wtorek, 30 czerwca 2020

Taka sytuacja,,,,




Relacja Jaskóła, deczko zszokowanego zajściem.
Podjeżdża pod nasz sklep samochód. Wysiada z niego para w starszym wieku. Ona ma maseczkę, on maseczkę ma, ale zsuniętą na brodę.
Jaskół prosi pana, by nasunął maseczkę na usta i nos. I zaczyna się:
- Ja nie jestem chory- rzecze pan beztrosko.
- Ale ja mogę być chory i zarażę pana- ripostuje Jaskół
Pan naciąga maseczkę.
- Zresztą nie wiadomo, ilu tych zakażonych jest, bo rząd nam prawdy nie powie- dodaje Jaskół,  na swoją zgubę, niestety.
- Kto cygani? Kto cygani?-  rozsierdza się baba- To tamci cyganili, cały czas cyganili!!! Zaczyna powrzaskiwać.
- Proszę, co podać?- pyta Jaskół i zaczyna obsługiwać
Zakupy w toku, ale baba nie ma zamiaru spasować:
- Emeryturę dali!!! 500+ dali !!!- powrzaskuje- A tamci nic nie dali!
- Kto dał? – nie wytrzymuje Jaskół – Rząd dał? Rząd nic nie dał, to ja daję, ja płacę podatki.
Ale do nich nie dociera. Gościu spieniony:
- Nic nie zrobili! Nic nie zrobili! A ci teraz robią…!!!!- wykrzykuje
- Co robią? – pyta Jaskół i też podnosi głos- Nic nie zrobili. Gdzie Port Centralny, gdzie drogi, gdzie przekopana mierzeja?!
- Oni są dopiero na początku, dopiero zaczynają…- nie ustępuje gościu.
-Jak zaczynają, 5 lat rządzą i dopiero zaczynają?- pyta coraz bardziej wściekły Jaskół. Ale mityguje się i stwierdza, że chyba przyjechali na zakupy, a nie mówić o polityce.
Na co facet odpowiada, że troszkę to chyba można.
Zrobili zakupy, baba wściekła, wsiadając do samochodu, zanim trzasnęła drzwiami, jeszcze ryknęła: A Duda i tak wygra!!
Ja wieszałam zasłony w domu, to nie słyszałam, co się tam działo, chociaż sklep mamy z 10 metrów od domu, ale Młoda zeszła na dół, zaniepokojona, pytając, co to za awantura była i czy tych ludzi pogięło, że tak wywrzaskiwali.
Kiedy Jaskół tak opowiadał, od razu przypomniały mi się filmiki, rzucone na fejsa, z nagraniami, które pokazują starszych ludzi, wściekłych, wywrzaskujących ordynarne epitety, rwących się do bójki- zwolenników Dudy. Widziałam na filmach dziadki prawie z pianą na ustach, ryczące do filmującego: ”Wypierdalać!”, „Kurwy!”; starsze panie, wymachujące pięściami, z twarzami wykrzywionymi nienawiścią, nie ustępujące dziadkom w wykrzykiwaniu, równie obraźliwych, słów pod adresem przeciwników Dudy; babcie wymachujące różańcem i wrzeszczące: „Wynocha dziady!”, „Wypierdalać pedały!”; dziadka, który w furii rwał na strzępy transparent z napisem „Trzaskowski”, a który to trzymała młoda dziewczyna; innego dziadka, który pięścią uderza dziewczynę, robiącą zdjęcia…
Nie przypuszczałam, że wśród naszych klientów też są tacy ludzie. Ludzie pełni nienawiści do wszystkich, którzy nie podzielają ich zdania, a to znaczy, którzy ośmielają się skrytykować rząd i Dudę. I w dodatku tę nienawiść demonstrują bez skrępowania. Jestem przekonana, że gdybym ich spotkała na wiecu, popierającym Dudę, i ktoś stanąłby im na drodze, to zachowaliby się dokładnie tak samo, jak ci na filmikach.
Nie, nie ma co liczyć, że to pokolenie się zmieni. To twardy, betonowy elektorat Dudy.
Szczerze bym się go wstydziła. A ten cyniczny, durnowaty Duda ślini się do niego i wozi się na naiwności tych ludzi.
A po godzinie- pan wysiada z samochodu, podchodzi do bramy. Pytam, czy ma maseczkę. Robi niezdecydowany ruch w kierunku samochodu. Proszę go, by założył. Wraca niechętnie do samochodu i po chwili, w maseczce, podchodzi do sklepu.
Noż, przecież nikt nie odwołał nakazu noszenia maseczek w sklepach, a im się wydaje, że jak taki mały sklep, to już nie muszą,
Coraz trudniej jest mi zachować życzliwość dla klientów.
 Tak było wczoraj prawie przez cały dzień. Dopiero po 18tej rozpogodziło się.


poniedziałek, 29 czerwca 2020

Tylko weszliśmy i zaraz wyszliśmy-wybory



Nie będę się długo rozwodzić na wynikami pierwszej tury wyborów. Powiem tyle- na razie prowadzi (nie wygrywa, jak już niektórzy starali się innym wmówić) błazenek, ale trend jest bardziej korzystny dla Trzaskowskiego. Dla mnie ważne jest to, że coś się przełamało w wyborcach. Poszło dużo młodych, średni wiekiem głosowali na innych kandydatów, niż na Dudę.  Na lokalnym portalu nagle zamilkli produdowcy, a tacy byli aktywni przed wyborami. Coś się stało panowie? Naprawdę?
Głosowanie zaliczyliśmy w tempie pospiesznym. Jak w tym skeczu Paranienormalnych o Balecerzaku co to miał „Tylko wejść i wyjść”. No i myśmy właśnie tak tylko szybko "weszli i wyszli". Nie zrobiłam zdjęcia karty, bo doszłam do wniosku, że nie biorę ze sobą torebki. Jak nie ma torebki, a ma się na sobie tylko sukienkę letnią bez kieszeni, to telefon stanowi problem. Torebki nie brałam, bo na samą myśl, że postawię ją na blacie spalcowanym przez innych ludzi, robiło mi się niedobrze.Tak samo musiałabym zrobić z telefonem. I co? Potem go spryskać? Został telefon w domu, dowodu w postaci zdjęcia nie ma, ale kij z tym, jak się mówi nieelegancko. Zatem przed drzwiami nałożyliśmy namordniki, rękawiczki, spryskali te rękawiczki czymś obrzydliwym, swój długopis i dowód do ręki, i heja stawiać krzyżyk w odpowiednim miejscu. Wszystko odbyło się w modnym  na fejsie slangu „trzask” i po wszystkim.
Znowu ogłosili alarm. Mają być burze i ulewne deszcze. „Suszo” przybywaj!

