Kwitną akacje. Oszalały w
tym kwitnięciu, całe kiście białych kwiatów wiszą na gałęziach. A przecież
akacje są bardzo kruche. Zawsze, kiedy kwitną, pada deszcz. I każdego roku
patrzę z obawą na te piękne drzewa. Boję się, że taka masa kwiatów, nasączona
wodą, spadnie z konarem na trawnik.
Już tak bywało. Parę lat wstecz, cały
boczny pień jednej z akcji, złamał się pod naporem wiatru i ciężarem mokrych
kwiatów. Drzewo zostało, ale mocno okaleczone nie jest tak ładne, jak było
przed tą katastrofą.
Tak wygląda ogród od wschodniej strony. Czekałam ze zrobieniem zdjęć, by pokazać, jak pięknie kwitną, rosnące obok płotu akacje. A wcześniej na samym dole, po lewej stronie (tam jest najniżej), kwitła ogromna czeremcha. W prawo jest dom sąsiada, dlatego zrobiłam zdjęcie do tego punktu, ale ogród ciągnie się jeszcze jakieś 40 metrów wzdłuż za tym domem.
Akacja podświetlona zachodzącym słońcem.Przy każdej akacji brzęczy jak w ulu. Cieszę się, bo to znak, że są pszczoły i pracują.
Czerwiec to także miesiąc kwitnących irysów, piwonii i
jaśminów. Cały ogród pachnie cudnie- słodko, orzeźwiająco i lekko mdląco. Do
tych wszystkich zapachów dochodzi miodowy zapach kwitnącego oliwnika. Znajomy,
od którego dostałam sadzonkę tego drzewka, nazywa go oliwką. I chyba wolę tę
nazwę.
Na wiosnę musiałam ją mocno przyciąć, bo miała mnóstwo zeschniętych gałązek. Przycięłam ją na parasol. Za nią jest potężny krzew kaliny koralowej.
To są kwiaty oliwki. Małe, niepozorne, ale mocno pachnące.
Na samym początku nasadzania drugiej części ogrodu (20 lat temu), zasadziłam cały rząd
oliwników przed laskiem.
Taka dygresja wyjaśniająca.
Kiedy robiłam nasadzenia na szczerym polu, sadziłam rzędami w poprzek działki różne gatunki drzew i krzewów. Mniej więcej po 7 (co 1,5 metra) sztuk w rzędzie. Nie mylę się, sadziłam to wszystko sama. Nieważne dlaczego- czasem pomógł mi syn, czasem córka, ale większość dołów wykopałam sama i sama wsadzałam w nie sadzonki, przyklepywałam ziemię i dbałam, by nie zeschły. Były tego dziesiątki sztuk.
Od dołu działki kolejno były sadzone w górę, w kierunku domu: dwa rzędy modrzewi, dwa rzędy sosen, dwa rzędy jodeł, rząd oliwników, dwa rzędy leszczyn, dwa rzędy tawuł i rząd forsycji. W ten sposób powstał tzw. lasek.
Potem zaczyna się trawnik i zupełnie inna kompozycja ogrodu. Lasek stanowi również aleja sosnowa, biegnąca w dół ogrodu, która ma po jednej (od wschodu) stronie obsadzony starymi, różnymi drzewami płot, a z drugiej strony dwa rzędy dorodnych sosen. Na dole lasku, na poprzecznej granicy ogrodu z sadownikiem, rosną piękne brzozy, a kiedy idziemy przeciwległą stroną do sosnowej, alejką brzozową, w górę, w stronę domu, mamy po prawej osławiony lasek, a po lewej ogród mojej siostry, również mocno obsadzony modrzewiami, sosnami i innymi drzewami. Oczywiście, w ogrodzie są jeszcze inne drzewa, sadzone w różnych miejscach-orzechy włoskie, czereśnia,katalpa, tuje itp.
Wracając do oliwników, po dwunastu latach musiałam je wyciąć, bo marniały
przytłoczone leszczynami, a same, z kolei, ograniczały wzrost jodeł. Zamiast wyrosnąć na kształtne
drzewka, wybujały zbyt wysoko. Jednak te oliwniki różniły się od „oliwki”.
Miały pioruńsko długie kolce i były niebezpieczne. W dodatku nie zakwitły ani
razu, a przecież drzewo z tego gatunku, rosnące w poprzednim ogrodzie, kwitło
obficie i nieziemsko pachniało miodem z wanilią. A potem miało owoce podobne do
owoców rokitnika. Dużo krzewów musiałam w ogrodzie wyciąć. Były bardzo
ekspansywne i nie do opanowania. Brzydły, wyradzając się, przestawały być
dekoracją. Takim krzewem jest tawuła.
Właśnie taka. Te długie gałęzie są tegorocznymi przyrostami. Jest piękna, ale....
Jeżeli się jej nie upilnuje, bardzo
szybko wyrasta na olbrzymi krzew, kwitnie tylko na tegorocznych przyrostach.
Jej drewno jest twarde, łykowate i trudne do cięcia. Tawuł było u nas mnóstwo.
