Kto czyta mój
Blog, zdążył zauważyć, że mam dwa obiekty, które fotografuję z namiętnością.
Jest to Zuzka i wiewiórki.
Tym razem było
tak. Po raz pierwszy tego dnia spotkałam się oko w oko z rudzielcem przed sklepem.
To znaczy, siedziałam w sklepie, kiedy usłyszałam pazurkowy galop po dachu. O…
mam cię, pomyślałam i wyszłam przed sklep. Siedziała na Bożodrzewie, na
najniższej gałęzi i bacznie przyglądała mi się. Kurcze… nie mam aparatu, a ona
dwa metry ode mnie i ani drgnie. Szkoda, poruszyłam się więc wiewiór powędrował
spokojnie z powrotem, po dachu na lipę nad sklepem. Po krótkim czasie
zauważyłam, jak śmiga przez parking w stronę domu. Oho…może się uda. Nie
doszłam jeszcze do drzwi, kiedy wiewiórka galopem przeleciała przez trawnik w
stronę orzecha. Hmmmmm… co jest? Poszłam
po aparat i stanęłam na tarasie. W samą porę, bo wiewiórka przeleciała na
świerk. Rany boskie, chyba ma ADHD, albo się wściekła. Ledwo wyszłam na trawnik, a już usłyszałam ją nad głową na balkonie. I tu zaczęła się
sesja. W sumie cała zabawa trwała prawie dwie godziny.
Wiewiórka przebiegła po balkonie i chciała po kolumnie zejść na bluszcz nad oknem. Przypuszczałam, że ma zamiar wejść do wywietrznika obok okna i pójść nim na strych. Od marca ciągle się tam kręciła. Raz nawet poprztykała się z kosem, który też miał ochotę na miejsce w wywietrzniku na gniazdo. Kiedyś zresztą już tam gniazdo miał. Wiewiórka skutecznie go przepłoszyła.Tym razem była dziwnie podniecona. Ciągle się kręciła. Patrzyła w prawo, lewo, chciała zejść, cofała się.
Pewnie mnie widziała, jednak to chyba nie ja byłam powodem niepokoju. Tyle razy obserwowałyśmy się, spotykały w ogrodzie- przyzwyczaiła się do widoku ludzi. Nie była zdenerwowana, czy zlękniona. Ona koniecznie musiała zejść na dół. To było widać.
W końcu zdecydowała się zejść po kolumnie i w tym momencie podjechał na parking klient. Musiałam pójść do sklepu. Trochę czasu mi obsługa zajęła. Kiedy wróciłam, wiewiórki nie było. Zabrałam się do przesadzania kwiatów do doniczek. Nagle kątem oka zobaczyłam, jak śmiga na świerk przed domem. Musiała zająć strategiczną pozycję i obmyślić plan dostania się do wywietrznika, bo ja ze swoimi doniczkami zablokowałam jej przejście na bluszcz od strony drogi. Ale byłam zdziwiona, bo przecież już pewnie bez przeszkód do tego wywietrznika dotarła, a tu nagle znowu jest na świerku. Ki diabli? Po co jej te kursy?
Na świerku siedziała dobre kilkanaście minut. Zrobiłam dużo zdjęć, a ona spokojnie przeczekiwała moje wariactwo. No dobra... siedź. Też się zmęczyłam. Upał był, bo to prawie samo południe. Usiadłam sobie niedaleko z zamiarem dalszego "łapania" rudzielca. Kiedy robiłam następne zdjęcia, wiewióra też miała nieziemskie tempo w działaniu. Zdjęcia zatrzymują minutową sytuację. Wiewiórka była taka szybka, że tylko ją wtedy widziałam.
Szybko pobiegłam z drugiej strony z i zdążyłam pstryknąć jej zdjęcie, kiedy wychodziła z wywietrznika. Nie patrzyłam na efekt w podglądzie, toteż nadal nie miałam pojęcia co fotografuję. Mnie zależało na tym, żeby zrobić jej zdjęcie, kiedy włazi do lub wychodzi z wywietrznika.
Przeglądając zdjęcia w komputerze spostrzegłam, że wiewiórka ma jakiś dziwnie wielki łepek. Taki nieproporcjonalny. Jednak to było już o wiele później. Tymczasem Ruda poleciała do ogrodu, a ja zajęłam się przerwanym sadzeniem kwiatów. Przesadziłam dwa i usłyszałam znajome drapanie pazurków. O nie... małpo jedna. Kto tu kogo napastuje? Co ty wyprawiasz? Wściekłaś się z tym gonieniem do wywietrznika?
Tym razem podeszła od strony drogi i wdrapała się na pień wierzby. Stamtąd obserwowała, co robię. Miałam aparat pod ręką. Nawet fajne legitymacyjne jej wyszło :). Dobra, pewnie zechce znowu na ten strych. Powoli odeszłam na trawnik i obserwowałam, gdzie pobiegnie.
Wybrała wariant awaryjny czyli dookoła. Już kiedyś taką drogę odbyła, ale nie miałam aparatu i przepadło.
Po rynnie na legar pod kalenicą. Akrobatka.
Zdjęcia są niewyraźne, bo robione pod słońce i dom wysoki. Zastanowiła mnie ta desperacja. Do licha... co ona w tym wywietrzniku robi, że tak bardzo chce się tam znowu dostać?
A Ruda po tarasie i znowu w kierunku wlotu.
Po balustradzie. Nawet się mną nie przejmowała.
Po kratce, szybko, szybko...
I buch do wywietrznika...
Po kilku minutach... po bluszczu, po kratce, przez taras, do ogrodu....Poleciała. Poszłam do domu "zrzucić" zdjęcia na komputer, żeby zobaczyć, czy udały się. Dwie godziny polowania na rudzielca. Dwie godziny "podchodów". Ciekawa byłam efektów. No i wtedy zobaczyłam, dlaczego tak desperacko odwiedzała ten wywietrznik. Młode! Ona wynosiła stamtąd swoje młode do ogrodu. Ja zrobiłam zdjęcia, kiedy odbyła dwa kursy- dwa młode osobniki wyniosła. Trzeciego zapewne wyniosła, kiedy byłam w sklepie. Być może, że udało jej się zrobić więcej takich kursów (miot wiewiórczy składa się od 4 do 7 młodych), bo trochę klientów w tym czasie miałam. Potem robiłam porządek w zdjęciach i dokładnie sobie oglądałam, co na nich jest. Nagle słyszę odgłos pazurków na tarasie. Czyżby jeszcze jakieś zostało?
Cichutko wzięłam aparat, na palcach stanęłam w drzwiach i....Halo! Dzień dobry!!!! Popatrzyła na mnie zaskoczona. Aha... tego się nie spodziewała. Po minucie szybko, po kratce, do wywietrznika wdrapała się.
Posiedziała tam chwilę i wskoczyła na kratkę. Chyba odbyła ostatnią wizytę kontrolną, czy wszystko zabrała. Wszystko... nie spiesząc się zeszła na cis, trawnik, machnęła kitką i tyle ją widziałam. A teraz mi jakoś pusto, bo od czterech dni nie słychać już pazurków na bluszczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz