niedziela, 27 sierpnia 2023

Jak Wołosi zmieniali wygląd Karpat - ciąg dalszy snuja o migracji wołoskiej na Morawach

 

Rozpracowywanie migracji wołoskiej w Karpatach, a szczególnie na Morawach, jest dla mnie jakimś ukojeniem. Szukając w Internecie informacji, czuję, że to jest to, że nie myślę wtedy o tych wszystkich zagrywkach pisowskich drani i ich zwolenników. I nie tylko ich, bo w państwie bezprawia ludzie zaczynają się bać albo stają się do tego stopnia konformistami, że zapominają o etyce zawodowej oraz zwykłej przyzwoitości wobec drugiego człowieka.

Temat Wołochów jest mi bliski również z powodów rodzinnych. Być może rodzina od strony ojca mojej matki, wywodzi się z południa Europy i przywędrowała z nimi. Świadczyłaby o tym wygląd mojego pradziadka- niski mężczyzna o śniadej skórze południowca i urodzie górala (garbaty nos, czarne włosy). Większość jego rodziny mieszka niedaleko Ustronia, a tam osiedlali się Wołosi. Być może również przodkowie mojego ojca mają w sobie cząstkę krwi wołoskiej, być może i nie jest to życzeniowe, bo właśnie na Ziemi Cieszyńskiej wołoscy osadnicy osiedlili się najpierw, zanim poszli w Karpaty morawskie. Nazwisko ojca ma również rzeczowe tłumaczenie w języku węgierskim i takie samo w bośniackim.

Snuja wołoskiego piszę tak dla siebie- chcę w jednym miejscu zebrać jak najwięcej informacji o tej nacji, by potem, kiedy najdzie mnie ochota, przeczytać to wszystko, nie grzebiąc już w Internecie.

Zatem, odrywam się od rzeczywistości i wędruję z Wołochami po halach, zaglądam do ich chat, poznaję sposoby życia, zwyczaje, wierzenia itp. Nasz pobyt w skansenie na Morawach oraz uświadomienie sobie, że wśród nich mogli być moi przodkowie, to jedna z niewielu naprawdę dobrych rzeczy, które ostatnio mi się przydarzyły w tej tragicznie paskudnej, polskiej rzeczywistości, w jakiej przyszło mi żyć teraz,

Najpierw wszystko, co dotyczy Wołochów, chciałam poukładać tematycznie, ale teraz widzę, że stracę jakąś spontaniczność i należy pisać tak, jak leci. Pewnie się nieraz powtórzę, jednak nie jest to praca na wysokim „C”- opowieść o tej wielkiej migracji niech się snuje sama z siebie.

Dla przypomnienia mapa migracji Wołochów w łuku Karpat

 


I dla przypomnienia- na teren Moraw przyszli potomkowie Wołochów, Polaków, Rusinów, a głównie Słowaków, którzy przynieśli kulturę wołoską na te tereny. I to też nie tę czystą, a już z naleciałościami kultur poszczególnych nacji, z którymi się Wołosi zasymilowali.

I tu mam zgryza, bo nie potrafię oddzielić tego, co naprawdę wołoskie, taki pierwotne, w tym, co widziałam, a co jest już pokłosiem asymilacji Wołochów z tutejszą ludnością. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że ten skansen bardziej jest skansenem, zawierającym wszystko to, co dotyczyło życia na wsi (od XVIII do pierwszej połowy XX wieku) na tych ziemiach.

Na pewno tą pierwotną tradycją (sposobem życia) wołoską, którą przenieśli Wołosi na tereny całych Karpat, jest szałaśnictwo

Ale po kolei.

Do XVI wieku górzysty region wschodnich Moraw był stosunkowo słabo 
zaludniony. Przed przybyciem Wołochów duża część północno-wschodnich
gór granicznych na tym terytorium była niezamieszkana. 
Warunki naturalne nie pozwalały na trwalsze zasiedlenie Karpat 
Zachodnich w okresie prehistorycznym czy wczesnośredniowiecznym. 
Jednak jeszcze przed nadejściem frontu ekspansji wołoskiej rozpoczął się 
już proces zasiedlania umiarkowanie położonych górzystych partii 
pogranicza. Ludność, która zapoczątkowała ten proces, była zatem 
pierwotnie czesko-morawska. Impulsem był wzrost presji demograficznej,
 wzrost populacji ludności nizinnej, ale także (jak już wspomniano) 
bodźce ekonomiczne szlachty. W niektórych przypadkach poddani 
otrzymywali również wsparcie od szlachty w postaci dokumentów 
zwalniających poddanych z ciężarów na tę ekspansję w regiony górskie.
Wykarczowano lasy, utworzono nowe pastwiska, hodowano zwierzęta 
hodowlane głównie na mięso, wełnę i skóry. Dawny sposób chowu trzody 
chlewnej w lasach bukowych schodzi na drugi plan, choć nigdy nie zniknął.
Chociaż granica osadnictwa przesunęła się w wyżej położone miejsca, 
które do tej pory były praktycznie niezamieszkane, najwyższe partie gór 
granicznych nie zostały w tym czasie zasiedlone przez pierwotną ludność 
Moraw, głównie z powodu niewystarczającej i nieodpowiedniej wiedzy 
technologicznej o rolnictwie na dużych wysokościach i ekstremalne 
warunki klimatyczne.

Opisany typ gospodarki rolnej, zwany kolonizacją pasterską, różnił się od starszego typu kolonizacji osadniczej, podobnie jak późniejsza kolonizacja górska (wołoska), rozprzestrzeniająca się głównie przez wpływy wschodnie podczas ekspansji wołoskiej. 

Paseky, jako podstawowy mianownik kolonizacji paskay, były właściwie skrawkami gruntów rolnych, które powstały na zboczach gór po wykarczowaniu lasu.

Ludzie osiedlali się (napływali z sąsiedniego Lašsko i Hany- północnego zachodu oraz zachodu Moraw) i uprawiali ziemię głównie w dolinach potoków. Góry były pokryte rodzimymi lasami i prawie nietknięte działalnością człowieka. W średniowieczu pola w dolinach potoków na ogół wystarczały mieszkańcom, jednak z biegiem czasu i wzrostem liczby ludności, zaistniała potrzeba pozyskania większej ilości ziem uprawnych.

 Ziemie, na których osiedlili się Wołosi.


Pierwsi Wołosi pojawiają się w zachodniej Słowacji w drugiej połowie XV wieku, a na na Morawy ekspansja wołoska dotarła w ostatniej ćwierci XV wieku, kiedy to mamy fragmentaryczne wzmianki o Wołochach z Cieszyna i dóbr frydeckich. Wołosi wkraczają na teren Beskidów dwutorowo - z północy (Tiesin i Živecko - południowa Polska) oraz ze wschodu (posiadłości Orawa i Trenczyn - Słowacja). W 1494 roku nazwisko Valach pojawia się po raz pierwszy w cieszyńskiej księdze miejskiej, co wskazuje na trwającą już kolonizację wołoską. Pierwsza pewna wzmianka o Wołochach na dobrach cieszyńskich pochodzi z 1522 roku, z zapisu pewnej sprawy sądowej. Pojawiają się tu nazwiska osób mieszkających na pograniczu cieszyńsko- hukwaldzkim, które dają wyobrażenie o wołoskim pochodzeniu ich nosicieli. Są to imiona Gregor Fedor, Dimitr Dunka, Dumka, Petrach, Andrzej.

Pasterz rumuński potomek Wołochów

 

W XVI wieku dotarła na Morawy główna fala wołoskich osadników, którzy zaczęli karczować lasy powyżej istniejących już osad, pozyskiwać ziemie pod uprawę i zakładać nowe siedliska. Na powstałych polanach zaczęły powstawać wsie. Karczowanie lasów wspierała miejscowa szlachta, która dzięki pozyskanemu drewnu bogaciła się. Ale jeszcze większe korzyści przynosiły jej pola uprawne, z których mieszkańcy wsi płacili podatki. Wołosi budowli osady ma swoich zasadach- teren dzielili na pasma pól, które rozciągały się od potoków w dole, po lasy na stokach.

 W ten sposób osadnicy wołoscy zmieniali krajobraz morawskich Karpat, który z wyraźnie leśnego przeistaczał się w mozaikę pól, łąk oraz pastwisk. Przez prawie wiek osadnictwo wołoskie rozprzestrzeniało się w Beskidzie Morawsko-Śląskim, dotarło w Karpaty Białe oraz objęło swym zasięgiem ziemie wokół Cieszyna. Z tego okresu pochodzi słowo goryl, które obejmuje mieszkańców pogórza cieszyńskiego.


 Górska gleba była marnej jakości, słabo wydajna,  a ludzie potrzebowali do wyżywienia dużych obszarów pól. Ponadto pierwotne tereny leśne szybko zostały wyeksploatowane przez rolnictwo, w związku z czym powierzchnia pastwisk powiększała się szybko. Powstały dwa rodzaje pól, mianowicie Újmiska - pola na niższych pozycjach, z których zawsze płacono podatek oraz polany ( kopanice ) – pola wyżej położone, z glebami gorszej jakości i większymi rozmiarami, właściciele płacili od nich podatek tylko w przypadku uprawy. Tendencja do powiększania powierzchni użytków rolnych kosztem lasów utrzymywała się aż do XIX wieku, kiedy to dzięki intensyfikacji rolnictwa i tworzeniu nowych miejsc pracy w miastach ludzie zaczęli odchodzić od pastwisk.

Wołosi, rysunki Jana Hala.


 Wołosi nie tyle przyczynili się do powstawania nowych wsi (bo liczba migrujących osadników nie była wielka), co przyczynili się do nowego sposobu hodowli oraz wypasu owiec górskich w górach morawskich. Słowo wałach znaczy pasterz owiec. 

 Przybycie osadników wołoskich ze wschodnich Karpat doprowadziło do wytworzenia się na terenie Beskidu Śląsko- Morawskiego spec karpackiej kultury pasterskiej na całym jego obszarze, czego następstwem jest gwara, stroje, dieta, zwyczaje oraz architektura. Należy dodać, że określenie etnograficzne dla tego regionu- Wołoszczyzna, powstało dopiero w XIX wieku.

Źródła:

http://www.muzeumvalassko.cz/popularizace-v-tisku/pasekarska-kolonizace-valasska-zacala-v-16-stoleti
https://www.nmvp.cz/roznov/informace-pro-navstevniky/prohlidkove-okruhy/pasekarska-kula
https://cs.wikipedia.org/wiki/Moravsk%C3%A9_Kopanice
https://www.nasevalassko.info/zpravodajstvi/ostatni-zpravy/item/9187-o-puvodu-valachu-panuje-rozsireny-mytus-ze-valasi-prisli-z-rumunska.html
https://tesinsko4
 https://moravske--karpaty-cz.translate.goog/kulturni-a-socialni-pomery/historie/pasekarska-kolonizace-moravskych-karpat/?_x_tr_sl=cs&_x_tr_tl=pl&_x_tr_hl=pl&_x_tr_pto=sc&_x_tr_sch=http#more-166937.webnode.cz/kolonizace/

 

 Zdjęcia z Netu.

 

 

 

 

 

 

 


 

 

 

 


środa, 23 sierpnia 2023

Światło

Wczoraj było niebiańskie „światło”, które bardzo lubię i zawsze się nim zachwycam. Czasem pojawia się na niebie na krótko, czasem na dłużej. Wczoraj trwało prawie dwie godziny.

Powstaje podczas odbicia promieni zachodzącego słońca na chmurze, która znajduje się po wschodniej stronie nieba. Chmura przeważnie jest bardzo jasna, co tylko wzmaga natężenie światła. W trakcie zmieniających się kolorów zachodzącego słońca, światło nabiera coraz to innych odcieni- od jasnego, prawie białego, po piękne w kolorze starego złota. Ale nim zgaśnie potrafi być jasnozłote, morelowe, różowozłote, miodowe i w podobnych tonacjach. Cały ogród jest wtedy w takich złotościach, miodowy, morelowy…

Pewnie nie raz widzieliście świat w takich kolorach, podczas zachodu słońca. Nie jestem poetką, nie potrafię robić poetyckich opisów (ubolewam, bo tyle chciałabym opowiedzieć o tym, co mnie otacza, a nie potrafię nawijać z emfazą, górnolotnie i potoczyście), ale zrobiłam kilka zdjęć i nakręciłam film. Wprawdzie nie oddają dokładnie tego światła (nawet czułe aparaty nie są w stanie sfotografować czegoś takiego), niemniej na niebie dużo się działo. 








 



Nad ranem, gdzieś niedaleko, przeszła potężna burza (trzeba było, na wpół śpiąco, Bezkę miziać i uspokajać), dzisiaj od rana drobna mżawka- jest nareszcie czym oddychać.

 PS. Kryscina Cimanouska w półfinale na 200 m. Super!!!!!


wtorek, 22 sierpnia 2023

A tymczasem: sport, sport i jeszcze raz..... upały:)

Upał nie popuszcza- wczoraj wieczorem burza z ulewą, dzisiaj rano lekka mgła- taki już wczesnojesienny poranek zamglony z prześwitującym słońcem, a upał już czuć w powietrzu. Uzupełniam na bieżąco poidła dla ptaków. To w lasku, dla jeży, również. Ogród zarasta chwastem. Mimo przelotnych deszczów sucho, a wysoka temperatura nie pozwala w nim pracować nawet wieczorami. Na szczęście wszystkie byliny silne, nie dadzą się chwastom zagłuszyć i przetrwają.

Transmisje sportowe lecą na okrągło.

 Tenis- Iga nie wchodzi do finału, siatkarki przegrały z Serbią, ale dalej walczą w swojej grupie, lekkoatletyka- serce mi chyba wysiądzie w tych emocjach. Ewa Swoboda- pamiętam początkująca sprinterka, kilka lat temu apelowała o datki na jej karierę, bo nie miała na obóz sportowy- wspomogliśmy. Ewa pochodzi z Żor, a to miasto blisko przecież- nasza, prawie krajanka z dużymi perspektywami no i lekkoatletka. Wspomogliśmy, a teraz mamy frajdę, oglądając ją na zawodach i widząc jakie sukcesy osiąga. 6 miejsce na świecie w sprincie, to jest ogromny sukces, ale te nerwy… tym bardziej ogromny sukces. A nasi durni dziennikarze już pieją- Ewa weszła to finału, bo to był cud. Jaki cud? Po prostu apelacja pomogła. Ten tysięczny ułamek sekundy różnicy między 8. zawodniczką a Ewą w eliminacjach, to podobno tylko kilka milimetrów różnicy na mecie. No i dała tej ósmej po nosie, była 6., a tamta 8.  w finale. To jest współzawodnictwo, cudna walka. 10,97- najszybsza Europejka, rekord życiowy… no i świetna dziewczyna, żywiołowa, przebojowa, wie, co chce osiągnąć.


Jutro w finale biegnie Kaczmarek na 400 metrów. Ma ogromne szanse na medal.



 

 Dzisiaj biegnie Pia przez płotki... nerwy, nerwy....

Pisowskie pikniki wyborcze pod hasłem „Bezpieczna Polska”, stają się niebezpieczne. Nie potrzeba białoruskich helikopterów, polski jeden wystarczy, by sprowadzić na widzów niebezpieczeństwo. 


Czytałam wypowiedzi uczestników innych pisowskich pikników (800+)- owszem biorą w nich udział, bo to, panie, i dobre kiełbaski są, i dzieciaki na dmuchawcach poszaleją, i muzyka super jest, zawsze to jakaś atrakcja na wsi. Czy zagłosują na PiS po takich fajnych imprezach? Eeeeeeee…. Idą, bo coś się dzieje, ale głosować to raczej nie będą na PiS. Czy się cieszyć? Nie wiem.

A te pikniki z kaczorem na jedno kopyto- podniosła atmosfera (no bo wicie rozumiecie wódz narodu nas odwiedził, ach i och…), starsze panie w strojach ludowych, młódź ze znudzonymi minami, ważniaki z rządu za to z nadętymi, wrzeszczący i plujący się Kaczyński, obrażający wszystko i wszystkich co nie pisowskie, zalewający pisowską gnojowicą rzeczywistość. FUJ! A potem odjazd kaczystów żegnają gwizdy i okrzyki „Wyp….ć” i „Będziesz siedział”.

Adekwatny plakacik.


 Trochę zdjęć.

Przed burzą




Ostatnie liliowce.



"Ładne kwiatki".


Rudo, coraz bardziej rudo. W środku pełne, ale nadgryzione przez robale i gorzkie.

Jeszcze "Ku pamięci".


 




 

PS. Właśnie obejrzałam moment, kiedy zapłakanej Ewie sędzina tłumaczy, że jednak pobiegnie w finale. Ewa nie wierzy, a potem w jeszcze większy szloch...przyznam, że poczułam mrowienie... niedowierzanie i ogromna radocha. Tym bardziej zasługuje na podziw- takie nerwy, takie rozczarowania, ta wściekłość bo tysięczne w różnicy. No, bo... razem wpadają na metę, a tu jedna tysięczna i porażka? Czasem jestem wściekła na te nowoczesne pomiary, te komputery, czujniki, te milimetry i mini sekundy, setne, tysięczne... Dawniej biegało się "prościej". Przybiegło się na określonym miejscu z takim i takim czasem. Fotokomórka była, a jak był wynik "prawie" taki sam, to wchodziły dwie osoby dalej. Albo falstart- dawniej wyraźny przedwczesny ruch przy wyjściu z bloku dyskwalifikował. Teraz możesz się nie poruszyć, wystarczy mocniejszy nacisk stopy na blok i już ci zaliczają falstart. Jakieś żółte kartki, czerwone kartki... zdezorientowana zawodniczka nawet nie ma pojęcia, że to właśnie ona może być z falstartem

I jeszcze jedno- Ewa przyznała, że po starcie miała jakiś fałszywy krok i on mógł zaważyć na wyniku. Hmmmmm.... teraz to sekundy i pojedyncze kroki, zaraz po starcie, są bardzo ważne. 

Zatęskniłam za moim siermiężnym sportem, moimi płotami i starodawnymi blokami startowymi oraz kolcami, co to  jeszcze wtedy były w pantoflach montowane na stałe. A jedyne, co mnie wtedy rozpraszało, to długie trzymanie w blokach przez startera.

 

 

PS. Nawet blogger nie wytrzymuje słowa "pisowski", bo ciągle zmienia go na "lisowski". 

Zdjęcia, oprócz moich, z Netu.

 

piątek, 18 sierpnia 2023

Zbiory, myszołów i ryby

Przedwczoraj i wczoraj dwie krótkie ulewy bez mocniejszego wiatru. Burze rozdzieliły się nad Przełęczą Jabłonkowską- jedna część poszła na północny zachód i zalała Opolszczyznę, druga poszła na północny wschód i zalała tamtą część Śląska. U nas tylko lekko zagrzmiało i te ulewy spadły (takie przez 15 minut). Pisałam już, że mamy jakiś dziwny mikroklimat, w którym omijają nas gwałtowne burze i ulewy oraz silne opady śniegu i mróz. Owszem zdarzają się takie rzeczy i u nas, ale jakby więcej ich było wokół nas.

Dzisiaj sierpniowy mglisty poranek, teraz 27 stopni ciepła i lekkie zachmurzenie. Można wytrzymać. Tyle pogodowego sprawozdania, bo przecież zawsze pogoda "rządzi" nami.

Narobiło mi się zaległości w tym, co chciałabym na blogu pokazać oraz opisać, ale jakiś marazm twórczy mnie ogarnął. Niechciej mną rządzi i tyle.

No to może nie te „wielkie opisy”, a  nadal coś domowego?

Kiszenia małosolnych ciąg dalszy- jedne porcje pożerane w tempie zastraszającym i następne już w kiszeniu. To sprzed tygodnia, teraz jeden słoik nastawiony, a już młodzi meldują, że jeszcze ogórki będą. Na wszelki wypadek, w lodówce czekają dwa gotowce z zieleniną- koper, liście i korzeń chrzanu oraz główka czosnku w jednym pakiecie.


Z borówki amerykańskiej, której owoców wysyp, co roku, jest obfity, zrobiłam dżemy na żelfixie. 

Banalnie prosta praca- kilogram owoców borówki zblendować, podgrzać w garze, dosypać żelfixu, dosypać 35 dag cukru, gotować (3 minuty), gorące wlać do wyparzonych słoików (moje poparzone łapy jako bonus do wysiłku), zakręcić i postawić słoiki denkiem do góry. Gotowe.
 

Kiedyś robiłam bardzo dużo przetworów, a ponieważ nie było takich różnych ułatwiaczy, to mi ta praca zbrzydła na tyle, iż postanowiłam więcej się w nią nie ładować. Tym bardziej, że potrzeby na przetwory w naszym domu drastycznie zmalały, a wyrzucać paroletnich (jak się to kiedyś zdarzało) nie mam zamiaru.
Specjalnie użyłam małych słoiczków, by porcje były niewielkie. Zdarzało się, że dżemy w małych słoikach obrastały pleśnią, ponieważ nie ma u nas na nie amatorów.
Pierwsze grzyby, w lasku, zebraliśmy w czerwcu. Teraz pokazały się kolejne. Na razie jest ich niewiele. Każdego roku jest wyścig między nami a ślimolami. Chodzi o to,  by jednak grzyb wyrósł, zanim go ślimaki pożrą. Tym razem się nam udało.

Jak Wam się podoba nasz fikuśny obrus kuchenny w pieseczki? Mnie poprawia nastrój, a uszyty z reszki materiału, który pozostał po uszyciu poszewek na jaśki. Szyję je z materiałów w ptaszki, konie, pingwiny, kolorowe tukany, kotki itp. Uważam, że nie muszę być, akurat w kwestii wyboru powleczki na jaśki, poważna.

Moja miłość do nowoczesnych maszyn rolniczych nie gaśnie. Dwa tygodnie temu, miałam okazję zobaczyć z bliska kombajn do rzepaku. Następna cudna maszyna, która w krótkim czasie tnie i młóci rzepak.


 

Moją największą miłością są kombajny do buraków- kto z pola ręcznie, jesienią, w zimny czas, rwał buraki, okrawał je z naci, to mnie zrozumie. A na drugim miejscu są kombajny zbożowe- kto stał w upale, w ciasnej stodole, w kurzu oraz hałasie, na młockarni, ciął powrózła na snopach i podsuwał je do maszyny, ten wie dlaczego tak kocham kombajny.

Jedyne, co mogę im zarzucić, ale nie narzekam, to straszliwy hałas przy pracy. Przez cały tydzień chodziły kombajny i nawet z odległości pół kilometra było słychać, gdzie taki aktualnie żniwuje. 

Dzisiaj od rana, nad pobliskim zagajnikiem nawoływały się myszołowy. To znak zbliżającej się jesieni. Taki sam, jak poranna cisza w ogrodzie- żaden ptak już nie śpiewa. Wilgi chyba odleciały- od tygodnia też nie odzywają się.

Udało mi się, kołującego nad ogrodem myszołowa,  sfilmować.


 Liście zaczynają nabierać kolorów, a przecież nawet babie lato się jeszcze nie zaczęło.


 Inny grzyb- piękniejszy od tych jadalnych.

No i ryby sobie na bieżniku wyhaftowałam, ale jak zwykle, zdjęcie do kitu. Na zdjęciach hafty nie są tak fajne jak w oryginale. Szkoda.


Wzór widziałam, w Necie, na starym kaftanie japońskim, a potem znalazłam w rosyjskiej książce z haftami (na Pintereście). To jest jeden motyw, powtórzony trzy razy- mała i duża ryba. Kolory dobrałam sama, a ściegi, mniej więcej, są takie same, jak w oryginale.