Rosły wzdłuż płotu i przed leszczynami w lasku- dwa rzędy. Przytłoczyły forsycje, zwaliły się na nie i zadusiły. Ledwo je odratowałam. Nie macie pojęcia, jak bardzo
namęczyliśmy się, by te tawuły wyciąć. Została tylko jedna z tego gatunku i bardzo
pilnuję, by utrzymać jej kształt. Mam awersję do tawuł, niemniej ich kwiaty są prześliczne. Pachną lekko gorzko. po przekwitnięciu tworzą dekoracyjne koszyczki. W sierpniu zostanie krótko przycięta.
Kiedy teraz przypominam sobie, co tu było na
początku, a jak teraz ogród wygląda, wierzyć mi się nie chce, ile różnych prac
wykonałam/wykonaliśmy, by nabrał obecnego kształtu.
Piwonie są w trzech
kolorach. Najpierw zakwitają pełne, czerwone. Tych są trzy małe krzaczki. Nie wiem,
dlaczego nie rosną. Wiosną pojawia się kilka łodyg z liśćmi i jeden, czasem dwa
kwiaty na jednym krzaczku. Zasilam, dopieszczam i rezultat każdego roku jest
ten sam- jeden czerwony kwiat. A na zdjęciu dekoracyjnie uzupełniają go chwasty. Tym razem nie mam wyrzutów sumienia. Najpierw zimno, potem choroba, potem upały, teraz deszcze i wystarczyło, by ogród zarósł. Po prostu nie nadążam:)
Co innego piwonie pełne jasnoróżowe. Te rosną i
kwitną jak głupie. Każdego roku cieszą oko cztery spore kępy różowych
kwiatów. Są one ogromne i ciężkie, dlatego muszę je podpierać specjalnymi
podpórkami, by nie kładły się na ziemię.
Tak samo dzieje się z pełnymi piwoniami
ciemnoróżowymi. Z nimi też nie ma kłopotu i każdego roku pojawia się na krzaku
sporo kwiatów. Czerwone piwonie nie pachną, ale te jasno i ciemnoróżowe pachną
mocno. Na razie nie mam zdjęcia ciemnoróżowych, bo jeszcze nie rozkwitły w pełni
Mocno pachną również irysy
duże, amerykańskie.
W pierwszych latach istnienia ogrodu, były jeszcze inne kolory irysów amerykańskich: żółte z brązowymi płatkami, granatowe, niebieskie, żółte jednolite...Te karpy mają prawie 30 lat, inne wyginęły. Nie uzupełniam, bo tutaj ten gatunek irysów nie bardzo chce rosnąć. I tak jestem zdziwiona obfitością kwiatów w tym roku.
Irysy o mniejszych kwiatach- białe, granatowe i niebieskie- nie mają zapachu.
Są też małe
irysiki, które już przekwitają. One pachną suszoną śliwką.
Tworzą ogromne kępy
i sieją się wszędzie. To jest roślina „nie do zdarcia”, gdzie ją zasadzę, tam
wyrośnie, a po dwóch latach tworzy już sporą kępę. Taka ogrodowa, fajna
zapchajdziura.
I są jeszcze dzikie bzy. Ten rośnie obok kompostu, najbliżej domu.
Ich
baldachy złożone z drobniutkich kwiatków, również są białe. Taki biały kolor, lekko
podbarwiony zielenią. One pachną gorzko-słodko. Zawsze kojarzą mi się z
lasem z mojego dzieciństwa, który rósł zaraz za płotem obejścia leśniczówki.
Pełno w nim było krzewów dzikiego bzu i kaliny.
Ten, z kolei, ozdabia miejsce "ogniskowe". A za sosnami (alejką sosnową), za płotem, rośnie młoda kukurydza. Jeszcze parę tygodni i przysłoni nam, z tej strony, świat.
W naszym lasku jest sporo
dzikiego bzu. Sam się wysiewa, ale wycinam młode siewki. Nie mam w
planach ogrodowych zakładania buszu.
Biało kwitną również jaśminy. Na początku miałam ich kilka sporych sztuk. I z nimi, podobnie jak z
tawułami, musiałam niefajnie postąpić. To był gatunek jaśminu, który nie pachniał.
W dodatku jaśmin uwielbiają mszyce. Na wszystkich jaśminach łodygi były
oblepione czarną mszycą, a liście poskręcane. Nie pomagały opryski. Stanowiły wątpliwą ozdobę ogrodu. Zostawiłam
tylko jeden krzak tego gatunku, pod płotem. Omijam go, by nie patrzeć na oblepione mszycą gałązki, ale wycinać też mi go żal, bo jednak pięknie kwitnie choć nie pachnie. Oprócz niego, rośnie w ogrodzie
duży krzak jaśminu pospolitego, który przepięknie pachnie. Jego historia jest niby banalna, ale nie spodziewałam się takiego rezultatu, kiedy z trawnika przy płocie u sąsiada, wyciągałam mały, cienki patyczek- siewkę jaśminu, który tam rósł. Po kilku latach z tego patyczka wyrósł taki krzew.
Jest jeszcze
jaśmin o pełnych kwiatach, równie mocno pachnący, ale jeszcze nie kwitnie. I jakby mało mi było tych jaśminów, coś mnie w
tym roku pokusiło- zasadziłam jeszcze jeden taki normalny, pachnący. Oczywiście też musiałam ratować go
przed pożarciem przez mszyce.
Teraz dominuje biel w ogrodzie, a za dwa tygodnie zakwitną pierwsze lipy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz