i chętna do współpracy
- Nie, chciałam tylko
jeszcze zapytać czy można do was tak normalnie przyjść na wizytę- Sprawdzam,
jak to jest w innych ośrodkach z podtekstem, że coś nasze tutaj kombinują
- Oczywiście, kiedy pani
chce, przyjmujemy codziennie.
Podziękowałam lekko
zszokowana.
Wtorek
Dzwonię do naszej poradni,
bo chcę się jednak zarejestrować na teleporadę. Niech mnie prowadząca
przynajmniej doprowadzi do momentu, kiedy odbiorę wyniki badań krwi. Nie chcę
mieszać w leczeniu.
- Dzień dobry, chciałam się
zapisać na teleporadę do doktor…..-
jestem przekonana, że w środę porozmawiam z lekarzem.
- Mogę panią zapisać na
poniedziałek- mówi recepcjonistka (teraz wiem, że w piątek moja pani doktor już od lutego nie przyjmuje,
ale o tym recepcjonistka nie raczyła mnie poinformować)
-Jak to na poniedziałek?-
Jestem zdziwiona. To oczekiwanie siedmiodniowe w głowie mi się nie mieści.
- Może się pani zapisać do
innego lekarza- podsuwa recepcjonistka. Czy ona nie wie, że jak się ktoś dłużej
leczy, to powinien leczyć się u tego samego lekarza, a przynajmniej doprowadzić
leczenie do odpowiedniego etapu, by ten następny miał ogląd na całość?
Zresztą nie ma wyboru, bo do „ucznia”
nie pójdę przecież, a tylko on pozostał „do wyboru”.
- No nie bardzo, wolę jak
będzie mnie nadal leczyć doktor…..- protestuję
- To może pani zadzwonić do
(pada nazwa drugiej wsi) i tam próbować- stara śpiewka brzmi znajomo. Tam
próbować, prawda?
- Wolę u nas – nie zamierzam
rezygnować.
- A czy to coś pilnego- w
końcu zaczyna myśleć ta po drugiej stronie linii.
- Czy pilne nie wiem, ale potrzebuję
receptę i skierowania- mówię zdecydowanie
Po drugiej stronie
milczenie.
- Wie pani co? Ja to
„zapotrzebowanie” napiszę na kartkach, włożę do koperty i córka po południu
wrzuci tę kopertę do skrzynki. Może tak być?- podsuwam jej wyjście pokojowe, bo
mogłam zrobić w końcu awanturę. Rozumiem czekać na teleporadę nawet 4 dni, ale
nie siedem. Mogłam też z premedytacją nakłamać i w ten sposób wymusić szybszą
wizytę, ale nie chcę robić zadymy.
- Dobrze, niech pani tak
zrobi, ale wie pani, że będzie pani czekać 5 dni na recepty i na to
skierowanie. W końcu nasi lekarze nie mają czasu, by recepty wypisywać-
buńczuczność recepcjonistki wraca.
No normalnie zatkało mnie.
Nie dlatego, że następne 5 dni czekania, ale tłumaczenie dlaczego tak długo,
dobiło mnie.
Odkładam słuchawkę i cała
chodzę. Dawno nie wyprowadzono mnie tak mocno z równowagi.
Piszę SMSa do Młodej- „Wrzuć
kopertę do skrzynki”.
Równocześnie dzielę się tym,
co mnie spotkało, z Jaskółem.
On sięga po telefon, dzwoni
do ośrodka w trzeciej wsi, po czym oznajmia mi, że można tam się przenieść,
tylko trzeba wypełnić deklarację. Można to zrobić w każdym momencie. Nie ma
problemu. On jest zdecydowany.
Jeszcze się waham. On już
nie.
Po południu wraca Młoda i
mówi, że nie wrzuciła koperty do skrzynki, bo ośrodek był zamknięty . Skrzynka w
środku.
Wtorek wieczorem
Wraca Jaskół z hurtowni i
zahacza o nasz ośrodek. Czyta wywieszone na drzwiach dwa nowe ogłoszenia.
Takie
Prawda, jakie słodziutkie? Odbiera się pacjentom codziennie dwie godziny dostępu do lekarza z i tak małej liczby godzin, powołując się na jakieś rozporządzenie (nie podają numeru, daty i tytułu), a w razie wątpliwości to dzwoń sobie "jeleniu" do Ministerstwa.I takie
Proszę, proszę, trzeba sobie jeszcze alibi na swoją nieudolność albo pazerność przedstawić i prosić pacjentów o wyrozumiałość. Teraz widzę, że ja przez ostatnie, co najmniej, 10 lat miałam w sobie wiele wyrozumiałości do lekarzy tutejszego ośrodka i lojalności wobec koleżanki lekarki jako pacjent jej ośrodka, za "leczenie" którego zbierała forsę
To wszystko spowodowało, że się
zdecydowałam. Nie chcę mieć nic wspólnego z tutejszymi lekarzami, z tutejszym
ośrodkiem, NEVER!
Środa
Jaskół był w ośrodku w trzeciej wsi, złożył deklarację,
po czym dowiedział się, że może już zaraz wejść do gabinetu.
KOSMOS.
Czwartek
Decyduję się zajechać do
trzeciej wsi i również złożyć deklarację.
Wchodzę do poczekalni. Dosyć
sporo ludzi, wszyscy w maseczkach, dystansu zero. Podchodzę do recepcji i
mówię, że chciałabym złożyć deklarację, by się leczyć u nich w ośrodku. Nie ma
sprawy, dowód, PESEL. Deklarację wypełnia recepcjonistka, ja podpisuję
wszystkie- biorę cały pakiet usług. Pani pyta, czy chcę od razu do lekarza.
Patrzę na tłum ludzi.
- A nie, oni tylko do
szczepienia- wejdą, doktor podpisze dokument, to trwa trzy minuty.-
recepcjonistka rozwiewa moje wątpliwości.
- Dobrze, to ja pójdę do
pani doktor, proszę mnie zarejestrować.
Czas oczekiwania na wejście
do gabinetu- 30 minut (trzy osoby do leczenia, parę do szczepienia).
Wizyta w gabinecie- rzeczowa
rozmowa, bez zbędnych długich wykładów na temat cudowności danego leku,
skierowanie na niezbędne badania. Wszystko. Miałam również okazję poznać trochę
panią doktor, ponieważ odebrała telefon i sposób rozmowy wiele mi o niej
powiedział. Najważniejsze, że wysłuchała mnie do końca, wzięła pod uwagę moje
sugestie (to ja siebie obserwuję, znam
swój organizm i moje obserwacje są tu ważne).
Potem poszłam do zabiegówki
umówić termin pobrania krwi. Następne zaskoczenie- dwie młode sympatyczne
pielęgniarki.
W tutejszym pielęgniarka jest jedna, wspomaga recepcjonistkę-
trzeba było ciągle czekać, by się człowiekiem zajęła.
W nowym- trzy recepcjonistki,
dwaj przyjmujący równolegle lekarze interniści i dwie pielęgniarki do
dyspozycji.
W tutejszym- rejestrowanie się na określoną godzinę, nieważne czy
wizyta w ośrodku, czy teleporada. Na pacjenta 15 minut, co powoduje duże
poślizgi, bo jednemu starczy 10 minut, inny potrzebuje nawet 20. minut.
Przychodziłam na 10., a wchodziłam o 10. 30, albo 10. 45, do gabinetu. Ta sama
ekipa pielęgniarek i lekarzy obsługuje dwa ośrodki, tylko recepcjonistki są, po
jednej, w tym i tamtym.
Moja dotychczasowa pani doktor
pracuje w tutejszym ośrodku w poniedziałki, środy od 8- 13, a teraz obcięto jej
godziny przyjmowania o dwie covidowe, czyli miałam dostępu do mojego lekarza w sumie 6 godzin. I nie miałam
innego wyboru- większość godzin zapełnia „były uczeń”, który jest po prostu mało
kompetentny i sporo ludzi nie chce się u niego leczyć, w tym ja. Nie zanosi się
też na zmianę tego lekarza- to swój, tutejszy i pewnie spolegliwy wobec władz
NZOZ. Takich tu potrzebują, a pacjent się przecież dostosuje. To on ma potrzebę,
nie lekarz.
Czy to nie absurd?
W nowym przychodzisz, kiedy
chcesz (czas pracy 8- 15) rejestrujesz się i czekasz tyle czasu, ile potrzebują
pacjenci przed tobą. Wizyty domowe w czasie pracy i chyba jak są umówione. Po
południu widocznie nie trzeba przedłużać pracy, bo ośrodek pracuje od
poniedziałku do piątku i pracują dwaj lekarze- każdy pacjent idzie do swojego i
nie ma wielkich kolejek, rejestrowania na 7 dni przed wizytą lub odsyłania do
drugiego ośrodka, jak w przypadku tutejszego
NZOZ.
Długi ten post, jednak ulało
mi się, bo miałam już serdecznie dosyć tego lawirowania i niepewności, co znowu
wykombinują, bym miała jakieś utrudnienie z możliwością leczenia się.
W nowym ośrodku czułam się,
jak dawniej, kiedy dostęp do lekarza był dużo łatwiejszy. To są początki, mam
nadzieje, że dobre wrażenie będzie mi towarzyszyć przez cały czas. Nie jestem
super wymagająca. Wystarczy mi, by lekarz był dostępny, kiedy go potrzebuję i
by mnie wysłuchał, a nie mądrzył się.
PS. Jaskół zadzwonił do NFZ
i zapytał, jakie warunki powinien mieć ośrodek, by leczył covidowców. Coś mi
się wydaje, że tutejszy NZOZ będzie miał kłopoty. Raz, że nie spełnia warunków
sanitarnych, potrzebnych do tego typu działalności, dwa, że powołuje się na
jakieś przepisy, ale nie podaje dokładnie jakie, trzy- ludzie się szybko
zorientują, że im odcięto i tak trudną
drogę do lekarza.]
A to wszystko Kasa- BUBU-
kasa…..
Szukałam, nie znalazłam ani
w rozporządzeniach, ani w Ustawie informacji o jakichś godzinach covidowych. A
zresztą, zamknęłam ten rozdział.
Uspokoiłam i będę się teraz
przyglądać, jak cwaniactwo idzie na dno.
I jeszcze taka ciekawostka-
być może to wiąże się z tzw. godzinami covidowymi w tutejszej poradni i
nachalnym kierowaniem pacjentów na testy, bez ich przebadania najpierw.
„Ile otrzyma lekarz za
kwalifikację pacjentów z COVID-19 do Domowej Opieki Medycznej?
49,58 zł - tyle otrzyma
lekarz za kwalifikację pacjenta do programu Domowej Opieki Medycznej i jego
monitoring w nim. NFZ opublikował zarządzenie, które wprowadza nowy produkt
rozliczeniowy. Nowa regulacja obowiązuje od piątku, 4 lutego.
Chodzi o zarządzenie prezesa
NFZ w sprawie zasad sprawozdawania oraz warunków rozliczania świadczeń opieki
zdrowotnej związanych z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem COVID-19.
Dokument wprowadza nowy
produkt rozliczeniowy, którego wycena została sporządzona przez Agencję Oceny
Technologii Medycznych i Taryfikacji.
Jak czytamy w uzasadnieniu
zarządzenia, wprowadzona zmiana ma na celu zapewnienie wsparcia i usprawnienie
procesu leczenia zakażonych wirusem SARS-CoV-2, zakwalifikowanych do programu
Domowej Opieki Medycznej (DOM). Wsparcie to polega na zachęceniu do włączenia i
czynnego udziału poprzez regularny monitoring stanu zdrowia pacjentów biorących
udział w programie (za pomocą danych uzyskiwanych są z pulsoksymetrów
otrzymanych w ramach programu).
Zasady rozliczania nowego
produktu rozliczeniowego
Za kwalifikacje do programu
DOM i monitorowanie w nim pacjenta medyk otrzyma blisko 50 zł (49,58 zł).
Warunek! Pacjent przez co najmniej 5 z 7 następujących po sobie dni w okresie
izolacji, co najmniej dwa razy dziennie, dokona pomiaru za pośrednictwem
pulsoksymetru otrzymanego w ramach programu DOM i wprowadzi dane do aplikacji
DOM Doctor.
Wartość produktu obejmuje
również: rejestrację pacjenta w programie, instrukcję dotyczącą konieczności
badania pulsoksymetrem przez kolejnych 7 dni, a także sprawdzanie każdego dnia
aktywności w aplikacji i ewentualną rozmowę z pacjentem w celu przypomnienia o
dokonaniu badania pulsoksymetrem.
Przypomnijmy, pogram DOM ma
na celu zdalne monitorowanie stanu zdrowia pacjentów. Program wykorzystuje
pulsoksymetr jako narzędzie diagnostyczne i aplikację Domowa Opieka Medyczna do
przekazywania i monitoringu danych pacjentów.
Przepisy zarządzenia stosuje
się do rozliczania świadczeń udzielanych od dnia 1 lutego 2022 r.”
Źródło: Puls Medycyny
https://pulsmedycyny.pl/lekarze-beda-wynagradzani-za-kwalifikacje-pacjentow-z-covid-19-do-domowej-opieki-medycznej-1140406