piątek, 12 czerwca 2020

O wodzie bez jej lania

Dudasem i jego gadaniem to ja się raczej nie przejmuję. Chociaż nie… ostatnio rąbnął  coś o LGBT i  rodzinie, i w ogóle tak szowinistycznie, homofonicznie, że aż mnie zęby zabolały.  Ale ogólnie śmieszy mnie on i wywołuje we mnie uczucie politowania, zabarwionego pogardą. Wiem, wiem, nie powinno się gardzić drugim człowiekiem. No to niech ktoś we mnie rzuci, w takim razie, kamieniem:)
Wśród jego hasełek- pierdolanek jest jedno, które z powodzeniem zrealizowaliśmy- „w każdym ogrodzie oczko wodne”. Oczko wodne mamy od dobrych paru lat. Mniej więcej  udane, ale  po różnych próbach ucywilizowania otoczenia wokół niego, oraz po stwierdzeniu, że gdzieś  przepuszcza wodę,  na jesień je zlikwidujemy. Postawimy trzy duże misy wodne w jego miejsce, by nie mówiono, że my to taki oporny naród- wbrew prezydenciuniowi działamy. Może to raczej nie zgodnie z dudasowymi marzeniami o wodach w ogrodach, a bardziej  w trosce o ptaki i wiewiórki, chcemy zachować w tym miejscu wodopój. I żeby nie było, iż nieświadomymi obywatelami jesteśmy,  poszliśmy dalej w wodną ekologię. Mocno wystraszeni, że nas dopadnie maks susza, porażeni wizją oklapniętych kwiatów, tudzież krzewów, i szaroburego klepiska zamiast trawnika przed domem, kupiliśmy baniak na wodę. Opcje były dwie- kupujemy tańszy, używany, po niewiadomoczym, ale ponoć dobrze umyty, czy nówkę nieśmiganą, ale o wiele droższą.  Dla mnie wybór był oczywisty- jak ma być deszczówka, z której mamy korzystać również podczas wyłączeń wody (WC), to nie może ta woda zalatywać smarami, olejami czy innymi rozpuszczalnikami. W dodatku nowy pojemnik na wodę był w komplecie z plastikową  podstawą, a do starego  musielibyśmy coś dopasować (palety?). 



Pojemnik zbiera deszczówkę z dachu garażu. Wprawdzie zbiera 1000 litrów, ale dosyć szybko się napełnia. Nadmiar wody przelaliśmy do beczki i stoi sobie teraz taki dodatkowy zapas.
To jest zaniepokojona pani drozdowa. Wyfrunęła z tui, rosnących obok czerwonej beczki, kiedy robiłam zdjęcia. Pewnie ma tam gniazdo. Zaraz potem przyleciał pan drozd, równie zaniepokojony.

 Jak już o wodzie, to będzie teraz ciekawostka administracyjna. Istnieje coś takiego jak Spółka Wodna. Jest to twór złożony z członków, zarządu itp. Działa zgodnie z ustalonym statutem, a członkowie, co roku, płacą określoną składkę na jej działalność. Składki są różne, w zależności od areału. Niedawno dostałam wezwanie do zapłaty składki za ten rok i zaległej za poprzedni (w sumie 85 zeta), bo odmówiłam wtedy, twierdząc, że nie jestem członkiem tej spółki. Faktycznie nigdy deklaracji nie składałam. Jednak nasze prawo jest dziwnym prawem, bo członkiem spółki jest każdy, kto ma jakąś ziemię na wsi, mimo nie składanych deklaracji. Jak to działa? Otóż kiedy dziedziczymy ziemię, dostajemy ziemię lub ziemię kupujemy, to jednocześnie stajemy się „członkami” spółki wodnej (niejako automatycznie "w spadku" po poprzednim właścicielu) i jesteśmy zobowiązani do płacenia składek na jej  rzecz.  Przez cały czas działa prawo na tej zasadzie, a ludzie płacą, bo myślą, że to jest, powiedzmy, dodatkowy podatek i na myśl im nie przychodzi, że wcale nie muszą być członkami tej Spółki i nie muszą płacić na jej wątpliwą działalność. Chyba, że chcą być jej członkami, składają świadomie deklarację i mają wymierne korzyści z jej działalności. Ja stałam się automatycznie członkiem Spółki, kiedy dostałam kawał ziemi od moich rodziców. Też na początku myślałam, że te składki są obligatoryjne- płaciłam każdego roku karnie określoną sumę. Aż tu trzy lata temu zalało nam okropnie piwnice i postanowiliśmy coś z tym zrobić. Nawet napisałam na ten temat post TU. Cała sprawa zakończyła się na etapie wymiany papierów i dziwnej wizji lokalnej w naszym ogrodzie, przeprowadzonej przez pana, który chciał szukać rzekomo zarwanego drenu na górze ogrodu, podczas gdy woda stała, w sadzie, na dole. Oczywiście, w poszukiwaniu drenu, pan chciał przeryć koparką pół ogrodu, zarośniętego krzewami i drzewami. Jakaś szalona wizja go dopadła i wykazał kompletny brak kompetencji. Potem cała sprawa ucichła. Nie dostaliśmy nawet opisu tej wizji lokalnej i odpowiedzi na nasze pytania. I wtedy postanowiłam, że żadnej składki Spółka ode mnie nie dostanie. Nie mam żadnych z niej korzyści, nie będzie forsy. Ustawa Prawo Wodne (2020r.) wyraźnie mówi, że jak nie ma się korzyści z prac Spółki, to nie płaci się żadnych składek. I…. mówi, że można złożyć deklaracje o wystąpieniu ze Spółki. Dlatego napisałam elaborat do pana kierownika, by mi udowodnił, że jestem członkiem w Spółce i w związku z tym mam obowiązek płacić składki. A jak udowodni to w jakiś sposób, to złożę deklarację wystąpienia, ale forsy i tak nie zobaczą. To jest taki zaprzeszły perelowski haracz na rzecz tworu, który ma dbać o gospodarkę wodną, a tymczasem rowy są zarośnięte, dreny zarwane, mostki stare, przepusty zapchane, na polach woda stoi… mogę tak wyliczać. My mieszkamy na górce, przy naszej drodze dojazdowej /osiedlowej nie ma rowu i nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób spółka miałaby wykonywać jakieś prace na naszą rzecz. Przy głównej drodze rowy są zarośnięte, zapadnięte, nawet główny przepust jest zapchany, dlatego woda z pól sadownika nie schodzi do głównego rowu odwadniającego. Na razie Spółka dała plamę z tą wodą w sadzie, ale bezczelnie wyłudzać pieniądze potrafi. A ludziska płacą, bo nie mają pojęcia, że można inaczej. W zeszłym roku rozmawiałam na ten temat z sister. Mówię jej, że ta składka to jedna wielka lipa. Na to ona, że jej to nie szkodzi, ona może płacić. No tak… podobno o rodzinie to tylko dobrze…. Hmmmmmmm…..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz