czwartek, 25 lipca 2024

7 dekad bluesa

 

Wczoraj słuchaliśmy z Jaskółem bluesa- nagrania na YT. Dzisiaj czytam- zmarł John Mayall. W takich momentach zaczynam odczuwać mocny dyskomfort, jakiś dysonans psychiczny, nie pustkę, bo to uczucie zarezerwowane jest dla chwili, kiedy zabraknie kogoś, na kim nam zależało, kogoś bliskiego, kogoś, kto był w naszym życiu choćby nawet nieczęsto.

Kiedy umiera mój ulubiony aktor, ceniony muzyk, chcę protestować- nie, jeszcze nie teraz, jeszcze zrób coś nowego. Niedawno umarł Jerzy Stuhr- nie chciałam tu nic pisać, bo mnóstwo ludzi się odezwało, jaki to żal i jaka duża strata. W takich momentach wolę milczeć- zbyt dużo emocji, zbyt wielki smutek. A nawała osobistych wynurzeń na temat śmierci cenionego artysty powoduje w końcu, że kolejne wyznanie, kolejna publiczna ”żałoba”, kolejne „ja też…”, spłyca powagę śmierci, banalizuje stratę.

Jak to dobrze, że teraz mamy możliwość posłuchać utworów muzyków, którzy już odeszli. Możemy to robić, kiedy tylko przyjdzie nam ochota posłuchać dobrej muzyki. I jak dobrze, że możemy pooglądać filmy, sztuki, w których występują nieobecni już wśród żywych aktorzy.


 

Jon Mayall

„Piosenkarz, gitarzysta, harmonijkarz i klawiszowiec. Jego kariera trwała prawie siedem dekad, pozostając aktywnym muzykiem aż do swojej śmierci w wieku 90 lat. Mayall był często nazywany „ojcem chrzestnym brytyjskiego bluesa

Wklejam krótką informację na temat bluesmana- cytat z Wikipedii, nie mam dzisiaj ochoty na tworzenie osobistych notatek.

John Mayall (ur. 29 listopada 1933 w Macclesfield, zm. 22 lipca 2024 w Kalifornii[1] ) – brytyjski multiinstrumentalista (grał na gitarze, instrumentach klawiszowych, harmonijce), kompozytor, bluesman, pionier muzyki rockowej. W 2024 wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame[2].

John Mayall urodził się w rodzinie Murraya Mayalla – gitarzysty i entuzjasty jazzu. Od najmłodszych lat słuchał amerykańskich bluesmanów takich jak Leadbelly, Albert Ammons, Pinetop Smith czy Eddie Lang i sam uczył się gry na fortepianie, gitarze i harmonijce.

Po ukończeniu college’u Mayall odsłużył trzy lata w armii brytyjskiej w Korei. W 1956 zaczął grać bluesa w półprofesjonalnej grupie The Powerhouse Four, a następnie w The Blues Syndicate. Pod wpływem Alexisa Kornera przeniósł się do Londynu i utworzył tam John Mayall’s Bluesbreakers.

Mayall był przeciętnie o dziesięć lat starszy niż pierwsze pokolenie muzyków brytyjskiego rock and rolla i rocka i w momencie, gdy ten się narodził miał już wieloletnie doświadczenie muzyczne. Nic zatem dziwnego, że stał się nestorem sceny rockowej w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych. Mayall był też pierwszym, który sięgnął do korzeni muzyki rockowej – bluesa i zainicjował styl blues rock. W jego grupie John Mayall & the Bluesbreakers, która była swoistą wylęgarnią i szkołą talentów, występowali tacy muzycy jak Eric Clapton i Jack Bruce (później w Cream), Peter Green, John McVie i Mick Fleetwood (później założyciele Fleetwood Mac), Mick Taylor (później zastąpił Briana Jonesa w The Rolling Stones), Jon Hiseman (później założyciel grupy Colosseum), Jon Mark i Johnny Almond założyciele grupy Mark-Almond i wielu innych. Większość uczniów Mayalla później znacznie przewyższyła go popularnością.

Pod koniec lat sześćdziesiątych, po komercyjnym sukcesie odniesionym w Stanach Zjednoczonych, Mayall przeprowadził się do Laurel Canyon w Los Angeles wtapiając się w lokalną scenę blues rocka i jazz-rocka.

W roku 2005 został uhonorowany Orderem Imperium Brytyjskiego.”


 

https://pl.wikipedia.org/wiki/John_Mayall

Bardziej obszerne informacje na temat muzyka znajdziecie tu:

https://en-m-wikipedia-org.translate.goog/wiki/John_Mayall?_x_tr_sl=en&_x_tr_tl=pl&_x_tr_hl=pl&_x_tr_pto=sc

 






poniedziałek, 22 lipca 2024

"Wiele ości, wiele ości na jęczmiennym snopie..."

Jęczmień majowy.

Odkąd tu mieszkam, na sąsiednich polach sadzono naprzemiennie kukurydzę oraz pszenicę. W zeszłym roku jesienią, na polu za drogą, zasiano jęczmień. To zboże kojarzy mi się, przede wszystkim, z paskudnymi drobnymi „ośćmi”, które wszędzie właziły podczas młócki. Mój ojciec siał jęczmień co drugi rok. Dwa razy stałam na górze młockarni i podsuwałam snopki do maszyny (potem, nas ludzi, zastąpił kombajn- pierwsza Vistula). Ten raz, kiedy młóciliśmy jęczmień, zapamiętałam na cale życie. Mimo długiego rękawa i długich spodni oraz gumiaków na nogach oraz chustki na głowie, miałam na skórze małe ranki, bo  kawałeczki „wąsów’ jęczmienia przez wszystko przełaziły. Ubranie nadawało się tylko do wyrzucenia, ponieważ żadna siła, żadne pranie, nie były w stanie „wytrzepać” tych mikro ości z niego.

Od tej pory jęczmień kojarzy mi się z piekącą skórą, a przecież to, według mnie,  najpiękniejsze zboże wśród sianych  na naszych polach.

Jęczmień czerwcowy.

 




Jęczmień lipcowy.


„Jęczmień jest zbożem uprawianym od najdawniejszych czasów, stanowi średnio ponad 8% światowej powierzchni uprawy zbóż (54-57 mln ha) i pochodzi z rodziny wiechlinowatych. Obejmuje od 20 - 25 rodzajów traw jednorocznych lub trwałych. Wywodzi się ze strefy umiarkowanej półkuli północnej, a jej gatunkiem typowym jest Hordeum vulgare L., czyli jęczmień zwyczajny.

Co ciekawe, już starożytni Egipcjanie przygotowywali z jęczmienia piwo i chleb, natomiast Grecy w trakcie obrzędów eleuzyńskich, spożywali kykeon – napój z ziaren jęczmienia.

Obecnie jęczmień kojarzony jest przede wszystkim z produkcją piwa, którego ważnym składnikiem jest słód jęczmienny. Ale to nie wszystko… Jęczmień to bardzo zdrowy gatunek zboża, który może doskonale uzupełniać właściwie zbilansowaną dietę. Przynosi szereg korzyści dla zdrowia. Produkty jęczmienne z łatwością znajdziemy również na półkach z ekologiczną żywnością. Ich regularne spożywanie ma zdrowotny wpływ na organizm.

Z jęczmienia można przygotować różne rodzaje kasz i otrębów. Jego ziarna są źródłem białka, witaminy B1, B2, B6, C, kwasu foliowego oraz β-karotenu. Warto sięgać po kaszę jęczmienną, gdyż przemawia za tym duża zawartość błonnika, który wzmacnia organizm, poprawia pracę jelit i ułatwia pracę układu pokarmowego, dzięki licznie występującym enzymom trawiennym.

Dodatkowo, słód jęczmienny używany jest do produkcji kawy zbożowej, która również dobroczynnie wpływa na trawienie. Ten rodzaj zbóż zawiera w sobie stosunkowo niedużą ilość glutenu i posiada wiele minerałów tj. potas, wapno, magnez, żelazo, miedź i fosfor.

Ciekawostki:

  • Ojczyzną pierwotnych dzikich form jęczmienia dwurzędowego jest przede wszystkim Bliski Wschód
  • Rysunki znalezione w grobowcach egipskich faraonów świadczą o tym, że w starożytnej Babilonii i w Egipcie przed 4-5 tysiącami lat p.n.e. znano sześciorzędowy jęczmień nagi i oplewiony
  • Na terenie Polski jęczmień znany był już w neolicie (III – I w. p.n.e), świadczą o tym ziarniaki jęczmienia wielorzędowego, spotykane w trakcie wykopalisk archeologicznych wykonywanych na Dolnym Śląsku i Pomorzu Nadwiślańskim.”

Jęczmień w wierzeniach i przysłowiach ludowych.

„Według ludowych opowieści wierzeniowych chłop pozbył się gnieciucha, gdy przed spaniem na wyrku koło siebie nasypał dużo plew, i to jak najostrzejszych, najlepiej jęczmiennych (Kot Podg 45). Ościstością jęczmienia tłumaczy się zaprzestanie kuka-nia przez kukułkę2: [Kukułka kuka] do Piotra i Pawła. Póki sie jęczmień nie wysypie. Potem to jo te kolce kolo i ona nie może kukać [...]. Tylko jak sie jęczmień wysypie... jak już dostanie tych kłusków „

„Ile ości na jęczmiennym snopie, tyle złości, nie-szczerości w każdziuteńkim chłopie (NKPP I: 268), oraz pieśni”

„Kto sieje jęczmień na Urbana, będzie pił ze dzbana”- Urban obchodzi imieniny 19 maja.

„Siej jęczmień na Norberta, a będzie pełna sterta”- Imieniny Norberta są w czerwcu.

„Na świętego Wita, chłopy jęczmienia już nie siejta”- Wit ma święto również w czerwcu.

„Gdy się żyto kłosi, jęczmień siać się prosi”

„Czas zrobi z ziarenka jęczmienia kufel piwa”- łotewskie.

„W kwietniu po brzegi wody niosą jęczmienia urody”

„Ślepy sprzeda perł za ziarnko jęczmienia”- perskie.

 

Słowianie wschodni wierzyli, że w czasie, gdy dojrzewa jęczmień, jego kłosem dławi się słowik lub (rzadziej) kukułka, która wskutek tego przestaje śpiewać, por. powiedzenie – Stracił słowik głos (straciła kukułka głos) przez jęczmienny kłos."

Ładne te przysłowia, ładne zboże, ale jęczmień, jęczmieniowi nie jest równy. 

Jęczmień właściwy.


 Jęczmień płonny


Uwaga właściciele psów oraz kotów

„Jęczmień płonny. Roślina niebezpieczna dla zwierząt

Jęczmień płonny, który z wyglądu przypomina lepiej znaną pszenicę czy żyto, może stanowić zagrożenie dla psów i kotów. Roślina preferuje ciepły klimat, ale występuje też w Polsce. Jęczmień płonny (po łacinie Hordeum murinum) wybiera suche, ciepłe i nasłonecznione miejsca.

Uwaga na psy i koty!

Roślina lubi glebę z wysoką zawartością azotu, dlatego rośnie tam, gdzie psy i koty załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne. Głównym zagrożeniem dla zwierząt są osty, które mogą wbić się w łapę, ucho, oko lub dostać do organizmu w inny sposób. Osty wywołują różne objawy, w zależności od miejsca wkłucia. Po wbiciu się w skórę mogą spowodować miejscowy stan zapalny, który może rozwinąć się na cały organizm.”

Zaczynamy grzybobranie.

Zajączki, sinole, czy inaczej jeszcze podgrzybki- rosły pod krzakiem derenia.


 Co znaczy nabieranie wprawy- bułeczki coraz pulchniejsze. Inna sprawa, że im mniejszy numer ma mąka, tym są one mniej zbite.


https://www.kws.com/pl/pl/produkty/zboza/aktualnosci-zboza/pierwsze-slady-jeczmienia/

https://journals.akademicka.pl/lv/article/view/2772/2516

https://wiadomosci.radiozet.pl/krakow/news-niebezpieczna-roslina-rosnie-w-krakowie-zagraza-psom-i-kotom

 Piosenka o koszeniu jęczmienia



niedziela, 21 lipca 2024

I tak to sobie płynie...

Mam nowy post o Cziczmanach, ale trzeba go dopracować. Nie mam ochoty na to, na razie, choć to tylko niedużo czasu zajmie. Cziczmany poczekają.

Rośliny w ogrodzie oraz w donicach zachowują się tak, jakby kończyły letnią wegetację. Wszystkie pomidory, zasadzone w doniczkach, szlag trafił- jakaś zaraza je rąbie. Część jeszcze dojrzeje, resztę trzeba wyrzucić. Sadzonki tym razem własne- Młoda wysiała rozsadę. U nich już wszystkie pomidory na kompoście- zaraza szybciej je zniszczyła. Pewnie nasiona zainfekowane były. Szkoda, bo włożyliśmy mnóstwo pracy w te pomidory. 

Odkąd dzieciaki (dawno to było) wybrały „soczki” sklepowe, przestałam robić kompoty i dżemy na zimę. Nie, to nie. Jednak jakieś 10 lat temu zasadziłam trzy krzewy borówki amerykańskiej- wtedy to była nowość i WOW- własne borówki. Krzewy rosły, zaczęły owocować. Najpierw skromnie, toteż doszłam do wniosku, że dosadzę jeszcze trzy krzewy- różne gatunki. A potem zasadziłam jeszcze czerwoną borówkę amerykańską. Krzaczek kwękał, stękał, złamałam mu niechcący jedną porządną gałązkę, odrodził się i nareszcie zaowocował. 


 

Ta fioletowa roślina na dole zdjęcia, to dąbrówka. Niesamowicie ekspansywna, świetnie zadarnia, kosimy ją wraz z trawnikiem, a ona rozrasta się w tempie niesamowitym. Na szczęście z grządki łatwo się ją usuwa i można ją ograniczać- łatwa w wyrywaniu. Polecam na wszystkie "łysiny ogrodowe" lub pod krzewy.


Tyle krzaków borówki w ogrodzie to i mamy teraz full wypas owoców. Starcza na dwie rodziny z zapasem. Zrobiłam (po najmniejszej linii oporu, na żelfixie) dżemy, te to zawsze wykorzystam albo do ciasta, albo do herbaty,

 Zrobiłam zdjęcie z góry, ale słoiczki są małe. W sam raz na kilka porcji.


Od tygodnia kwitną stare hibiskusy. To także kwiaty jednego dnia. Rano rozwijają pąki, by wieczorem zwinąć się w rulonik i po kilku dniach opaść na ziemię. 

 

Hibiskusy to śmieciuchy, urocze śmieciuchy, zawsze pod krzakami dużo takich zwiędniętych ruloników leży. Te stare hibiskusy kwitną najwcześniej. Posadzone w zeszłym roku krzewy mają mnóstwo pąków jeszcze bardzo zwiniętych.

Nie dość, że mają dekoracyjne kwiaty, to jeszcze przyciągają mnóstwo pszczół i trzmieli.
 

Sówki przestały popiskiwać, pewnie rodzice uznali, że już czas na ich  usamodzielnienie się, albo  odezwał się w młodych instynkt łowny.

Żniwa trwają już od dwóch tygodni. Kombajny „chodzą” na okolicznych polach do późnej nocy. Wczoraj skoszono jęczmień na polu po drugiej stronie ulicy- na tym, które w zeszłym roku podzielili.  Z tyłu rośnie kukurydza.

Tak wyglądało pole pod koniec czerwca. 


Sucho, kombajn kosił, a za nim niósł się tuman pyłu i gdyby nie te wyśmiane wysokie tuje, rosnące na granicy ogrodu z drogą, mielibyśmy „burzę saharyjska” w ogrodzie.

Dygresja- nie wiem, dlaczego te tuje są tak wyśmiewane- najczęściej ludzie nawet nie mają pojęcia, w jakim celu ktoś zasadził tuje, ale muszą je koniecznie skrytykować i obśmiać- taka narodowo- blogowa moda- krytykanctwo, często bezpodstawne wyśmiewanie i meblowanie komuś ogrodu. Nie wiesz, nie krytykuj, nie masz pojęcia o powodach- nie wyśmiewaj.

Ledwo zdążyłam pozbierać pranie ze sznurów. Pył i tak dostał się na ogród przez dużą bramę (niestety, to jedyna wolna przestrzeń, która nie chroni posesji przed czymś takim i przed wiatrami północnymi).  

Teraz kombajny mają zakaz jeżdżenia po drogach publicznych z zamontowanym zespołem tnącym. Trzeba go zdemontować i na specjalnej przyczepce przewieźć w dane miejsce.

Jeszcze tylko złożyć rurę i można jechać.

I po wszystkim.

Do skoszenia pozostała pszenica jara, rosnąca od wschodu ogrodu. A Sadownik zasadził soję prawie na wszystkich polach, na których rosły sady. Pewnie teraz jest koniunktura na soję. Długo czekałam, aż to zielsko zakwitnie (zresztą nie byłam pewna, że to soja), w końcu obejrzałam film na ten temat- mogłam sobie czekać na te kwiaty i czekać, a i tak bym ich przez płot nie dojrzała. Soja ma schowane malutkie fioletowe kwiatuszki u nasady liści. Z daleka niewidoczne.  

Zdjęcie z internetu.


Muszę umyć okna, zwłaszcza te od strony remontowanego tarasu.

Czekałam aż skończą kucie, mieszanie cementu itp. Strasznie wtedy pyli. Wszystkie zapylone rośliny spłukałam wodą z węża, ale okien tak się nie da.

A po wczorajszych żniwach nawet jestem zadowolona, że wstrzymałam się z tymi oknami- wymyłabym, a tu nowa „powłoka”  do usunięcia.

Upał trochę zelżał, niemniej gorąco ma być do końca lipca. Poza tym, wieczorami robi się chłodniej, a nocą wszystkie okna są na uchył i jest fajny, wymiatający ciepło, kojący  przeciąg.

 Kolejny z moich ulubionych liliowców (ja je wszystkie bardzo lubię)- pełny, pomarańczowy z intensywnie czerwonym środkiem. Wyrasta na 1,50 i tworzy ogromne kępy. Kwitnie bardzo obficie i długo. Bardzo łatwy w rozmnażaniu, toteż posadziłam go we wszystkich wolnych kątach ogrodu. Teraz są takie pomarańczowe akcenty w różnych miejscach. Na tle zieleni wygląda to nieziemsko.

 

 

 

 

wtorek, 16 lipca 2024

A tymczasem o wilgach mogę bez przerwy....

 Mój ulubiony liliowiec

Ostatnie posiedzenie Sejmu strasznie mnie zdołowało. Przygnębiająca jest świadomość, że kobiety w naszym kraju są nikim. I wkurza, że takie dupki żołędne decydują o ich losie. O Prezydenciepożąlsięboże nie chce mi się pisać. Plujka niewydymka oczernia własny kraj.

Przychodzą czasem do naszego sklepu kosmiczni klienci. Jeden o mało nie pobił Jaskóła, taki był zacietrzewiony i za PiSem. Raczej staramy się nie dyskutować o polityce w sklepie, ale klientom gęby nie zamkniesz. Czasem wywodzą takie teorie, iż nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać, ale trzeba trzymać się w pionie i zmilczeć.

No dobra, teraz pochłania mnie remont tarasu, jak już pisałam.

Byliśmy w sklepie firmowym wybrać płytki. Wybór jest duży, ale jak to bywa, mało było z tych, które nam się podobały i miały planowany wymiar. A ceny horrendalne, bo to znana prestiżowa firma. Pooglądaliśmy ekspozycje wystawowe, dobraliśmy wymiar, kolor po czym okazało się, że przy cenie drobnym drukiem była informacja: „Na zamówienie”. Pytamy, jak długo trzeba czekać na realizację. I słyszymy:

- A to zależy czy są w fabryce i ile ich jest, jak są, to do paru tygodni, jak nie ma, to trzeba czekać, kiedy zamówień na daną płytkę będzie tyle, że firmie opłaci się uruchomić linię produkcyjną.

Idziemy jeszcze raz wybrać inne płytki- może bardzo jasne, może bardzo ciemne, może takie, siakie…. Imitujące drewno odpadły- piękne były, ale to w końcu imitacja. Jak ma być taras z płytek, to niech raczej imituje kamień. Wybraliśmy takie, które (nie mam pojęcia, dlaczego) omijaliśmy Może dlatego, że ich kolor jest taki nieokreślony- pomieszanie beżu z szarościami i są dosyć ciemne. Cena pewnie też odegrała rolę, bo po podliczeniu różnica była na +2000 złotych za całość. A ja sobie pomyślałam, w końcu tak naprawdę, między tymi najpierw wybranymi, a tymi, które  ostatecznie wybraliśmy nie ma znów takiego rozdźwięku kolorystycznego. W sumie  każde będą dobre, jeżeli chodzi o wygląd, a te, które wybraliśmy są chyba najbardziej praktyczne, bo nawet, jak zdarzy się jakaś plama po donicy, po zapomnianej puszcze, która puści rdzę itp. to kompletnie tego nie będzie na tym kolorze i wzorze widać. A dzisiaj, kiedy słońce odbiło się od prawie białej posadzki samopoziomującej i poraziło mnie w oczy, stwierdziłam, że jasny taras ma także tę wadę. Wprawdzie nie nagrzewa się tak, jak ciemny, ale „odbija” światło słoneczne i razi w oczy.  I nie jest to pocieszanie się, bo naprawdę mogliśmy wybrać te jasne i te drogie, gdyby nie ta cholerna uwaga „Na zamówienie”. Nie mamy czasu czekać, nie chcemy babrać się z tarasem następne pół roku.

Teraz musimy pojechać kupić dechy kompozytowe na schody i na maskowanie boków tarasu (w dół do ziemi). I znowu zagwozdka- zrobić kontrast, czy starać się maksymalnie dobrać pod kolor płytki. Majster podpowiada, że jak wybierzemy wenge, to ten taras górą zrobi się większy, a wizualnie dołem „siądzie” bliżej ziemi. Wenge „zagra’ z kolorem parapetów. Wykończy mnie ten taras, nim go zobaczę gotowy.

Myślałam trochę na temat remontowania domów- doszłam do wniosku, że jak się ma stary dom, to on dyktuje, co możesz w nim zmienić i na ile, nie mówiąc już o materiałach. Do naszego wprowadziłam się równo 34 lata temu, czyli nasz dom jest stosunkowo młody.

Ale nawet on narzuca sposób remontu- taras właśnie narzucił. Każdy chce mieć ślicznie, nowocześnie, bajkowo (lub inaczej), ale wyżej d…. nie podskoczysz. Albo warunki techniczne nie pozwalają, albo kasa, albo całkiem po prostu nie chce się czegoś tam mieć.

I tak sobie patrzę na ten dom, po tylu latach mieszkania w nim, i dochodzę do wniosku, że nie jest tak źle. Jest duży, słoneczny, ciepły, ma wygodny rozkład pomieszczeń, nawet liczne niedociągnięcia nie są aż tak upierdliwe. To raczej kwestia mojej psychiki, bo miałam zupełnie inne wizje na temat własnego domu, a wyszło jak wyszło.

W kwestii zamachu na naczelnego błazna USA- spartolony i tyle.

W kwestii pogody- wpis na Facebooku- „Tam na górze nie potrafią się zdecydować, czy nas ugotować, czy utopić”.

W kwestii „czytane”- skończyłam czytać dwa zeszyty historyczne wydane przez „Politykę”.

 


 Bardzo mi się to przydało, bo w końcu, mniej więcej, mam poukładaną wiedzę (oczywiście, że wciąż niekompletną, tak se ne da), na temat Rosji i na temat Kresów. Polecam zwłaszcza ten o Kresach, bo w nim są rozsupłane prawie wszystkie mity na temat Polski, Kresów, wzajemnych relacji między mieszkańcami (tubylcami oraz osadnikami), polskiego „kolonializmu” itp. Przestałam się dziwić, że Ukraińcy w końcu się wściekli i zrobili na Wołyniu, to co zrobili- nie usprawiedliwiam, ale już się nie dziwię ich motywom, choć było to straszne. Każdy ma w sobie (nomen omen) kres wytrzymałości.

Nie będę tego tematu dalej rozwijała. On jest z tych- przekonanych nie muszę przekonywać, a nieprzekonanych nie przekonam.

Rano przeszła letnia burza. Ulewa była solidna, ale grzmoty z tych bardziej anemicznych. Niemniej Beza znowu przeżywała. A po burzy wilgi dały w ogrodzie koncert. 


 

Udało mi się w końcu sfotografować samca. Płochliwe toto jest okropnie. Przysiadł na brzozie i po chwili już go nie było.


A to moja wilga, wyhaftowana parę lat temu.



 

 P.S.

To co się wyrabiało przez ostatnie pół godziny pozwala mi przypuszczać, że "góra" postanowiła nas jednak utopić. Potoki, rzeki, kaskady leciały z góry, ogród zalany.