sobota, 27 czerwca 2020

Klaustrofobicznie


Zajrzałam dzisiaj na blog osoby, która para się rękodziełem. Mieszka w stanie Maine w USA. Od czasu do czasu, wkleja piękne zdjęcia z wycieczek nad ocean i ze swojej okolicy. Jak tam jest pięknie. Dziko, naturalnie. I, patrząc dzisiaj na wklejone nowe zdjęcia, poczułam jakąś nostalgię. Poczułam się uwięziona tutaj, między tymi domami, w rejonie, gdzie miejscowość przechodzi w następną. Tutaj, gdzie jest straszliwe nagromadzenie domów. Są ogromne obszary pól, są lasy, ale one w porównaniu z tamtymi okolicami, wydają się skarlałe, ucywilizowane i wręcz monotonne. I ta granica z Czechią, której teraz nie można przekroczyć, nagle bardzo wryła mi się w świadomość, jako mur nie do przebycia. Reaguję klaustrofobicznie, bo na klaustrofobię choruję. Duszę się, bo nie mogę pojechać w żadne miejsce, gdzie nie będzie ludzi. Nad Zalew Goczałkowicki, od strony lasów nie, bo tam teraz też pewnie będą tłumy. W góry nie, bo tam jest zawsze horror, na zachód nie, bo nie ma tam nic ciekawego oprócz niekończących się wsi, na południe nie, bo zamknięta granica.
Czuję się uwięziona i równocześnie mam poczucie winy, bo przecież mam duży piękny ogród- gdzie tu miejsce na klaustrofobię? I jeszcze… inni mają gorzej, bo siedzą w blokach…. I jeszcze… ciesz się, że jesteś zdrowa. No….
W nocy przeszła burza z ogromną ulewą. Mocny deszcz padał nieprzerwanie półtora godziny. Waliło o dach, a odgłos był taki, jakby nad domem krążył odrzutowiec. Bezka kursowała, bez chwili odpoczynku, po wszystkich pomieszczeniach. Od czasu do czasu, udawało mi się ją namówić, by weszła na mój tapczan i trochę ją uspokoić. Jednak ona wie, że jak jest pościel na rogówce, to nie wolno jej wchodzić na nią i czuła się nieswojo. Schodziła na podłogę - zaczynała kurs. Dopiero, jak ulewa ucichła, to się w miarę uspokoiła. Ogród zalany jeszcze bardziej, o ile to możliwe było. Ale w piwnicy wody przybyło tylko troszkę. Widocznie tym razem spływała od razu w dół i nie zdążyła przesiąknąć do poziomu piwnicy. Staram się teraz codziennie wychodzić z Bezą na spacer. Taki niedługi- kilometr w jedną, kilometr z powrotem. Czasem trochę dłuższy. Idziemy sobie tempem Bezki, bo ona musi dokładnie świat „przeczytać” nosem. Nie przeszkadzam jej w tym. Taki spacer to dla mnie chwila spokoju, wręcz bezmyślnego spokoju. Idę i podziwiam widoki, i staram się w ogóle nie myśleć (co jest dla mnie trudne, bo mam naturę bezustannego przewijacza myśli – zawsze coś mi się w głowie kotłuje, w łepetynie bezustannie prowadzę rozmowę z samą sobą). Nie robię zdjęć- trzymam smycz i jakoś tak niezręcznie robić zdjęcia w tym momencie. Zresztą, pokazałam już zdjęcia z okolicy, a teraz jest taki czas, że oprócz tego, iż zazieleniły się pola, to raczej nic ciekawego się nie dzieje.
Przeglądam informacje- jaka ulga- nigdzie ani słowa o kandydatach, wyborach, przekrętach. A przecież kiedyś było właśnie tak- normalnie.
Widziałam, jak krogulec przegania ogromnego myszołowa od naszego lasku. Jak nic, ma tam gniazdo.  Był tak paskudnie napastliwy, iż myszołów dał się odgonić aż nad pola po drugiej stronie ulicy.
Serial z Bezką
Leży przed płotem i obserwuje chodzące,  po podwórku, u sąsiada kury. Pełen spokój. My rozgadani obok. Obserwuję psiaka i czekam, kiedy ruszy do akcji. Jednak kury są daleko, a ona na razie nie ma ochoty się wysilać.
 
 - Cicho, płoszycie mi zwierza.
- Ułożę się inaczej, tak lepiej pierzaste widać. 
- Piękne pierzaki. Ta z prawej taka tłuściutka... ta z lewej też niczego sobie.  Ech.... tak wpaść i wypierzyć po kolei....
-Ułożę się wygodniej. Trzeba uśpić ich uwagę. Może któraś tu przyjdzie?
- To co? Mówisz, że już wystarczy?
A nie, nie...Ja tu jeszcze sobie troszeczkę poobserwuję... piękne pierzaki....piękne...

























czwartek, 25 czerwca 2020

Życie pandemiczne toczy się dalej


Rozmawiałam dzisiaj z panią aptekarz. Tak zgadałyśmy się, bo chciałam, by mi poradziła i od słowa do słowa zeszłyśmy na to, co się dzieje w szpitalu i przychodniach.  Pani opowiadała,  że przychodzą ludzie i mówią, iż szpitale odwołują zabiegi, operacje. Jeden pan chciał zrobić badania krwi, bo czekał go zabieg. Ani w przychodni, ani w szpitalu, ani w prywatnym laboratorium badań mu nie wykonali.  No i ludzie umierają na choroby towarzyszące. Przy „okazji koronawirusa”. No umierają, bo jak ich nikt nie leczy, to taki jest skutek. Do naszej przychodni można wejść, zostawić karteczkę z nazwą lekarstwa na receptę. Poza tym nie wiem, czy ktoś w niej przyjmuje. Na razie nie mam potrzeby tam iść, chociaż chciałabym zrobić badania okresowe. Z drugiej strony nie będę się pchała w miejsca szczególnie niebezpieczne.
W sąsiedniej wsi, na co drugim płocie, wiszą plakaty Dudy. Nasza gmina przoduje w powiecie w liczbie wyborców PiSu. Przed nią jest tylko Istebna. Tam to jest hardcorowo- Rada Gminy wymościła Uchwałę przeciw LGBD. Sprawa oparła się o Wojewodę, a na gminę spłynął ostracyzm. Wielu turystów, którzy tam przyjeżdżali na wakacje, stwierdziło, że już tam nie zawita. W końcu Beskidy są wielkie, a miejsc urokliwych w nich nie brakuje. Wracając do sąsiedniej wioski. Tym razem nie jestem przekonana, że ilość plakatów przeniesie się na wynik wyborów. Chociaż nie wiem. Coraz bardziej jestem zdegustowana ludźmi „stela”. Ostatnio klient wysiadł z samochodu i podszedł do naszego sklepu bez maseczki. Na uwagę Jaskóła, że obowiązuje maseczka, gość bezczelnie stwierdził, że on nie jest chory. No nie jest i już. Jaskół pozostał nieugięty. Gość pomarudził, poszedł do samochodu i po chwili przyszła jego żona, w maseczce, zrobić zakupy. Nie ma tygodnia, by nie zjawił się taki „pewniak siebie”. On nie jest chory, jest pewien, mimo, iż badań przecież nie robił. A ludzi choruje tutaj coraz więcej. Nie ma silnych, to górniczy teren i zawsze ktoś w którejś kopalni pracuje.
Dzisiaj przyłapałam się na tym, że jestem w ciągłym napięciu. Ta epidemia mnie wykończy. Wchodzę do sklepu w maseczce, rękawiczkach. Rękawiczki dezynfekuję, robię zakupy, płacę, rękawiczki dezynfekuję i dopiero potem przekładam zakupy do bagażnika. I tak w każdym sklepie. Paranoja jakaś. A i tak zdaję sobie sprawę z tego, że to cholerstwo gania wszędzie. Nie, jeszcze nie przesadzam, ale naprawdę się boję, bo ludzi.... zresztą ciągle to piszę, nieodpowiedzialni są. I po co mam ryzykować, skoro na tyle wysiłku mnie jeszcze stać. 
Najbardziej dziwi mnie, że listonosz i kurierzy nie noszą ani maseczek, ani rękawiczek. Dlatego każda przesyłka ląduje „na kwarantannie”, albo dwoma palcami, by jak najmniej jej dotykać, zostaje rozpakowana, a opakowanie natychmiast jest wyniesione do śmieci. Jedno jest pewne, nawyk mycia rąk mam wtłuczony na amen. Nigdy tak często łap nie myłam.
A po fejsie lata filmie przedstawiający czasy, kiedy byliśmy młodzi i żaden brud nie był nam straszny, nie chorowaliśmy. Taaaaa….. nie chorowaliśmy na zakaźne, bo byliśmy szczepieni. Epidemiolodzy stwierdzili, iż ludność krajów dawnego demoludu oraz Portugalii, łagodniej przechodzi zachorowanie na koronawirusa, lub nie choruje, chociaż ma w sobie wirusa, bo w tych krajach były obowiązkowe, trzykrotne szczepienia przeciw gruźlicy. Nie będę tego rozwijać, ale ponoć te szczepienia w jakimś sensie uodporniły nasze organizmy na tego rodzaju wirusy.
Zamieściłam na fejsie fotkę dwóch panów w tęczowych maseczkach (jest obok na pasku). No i kto pierwszy się odezwał wielce oburzony? Moja kuzynka homofobka i zagorzała fanatyczka religijna. Gdzie może tam w teksty ładuje Boga i Jezusa, a tu takie zioło nietolerancyjne okazało się.
Jeżeli myślicie, że takie kobiety są tylko wśród katoliczek, to jesteście w tak zwanym mylnym błędzie. Ona jest luteranką i pojęcia zielonego nie mam, dlaczego wiernie naśladuje zagorzałych, fanatycznych katolików, jeżeli chodzi o LGBT. Jej siostra jest zupełnie inną stroną medalu. W jednej rodzinie chowane. Moja ciotka, luteranka, nie lubi katolików, ale nie demonstruje tego, a względem LGBT jest bardzo tolerancyjna. Moja koleżanka, luteranka, nie pozwoliła synowi ożenić się z katoliczką, bo nie. Teraz chce głosować na Hołownię. Kurcze, coraz mniej rozumiem ludzi.

A dzisiaj parno, grzeje słońce i zapowiadają burze. Woda nadal w ogrodzie stoi.
W południe miałam pierzastego gościa na tarasie.
 Jakiś wypierzony na brzuchu jest ten kos:)

środa, 24 czerwca 2020

Mała katastrofa - po deszczach.


Aż się wierzyć nie chce, że właśnie teraz mamy najdłuższe dni  i  najkrótsze noce w roku. Jasno jest aż do 22., a rano około 4,30 już dnieje. Jednak padający deszcz, psuje cały urok tych jasnych wieczorów. Jak nie siąpi, to pada, jak nie pada, to leje. Śmieję się, bo groziła nam suszawięc kupiliśmy ogromny pojemnik na deszczówkę i zaraz po ustawieniu go oraz zamontowaniu rynien, zaczęły się deszczowe dni. Oczywiście, że woda się nie straci, ale odebrałam to jako działanie przyrody  „na przekór”. To, mniej więcej jest tak, że jak  wymyję okna, to zaczyna padać. W rejonie ogłoszono alarm przeciwpowodziowy. Wczoraj go odwołano. Wczoraj też się rozpogodziło i zaświeciło słońce. Jednak po niebie sunęły duże ciemne chmury. Udało mi się  wyprać zaległości i, o dziwo, wysuszyć. Wilgoć wisiała w powietrzu, jak to bywa po deszczach, kiedy przygrzeje ziemię słońce.  
I już była nadzieja, że ta ogromna ilość wody „przelała się”, teraz będzie pogodniej i ziemia zacznie się osuszać. Nic z tego, rano przeszła nad nami burza z ogromną ulewą. Ogród spłynął ogromem wody. Wszędzie, w każdym zagłębieniu stoi woda. W trawnikach nogi grzęzną. W ogrodzie kwiatowym stoi woda. Ta ulewa dokończyła dzieła zniszczenia na wszystkim, co zakwitło. Nie mam sił nawet się zezłościć. Nawet kwiaty w donicach tak zawilgły, że zaczęły okrywać się pleśnią. Wszystko powalone, połamane. Kwiaty zmaltretowane nadmiarem wody. Nie pozostaje nic innego, tylko wszystko wyciąć.
 Na razie woda spływa na dół ogrodu dwoma sporymi strumieniami. Na dole, pod brzozami tworzą się spore kałuże. Nie wiem, co w byłym sadzie, bo rośnie w tym miejscu rzepik. Mam nadzieję, że nie będzie zatrzymywał wody tak, jak to działo się w tym miejscu, kiedy rosły tam jabłonie.
 W piwnicy, w tym roku, spoko. Nawet, jak przeszły dwie burze z ogromnymi ulewami, piwnica „nie popłynęła”. Trochę wody spłynęło do pomieszczenia, gdzie jest piec CO, ale bez szału. Da się przejść obok suchą nogą. Ta sucha piwnica, to jest nagroda za moją zeszłoroczną i tegoroczną mordęgę w uszczelnianiu podłogi i spoin podłogi ze ścianami. Po dzisiejszej burzy nazbierało się trochę wody. Niemniej nie trzeba szuflować i wypompowywać całymi beczkami, jak to dawniej robiliśmy.
Ogród jeszcze przed zniszczeniem  ( będzie ciąg dalszy)
Goździk turecki, a u nas mówi się na niego kamienny. Sam się sieje każdego roku, a ja zostawiam te młode siewki.
 Parzydło- teraz leży przygięte do ziemi. Przywiązałam go do palika, ale to nie pomogło.
 Ostatnie irysy. Moim zdaniem, najpiękniejsze. Myślałam, że w tym roku nie zakwitną tak obficie, jak zawsze, ale sprawiły mi niespodziankę.  Zdjęcie nie oddaje tego intensywnie błękitnego koloru.
 Mała żuraweczka. Też w tym roku zakwitła nadzwyczaj pięknie.
 Kuklik. Piękny ceglasty akcent na tle liści liliowca.
 Trzykrotka ogrodowa. Ta jest najjaśniejsza. Ma taki dziwny wyblakły kolor liliowy. Sama się zasiała.

 Najpóźniej kwitnie piwonia mocno różowa. Ma kwiaty wielkości talerza stołowego. I to ją zgubiło. Pod ciężarem wody wszystkie się połamały. Też podparta, i też nie pomogły podpórki.
 Pierwsze liliowce. Zazwyczaj deszcze im nie szkodzą. Jednak i one musiały się w tym roku poddać. Leżą na ścieżce ogrodowej i już się raczej nie podniosą.
 To liliowe,  to pospolity kwiat, ale nie potrafię sobie teraz przypomnieć nazwy. W ogrodzie są dwie kępy i obie deszcz zniszczył. Po przycięciu, odnowią kwitnienie
 Nie wiem, jak się ten żółty nazywa, ale jest fajny. Niekłopotliwy w uprawie, sam się rozsiewa i dosyć długo kwitnie. Mam nadzieję, że jak go przytnę, to odnowi kwitnienie w lipcu.
 Żurawka wysoka. Ona po przycięciu też zakwitnie drugi raz.
 Małe goździki mocno pachnące. Jakoś się ostały bez większej szkody.
 I goździki puste. Ratowane wielokrotnie przed mrówkami. Mam nadzieję, że te deszcze uskuteczniły mrówki. Przykre, ale nie znoszę, kiedy te dziady tworzą mi mrowiska w samym środku kwiatka. I mam nadzieję, że woda zalała wszystkie krecie oraz mysie korytarze. Już czas, by się wyniosły z tej części ogrodu.
Trzykrotka o pięknym mocnym kolorze. W ogrodzie jest jeszcze kępa trzykrotki w kolorze pośrednim między tą, a tą jasną z poprzedniego zdjęcia. Nie mam pojęcia dlaczego mają one różne kolory. Same się sieją i w dodatku w innym kolorze kwitną. Ta tutaj jest tą właściwą, pierwotną. Może to zależy od zasadowości ziemi tak, jak przy hortensjach? One też zmieniają kolor w zależności od zasadowości ziemi.

 I ogrodowa uszatka. Zdjęcia zrobiłam w kwietniu. Spała sobie na gałęzi, niewysoko nad ziemią. To zdjęcie powyżej, zrobiłam "pod zachodzące słońce", dlatego takie ciemne. To poniżej jest zrobione rano, następnego dnia.
Teraz uszatki nie widuję i nawet jej nie słychać. Może na czas lęgów wyniosła się do zagajników, albo po prostu nie ma na razie melodii do ujawniania się. Za to chyba krogulec ma gniazdo w ogrodzie. Często słyszę jego nawoływanie w lasku i słyszę popiskiwanie. Może to młode nawołują stare, a stare im odpowiadają. Para krogulców poluje często nad pobliskimi polami. Nie jest to najlepsze. One niszczą małe ptaki, a tych w tym roku jest jakby mniej.

piątek, 19 czerwca 2020

Piękny głos, piękne serce





Maria Daines to wielokrotnie nagradzana wokalistka i autorka wielu tekstów piosenek. Pierwszy raz wystąpiła ze swoim zespołem jako support koncertu Pink, w 2007 roku na  światowym koncercie „Party For Animals”, który odbył się na Cardiff International Arena. Uczestnicząca w nim Pink, zakończyła trasę koncertową „I’m Not Dead”. Podczas koncertu zebrano 90 000 funtów na cele charytatywne, dotyczące poprawy warunków życia zwierząt.
Ostatnio Maria Daines wraz z zespołem wspierała legendarny zespół Howkwind, podczas kilku koncertów w Wielkiej Brytanii. Występowała również jako support podczas koncertów Wishbone Ash oraz The Groundhogs.
Piosenkarka mieszka w Wielkiej Brytanii. Wraz z gitarzystą, który jest również producentem, Paulem Killngtonem, tworzą piosenki w różnych gatunkach. Maria pisze teksty i  melodie do nich, a Paul multiinstrumentalista, komponuje do nich muzykę.
Maria i Paul uczestniczą w wielu akcjach charytatywnych na rzecz zwierząt. Nagrali kilka filmów dokumentalnych- opowieści o przetrwaniu zwierząt domowych, uratowanych podczas huraganu „Katrina”. Są to: „Saving America's Horses”, „A Minority Pastime” i „Dark Water Rising”.
Maria ma piękny, aksamitny głos z takim charakterystycznym „przydechem” bluesowym. Wybrałam kilka piosenek z jej szerokiego repertuaru. Miałam kłopot z wyborem, bo wszystkie piosenki są tak piękne, iż chciałoby się słuchać ich bez końca.
Oprócz pięknego, mocnego, o szerokiej skali, głosu piosenkarki, na uwagę zasługują solówki Paula. Wszystkie utwory są dopracowanymi perełkami muzycznymi.

Maria ma stronę na Facebooku
https://www.facebook.com/MariaDainesBand/

A ta piosenka doprowadziła mnie do łez.
Oto, co pisze Maria na jej temat (tłumaczyłam tekst zamieszczony pod piosenką);
"Postanowiliśmy napisać tę piosenkę, aby pomóc ludziom zrozumieć potrzebę większej świadomości i ochrony dla przykutych psów, porzuconych psów, bezpańskich psów, wszystkie zwierzęta są wrażliwe, jeśli nie są pod opieką.
 
Piosenka poświęcona Sheppowi. Shepp był słodkim owczarkiem niemieckim pozostawionym 
na śmierć głodową na końcu łańcucha na werandzie domu, który został porzucony przez jego 
właścicieli. Łańcuch był mocno osadzony w szyi biednego psa, jego jedzenie było poza zasięgiem.
 Shepp został uratowany przez służby ochrony zwierząt w Corpus Christi, USA, wrzesień 2008.
Niestety Shepp przegrał walkę o życie wkrótce po tym, jak został uratowany."
 

 Jeżeli chcecie posłuchać więcej piosenek Marii, wystarczy wbić na YT hasło: Składanka Maria Daines- Last To Know

niedziela, 14 czerwca 2020

Obrzydliwy nazista.


Pobyłam trochę na Fejsie…. No cóż…. W Czechii powodzie, u nas Duda- same kataklizmy. Ludzie wieszają na fejsie różne informacje, wspierają się, nawołują. Słucham tych skandalicznych wypowiedz pisiorów o LGBT.  Ciekawa jestem, jak tam nasza blogowa milusińska o katolickim, małym móżdżku, „radzi sobie” z takimi informacjami. Dalej idzie w zaparte, że Duda, że Pis to same wspaniałości? Jak sobie w ogóle radzą zwolennicy PiSu z takim rewelacjami w wykonaniu ich idoli? Jeżeli przytakują, to znaczy, że w Polsce nazizm zakorzenił się już na dobre. Tylko nie próbujcie ich nazywać nazistami, bo zaraz was okrzykną zboczonymi pedałami, bolszewikami albo jeszcze innymi ubekami. Dziwne- ludzie o charakterach podobnych hitlerowskiemu wodzusiowi, przypisują swoim przeciwnikom te cechy, które sami noszą w sobie. Nie dość, że je posiadają, to jeszcze je prezentują z radością- a to okrzyki epitety, które wcześniej wymieniłam, a to trzepnięcie w głowę reporterkę, która nagrywa relację, a to splunięcie na młodą dziewczynę z tęczową chorągiewką, a to owacje dla kretynka, który wywrzaskuje brednie o LGBT na swoim wiecu wyborczym. Takie same kretyństwa powtarza jego sztabowiec w kurwizji. Słowa mocne, zbyt mocne, by nawet uczestnicy programu – propisowscy, je unieśli. Zażenowanie, konsternacja, wstyd, to było widać na wszystkich twarzach w studio.  Duda przegiął, jego sztab przegiął. Ludzie, którzy byli blisko niego, którzy klaskali, przyjdą do domu po wiecu, zaczną rozmawiać. Może dotrze wtedy do nich, kiedy emocje opadną, komu i jakim słowom przyklaskiwali? Czy jest jeszcze większa hańba od tej, gdy prezydent kraju europejskiego, wywrzaskuje takie słowa? A po tych wszystkich obrzydliwościach dudas jedzie do Oświęcimia, by oddać hołd  prześladowanym przez nazistów. Co za hipokryzja.
Scena z uroczystości w Oświęcimiu- pustym torem, po podkładach idzie Duda, niesie wiązankę biało-czerwonych róż. Droga nierówna, skacze po tych podkładach, potyka się, wymija przeszkody. Scena jak z westernu- pusty tor i zbliżający się do kamery błazen.  Twarz ma poważną, ale oczka latają, jest skupiony na swoim „aktorstwie” (aż mi dech zaparło, bo czekałam, kiedy wyrżnie tym durnym ryjkiem w podkład). Czuję, że narasta we mnie śmiech, niestety, takie to było dęte. Przy zwrotnicy klęka na jedno kolano i kładzie bukiet na tory (oczywiście jełop jeden odwrotnie je kładzie- czerwonymi do góry). W końcu podchodzi  do mikrofonu, jeszcze chwilę stoi w ciszy, ale oczka mu ciągle latają  i obserwują, jakie robi wrażenie jego powaga. Potem zaczyna z namaszczeniem: „Pani premier…. „( Szydłowa stoi obok Glińskiego). Duda przemawia powoli, z emfazą, z przerwami… A oczka mu ciągle latają i sprawdzają efekty tej przemowy. Jeszcze chwila i ten nadęty bufon pęknie z samozadowolenia. Wyłączyłam- nie daję już rady. Taka uroczystość, taka smutna rocznica, a on sobie cyrk z niej urządza.
Mam znajomą, osobę bardzo wierzącą. Jej mąż to fanatyk, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy, aż do pewnego zdarzenia. Otóż uczyłam ich córkę, rówieśnicę mojej (chodziły do równoległych klas), a u nich bywałam raz do roku, na urodzinach znajomej. Kiedy dziewczyny skończyły 8. klasę, zwyczajowo dostały nagrodę. Ich córa dostała książkę- taką o dziewczynie, która autostopem przejechała całą Europę i opisywała swoje przygody. Książka w sam raz dla takiej nastolatki. Wybrała ją  wychowawczyni, a ja tej książki na oczy nie widziałam. Jakież było moje zdziwienie, kiedy przyszłam do znajomej na urodziny i już na progu przywitało mnie mocne niezadowolenie ojca dziewczyny. Ledwo zdążyłam złożyć życzenia solenizantce, zostałam wciągnięta prawie siłą do pokoju, po czym tatuś wyjął ogromny album o papieżu Janie Pawle II i zaczął wykrzykiwać, że to jest odpowiedni prezent dla jego córki na zakończenie roku, a nie jakieś książki o prostytutkach. Krzyczał, że chyba pójdzie do dyrektorki i powie, co myśli o nagrodach, które deprawują zamiast „uczyć”. Głupio mi się zrobiło, bo nie miałam pojęcia, że taka może być reakcja na nagrodę dla córki. Znajoma też minę miała niewyraźną. Jakoś przesiedziałam ten przysłowiowy czas na kawę. Od tego zdarzenia przestałam tam chodzić. Wierzą, ich sprawa, ale taki atak, takie pretensje i takie insynuacje? Dlaczego o nich piszę? Bo właśnie oni, w takich „naziolskich” sytuacjach, natychmiast kojarzą mi się z fanatycznymi wyborcami PiSu- nie będzie im nikt dzieci deprawował LGBT. I nieważne, że mają już wnuki (popatrzcie, kto, przede wszystkim, chodzi na występy dudasa- sami starsi ludzie), które wychowują ich rodzice, a dziadkom nic do ich wychowania- oni będą ten slogan wywrzaskiwać, bo tylko to im umysł zaciemnia. „Nie będzie mi nikt dzieci/wnuków deprawował”. I szlus.

piątek, 12 czerwca 2020

O wodzie bez jej lania

Dudasem i jego gadaniem to ja się raczej nie przejmuję. Chociaż nie… ostatnio rąbnął  coś o LGBT i  rodzinie, i w ogóle tak szowinistycznie, homofonicznie, że aż mnie zęby zabolały.  Ale ogólnie śmieszy mnie on i wywołuje we mnie uczucie politowania, zabarwionego pogardą. Wiem, wiem, nie powinno się gardzić drugim człowiekiem. No to niech ktoś we mnie rzuci, w takim razie, kamieniem:)
Wśród jego hasełek- pierdolanek jest jedno, które z powodzeniem zrealizowaliśmy- „w każdym ogrodzie oczko wodne”. Oczko wodne mamy od dobrych paru lat. Mniej więcej  udane, ale  po różnych próbach ucywilizowania otoczenia wokół niego, oraz po stwierdzeniu, że gdzieś  przepuszcza wodę,  na jesień je zlikwidujemy. Postawimy trzy duże misy wodne w jego miejsce, by nie mówiono, że my to taki oporny naród- wbrew prezydenciuniowi działamy. Może to raczej nie zgodnie z dudasowymi marzeniami o wodach w ogrodach, a bardziej  w trosce o ptaki i wiewiórki, chcemy zachować w tym miejscu wodopój. I żeby nie było, iż nieświadomymi obywatelami jesteśmy,  poszliśmy dalej w wodną ekologię. Mocno wystraszeni, że nas dopadnie maks susza, porażeni wizją oklapniętych kwiatów, tudzież krzewów, i szaroburego klepiska zamiast trawnika przed domem, kupiliśmy baniak na wodę. Opcje były dwie- kupujemy tańszy, używany, po niewiadomoczym, ale ponoć dobrze umyty, czy nówkę nieśmiganą, ale o wiele droższą.  Dla mnie wybór był oczywisty- jak ma być deszczówka, z której mamy korzystać również podczas wyłączeń wody (WC), to nie może ta woda zalatywać smarami, olejami czy innymi rozpuszczalnikami. W dodatku nowy pojemnik na wodę był w komplecie z plastikową  podstawą, a do starego  musielibyśmy coś dopasować (palety?). 



Pojemnik zbiera deszczówkę z dachu garażu. Wprawdzie zbiera 1000 litrów, ale dosyć szybko się napełnia. Nadmiar wody przelaliśmy do beczki i stoi sobie teraz taki dodatkowy zapas.
To jest zaniepokojona pani drozdowa. Wyfrunęła z tui, rosnących obok czerwonej beczki, kiedy robiłam zdjęcia. Pewnie ma tam gniazdo. Zaraz potem przyleciał pan drozd, równie zaniepokojony.

 Jak już o wodzie, to będzie teraz ciekawostka administracyjna. Istnieje coś takiego jak Spółka Wodna. Jest to twór złożony z członków, zarządu itp. Działa zgodnie z ustalonym statutem, a członkowie, co roku, płacą określoną składkę na jej działalność. Składki są różne, w zależności od areału. Niedawno dostałam wezwanie do zapłaty składki za ten rok i zaległej za poprzedni (w sumie 85 zeta), bo odmówiłam wtedy, twierdząc, że nie jestem członkiem tej spółki. Faktycznie nigdy deklaracji nie składałam. Jednak nasze prawo jest dziwnym prawem, bo członkiem spółki jest każdy, kto ma jakąś ziemię na wsi, mimo nie składanych deklaracji. Jak to działa? Otóż kiedy dziedziczymy ziemię, dostajemy ziemię lub ziemię kupujemy, to jednocześnie stajemy się „członkami” spółki wodnej (niejako automatycznie "w spadku" po poprzednim właścicielu) i jesteśmy zobowiązani do płacenia składek na jej  rzecz.  Przez cały czas działa prawo na tej zasadzie, a ludzie płacą, bo myślą, że to jest, powiedzmy, dodatkowy podatek i na myśl im nie przychodzi, że wcale nie muszą być członkami tej Spółki i nie muszą płacić na jej wątpliwą działalność. Chyba, że chcą być jej członkami, składają świadomie deklarację i mają wymierne korzyści z jej działalności. Ja stałam się automatycznie członkiem Spółki, kiedy dostałam kawał ziemi od moich rodziców. Też na początku myślałam, że te składki są obligatoryjne- płaciłam każdego roku karnie określoną sumę. Aż tu trzy lata temu zalało nam okropnie piwnice i postanowiliśmy coś z tym zrobić. Nawet napisałam na ten temat post TU. Cała sprawa zakończyła się na etapie wymiany papierów i dziwnej wizji lokalnej w naszym ogrodzie, przeprowadzonej przez pana, który chciał szukać rzekomo zarwanego drenu na górze ogrodu, podczas gdy woda stała, w sadzie, na dole. Oczywiście, w poszukiwaniu drenu, pan chciał przeryć koparką pół ogrodu, zarośniętego krzewami i drzewami. Jakaś szalona wizja go dopadła i wykazał kompletny brak kompetencji. Potem cała sprawa ucichła. Nie dostaliśmy nawet opisu tej wizji lokalnej i odpowiedzi na nasze pytania. I wtedy postanowiłam, że żadnej składki Spółka ode mnie nie dostanie. Nie mam żadnych z niej korzyści, nie będzie forsy. Ustawa Prawo Wodne (2020r.) wyraźnie mówi, że jak nie ma się korzyści z prac Spółki, to nie płaci się żadnych składek. I…. mówi, że można złożyć deklaracje o wystąpieniu ze Spółki. Dlatego napisałam elaborat do pana kierownika, by mi udowodnił, że jestem członkiem w Spółce i w związku z tym mam obowiązek płacić składki. A jak udowodni to w jakiś sposób, to złożę deklarację wystąpienia, ale forsy i tak nie zobaczą. To jest taki zaprzeszły perelowski haracz na rzecz tworu, który ma dbać o gospodarkę wodną, a tymczasem rowy są zarośnięte, dreny zarwane, mostki stare, przepusty zapchane, na polach woda stoi… mogę tak wyliczać. My mieszkamy na górce, przy naszej drodze dojazdowej /osiedlowej nie ma rowu i nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób spółka miałaby wykonywać jakieś prace na naszą rzecz. Przy głównej drodze rowy są zarośnięte, zapadnięte, nawet główny przepust jest zapchany, dlatego woda z pól sadownika nie schodzi do głównego rowu odwadniającego. Na razie Spółka dała plamę z tą wodą w sadzie, ale bezczelnie wyłudzać pieniądze potrafi. A ludziska płacą, bo nie mają pojęcia, że można inaczej. W zeszłym roku rozmawiałam na ten temat z sister. Mówię jej, że ta składka to jedna wielka lipa. Na to ona, że jej to nie szkodzi, ona może płacić. No tak… podobno o rodzinie to tylko dobrze…. Hmmmmmmm…..

wtorek, 9 czerwca 2020

Biały czerwiec


Kwitną akacje. Oszalały w tym kwitnięciu, całe kiście białych kwiatów wiszą na gałęziach. A przecież akacje są bardzo kruche. Zawsze, kiedy kwitną, pada deszcz. I każdego roku patrzę z obawą na te piękne drzewa. Boję się, że taka masa kwiatów, nasączona wodą, spadnie z konarem na trawnik.
 Już tak bywało. Parę lat wstecz, cały boczny pień jednej z akcji, złamał się pod naporem wiatru i ciężarem mokrych kwiatów. Drzewo zostało, ale mocno okaleczone nie jest tak ładne, jak było przed tą katastrofą. 
Tak wygląda ogród od wschodniej strony. Czekałam ze zrobieniem zdjęć, by pokazać, jak pięknie kwitną, rosnące obok płotu akacje. A wcześniej na samym dole, po lewej stronie (tam jest najniżej), kwitła ogromna czeremcha. W prawo jest dom sąsiada, dlatego  zrobiłam zdjęcie do tego punktu, ale ogród ciągnie się jeszcze jakieś 40 metrów wzdłuż za tym domem.
Akacja podświetlona zachodzącym słońcem.
Przy każdej akacji brzęczy jak w ulu. Cieszę się, bo to znak, że są  pszczoły  i pracują.
Czerwiec to także miesiąc kwitnących irysów, piwonii i jaśminów. Cały ogród pachnie cudnie- słodko, orzeźwiająco i lekko mdląco. Do tych wszystkich zapachów dochodzi miodowy zapach kwitnącego oliwnika. Znajomy, od którego dostałam sadzonkę tego drzewka, nazywa go oliwką. I chyba wolę tę nazwę.


 Na wiosnę musiałam ją mocno przyciąć, bo miała mnóstwo zeschniętych gałązek. Przycięłam ją na parasol. Za nią jest potężny krzew kaliny koralowej.
To są kwiaty oliwki. Małe, niepozorne, ale mocno pachnące.
Na samym początku nasadzania drugiej części ogrodu (20 lat temu), zasadziłam cały rząd oliwników przed laskiem. 
Taka dygresja wyjaśniająca.
Kiedy robiłam nasadzenia na szczerym polu, sadziłam rzędami w poprzek działki różne gatunki drzew i krzewów. Mniej więcej po 7 (co 1,5 metra) sztuk w rzędzie. Nie mylę się, sadziłam to wszystko sama. Nieważne dlaczego- czasem pomógł mi syn, czasem córka, ale większość dołów wykopałam sama i sama wsadzałam w nie sadzonki, przyklepywałam ziemię i dbałam, by nie zeschły. Były tego dziesiątki sztuk.
Od dołu działki kolejno były sadzone w górę, w kierunku domu: dwa rzędy modrzewi, dwa rzędy sosen, dwa rzędy jodeł, rząd oliwników, dwa rzędy leszczyn, dwa rzędy tawuł i rząd forsycji. W ten sposób powstał tzw. lasek.
Potem zaczyna się trawnik i zupełnie inna kompozycja ogrodu. Lasek stanowi również aleja sosnowa, biegnąca w dół ogrodu, która ma po jednej (od wschodu) stronie obsadzony starymi, różnymi  drzewami płot, a z drugiej strony dwa rzędy dorodnych sosen. Na dole lasku, na poprzecznej granicy ogrodu z sadownikiem, rosną piękne brzozy, a kiedy idziemy przeciwległą  stroną do sosnowej, alejką brzozową, w górę, w stronę domu, mamy po prawej osławiony lasek, a po lewej ogród mojej siostry, również mocno obsadzony modrzewiami, sosnami i innymi drzewami. Oczywiście, w ogrodzie są jeszcze inne drzewa, sadzone w różnych miejscach-orzechy włoskie, czereśnia,katalpa,  tuje itp.
Wracając do oliwników, po dwunastu latach musiałam je wyciąć, bo marniały przytłoczone leszczynami, a same, z kolei, ograniczały wzrost jodeł. Zamiast wyrosnąć na kształtne drzewka, wybujały zbyt wysoko. Jednak te oliwniki różniły się od „oliwki”. Miały pioruńsko długie kolce i były niebezpieczne. W dodatku nie zakwitły ani razu, a przecież drzewo z tego gatunku, rosnące w poprzednim ogrodzie, kwitło obficie i nieziemsko pachniało miodem z wanilią. A potem miało owoce podobne do owoców rokitnika. Dużo krzewów musiałam w ogrodzie wyciąć. Były bardzo ekspansywne i nie do opanowania. Brzydły, wyradzając się, przestawały być dekoracją. Takim krzewem jest tawuła. 

 Właśnie taka. Te długie gałęzie są tegorocznymi przyrostami. Jest piękna, ale....
Jeżeli się jej nie upilnuje, bardzo szybko wyrasta na olbrzymi krzew, kwitnie tylko na tegorocznych przyrostach. Jej drewno jest twarde, łykowate i trudne do cięcia. Tawuł było u nas mnóstwo. Rosły wzdłuż płotu i przed leszczynami w lasku- dwa rzędy. Przytłoczyły forsycje, zwaliły się na nie i zadusiły. Ledwo je odratowałam. Nie macie pojęcia, jak bardzo namęczyliśmy się, by te tawuły wyciąć. Została tylko jedna z tego gatunku i bardzo pilnuję, by utrzymać jej kształt. Mam awersję do tawuł, niemniej ich kwiaty są prześliczne. Pachną lekko gorzko. po przekwitnięciu tworzą dekoracyjne koszyczki. W sierpniu zostanie krótko przycięta.


Kiedy teraz przypominam sobie, co tu było na początku, a jak teraz ogród wygląda, wierzyć mi się nie chce, ile różnych prac wykonałam/wykonaliśmy, by nabrał obecnego kształtu.
Piwonie są w trzech kolorach. Najpierw zakwitają pełne, czerwone. Tych są trzy małe krzaczki. Nie wiem, dlaczego nie rosną. Wiosną pojawia się kilka łodyg z liśćmi i jeden, czasem dwa kwiaty na jednym krzaczku. Zasilam, dopieszczam i rezultat każdego roku jest ten sam- jeden czerwony kwiat. A na zdjęciu dekoracyjnie uzupełniają go chwasty. Tym razem nie mam wyrzutów sumienia. Najpierw zimno, potem choroba, potem upały, teraz deszcze i wystarczyło, by ogród zarósł. Po prostu nie nadążam:)


 Co innego piwonie pełne jasnoróżowe. Te rosną i kwitną jak głupie. Każdego roku cieszą oko cztery spore kępy różowych kwiatów. Są one ogromne i ciężkie, dlatego muszę je podpierać specjalnymi podpórkami, by nie kładły się na ziemię.

 Tak samo dzieje się z pełnymi piwoniami ciemnoróżowymi. Z nimi też nie ma kłopotu i każdego roku pojawia się na krzaku sporo kwiatów. Czerwone piwonie nie pachną, ale te jasno i ciemnoróżowe pachną mocno. Na razie nie mam zdjęcia ciemnoróżowych, bo jeszcze nie rozkwitły w pełni
Mocno pachną również irysy duże, amerykańskie.


 W pierwszych latach istnienia ogrodu, były jeszcze inne kolory irysów amerykańskich: żółte z brązowymi płatkami, granatowe, niebieskie, żółte jednolite...Te karpy mają prawie 30 lat, inne wyginęły. Nie uzupełniam, bo tutaj ten gatunek irysów nie bardzo chce rosnąć. I tak jestem zdziwiona obfitością kwiatów w tym roku.

 Irysy o mniejszych kwiatach- białe, granatowe  i niebieskie- nie mają zapachu. 





Są też małe irysiki, które już przekwitają. One pachną suszoną śliwką. 


Tworzą ogromne kępy i sieją się wszędzie. To jest roślina „nie do zdarcia”, gdzie ją zasadzę, tam wyrośnie, a po dwóch latach tworzy już sporą kępę. Taka ogrodowa, fajna zapchajdziura.
I są jeszcze dzikie bzy. Ten rośnie obok kompostu, najbliżej domu.


Ich baldachy złożone z drobniutkich kwiatków, również są białe. Taki biały kolor, lekko podbarwiony zielenią. One pachną gorzko-słodko. Zawsze kojarzą mi się z lasem z mojego dzieciństwa, który rósł zaraz za płotem obejścia leśniczówki. Pełno w nim było krzewów dzikiego bzu i kaliny. 
 Ten, z kolei, ozdabia miejsce "ogniskowe". A za sosnami (alejką sosnową), za płotem, rośnie młoda kukurydza. Jeszcze parę tygodni i przysłoni nam, z tej strony, świat.

W naszym lasku jest sporo dzikiego bzu. Sam się wysiewa, ale wycinam młode siewki. Nie mam w planach ogrodowych zakładania buszu. 
Biało kwitną również jaśminy. Na początku miałam ich kilka sporych sztuk. I z nimi, podobnie jak z tawułami, musiałam niefajnie postąpić. To był gatunek jaśminu, który nie pachniał. W dodatku jaśmin uwielbiają mszyce. Na wszystkich jaśminach łodygi były oblepione czarną mszycą, a liście poskręcane. Nie pomagały opryski. Stanowiły wątpliwą ozdobę ogrodu. Zostawiłam tylko jeden krzak tego gatunku, pod płotem. Omijam go, by nie patrzeć na oblepione mszycą gałązki, ale wycinać też mi go żal, bo jednak pięknie kwitnie choć nie pachnie. Oprócz niego, rośnie w ogrodzie duży krzak jaśminu pospolitego, który przepięknie pachnie. Jego historia jest niby banalna, ale nie spodziewałam się takiego rezultatu, kiedy z trawnika przy płocie u sąsiada, wyciągałam mały, cienki patyczek- siewkę jaśminu, który tam rósł. Po kilku latach z tego patyczka wyrósł taki krzew.


Jest jeszcze jaśmin o pełnych kwiatach, równie mocno pachnący, ale jeszcze nie kwitnie. I jakby mało mi było tych jaśminów, coś mnie  w tym roku pokusiło- zasadziłam jeszcze jeden taki normalny, pachnący. Oczywiście też musiałam ratować go przed pożarciem przez  mszyce. 
Teraz dominuje biel w ogrodzie, a za dwa tygodnie zakwitną pierwsze lipy.